Więc będę śpiewał i dążył do kresu;
Ożywię ogień, jeśli jest w iskierce.
Tak Egipcjanin w liście z aloesu,
Obwija zwiędłe umarłego serce;
Na liściu pisze zmartwychwstania słowa;
Chociaż w tym liściu serce nie ożyje,
Lecz od zepsucia wiecznie się zachowa,
W proch nie rozsypie... Godzina wybije,
Kiedy myśl słowa tajemną odgadnie,
Wtenczas odpowiedź będzie w sercu – na dnie.
Przygotowanie
    Roku 1799 dnia 31 grudnia w nocy.
    Chata sławnego niegdyś czarnoksiężnika Twardowskiego w górach karpackich – przy chacie obszerny dziedziniec – daléj skały – w dole bezlistne bukowe lasy. Ciemność przerwana błyskawicami. Czarownica czesze włosy i śpiéwa...
CZAROWNICA
    Z gwiazd obłąkanych,
    Z włosów czesanych,
    Iskry padają,
    Jak z polskiéj szabli;
    Widzą je diabli,
    Odpowiadają
    Błyskami chmur.
    Lecą – świst piór
    Buki ugina.
Szatan zlatuje w postaci pięknego anioła.
SZATAN
    Ha, czarownico! czy biła godzina?
CZAROWNICA
    Która?
SZATAN
    Godzina, której żaden człowiek
    Dwa razy w życiu nie słyszy.
CZAROWNICA
    Uderzy
    Za dziesiątém mgnieniem powiek
    Z Babillońskiéj ludów wieży.
    A gdy bić będzie, choć głucha, usłyszę.
    Lecz gdzież są, panie, twoi towarzysze?
    Leniwo śpieszą z błękitu podniebień:
    Żółw, z którego to zgrzebło utoczył mi tokarz,
    Prędzéj chodził...
SZATAN
    To źgrzebło, pokaż mi je – pokaż!...
    Łzy mi płyną... poznaję Twardowskiego grzebień,
    On mię zgrzebłem tém czesał, gdy w psa wlazłszy skórę
    U nóg mu się łasiłem. Odejdź, moja pani;
    Goście sproszeni zlecą się na Łysą Górę.
Czarownica odchodzi Szatan woła:
    Szatani!
Błyska dziesięć razy i dziesięć tysięcy szatanów spada.
    Spadł z nieba deszcz szatanów, niech ziemię polewa,
    Jeśli jeszcze na ziemi są Edeńskie drzewa,
    Niech rosną, to jesienią człowiek owoc zbierze...
    Siadajcie! cóż między wami
    Nie widać Mefistofela?
ASTAROTH
    Zaszedł na grób przyjaciela,
    Na grobie Twardowskiego odmawia pacierze.
SZATAN
    Taki się teraz zrobił czuły i pobożny
    Jak poeta... Lecz księżyc zabłysnął dwurożny,
    Czas przystąpić do dzieła...
DIABLI
    Co nam król rozkaże?
SZATAN
    Obejrzeć trzeba koła w wiekowym zegarze,
    Krwią dziecięcia namaścić gwichty i sprężyny;
    Niech nam bije wyraźnie lata, dnié, godziny.
    Przynieście go, postawcie... Co? czy nie zepsuty?
ASTAROTH
    Wszystkie koła, wszystkie druty
    Całe, rdza wieków nie trawi;
    Godzinnik z hostij, co dławi,
    Po nim żądło Lewiatana
    Przez wieki wieków się toczy,
    Na dnie wskazuje ząb smoczy,
    Na godziny żądło osy;
    I dotąd trwa nie przerwana
    Włosień siwa, z kós szatana,
    Któremu zbielały włosy
    Od strachu, gdy grom z obłoku...
    Pamiętacie?... A sprężyna
    Z ojczyzny Tella, Kalwina,
    Na ludzkiém wsadzona oku,
    Chodzi jak na dyjamencie.
    W kółek i sprężyn zamęcie,
    Zamknięta grzesznika dusza,
    Kurant po kurancie jąka.
    Noga kossacza pająka
    Wszystkie sprężyny porusza,
    Jak wahadło...
SZATAN
    Dość opisów.
    Gehenno, Astarocie, najstraszliwsi z bisów,
    Jak assessory sądu, gdy zegar bić zacznie,
    Liczcie wieki, dnie, lata...
Zegar bije, szatani liczą.
    Świecie!, świecie! świecie!
    Wąż wieczności łuskami w okrąg ciebie gniecie,
    Zębem zatrutym boki ogryza nieznacznie;
    I wieki mrą nad tobą zasypując pyłem
    Umarłych pamiątek.
    Ja widziałem twój początek.
    Ta garść gliny powietrzem opasana zgniłem,
    Ten trup chaosu w trumnie zamknięty błękitów,
    Strawiony zgnilizną czasów,
    Okrył się rdzami kruszców, i kością granitów,
    Porósł mchem kwiatów i lasów;
    Potem wydał robaki, co mu łono toczą,
    I myślą.
    Biada im! jeśli marzeń ziemią nie okryślą,
    Kołem widzenia – biada, jeśli je przekroczą...
GEHENNA
    Królu, wiek dziewiętnasty uderzył.
SZATAN
    Astaroth
    Niech liczy lata; może ten, co za obłokiem
    Gromy ciska, chcąc wesprzéć jaki ziemski naród,
    Może wiek który ludziom skrócił jednym rokiem,
    Może ukradł szatanom dzień jeden, godzinę;
    Więc się o nią upomnę u Boga,
    Lub buntowną chorągiew rozwinę.
    We mnie, i w przyrodzeniu zgwałconém ma wroga.
ASTAROTH
    Tysiąc ośmset lat wybiło.
SZATAN
    Więc się koło fortuny całe obróciło?
    Każdy ząb jej rozdziera, każda szruba ciśnie.
    Teraz, gdy niebo zabłyśnie,
    Błyskawica trwa dłużéj niż te wszystkie lata,
    Zbiegłe męczarnią dla świata;
    A każdy rok, jak ślimak sunął się leniwo,
    Dla nędzarzy, dla głupich kochanków nadziei;
    A gdy śliną ośrebrzył ślad zbiegłéj kolei,
    Ślizgał się po niéj człowiek pamiątką pierszchliwą.
    Obłąkani w przeszłości żeglarze
    Brali imie dziejopisów;
    Sztuką ich było pisać wielkie kalendarze,
    Pełne królewskich imion i dat i napisów.
    Inni myślą ścigali treść myśli,
    Filozofy – głęboko myśleli,
    Aż nad ciemną przepaścią zawiśli,
    Obudzili się, w przepaść spojrzeli,
    I zawołali: – Ciemno! ciemno! ciemno!
    To hosanna dla nas szatanów,
    To spiew naszych kościelnych organów;
    Kto myślał przez godzinę, jest lub będzie ze mną.
    Wiek, co przyjdzie, ucieszy szatany.
Mefistofel wchodzi.
MEFISTOFEL
    Nasz szatan prorokuje w cudotwornym stroju,
    Ma płaszcz cały Woltera dziełami łatany,
    I pióro gęsie Russa sterczy na zawoju.
SZATAN
    Mefistofelu, przyszła do działania pora,
    Wybierz jaką igraszkę wśród ziemskiéj czeredy.
    Już nie znajdziesz cichego wśród Niemców doktora,
    Po szwajcarskich się górach nie snują Manfredy,
    I mnichy długim postem po celach nie chudną.
    Więc obłąkaj jakiego żołnierza.
MEFISTOFEL
    Trudno!...
    Żołnierz to ryba, która kruczkom nie dowierza,
    I ma rozsądek zdrowy, przy takiéj latarni
    Obaczy kurzą nogę diabła kusiciela.
SZATAN
    Samiż tylko rycerze ujdą nam bezkarni?
    Słuchaj! wśród narodów wiela,
    Jednemu się ludowi dzień ogromny zbliża.
    Idź tam, jego rycerze noszą krzywe szable,
    Jako księżyc dwurożny, jako rogi diable;
    I rękojeść tych kordów nie ma kształtu krzyża.
