Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

To mój kraj - Pod wieczór


Nata_Kruk

Rekomendowane odpowiedzi

Waldemarze... przyjemny (?)... ok... :) Dziękuję.

 

Marku... jako podsumowanie dnia, na pewno ważna to chwilka dla rodziny, gorzej, jeśli podsumowuje się/rozstrzyga 

sprawy poza nami w... wielu, wielu  innych dziedzinach... :)

 

Lily Hamon... dziękuję za ślad w okienku wiersza.

 

Gościom, ślę pozdrowienie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

' życie jest do zniesienia, bo nie znamy przyszłości'. Każdy z nas jest filmowcem, pisze codziennie treatment swojego życia, a tymczasem nawet dołujący synopsis na jutrzejszy dzień, może wylądować w koszu, a my nazwiemy to cudem. Mam skłonności do bawienia się w boga, do perfekcji to opanowałam. Dobry wiersz, do mnie przemawia. Thx Dag

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dag... słusznie, życie jest, lub chociaż.. bywa.. ;) do zniesienia. Ładnie to określiłaś, tak, po trosze jesteśmy filmowcami

i 'tkamy/kręcimy' cząstki naszych chwil na ziemi. Miło mi, że treść zagadała.

 

Annie... chyba uciekła "z Ciebie" jedna literka(?)...  Czyli luz - blues dla zabicia złych myśli..;) Czasami tak trzeba.

 

Kobietki, dziękuję Wam za zostawione słowa. Ślę pozdrowienie.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo mi się podoba, łącznie z wersyfikacją i delikatnym wewnętrznym rymem. Niby nic, ale w obydwu strofach w tych samych miejscach ładnie i spokojnie sobie siedzą i błyszczą :)

 

W wielu momentach życia, sukcesywnie odbieramy to, co nagromadziło się wokół, niezależnie czy z własnej woli i świadomie, czy poza naszą zasługą. Nie wszystko, co nas spotyka jest wynikiem własnych błędów lub sukcesów. Czasem wystarczy jedno ogniwo, na które 'niechcący' nadepniemy, a może spowodować tragedię, albo niebywały sukces. Ale to skrajności. Jesteśmy bardziej jak ten kopiec mrówek, tylko w przeciwieństwie do tych zorganizowanych zwierzątek, mamy ograniczone możliwości powiększania kopca, tragicznie niezdyscyplinowaną społeczność i niepoukładaną infrastrukturę. Łącznie z psychiką, dzięki czemu rzeczywistość wygląda jak wygląda. Zauważyłem, że często najlepiej wychodzi tym, którzy nie boją się głębokiej wody. Niezależnie od wykształcenia, inteligencji i innych atrybutów, bo nawet tym niezbyt rozgarniętym - uśmiech, spryt, o innych "walorach" nie wspomnę - "jakoś" się udaje, problemy znikają i sprawy "załatwiają się same". Coraz bardziej zaczynam więc głupieć, wszystko olewać, nie planować (niech planuje się samo) Jak na razie działa znakomicie, szczerze polecać jednak nie będę - póki doświadczenie w toku. ;)                                                                                                                              

Niemniej kilkunastoprocentowe zwiększenie zakresu luzu jak najbardziej popieram.

A kolacja, czy obiad, to bardzo dobry moment. Pozdrawiam.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

źródło:

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

w nicość już opadł zwój myśli złotych

obrazek z puzzli sam się rozsypał

pożółkłe kartki nic nie przeniosły

gdy brak kolacji kompletna kicha

 

gdzieś w dołku ściska i w brzuchu burczy

egzystencjalizm codzienną zmorą

przysłowie stare jak Marks nas uczy

że "byt określa świadomość"

:))

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

ładne, bb

 


Gdy nadmiar się myśli z problemów wylewa

najlepiej się zająć robotą.
Są tacy co idą na medytacje,
ja okna umyję z ochotą.

 

Myśli się ciągną, taka uroda,

jak nitki się wiją do nieba,

ale i bywa że w dół pociągają

wtedy uciekać potrzeba.

 

Dobry tekst Natko, słówka precyzyjnie ułożone, nic wyjąć nic dodać. bb

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Franek K

No tak, kobiety są jednak bardziej pragmatyczne niż faceci. Ja tam, mimo głodu, tkwiłbym w stuporze. Ale mi jest łatwiej, bo jeść nikt nie woła :)

 

Pozdrawiam. FK.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Paweł Artomiuk... nie szkodzi... :) nie wszystko 'porywa'... a puenta, jak puenta... bywają lepsze i gorsze...
Dzięki za wątpliwość.

 

Czarek Płatak... że niby głodny - płodny.? hmm.. u mnie to raczej nie zadziała... ;) Dzięki.

 

Franek K... no nie, łatwiej Ci, bo jeść nikt nie woła.? a Ty.?.. coś trzeba jeść, żeby żyć - nie odwrotnie... :)
Nie wiem, czy my, kobiety, jesteśmy bardziej pragmatyczne.... może. Dziękuję za wejście.

 

Bogumił... my praktycznie cały czas możemy spodziewać się.. nie wiadomo czego... ;) ja, na taką niewiadomą,

serwuję kolację.  Dziękuję za obecność.

 

Pozdrawiam Panów... :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Mycie okien, czemu nie... gdy głowa zbyt pełna emocji... fajnie, że nie ma co zabierać i nie trzeba niczego dodawać.

Znaczy, dało się przełknąć. Beato... bardzo dziękuję za strofki i zostawione słowa.

 

... nie daj się Annie... ;)

 

Iwono... córka koleżanki miała rację, odegnała od mamy problemy.! Dzięki za wejście.

 

Kobro i Wędrowcze... Wam także dziękuję za ślad...

 

Pozdrowię grupowo... :)

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy jakichś metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...