Ars poetica

A i dokąd ma frunąć ten wiersz —
pozdrowienie szerokim dalom —
kiedy wgłąb i wzdłuż i wszerz
wszystkie progi okute stalą?

A i jakiż ładunek słów
pod skrzydłami na wiatr ma ponieść?
Oślepłemi źrenicami luf
patrzą Muzy na Helikonie.

Nie na pieśń — a na chrzęst i huk
czujny stoi przed hangarem Apollo.
Na karabin zamienił łuk,
sto pegazów zaprzągł w samolot.

Więc mi maskę najcięższą włóż,
zła poezjo, okopana w księgach,
i do ręki wciśnij mi nóż —
sam do serc będę umiał sięgać.

I mój łeb — gorejący krzew —
dynamitem epoki przygnieć.
Nie do westchnień rymuje się krew,
zanim w nowy fundament zastygnie.

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _

Czy uwierzył, czy pomyślał któżby?
(komu przyjdzie zostać,
komu zginąć)
w pogrzebanych dniach,
obcą godziną
obudziłaś mnie werblem wróżby:

Idzie krzyk,
bije krzyk do twojego mieszkania,
ściany i dach ci zdmuchnie!
Który przed dniem dzisiejszym milczeniem się zasłaniasz,
ogłuchniesz.

Idzie blask,
bije blask w stu czerwonych językach.
W jedno słońce śnieżyste krzepnie.
Który na dzień dzisiejszy żywe oczy zamykasz,
oślepniesz.

Nie twój ból,
zakopany w glebie dynamitowej,
wybuchnie w onej godzinie.
Który na dzień dzisiejszy w piasek ukryłeś głowę,
zginiesz.

Który, krom śmierci — wszystko w dniu idącym mieścisz,
ogień ciebie uzdrowi,
przemieni.
Na hojne szafowanie śmiechu i boleści
wstań z ziemi!

Czytaj dalej: Praca - Edward Szymański

Źródło: Sygnały, r. 1939, nr 70.