Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Zaufanie plus


Marek.zak1

Rekomendowane odpowiedzi

Rad nie rad ów szlachcic coś pod nosem mruczał

gdy powrócił do dworku trzy razy przedmuchał

dobrą chwilę odsapnął i znów zebrał siły

aż żona wykończona szepnęła mój miły

jam ci już zaciążyła a ty w bój od rana

czy jutro sił wystarczy by z szabelką ganiać

lecz on nic nie darował odpuścił o świcie

w pierwszej poległ potyczce oj smutne jest życie

tu morał się przyplątał słów mistrza nie słuchać

pierwej robić szabelką potem można dmuchać

:))

 

Pozdrawiam

Edytowane przez Jacek_Suchowicz (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5 +

 

"Lecz się nie frasuj na zapas" - mistrz rzecze,

"bo nie ty jeden na boje wyruszasz.

Zaciąg - to zaciąg: zatem wiedz, człowiecze,

jedna tu męska nie zostanie dusza.

Kto szablę dźwignie - ten na wojnę leci;

a tu - niewiasty, i starcy, i dzieci."

Pocieszon wielce, wrócił ów do domu,

jakowoż wolał był się zabezpieczyć;

po cóż na słowo miałby wierzyć komu,

lepiej samemu mieć swój los na pieczy.

Potem wyjechał. Gdy wrócił z wojaczki,

żona powiła była pięcioraczki. :)

Edytowane przez WarszawiAnka
uzupełnienie (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za komentarze. Macie racje, w życiu nie ma niczego pewnego oprócz zagrożeń, ale jakoś zabezpieczać się trzeba. Inna opcją  mogło być wprowadzenie się mamy na czas nieobecności syna, tak do pomocy w domu:). 

Pozdrawiam

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Będzie się działo, bo jak mówią na wojnie, jak to na wojnie, mało kto śpi spokojnie:)

Też jestem zwolennikiem skuteczności:). M

Na bramie fabryki, w której kiedyś pracowałem widniał napis: Do pracy przychodź trzeźwy i wypoczęty:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Radosław

Do tej pory myślałem ,  że dywersyfikacja to pojęcie stosunkowo młode, kojarzone ze współczesną gospodarką. Jakże się myliłem ; )  pozdrowienia serdeczne. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

To się wszystko przenika i nie wiadomo skąd przyszło. Zgadza się, dywersyfikacja dostawców i klientów  to z biznesu, ale dywersyfikacja zabezpieczeń to dotyczy banków, systemów przeciwpożarowych, ale także pozostawianych w samotności żon, dawniej przez rycerzy, obecnie przez tych na bussiness tripach. Cieszę się, że mój tekst nabiera takiego uniwersalnego znaczenia:).  Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...