    Pomóż im – oni mają walkę rozpoczynać
    Taką, jakąśmy niegdyś z panem niebios wiedli.
    Oni się będą modlić, zabijać, przeklinać.
    Oni na ojców mogiłach usiedli
    I myślą o zemsty godzinie.
    Ten naród się podniesie, zwycięży, i zginie;
    Miecze na wrogach połamie,
    A potém wroga myślą zabije,
    Bo myśl jego ogniste ma ramię,
    Ona jak powróz wrogi uwiąże za szyje
    I związanych postawi na takim pręgierzu,
    Że wszystkie ludy wzrokiem dosięgną i plwaniem.
MEFISTOFEL
    Królu, niechaj poszukam w diabelskim psałterzu,
    Modlitwy na dzień, co się zowie zmartwychwstaniem;
    Zmówię ją za ów naród... Dziś pierwszy dzień wieku,
    Dziś mamy prawo stwarzać królów i nędzarzy,
    Na całą rzekę stuletniego cieku.
    Więc temu narodowi stwórzmy dygnitarzy,
    Aby niemi zapychał każdą rządu dziurę.
    A gdy wzrośnie ich potęga,
    Ten naród, jak piękna księga,
    W starą oprawiona skórę,
    Pargaminowém świecić będzie czołem.
SZATAN
    Dobra rada, stańcie kołem,
    Stwarzajmy ludzi do rządu.
    Zawołajcie czarownicy...
Szatan daje rozkazy, diabli pracują.
    Żywioły ziemi i lądu,
    W atmosferowéj szklennicy
    Zamknięte i w jeden zlane,
    Przez chemików połamane;
    Kwasorody, gaz węglowy,
    Zlewam w kocioł platynowy;
    Dmijcie, duchy!...
Gromy biją w kocioł.
    W żywioł ziemi,
    Dorzucić szpilek kaprala
    Z główkami laku, któremi
    Kreśli plany, królów zwala,
    Szpilek czterdzieście tysięcy
    Rzućcie w kocioł...
DIABLI
    I nic więcej?
SZATAN
    Nic...
DIABLI
    Coś z rozumu Kaprala?...
SZATAN
    Nic.
DIABLI
    Skończony.
SZATAN
    Niechaj leci!
    gromy biją, duch ulatuje.
    Stary – jakby ojciec dzieci,
    Nie do boju, nie do trudu;
    Dajmy mu na pośmiewisko,
    Sprzeczne z naturą nazwisko,
    Nazwijmy od słowa ludu,
    Kmieciów, czyli nędznych chłopów.
    Teraz, jak z niebieskich stropów,
    Rzućcie wodza ludziom biednym.
DIABLI
    Panie! czy skończysz na jednym?
SZATAN
    Wrzucić do kotła dyjament,
    Dyjament w ogniu topnieje;
    Wylać sekretny atrament,
    Z Talleyranda kałamarza,
    Co w niewidzialność blednieje,
    Od okularów rozsądku...
    I dąć w kocioł... w kotła wrzątku
    Obaczemy, co się stwarza.
DIABLI
    Już gotowy! mimo czary
    Wyszedł jakiś człowiek godny,
    Złe w tym kotle były wary,
    Płyn za rzadki lub za chłodny.
SZATAN
    To nic – to nic! takich trzeba,
    Biednym ludziom rzucać z nieba;
    Będą przed nim giąć kolana,
    Jest to stara twarz Rzymiana,
    Na pieniądzu wpół zatarta.
    Dajmy mu na pośmiewisko,
    Sprzeczne z naturą nazwisko;
    Ochrzcijmy imieniem Czarta.
    Teraz puśćcie! niechaj leci!
DIABLI
    Lepszy będzie człowiek trzeci.
SZATAN
    Teraz z konstellacji raka
    Odłamać oczy i nogi,
    Dodać kogucie ostrogi,
    I z trwożliwego ślimaka
    Oderwane przednie rogi...
    Cóż tam w kotle?
DIABLI
    Ktoś z rycerzy.
SZATAN
    Wódz! chodem raka przewini,
    Jak ślimak rogiem uderzy,
    Sprobuje – i do skorupy
    Schowa rogi, i do skrzyni
    Miejskiéj zniesie planów trupy,
    Czekając, aż kur zapieje.
    Rzucić w kocioł Lachów dzieje,
    Słownik rymowych końcówek;
    Milijon drukarskich czcionek,
    Sennego maku trzy główek,
    Cóż tam?
DIABLI
    Starzec, jak skowronek,
    Zastygły pod wspomnień bryłą,
    Napół zastygłą, przegniłą.
    Poeta – rycerz – starzec – nic,
    Dziewięciu Feba sułtanic
    Eunuch...
SZATAN
    Przyśpieszajmy dzieła,
    Bo z tamtéj krakowskiéj wieży
    Słyszę dzwon rannych pacierzy;
    W powietrzu się rozpłynęła
    Woń kadzideł katedralnych.
CZAROWNICA
    Przeklęte wasze dzieło, wicher diabléj mowy ,
    Rozczesał z mojéj chaty włos słomianéj głowy;
    Czy mi na nią dachówek dacie z hostii mszalnych?
    Zawierucha wierzbowe gałązki obrywa,
    Ludzie nie znajdą rószczek na kwietną niedzielę.
SZATAN
    Milcz, padalcze! – Czas upływa,
    Twórzmy razem wielkich wiele.
    Co nakażę, rzucić w tygle.
    Rdzę pozostałą
    Na Omfalii igle,
    Od krwią wilgotnych Herkulesa palców;
    Z rdzy się narodzi niemało,
    Wymuskanych rycerzy – ospalców –
DIABLI
    Tłum, tłum, tłum poleciał na ziemię
    Jak chmura...
SZATAN
    Spieszmy nowe tworzyć brzemię,
    Nim jutrznia błyśnie ponura;
    Nim się żywioły ochłodzą,
    Rzucić język Balaama oślicy;
    A ci, co się z niego wyrodzą,
    Narodowéj się chwycą mownicy.
    Mowców plemię...
DIABLI
    Tłum, tłum, tłum poleciał na ziemię,
    Jak zwichrzone szpaków stado.
SZATAN
    Widzicie tę postać bladą,
    Z mętów kotła już na pół urodną;
    Twarz uwiędła i wzrok w czarném kole;
    Paszczę myśli otwiera wciąż głodną,
    Wiecznie dławi księgarnie i mole;
    I na krzywych dwóch nogach się chwieje,
    Jak niepewne rządowe systema.
    Chce mówić; posłuchajmy, co na świat posieje?...
TWÓR
    pokazując z kotła głowę.
    Czy lepiéj, kiedy jest król? czy kiedy go nie ma?...
SZATAN
    Precz z tym sfinksem, co prawi zagadki!
    Sam jéj diabeł rozwiązać nie umie;
    Niech w szkolarzów zasiewa ją tłumie,
    Oplątaną w dziejowe wypadki;
    Niech z ministerialnéj ławy,
    Nad rozlewem żyźniącym krwi Nilu,
    Ze złamanych kolumien podstawy
    Gada hieroglifem stylu.
ASTAROTH
    Panie! Patrz, tam z kotła pary,
    Znów się jakiś twór wylęga.
    Twarz ma okropnéj poczwary,
    Przez pierś jeneralska wstęga.
SZATAN
    Witajcie go! oto twór
    Niszczyciel, jakby horda Nogajca.
    On w stolicy owłada dział mur,
    On z krwi na wierszch wypłynie – to zdrajca!
    A gdy zabrzmi nad miastem dział huk,
    On rycerzy ginących porzuci;
    Z arki kraju wyleci jak kruk,
    Strząśnie skrzydła, do arki nie wróci...
    Kraj przedany on wyda pod miecz.
GŁOS W POWIETRZU
    W imię Boga! precz stąd! precz!...
    wszystko znika.
CHÓR ANIOŁÓW
    Ziemia – to plama
    Na nieskończoności błękicie;
    Ciemna gwiazda, w słonecznych gwiazd świcie,
    Grób odwieczny potomków Adama.
