Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Spotkanie dawnych kochanków


Andrzej_Wojnowski

Rekomendowane odpowiedzi

czy warto bezsensownie zmoknąć

otwierać zardzewiałe okno

na deszcz wystawić stare ciała

a jak do rana będzie mało

będzie się chciało

 

potem rozstanie bo tak trzeba

nie dla nich market z szyldem niebo

świat zbudowali pełen granic

od dawna toczą życie tanie

nic nie jest za nic

 

zmoknęli potem telefony

ona od męża on od żony

w samo południe obudziły

i mieli bardzo głupie miny

ale przez chwilę

bo warto było

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Marek.zak1

 

Marku  więcej poezji było w latach mojej  młodości ( i nie tylko) niż w moich tekstach. 

Próbuję ubrać w słowa jakieś tam epizody.

Kreatorem mody nie jestem i tak to wychodzi jak wychodzi.

Ale ubieram tak jak potrafię.

Jeszcze dużo mi zostało chyba że kolega Alzheimer część wykasuje - niestety omija mój dom.

 

Pozdrawiam

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Wydaje mi się że jeden, ale z dobrze naoliwionym kluczem.

 

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Czyli to nie to. 

Pewnie ci Twoi  dawni -  to takie przeloty, jak sezonowe ptaki - przylecieli , poświergolili  i odlecieli.

Ci prawdziwi kochankowie  -  powracający,  jeszcze przylecą.  

Dziwię się że jeszcze u Ciebie ich nie ma. 

Pewnie dobrze się chowasz - ale czy warto?

 

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

To są sytuacje trudne do przełknięcia.Najlepiej jak telefon się rozładuje.

Raczej nie. Może masz farta?

I tego Ci życzę.

 

Pozdrawiam 

 

Tylko pomarzyć, ale znam takich.

Do końca im nie zazdroszczę. nie jestem zachłanny - dwa warianty wystarczą.

 

Pozdrawiam

 

Oby tak było. Zawsze prościej.

 

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Ja tylko jak chcę napisać tekst. Nie lubię gdybać ale o czymś trzeba pisać.

Długo studiowałem, trochę się włóczyłem. Aktualnie tradycyjny model 2+2. Czy tak do końca  -  nie wiem.

Jest parę epizodów które szybko można namalować piórem. Na razie nie muszę szukać tematów, ale to ode mnie chyba nie zależy.

Życie w moim przypadku dziwne scenariusze maluje.

Np.  Dzisiaj jadąc samochodem zrobiłem kilkukilometrowy korek. No i musiałem szybciej wrócić do domu.

Nie będę opisywał pyskówek z użytkownikami dróg publicznych ale to była czysta poezja.  Przyjaciele przyjechali, samochód w warsztacie ja próbuję to opisać , ale wychodzi zupełnie inny przekaz. 

Nie jestem Panem własnego losu - albo przypadek, albo przeznaczenie. 

 

Marku ja nie tęsknię za przeszłością - ja zaczynam się obawiać przyszłości.

 

Pozdrawiam

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Karb udała Rada. Bobu, bo wisi Bob! O, bis! I w obu Boba dar, a ładu brak.    
    • Czy myślisz że ciebie prowadzę? Szanuję od zawsze twą wolę. Wybierasz kierunki wydarzeń, zaliczasz wykroty z mozołem.   A drodze wygodnej i gładkiej, takowej przenigdy nie ufaj. Lecz pozwój, by Bóg twój od teraz, prowadził i nie dał ci upaść. :)  
    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...