Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

perspektywa


iwonaroma

Rekomendowane odpowiedzi

Nihil novi. Dam za przykład tekst z piosenki Natalii Kukulskiej "im więcej cb tym mniej" 

Natomiast 

"Opuszki palców" występują w co piątym amatorskim tekście. Dużo pracy przed tb. 

Edytowane przez light_2019 (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@iwonaroma  -  witam  - nie dogodzi  kobiecie.

                          - słodki wierszyk mimo wszystko.

                                                                                                Udanego wieczoru życzę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@light_2019 @light_2019

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

No popatrz....a mnie się tylko pojawił (a propos tych opuszków palców ) obraz Michała Anioła "Stworzenie Adama". 

Wcale nie im wiecej tym mniej lub odwrotnie, tylko tyle ile trzeba, ani mniej ani więcej :)

dużo pracy przed sobą już raczej nie  przewiduję...

 

 

 

 

:) 

wzajemnie

 

@Dag

 

Dziękuję bardzo 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

pierwsze skojarzenie (tylko się nie obraź, ok?;) - gadał dziad do obrazu ;)

- a są takie, które trzeba oglądać z daleka, znaczy z perspektywy (imprezjoniści),

z bliska się nie da, żeby nie wiem co, rozmywają się - znaczy chaos jest. O co inne bym się martwił

- artysta, malarz znaczy, się pożywić musi. Niestety, z powodu - sztuka jest w odwodzie,

nie idzie na szynkę zarobić, a o puszkę łatwiej. Dobra puenta.

Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Saint Germaine  masz rację. Początkowo tego wers nie było, pózniej był w innej formie...nie zawsze "do trzech razy sztuka" ma sens :)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Ha ha :) Janku, gadała baba do obrazu... :)

No cóż, żywienie (się) twórców  to odwieczny problem, dobrze że przynajmniej żywimy wobec siebie przyjazne uczucia :)

dzięki i pozdrawiam również 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chciałabym, a boję się, tak to odbieram:)
Peelka z jakiegoś powodu trzyma dystans, może nie do końca ufa, a może nie wie czego chce? Z drugiej strony, ta odległość nie jest znowu tak odległa, skoro to tylko odległość opuszków. Peelka boi się bliskości i własnych doznań z tym związanych.
Krótka forma, ale można się w niej odnaleźć. Pozdrawiam imienniczkę:) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Hej Iwona :)

No cóż, tu raczej nie o lęk biega tylko o odpowiednią odległość do klarownego widzenia...Przy bardzo bliskim kontakcie fizycznym czasem nawet trzeba zamknąć oczy. Zbyt daleki...wiadomo, i sokół wysiada ;) . Tak, masz rację, odległość na opuszki palców to w sumie niedaleko, a widzenie wyśmienite :)

pozdrawiam serdecznie 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...