ARCHANIOŁ
    Onego czasu, jedna z gwiazd wiecznego gmachu
    Obłąkała się w drodze, jam ją zgonił lotem,
    Czułem w dłoni jéj serce bijące z przestrachu,
    Jak serce ptaka ludzkim dotkniętego grotem;
    I drzącą położyłem przed tronem Jehowy.
    A Bóg rzekł do mnie świato–tworzącemi słowy:
    Krew ludzka skrzydła twoje rumieni.
    Padłem twarzą na boskie podnoże,
    Na proch gwiazd, na kobierce z promieni...
    Boże! Boże! Boże!
    Skrzydeł pióry otarłem o ziemię,
    Krwawa była – widziałem! widziałem!
    Za grzechy ojców w groby kładące się plemię,
    Lud konał... gwiazda gasła... za gwiazdą leciałem –
    Lud skonał...
    Czas, byś go podniósł, Boże, lub gromem dokonał.
    A jeśli twoja dłoń ich nie ocali,
    Spraw, by krwi więcej niźli łez wylali...
    Zmiłuj się nad niemi, Panie!
    A Bóg rzekł: Wola moja się stanie...
CHÓR ANIOŁÓW
    Ziemia – to plama
    Na nieskończoności błękicie,
    A Bóg ją zetrze palcem, lub wleje w nią życie
    Jak w posąg gliniany Adama.
Prolog
Pierwsza osoba prologu
    Boże! zeszlij na lud twój wyniszczony bojem,
    Sen cichy, sen przespany, z pociech jasnym zdrojem;
    Niechaj widmo rozpaczy we śnie go nie dręczy.
    Rozwieś nad nim kotarę z rąbka niebios tęczy,
    Niech się we łzach nie budzi, przed dniem zmartwychwstania:
    A mnie daj łzy ogromne i męki niespania,
    Po mękach wręcz mi trąbę sądnego Anioła;
    A kogo przed tron Boga ta trąba zawoła,
    Niechaj stanie przed tobą. Daj mi siłę, Boże,
    A komu palec przekleństw na czoło położę,
    Niech nosi znak na czole... Pozwól, Panie, tuszyć,
    Że słowem zdołam cielce złote giąć i kruszyć...
    Z brązu wzniosę posągi, gdzie pokruszę gipsy.
    A kto ja jestem? - Jestem duch Apokalipsy-
    Obróćcie ku mnie oczu zamglonych i twarzy...
    Oto stoję wśród siedmiu złocistych lichtarzy
    Podobny do człowieka... szata w długość szczodra
    Spływa do stóp; pas złoty przewiązał mi biodra,
    Głowa kryje włos biały, jak śniegi, jak wełna;
    Z oczu skra leci ogniów dyjamentu pełna,
    Nogi mam jak miedź świeżém ogniskiem czerwona,
    Głos huczy jako woda wezbraniem szalona,
    W ręku siedem gwiazd niosę, a z ust mi wytryska
    Miecz ostry obosieczny, a twarz moja błyska
    Jak słońce w całéj mocy wyświecone kołem.
    A gdy przede mną na twarz upadniecie czołem,
    Powiem wam... Jestem pierwszy... i ostatnim będę...
Druga osoba prologu
    Ja wam zapał poety na nici rozprzędę,
    Wy śmiéjcie się z zapału mego towarzysza...
    Kto on? - Do tureckiego podobny derwisza;
    Owe siedem lichtarzy, jest to siedem grodów,
    Stoi wśród siedmiu złotem nalanych narodów,
    Wygnaniec. - A włos czarny w siwość mu zamienia
    Nie wiek, ale zgryzota... W oczach blask natchnienia,
    W ręku gwiazdy... to myśli, z których jasność dniowa;
    Miecz w ustach obosieczny, jest to sztylet słowa,
    Którym zabija ludzi głupich... albo wrogów.
Trzecia osoba prologu
    Zwaśnionych obu spędzam ze scenicznych progów.
    Dajcie mi proch zamknięty w narodowéj urnie,
    Z prochu lud wskrzeszę, stawiam na mogił koturnie,
    I mam aktorów wyższych o całe mogiły.
    Z przebudzonych rycerzy zerwę całun zgniły,
    Wszystkich obwieję nieba polskiego błękitem,
    Wszystkich oświecę duszy promieniem, i świtem
    Urodzonych nadziei - aż przejdą przed wami,
    Pozdrowieni uśmiechem, pożegnani łzami.
Akt I
Scena I – Scena II – Scena III
Scena I
KORDIAN, młody 15–stoletni chłopiec, leży pod wielką lipą na wiejskim dziedzińcu, GRZEGORZ, stary sługa, nieco opodal czyści broń myśliwską. Z jednéj strony widać dóm wiejski, z drugiéj ogród... za ogrodzeniem dziedzińca staw, pola – i lasy sosnowe.
KORDIAN
zadumany
    Zabił się – młody... Zrazu jakaś trwoga
    Kładła mi w usta potępienie czynu,
    Była to dla mnie posępna przestroga,
    Abym wnet gasił myśli zapalone;
    Dziś gardzę głupią ostrożnością gminu,
    Gardzę przestrogą, zapalam się, płonę,
    Jak kwiat liściami w niebo otwartemi
    Chwytam powietrze, pożeram wrażenia.
    Myśl Boga z tworów wyczytuję ziemi,
    I głazy pytam o iskrę płomienia.
    Ten staw odbite niebo w sobie czuje,
    I myśli nieba błękitem.
    Ta cicha jesień, co drzew trzęsie szczytem,
    Co na drzewach liście truje,
    I różom rozwiewa czoła,
    Podobna do śmierci anioła
    Ciche wyrzekła słowa do drzew: – Gińcie, drzewa !
    Zwiędły – opadły.
    Myśl śmierci z przyrodzenia w duszę się przelewa;
    Posępny, tęskny, pobladły,
    Patrzę na kwiatów skonanie,
    I zdaje mi się, że mię wiatr rozwiewa.
    Cicho. Słyszę po łąkach trzód błędnych wołanie.
    Idą trzody po trawie chrzęszczącéj od szronu,
    I obracają głowy na niebo pobladłe,
    Jakby pytały nieba: Gdzie kwiaty opadłe?
    Gdzie są kwitnące maki po wstęgach zagonu?
    Cicho, odludnie, zimno... Z wiejskiego kościoła
    Dzwon wieczornych pacierzy, dźwiękiem szklannym bije.
    Ze skrzepłych traw modlitwy żadnéj nie wywoła,
    Ziemia się modlić będzie, gdy słońcem ożyje...
    Otom ja sam, jak drzewo zwarzone od kiści,
    Sto we mnie żądz, sto uczuć, sto uwiędłych liści;
    Ilekroć wiatr silniejszy wionie, zrywa tłumy.
    Celem uczuć, zwiędnienie; głosem uczuć, szumy
    Bez harmonii wyrazów... Niech grom we mnie wali!
    Niech w tłumie myśli, jaką myśl wielką zapali...
    Boże! zdejm z mego serca jaskółczy niepokój,
    Daj życiu duszę i cel duszy wyprorokuj...
    Jedną myśl wielką roznieć, niechaj pali żarem,
    A stanę się téj myśli narzędziem, zegarem,
    Na twarzy ją pokażę, popchnę serca biciem,
    Rozdzwonię wyrazami, i dokończę życiem.
po chwili
    Jam się w miłość nieszczęsną całém sercem wsączył...
    Myśli – potém nagle obraca się do Grzegorza...
    Grzegorzu, porzuć strzelbę czyścić...
GRZEGORZ
    Jużem skończył.
    Co mi panicz rozkaże?
KORDIAN
    Chodź tutaj, mój stary...
    Nudzę się...
GRZEGORZ
    Nie nowina; cóż ja pocznę na to?
    Chcesz panicz, powiem bajkę, szlachetnie bogatą,
    Mam ja w szkatule mózgu dykteryjki, czary,
    Po babce mojéj staréj, co w Bogu spoczywa.–
    Chcesz pan téj, co się gada? czy téj, co się śpiéwa?...
Kordian milczy; Grzegorz mówi następującą bajkę).
    Było sobie niegdyś w szkole,
    Piękne dziecię, zwał się Janek.
    Czuł za wczasu bożą wolę,
    Ze staremi suszył dzbanek.
    Dobry z niego byłby wiarus,
    Bo w literach nie czuł smaku;
    Co dzień stary bakalarus,
    Łamał wierzby na biedaku,
    I po setnéj, setnéj probie
    Rzekł do matki: Oj, kobiéto!
    Twego Janka w ciemię bito,
    Nic nie wbito – weź go sobie!...
    Biedna matka wzięła Jana,
    Szła po radę do plebana.
    Przed plebanem w płacz na nowo;
    A księżulo słuchał skargi,
    I poważnie nadął wargi,
    Po ojcowsku ruszał głową.
    Wysłuchawszy pacierz złego:
    "Patrz mi w oczy", rzekł do żaka,
    "Nic dobrego! nic dobrego!"
    Potém hożą twarz pogładził,
    Dał opłatek i piętaka,
    I do szewca oddać radził...
    Jak poradził, tak matczysko
    I zrobiło... Szewc był blisko...
    Lecz Jankowi nie do smaku,
    Przy szewieckiéj ślipać igle.
    Diabeł mięszał żółć w biedaku,
    Śniły mu się dziwy, figle;
    Zwyciężyła wilcza cnota,
    Rzekł: W świat pójdę o piętaku!
    A więc tak jak był – hołota,
    Przed terminem, rzucił szewca,
    I na strudze do Królewca
    Popłynął...
    Jak do wody wpadł i zginął...
    Matka w płacz, łamała dłonie;
    A ksiądz pleban, na odpuście,
    Przeciw dziatkom i rozpuście,
    Grzmiał jak piorun na ambonie:
    W końcu dodał... "Bogobojna
    Trzódko moja, bądź spokojna,
    Co ma wisieć, nie utonie".
    Mały Janek gdzie się chował
    Przez rok cały, zgadnąć trudno.
    Wsiadł na okręt i żeglował,
    I na jakąś wyspę ludną
    Przypłynąwszy – wylądował...
    Owdzie król przechodził drogą.
    Jaś pokłonił się królowi,
    I dworzanom, i ludowi;
    A kłaniając, szastał nogą
    Tak układnie, że król stary
    Włożył na nos okulary.
    I wnet tymże samym torem,
    Dwór za królem, lud za dworem,
    Powkładali szkła na oczy...
    Owoż król ten posiadł sławę,
    Jakoby miał wzrok proroczy;
    I choć stracił oko prawe,
    Tak kunsztownie lewém władał,
    Że człowieka zaraz zbadał,
    Na co mierzy, na co zdatny;
    Czy zeń ma być rządca kraju,
    Czy podstoli, czy też szatny...
    Lecz tą razą, wbrew zwyczaju,
    Król pan oczom nie dowierza,
    Czy żak Janek na tancerza?
    Czy na rządcę dobry kraju?
    Więc zapytał: "Mój kochanku,
    Jak masz imię?"
    "Janek".
    "Janku,
    Coż ty umiesz?"
    "Psóm szyć buty".
    "A czy dobrze?"
    "Oj tatulu!
    Czyli raczéj, panie królu!
    Jak szacuję, ręczyć mogę,
    Że but każdy ostro kuty,
    I na jedną zrobię nogę,
    Czyli raczéj na łap dwoje...
    To na zimę. – Z letnich czasów
    But o jednym szwie wystroję,
    Na opłatku, bez obcasów;
    A robota takiéj wiary,
    Że psy puszczaj na moczary,
    Suchą nogą przejdą stawy".
    "Masz więc służbę, złotem płacę",
    Rzekł do Janka pan łaskawy,
    I za sobą wiódł w pałace.
    A gdy dzień zaświtał czwarty,
    Szły na łowy w butach charty;
    A szewc chartów w aksamicie,
    Przy królewskiéj jechał świcie;
    Złoty order miał na szyi,
    W trzy dni został szambelanem,
    W sześć dni rządcą prowincyji,
    W dni dwanaście został panem.
    Starą matkę wziął z chałupy,
    Król frejliną ją mianował.
    A plebana, pożałował
    W biskupy...
KORDIAN
    Cha! cha! cha! przednia powieść.
GRZEGORZ
    A widzi pan, widzi,
    Jak zabawiłem gadką... Niech się pan nie wstydzi,
    W téj powieści moralna kryje się nauka.
KORDIAN
    Jaka? pawiedz mi, stary.
GRZEGORZ
    A któż jéj wyszuka?
    Dość, że jest sens, powiadam.
KORDIAN
    Wierzę.
GRZEGORZ
    Trzeba wiary.
    Bo widzi panicz, kiedy gada sługa stary,
    To w słowach dziecku dawać nie będzie trucizny.
    Błąkałem się ja długo z dala od ojczyzny,
    I tak mi było ciężko od tęsknego żalu,
    Że żołnierze ciesali kołki na wąsalu;
    Odcinając się szablą, nie brałem pociechy,
    Bo żadnych kłosów ludziom nie wysieją śmiechy,
    A smutek niby mądra książka w sercu żyje,
    I mówi wiele rzeczy, i człowiek nie gnije
    Jak muchomór pod sosną, lecz zbiera po szczypcie
    Przestrogę do przestrogi... Byłem ja w Egipcie!
    Ponoś no o téj walce nie mówiłem panu?
    Czy wolno?
KORDIAN
    Mów! mów, stary.
GRZEGORZ
Kręcąc wąsa
    Daj go tam szatanu,
    Kaprala... tęgi człowiek!... Wywiódł wojsko w pole,
    Nie w pole, w piaski raczéj; równo jak po stole,
    Otwarto na wsze strony, kędyś wzrok obrócił,
    Oko biegnąc po piaskach Boga szuka w niebie.
    Wódz szyki w pięć kwadratów sprawił ku potrzebie,
    I niby pięć gwiazd jasnych na pustynie rzucił.
    Mnie świecącemu w jednéj, widać było cztery.
    Przed walką, przypominam, śmiech nas ruszył szczery;
    Bo trzeba panu wiedzieć: na wojska ogonie
    Snuły się z bagażami osły... przy bagażach
    Przywlekli się z Francyji w bagnetów zachronie,
    Mędrkowie, co to baśnie piszą w kalendarzach.
    Gardziliśmy jak Niemcem tą chmurą komorów,
    Tą psiarnią, co jak truflów wietrzyła kamieni;
    Więc gdy do walki wiele stanęło pozorów,
    Zawołaliśmy głośno: Osły! i uczeni,
    Chowajcie się w kwadraty! daléj za pas nogi!
    Dalibóg, korzystali z łagodnéj przestrogi.
    Przyznam się jednak panu, że choć żołnierz bitny,
    Przed walką byłem nieco nad zwyczaj ponury.–
    Jak dziś pamiętam, z dala lał się Nil błękitny,
    Daléj jakiegoś miasta widać było mury;
    I nad głowami niebo czyste, bez obłoku,
    A powietrze choć bardzo jasne, grało w oku,
    Nad katafalkiem niby od gromnic płomyki...
    Lecz co najbardziéj ludu zadziwiło szyki,
    To były owe wielkie, murowane góry;
    Stąd by je było widziéć, gdyby nie Karpaty,
    I gdyby z nieba można zetrzeć wszystkie chmury.
    Wtém wódz przyjechał konno... zagrzmiały wiwaty,
    Acz bez winnych kielichów. Wódz wskazał na wieże
    I rzekł: Soldats! co znaczy, powiedział: żołnierze!
    Słyszałem wszystko; wódz rzekł: Patrzcie, wojownicy!
    Ze szczytu piramidy – co znaczy: z dzwonnicy,
    Ze szczytu tych piramid sto wieków was widzi.
    Więc spojrzałem, gdzie wskazał po nieba błękicie;
    Aż tu patrz... niech kto ze mnie jak z prostaka szydzi,
    Opowiem... Klnę się panu, na piramid szczycie,
    Jak w kościołach sławnego malują Michała,
    Taki stał rycerz, w zbroi, promiennego ciała,
    I płomienistą dzidą przebijał z wysoka,
    Wijącego się z dala na pustyni smoka,
    Co ku nam leciał w chmurze kurzawy i piasku.
    Sto dział zagrzmiało, oczy zgubiłem od blasku.
    A kiedym wzrok odpytał, aż tu mameluki
    Krzywemi nas szablami dziobią gdyby kruki,
    To końmi do ucieczki obróceni wrzkomo
    Siadają na bagnetach jak małpy.
KORDIAN
    Cóż daléj?...
GRZEGORZ
    A wstydźże się pan pytać, każdemu wiadomo,
    Żeśmy zawsze łamane parole wygrali,
    I gdyby nie ta dżuma... – Ale pan nie słucha!...
KORDIAN
zamyślony, mówi sam do siebie.
    Wstyd mi! Starzec zapala we mnie iskrę ducha.
    Nieraz z myślą zburzoną w ciemne idę lasy,
    Szczęk broni rzucam w sosen rozchwianych hałasy,
    Widzę siebie wśród świateł czarodziejskich sławy,
    Wśród promienistych szyków; szyki wstają z ziemi,
    Ziemia wstaje jak miasto odgrzebane z lawy...
    Głupstwo... dzieciństwo marzeń... Z myślami takiemi
    Nie śmiałbym się wynurzyć przed starców rozsądkiem,
    Więc szukam – kogo? – sługi, co rozwlekłym wątkiem
    Snuje głupie powieści.
Myśli... potém nagle do Grzegorza.
    Idź sobie, Grzegorzu!
    Jak się panna na konną przechadzkę wybierze,
    Dasz mi znać.
GRZEGORZ
    Panicz może dziś nie dospał w łożu?
    Bo starego odpędza jak natrętne zwierzę.
    Bywszy niegdyś w niewoli, znałem ja młodziana,
    Co miał wiele nauki, nie gardził mną przecie,
    I dziękował za powieść, gdy dobrze dobrana.
    Było to piękne wcale, i szlachetne dziecie!
    Smutno skończył!
KORDIAN
    Cóż, umarł?
GRZEGORZ
    A gdzie tam, mój panie!
KORDIAN
    Więc żyje!
GRZEGORZ
    Oj nie żyje! Gdy nas Rossyjanie
    Wzięli w dwunastym roku, spędzili jak trzodę,
    I na Sybir zawiedli... Dwóchset naszych było,
    Wiarusy kęs nadpsute, oficerstwo młode;
    A jak wzajem sprzyjali, wspomnieć starcu miło,
    Jeden drugiemu nigdy nie powie jak: "bracie",
    Chleb łamią jak opłatki, w jednéj chodzą szacie.
    Ten, o którym rzecz wiodę, zwał się Kazimierzem.
    Otóż kiedy się Moskal pastwił nad żołnierzem,
    Pan Kazimierz za wszystkich cierpiał, potém z głowy
    Dobył myśli – zawołał na tajemne zmowy,
    I odkrył zamiar wcale dostojny, bo śmiały.
    Nie szydź, panie, kto kupi niewolą włos biały,
    Ten rozpaczy szalonéj w ludziach nie potępi.
    Więc on myślał, że straże kozackie wytępi,
    Zmarłym wydrze żelazo, i polskie wiarusy
    Do Polski odprowadzi... Poznali się Russy
    Na malowanych lisach; wywiedli na pole;
    Cały nas pułk Baszkirów ostąpił w półkole,
    Wołga stała za nami... pułkownik tatarski
    Przeczytał głośno niby jakiś dekret carski,
    A w tym dekrecie stało, aby polskie jeńce
    Rozdzielić na dziesiątki i w pułki powcielać.
    Wtenczas nasze wiarusy wziąwszy się za ręce
    Krzyknęli: Nie pójdziemy... Zamiast nas wystrzelać,
    Czy wierzysz pan, że owe tatarskie szatany
    Rzucali nam na szyje rzemienne arkany,
    Właśnie jakby na koni zdziczałych tabuny.
    Oh! co czułem, to z sobą poniosę do truny!
    Związaliśmy się wszyscy rękoma co siły...
    Pamiętam, z prawéj strony – nie, z lewéj od serca –
    Stał przy mnie żołnierz wiekiem, ranami pochyły,
    Ku niemu zwinął koniem baszkirski morderca;
    Więc biedak rękę moją na kształt szabli ścisnął,
    Potém ociężał na niéj, bezwładny obwisnął,
    Patrzę mu w twarz, posiniał cały na kształt trupa,
    Oczy wybiegły, szyja związana powrozem.
    Tu Baszkir zaciął konia, koń spięty dał słupa,
    Skoczył – a starzec jak koń uwiązany lozem
    Pociągnął się po piasku, po krzemiennéj warście.
    Widziałem na krzemieniach włosów siwych garście
    Z krwi wyrwane kroplami... Koń leciał jak strzała,
    Już trup zniknął – a jeszcze widać było konia,
    I myśl przy koniu starca krwawego widziała.
    Staliśmy jak garść kłosów pożółkłych śród błonia;
    Głuche było milczenie, zgroza, obłąkanie.
    Piszcząc, kołem jak krucy krążyli poganie,
    Wybierali oczyma, gdzie powrozem skiną,
    Śmierć dając, chcieli zabić przedśmiertną godziną.
    Wtém, panie! nasz Kazimierz! ów Kazimierz młody!
    Skoczył w tłumy Baszkirów, i z tłumu wyskoczył
    Z pułkownikiem tatarskim, rzucił się do wody;
    Tak ujętego wroga między dwie kry wtłoczył,
    A kry się zbiegły, głowa z Baszkira odpadła
    Jak mieczem odrąbana i na krze usiadła
    Z otwartemi oczyma...
KORDIAN
    A Kazimierz?
GRZEGORZ
    Zginął...
KORDIAN
    Grzegorzu, czy nie pomnisz zmarłego nazwiska?
GRZEGORZ
    Nie wiem: on pod imieniem Kazimierza słynął,
    Co mu tam dziś nazwisko po śmierci? Pan ściska
    Rękę starego sługi...
KORDIAN
    Boże! jak ten stary
    Rósł zapałem w olbrzyma; lecz ja nie mam wiary,
    Gdzie ludzie oddychają, ja oddech utracam.
    Z wyniosłych myśli ludzkich, niedowiarka okiem,
    Wsteczną drogą do źródła mętnego powracam.
    Dróg zawartych przesądem nie przestąpię krokiem.
    Teraz czas, świat młodzieńca zapałem przemierzyć,
    I rozwiązać pytanie: żyć? alboli nie żyć?
    Jam bezsilny! nie mogę jak Edyp zabójca
    Rozwiązać wszystkich sfinksów zagadki na świecie;
    Rozmnożyły się sfinksy, dziś tajemnic trójca
    Liczna jak ziarna piasku, jak łąkowe kwiecie;
    Wszędzie pełno tajemnic, świat się nie rozszerzył,
    Ale zyskał na głębi... wierszchem człowiek płynie,
    Lecz jeśli drogi węzłem żeglarskim nie mierzył,
    Nie wie, czy bieg jest biegiem, gdy brzeg z oczu ginie...
    Chyba że w owéj drodze jak milowe słupy,
    Mija stare przesądy – zbladłe wieków trupy...
    Nie, są to raczéj krzyże przy ubitéj drodze,
    Prostak przy nich koniowi zatrzymuje wodze,
    I żegna się, i pokłon oddaje – gdy mija...
    Potém mędrkowie prostsze wytkną ludziom szlaki,
    Zwolna na drogę nową zjeżdżają prostaki;
    Na zapomnianym krzyżu bocian gniazdo zwija,
    Mech rośnie, pod nim dzieci w piasku sadzą kwiaty;
    Nieraz krzyż, u stóp samych podgryziony laty,
    Pada, zabija dzieci z sielskiego pobliża,
    A lud płacze, że zwalić nie pamiętał krzyża.
    Więc idę na świat rąbać nadpróchniałe drewna.
    Miłość? zapomnę o niej – wśród światowéj burzy
    Pozostanie głos wspomnień... jak pieśń dzika, rzewna,
    Jak pieśń żurawia, co się opóźnił w podróży,
    I samotny szybuje po błękicie nieba,
    Ostatni, z licznych, szczęsnych tłumów odbłąkany.
    Trzeba mi nowych skrzydeł, nowych dróg potrzeba,
    Jak Kolumb na nieznane wpływam oceany
    Z myślą smutną, i z sercem rozbitém...
LAURA
wołając z ganka
    Kordianie!...
KORDIAN
    Ten głos rozwiewa złote zapału świtanie.
    Zamknięty jestem w kole czarów tajemniczém,
    Nie wyjdę z niego... Mogłem być czémś... będę niczém...
Scena II
Ogród. – Lipowe aleje krzyżują się w różne strony – wśród drzew widać dóm opuszczony z wybitemi oknami... Jesień – liście opadają – wietrzno... KORDIAN i LAURA zsiadają z koni, przy których GRZEGORZ zostaje, i wchodzą do alei... Długo nic do siebie nie mówią.
LAURA
z uśmiechem napół szyderczym
    Czemu Kordian tak smutny?
Kordian patrzy na nią oczyma zamglonemi – i milczy.
    Znalazłam dziś rano
    W imionniku wierszami kartę zapisaną,
    Poznałam rękę, pióro – o! nie, raczéj duszę...
Kordian zarumieniony schyla się ku ziemi.
    Czemu się pan mój schyla?
KORDIAN
    Odmiatam i kruszę
    Gałązki, ciernie, chwasty spod stóp twoich, pani. –
    Cierń, co mi zrani rękę, nikogo nie zrani!
LAURA
    Kordian zapomniał, że ma matkę, matkę wdowę.
    Cóż to? Kordian brwi zmarszczył, chmurzy się, rumieni?
KORDIAN
    Zapytaj się drzew, pani, dlaczego w jesieni
    Szronem dotknięte, noszą liście purpurowe?
    To tajemnica szronu...
LAURA
    Usiądźmy w alei.
    Któż z nas pierwszy obaczy gwiazdę dobrze znaną?...
KORDIAN
    Nie ujrzę jéj, jeżeli to gwiazda nadziei!...
LAURA
    A jeśli gwiazda wspomnień?
KORDIAN
    O! dla mnie za rano
    Na bladą gwiazdę wspomnień!...
LAURA
    Gdzież gwiazda Kordiana?
Kordian wznosi oczy na twarz Laury i odwraca się.
    Jak się nazywa?
KORDIAN
    Przyszłość.
LAURA
z uśmiechem
    W któréj stronie nieba?
KORDIAN
    O! nie wiem! nie wiem – jest to gwiazda obłąkana,
    Co dnia ją trzeba tracić, co dnia szukać trzeba...
LAURA
    Kordian ma piękną przyszłość, talenta, zdolności...
KORDIAN
    Tak, gdy mię spalą męczarnie,
    To będę świecił ludziom próchnem moich kości.
    Talenta, są to w ręku szalonych latarnie,
    Ze światłem idą prosto topić się do rzeki.
    Lepiéj światło zagasić, i zamknąć powieki,
    Albo kupić rozsądku, zimnych wyobrażeń,
    Zapłacić za ten towar całym skarbem marzeń...
LAURA
    Jaki dziś Kordian gorzki?
Usiada na ławce darniowéj – Kordian u nóg jéj się kładzie i mówi patrząc na niebo.
KORDIAN
    Czarowna natura!
    Jak koń Apokalipsy szara leci chmura
    Jesiennym gnana wiatrem; a w chmurze myśl gromu
    Omdlała zimnem, iskry wydobyć nie może;
    Więc co ma w łonie gniewu, nie powie nikomu?
    I przepłynie nad światem... Z gromem myśli złożę,
    Niechaj płyną nad światem zimne i bez głosu...
Zrywa kwiat – i obraca się z uśmiechem do Laury.
    Pani, weź tę gałązkę purpurową wrzosu,
    Ale jéj nie otrząsaj ze szronu brylanta...
Zamyślony patrzy na niebo.
    Pani – patrz tam na niebo... oto duchy Danta.
    Tam się na starém drzewie wichrzy szpaków stado,
    Zaleciały przelotem i do snu się kładą,
    Wiatr przez noc będzie liście zbijał – one prześnią
    Noc całą, drzew ginących kołysane pieśnią;
    Anioł przeczucia spiącym wskaże lotu szlaki,
    A gdy się zbudzą, drzewo powie...: Lećcie, ptaki.
    Nie mam już dla was liści, jam się zestarzało
    Przez noc, kiedyście spały...
LAURA
    Cóż stąd za nauka ?...
KORDIAN
    Cha! cha! nauka smutku, że drzewo nie spało,
    A ptaki spały...
LAURA
    Kordian, co przyszłości szuka,
    Powinien spać jak ptaki...
KORDIAN
    Gdzież anioł przeczucia?
    Czy przyjdzie? poprowadzi? Więc myśli i czucia
    Trzeba skąpca przykładem na lata rozłożyć,
    I nigdy zmysłów w jednéj nie utracić burzy.
    Trzeba się dziś zwyciężyć, aby jutra dożyć.
    Dziwna ciekawość życia prowadzi w podróży,
    A za ciekawość trzeba nieszczęściami płacić,
    I nigdy zmysłów w jednéj burzy nie utracić...
gwałtownie
    Jam je utracił! Boże! zmiłuj się nade mną!
LAURA
    Kordianie!...
Kordian milczy.
    Czas powracać, już wietrzno i ciemno...
KORDIAN
    O! pani, zostań jeszcze...
LAURA
    Więc pan mi przyrzeka,
    Że będzie spokojniejszy?
KORDIAN
z obłąkaniem
    Tak...
LAURA
    Przyszłość daleka,
    Póki jesteśmy młodzi, wszystko jest przed nami...
KORDIAN
zamyślony patrząc na niebo
    Ciemny się błękit nieba wyświeca za mgłami,
    Ach księżyc! patrz tam, pani! księżyc srebrny, pełny
    Stanął i patrzy na nas; chmur srebrzyste wełny
    Spadły nań – leci, jakby wyrywał się z chmury;
    Teraz go na pół gałąź rozcina spróchniała,
    Teraz śród czarnych liści krąg chowa ponury...
    Pani! gdy kiedyś! kiedyś! twarz księżyca biała
    Błyśnie wśród chmur lecących na jesienném niebie;
    Będziesz mój cień natrętny odpędzać od siebie.
po chwili
    Bóg, promień duszy wcielił w nieskończone twory,
    Dusza się rozprysnęła na uczuć kolory,
    Z których pięć, wzięło zmysły cielesne za sługi,
    Inne zagasły w nicość... ale jest świat drugi!
    Tam z uczuć razem zlanych wstanie anioł biały,
    Mniejszy może niż człowiek, atom, środek koła
    Rozpryśnionych promieni; ale jasny cały,
    I plam ludzkich nie będzie na sercu anioła.
    Nieskończoności zmysłem dusza się pomnoży,
    Bóg aniołowi oczy na przyszłość otworzy,
    Aż przestanie zaglądać w ciemną wspomnień trumnę.
    Bóg mu pod nogi światła wywróci kolumnę,
    Po niéj gwiazd mirijady zapali i słońca;
    Anioł je przejrzy wzrokiem nadziei do końca,
    I do gwiazdy podobny, będzie w przyszłość płynął...
    O! duch mój chce się wyrwać! już pióra rozwinął.
    Dusza z ust zapalonych leci w błękit nieba...
Opuszcza ręce i z rozpaczą:
    Na jednego anioła dwóch dusz ziemskich trzeba!...
LAURA
    Źle, jeśli się pan będzie marzeniem zapalał,
    Prawdziwie nie pojmuję, co mu jest?
KORDIAN
ze wzgardą
    Oszalał...
Laura odchodzi ku drzwióm ogrodu, siada na koń... i odjeżdża z Grzegorzem. Kordian zostaje sam w ogrodzie nieruchomy.
KORDIAN
sam
    Światła nocy błyskają na nieba szafirze,
    Myśl zbłąkana w błękity niebieskie upadła,
    Oto ją gwiazdy w kręgi porywają chyże,
    I kręcą, aż zmęczona, posępna, pobladła,
    Powróci z tańcu niebios, w nudne serce moje...
    Czekam – nad otchłaniami niebieskiemi stoję,
    Zalękniony o myśli, w gwiazd tonące wirze.
    Gwiazdy! wy gdzieś lecicie jak żurawi stada!
    Gwiazdy! polecę z wami po niebios szafirze!
Dobywa pistoletu.
    Nabity – niechaj krzemień na żelazo pada...
    Ból, chwila jedna, ciemno – potém jasność błyśnie.
    Lecz jeśli nie zaświeci nic?... i ból przeminie?
    Jeśli się wszystko z chwilą boleści rozpryśnie?
    A potém ciemność... potém nawet ciemność ginie,
    Nic – nic – i sobie nawet nie powiem samemu,
    Że nic nié ma – i Boga nie zapytam, czemu
    Nic nié ma?... Ha! więc będę zwyciężony niczém?...
    Śmierć patrzy w oczy moje dwustronném obliczem,
    Jak niebo nad głowami i odbite w wodzie...
    Prawda, lub omamienie – lecz wybierać trudno,
    Gdzie nie można zrozumieć...
Przykłada broń do czoła...
    Nie... nie w tym ogrodzie.
    Znajdę śród lasów łąkę kwietną i odludną.
Wychodzi z ogrodu.
Scena III
Noc. LAURA sama w pokoju przy lampie.
LAURA
    Dotąd Kordian nie wrócił, jedynasta biła.
    Natrętna niespokojność w serce się zakrada,
    Gdybym też dziécię płochym szyderstwem zabiła?
    Dmucham w różę, co słońcem palona opada?
    A jeśli jego serce z takich kruszców lane,
    Że co na niém napiszę, przetrwa napisane
    Na wieki wieków? Boże! jeśli jego oczy
    Przywykną do ciemności i do łez? Co gorsza!
    Jeśli miasto łez, w dzieciach zapalonych skorsza
    Duma gorzkie uśmiechy na twarz mu wytłoczy?:..
Zamyśla się, potém bierze sztambuch i przewraca.
    Nudnémi grzecznościami zapisane karty,
    Ten mię równa do kwiatu, ci do gwiazd – a czwarty
    Do Dyjanny bogini – on sam jak bóg Apis
    Zwierzęcą nosi głowę. – Ten kwiat chce rozkwitać...
    Rysunek siostry mojéj. – Ach! Kordiana napis;
    Spojrzałam mimowolnie, muszę raz odczytać...
Czyta wiersz Kordiana.
    O! przypłynę ja kiedyś we wspomnień łańcuchu,
    Zatrzymam się... wspomnienia krokiem się nie ruszą...
    Aż powiész: "Natrętny duchu!
    Ciężysz na duszy mojéj twoją cichą duszą,
    Jak księżyc mórz oczyma podnoszący ciemnie.
    Jesteś wszędzie, koło mnie, nade mną i we mnie..."
    Luba, jam koło ciebie i z tobą i w tobie...
    Nie przychodzę wyrzucać ani przypominać,
    Ani śmiem błogosławić, ani chcę przeklinać;
    Przyśniło mi się tylko kilka pytań w grobie...
    Słuchaj, niegdyś ze szczęściem brałaś zaręczyny,
    Pokaż mi ów pierścień złoty;
    Ha! szczerniał? szczerniał pierścień? – to nie z mojéj winy!
    Dlaczego na twarz włosów rozpuszczasz uploty?...
    Spostrzegłem we włosów chmurze...
    Bladość twarzy, i coś błyska!...
    Może to blask w pereł sznurze?
    Może światło brylanta? albo kornaliny?
    Może rozgrane słońcem topazu ogniska?
    Może to łzy? – ty płaczesz? – to nie z mojéj winy!...
    Mój aniele! mój Aniele!
    Kwiat ci niegdyś wieńczył głowę,
    A było kwiatów tak wiele,
    Że nim zwiędły, brałaś nowe.
    Dlaczegoż dzisiaj w stroju zmianę widzę jawną?
    Wszak kwiaty przeżyć burze musiały i spieki;
    Prócz jednéj bladej róży, która dawno! dawno!
    Nie pomnę, z jakiéj przyczyny,
    Zwiędła na wieki...
    Jeśli tak wszystkie zwiędły? – to nie z mojéj winy!...
Przestaje czytać.
    Słyszę tentent... to Kordian!... więc okno otworzę –
    Nie, może bym za zbytnią troskliwość wydała...
    Co nikt drzwi nie odmyka?
Otwiera okno.
    Boże! wielki Boże!
    Koń przeleciał bez jezdca... Co to jest? drzę cała!
Dzwoni, panna pokojowa wchodzi.
    Gdzie Grzegorz?
PANNA
    Nie wiem, pani, nie siadł do wieczerzy,
    Widać było, bo dzbankiem z nami się nie dzielił
    Jak żyd płaszczem Chrystusa.
LAURA
    Szukaj go! niech bieży!...
GRZEGORZ
wchodząc
    Nieszczęście! Och, nieszczęście! panicz się zastrzelił!...
Akt II
    Rok 1828
    WĘDROWIEC
James Park w Londynie – wieczór... Kordian siedzi pod drzewem – wokoło łąki zielone – daléj sadzawka ocieniona drzewami, trzody – dokoła parku pałace i dwie wieże Westminsteru.
KORDIAN
    Wyspę łąk porzucono na pałaców stepy,
    Uciekam tu opodal od wrącego gminu;
    Lud woli pić dym węgli i zaglądać w sklepy;
    A ten ogród, czarowna sielanka Londynu,
    Jak ustęp złoty w nudnym ginie poemacie.
    Ludzie! wy się tym drzewom przypatrywać macie,
    Jak cudom Boga, obok cudów waszej ręki.
    Drzewa nie tknięte, rajskie zachowały wdzięki;
    Nieraz mgły nadpłynione w kłęby czarne zwiną,
    I liściowym wachlarzem na miasto odwieją.
    Po sadzawkach łabędzie rozżaglone płyną.
    Ludzie piaskiem Paktolu węże ścieżek sieją,
    A łąki flamandzkiego aksamitu puchem.
    Tam! miasto... Zegar ludzkim kręcący się ruchem,
    A tu cisza – tu ludźmi nie kwitną ogrody,
    Ale się po murawach wyperliły trzody...
    Był wiek, żem ja w dziecinnych marzeniach budował
    Wszystkie stolice ziemskie, dziś je widzę różne;
    Alem pierwszych obrazów w myśli nie zepsował,
    Są dziś porównań celem, jak księgi podróżne.
    Rzeczywistości naga, wynagródź marzenie!
    Obym się sam ocenił, skoro świat ocenię...
    Kto wie? może w szczęśliwych grono mnie powoła...
    Chciałbym bliznę Kaima zmazać z mego czoła:
    Pierwszy wzrok ludzi czoło samobójcy bada...
Zbliża się dozorca ogrodu, biorący opłatę za krzesła.
DOZORCA
    Panie mój! pens za krzesło!...
Kordian daje szyling i nie przyjmuje reszty.
    Pan mój jak lord płaci,
    A jak lord siąść nie umie!
KORDIAN
    Jakże więc lord siada?
DOZORCA
    Na trzech krzesłach zarazem siadają magnaci:
    Na jedném lord się kładzie, a na drugim nogi,
    A na trzeciém kapelusz, to trzech pensów suma.
KORDIAN
    Dziękuję, bracie! będę korzystał z przestrogi.
DOZORCA
    Szlachetny to jest zwyczaj, żyźna ludziom duma,
    Lękam się, by go nowa reforma nie zniosła.
Ściemnia się.
KORDIAN
    Tam, gdzie gęstymi drzewy sadzawka zarosła,
    Jakiś człowiek samotny jak cień się przesuwa,
    Patrzy na księżyc, wzdycha – to miłośnik czuły,
    Zapewne wielkie serce smutkami zatruwa;
    Może mu się marzenia złotym wątkiem snuły,
    I przerwały się nagle – od świata ucieka.
    Chciałbym go poznać... Bracie, znasz tego człowieka?
DOZORCA
    To pewien dłużnik, bankrut potępion wyrokiem.
KORDIAN
    Dlaczegoż nie w więzieniu duma, lecz w ogrodzie?
DOZORCA
    Prawo w domy nie wchodzi; po słońca zachodzie
    Nie biega po ulicach za dłużnika krokiem;
    Więc dłużnik we dnie sypia, a chodzi po nocy.
    Myślałem, że pan także przy Boga pomocy
    Mijasz się z prawem.
KORDIAN
    Nędzny!...
DOZORCA
    Pan jakby lord płaci.
    Mam honor mu polecić siebie, moich braci...
    Jeden, jak ja, przedaje krzesła w parlamencie,
    Drugi, jak ja, przedaje groby w Westminsterze;
    Trzeci robi na przedaż herbowe pieczęcie,
    Na każdéj ryje łokieć, szalki i dwie wieże,
    Podobne kształtem do wież dłużników więzienia.
    Czwartego lud nazywa Garrikiem tragicznym;
    Prawdziwie małpi talent wziął od urodzenia,
    I Punsza bohatera przed tłumem ulicznym
    Pokazuje, przez Punsza usta opowiada,
    Jak zabił żonę, dziecię wyrzucił przez okno,
    Obwiesił kata, wreszcie w szpony diabła wpada;
    A gdy go diabeł porwie, widze we łzach mokną...
Kordian odchodzi.
Dover. KORDIAN siedzi na białéj kredowéj skale nad morzem, czyta Szekspira – wyjątek z tragedii pod tytułem: Król Lear...
KORDIAN
czyta.
    "Chodź! oto szczyt, stój cicho... Zakręci się w głowie,
    Gdy rzucisz wzrok w przepaści ubiegłe spod nogi...
    Wrony przelatujące w otchłani półowie
    Mało większe od żuków... a tam – na pół drogi
    Czepia się ktoś... chwast zbiera... z ciężkiéj żyje pracy!...
    Stąd go nie większym widać od człowieka głowy.
    A owi, co się snują po brzegu, rybacy
    Wydają się jak mrówki... Okręt trójmasztowy,
    Spoczywający w porcie, widać stąd bez żagli,
    Łupinę tylko, mniejszą od węzła kotwicy...
    A szum zhukanej fali, którą wicher nagli,
    I pokłada na brzegów skalistéj granicy,
    War piany i kamieni, równy głośnéj burzy,
    Ucha tu nie dochodzi... O! nie patrzę dłużéj,
    Bo myśl skręcona głową w otchłań mię zanurzy..."
Przestaje czytać.
    Szekspirze! duchu! zbudowałeś górę,
    Większą od góry, którą Bóg postawił.
    Boś ty ślepemu o przepaści prawił,
    Z nieskończonością zbliżyłeś twór ziemi.
    Wolałbym ciemną mieć na oczach chmurę,
    I patrzeć na świat oczyma twojemi.
Wstaje.
    Próżno myśl genijuszu świat cały pozłaca,
    Na każdym szczeblu życia rzeczywistość czeka.
    Prawdziwie jam podobny do tego człowieka,
    Co zbiera chwast po skałach życia. – Ciężka praca!...
Odchodzi.
    Willa włoska – pokój cały zwierciadłami wybity – kobierce – wazony rznięte z lawy pełne kwiatów – przez okna widać piękną okolicę. – Kordian i Wioletta, młoda i piękna Włoszka
KORDIAN
    Duszo! niechaj ci włosy na czole rozgarnę!
    Weź mię w twoje ramiona, rozkoszą odkwitnę.
    Patrz na mnie! Twoje oczy jasne, skrzące, czarne,
    Białka oczu jak perły śnieżysto błękitne.
    Gdy rzucasz wzrok omdlony, padam, słabnę, mdleję;
    Tak na przesłodkiéj róży mrą złote motyle;
    A gdy spojrzysz iskrami twych oczu – szaleję!
    I ożywam na całą pocałunku chwilę.
WIOLETTA
    Puść mię! omdlewam.
KORDIAN
    Luba! gdy padasz omdlona,
    Odpychając mię falą kołysaną łona,
    Wtenczas gdy z rozkwitłego na pół ust koralu
    Płomień z niewysłowionym wybłyska wyrazem,
    W którym miłość złączyła wszystkie głosy razem,
    Dźwięk strun urwanych, wstydu głos, i skargę żalu,
    Jęk, śmiech dziecka, westchnienie... Wtenczas, moja droga,
    Ty mię kochasz...
WIOLETTA
    Nad życie! Wszak lorda i Boga
    Porzuciłam dla ciebie, czyż wątpisz, szalony?
KORDIAN
    Wierzę! na koralowych ustach zawieszony
    Jako motyl na róży. Twoja szyja płonie,
    A perły takie zimne na płomienném łonie!
    Rozerwij perły – czekaj, rozgryzę nić!...
WIOLETTA
    Szkoda!...
KORDIAN
    Perły po twoich piersiach leją się jak woda;
    Boisz się łaskotania pereł, moja miła?
    Drżysz jak liść... Czy mię kochasz?
WIOLETTA
    Jam stokroć mówiła,
    Żeś mi droższy nad życie; wiszę u twéj szaty
    Jak kropla rosy, strząśniesz? rozprysnę się cała.
KORDIAN
coraz zimniéj, i z większém zamyśleniem
    Patrzę na wazon z lawy, w którym rosną kwiaty;
    Niegdyś ta lawa ogniem zapalona wrzała,
    Skoro ostygła, snycerz kształt jéj nadał drogi...
    Świat jest nieraz snycerzem, a serce kobiety
    Lawą ostygłą.
WIOLETTA
    Wyrzut dla płci naszéj srogi!
    Nie zasłużony wierném sercem Wioletty...
KORDIAN
    Luba! gdzieś na północy stał zamek wiekowy,
    Herby pradziadów moich świeciły na bramie,
    W salach, portrety dziadów w ozłoconéj ramie
    Patrzały na mnie; dzisiaj wzrok ojców surowy
    Aż tu, do włoskiej willi, ściga za mną – goni.
    Bo zamek ojców moich stopiłem na złoto,
    A z tego złota nosisz przepaskę na skroni.
WIOLETTA
    Luby! zatruwasz serce niewczesną zgryzotą.
KORDIAN
    Droga! gdybym pałace mógł nazad odzyskać
    Jedną łzą twoją, nie chcę, abyś łzę wylała.
    Luba! tobie przystoi brylantami błyskać.
    Tak droga mléczna światów milijonem biała.
    Chciałbym w téj pięknéj willi przeżyć z tobą wieki,
    Wśród laurów, wodospadów, róż, brązów, zwierciadeł;
    A kto wie? jutro może otworzysz powieki
    I spojrzysz w lice nędzy, najsroższéj z widziadeł...
    Przekleństwo! jam utracił wszystko!
WIOLETTA
    Mio caro,
    Co się to znaczy?
KORDIAN
    U drzwi stoją wierzyciele!
    Lecz bogactwo w miłości znikomą jest marą,
    Dawałem ci brylanty, dziś sercem się dzielę.
WIOLETTA
    Ach brylanty... gdzie klucze?
KORDIAN
    Stój! stój, moje życie!
    Wczoraj – aby opóźnić majątku rozbicie,
    Z twojemi brylantami, siadłem do gry stoła;
    Gra mi wszystko pożarła... Lecz serce anioła!...
WIOLETTA
ze łzami i gniewem
    Ach! ach! ja nieszczęśliwa, zabrał mi klejnoty!
KORDIAN
    Zabijasz mię, kochanko, niewczesnemi łzami–
    Serce twoje przekładam nad wszelki dar złoty.
WIOLETTA
    Przegrałeś moje serce razem z klejnotami!!
    Nędza! nędza mię czeka!...
KORDIAN
    Mnie zaś koń mój czeka.
WIOLETTA
    Jedź z diabłem!...