Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

zakręty


Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Cześć Sylwestrze, nie zgadzam się z tym, choć faktem jest, że wybaczając wszystko, możemy poczuć się lzej. Sam pewnie wiesz, ze wybaczanie nie jest łatwe. Zależy to też  jakiego kalibru były lub  są owe przewiny, które można wybaczać. 

 

No niestety, choć i w tym przypadku można próbować

 

No tak, ale jak żyć za tymi zakrętami? Jak? Sylwestrze. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Koło ma wieczne zakręty :) a jest doskonałe... Ale ponoć...da się wyjść z sansary. Wygląda to tak, że koła zmniejszają się (jak w spirali) czyli potencjalna ilość zakrętów jest coraz mniejsza, aż do prostej... w górę :)

Oczywiście spirala może też iść w dół, i to jest prawdziwy problem.

Totalne wybaczenie jest już prostą, wg mnie, tylko kto to wybaczy ;) ...

Pozdrowienia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Można wejść w polemikę z Twoją miniaturką Sylwek. Są tu prawdy i nieprawdy.
Prawdą jest, że nie da się wszystkiego sprostować. Co się stało to się nie odstanie. Czasu nie cofniesz. Mi kiedyś US nie pozwolił sprostować pewnego oświadczenia:D 
Nieprawdą jest, że wybaczyć można wszystko. Niestety nie da się wszystkiego wybaczyć. 
To, jak słusznie napisała Justynka zależy od kalibru przewinienia. 
Wyobrażasz sobie rodziców zamordowanej 10 letniej Kristyny!? Myślisz, że oni kiedykolwiek wybaczą? albo rodziców mordercy? ten dramat rozgrywa się po obu stronach. 
Zastanawiam się, czy sam morderca będzie w stanie wybaczyć sobie. 
Wiem, że to okrutny przykład, ale takich są tysiące. Gwałty, pedofilia itd, dlatego nie odważyłabym się powiedzieć że wybaczyć można wszystko. 
Jeśli zaś chodzi o zakręty, faktem jest to co napisał Marek, że można wylądować np na marginesie życia, ale to jedna z tych okropnych możliwości. Pozytywne są takie, że pokonując przeciwności losu, mierząc się z nimi, możemy dojść znacznie dalej niż nam się czasami wydaje. Trzeba odwagi, by te zakręty pokonywać, wtedy świat stoi przed nami otworem. Czasem odbywa się to kosztem nas samych, bo chodzi o tempo życia, wyścig szczurów, o prędkość i umiejętność w podejmowaniu decyzji i tak biegniemy przez to życie bez opamiętania, a ono przecieka nam przez palce. No ale jak to niektórzy mówią, coś za coś. Najważniejsze, by umieć samemu się w tym odnaleźć i mieć dystans do pewnych spraw.
Skłoniłeś do refleksji Sylwku. Rażą mnie tylko dwa zaimki zwrotne, jeden pod drugim, pozdrawiam. 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Łoł!!! :)

Mnie też rażą, ale nie wiem jak je przesłonić, żeby nie raziły.

Uważam, że wybaczyć można wszystko (no może prawie wszystko). Nawet największą zbrodnię. Natomiast jestem pewny, że nie można o zbrodniach zapominać. Nie twierdzę przy tym, że Ty możesz wszystko wybaczyć, że ja mogę, czy też Jan z Wąchocka może, ale że jest taka możliwość. Piszesz o sprawie, w której jeszcze nie zapadł wyrok. Wyobraź sobie że są zbrodniarze, którzy mają na sumieniu (jeżeli takie mają) setki, a może tysiące dzieci i w swoich kręgach uchodzą za bohaterów. Myślę, że nawet i to jest możliwe do wybaczenie. Inna kwestia kto, co, komu, i kiedy wybacza. Problem w tym, że wiele rzeczy stałych się, nie da się już naprawić. Przy za dużym przegięciu nawet najlepsza stal pęka i jedyne czym może być to złomem to powtórnego przetopienia. Nawet wybaczenie w tym przypadku nie pomoże.

Dziękuję za refleksję i pozdrawiam.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Eleni wybaczyła mordercy swojej córki Afrodyty. Jednak jestem pewny, że gdyby od niej zależało dalej siedziałby w więzieniu. Wybaczenie nie zwalnia od odpowiedzialności. 

 

@Tetu ludzka psychika jest bardzo złożona. Są zbrodnie, których powiedzmy 90% ludzi nigdy by nie wybaczyła. Jest pewien procent dewiantów, dla których można zostać idolem dzięki tym zbrodniom. Ja wybaczyłem swoim oprawcom i przez kilka miesięcy byłem wolny od stanów depresyjnych. Ostatni raz taki długi okres to trafił mi się chyba w wieku 15 lat. Wielu moich kolegów połamałoby kulasy gdyby byli na moim miejscu.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Biorąc pod uwagę długość twojego komentarza i edycję ciekawi mnie pierwotna wersja. Ja swój w 2/3 ucialem przed publikacją. Za bardzo wyjechałem poza główny wątek wybaczenia.

 

Tak czy inaczej polecam korzystanie z tego daru. :) Pozdrawiam 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Myślę, że nie. To tylko dopowiedzenie, które wcześniej było domyślne. Wszak jeśli się wychodzi z zakrętu, to albo wychodzi się na prostą, albo... wchodzi wchodzi się w kolejny zakręt. Innych wyjść nie ma. Pozostałe opcje to już tylko te niewyjścia.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

No ja się nie domyśliłam. 

 

Wersy:

było dla mnie zakończeniem i już. 

 

No właśnie, wiersz był dla mnie o zagubieniu, teraz jest,Jak to napisałeś o wyjściu z tego zagubienia. Był tajemniczy. Wybacz i nie gniewaj się, ale dla mnie, powtarzam , ma już inny wymiar. J. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Karb udała Rada. Bobu, bo wisi Bob! O, bis! I w obu Boba dar, a ładu brak.    
    • Czy myślisz że ciebie prowadzę? Szanuję od zawsze twą wolę. Wybierasz kierunki wydarzeń, zaliczasz wykroty z mozołem.   A drodze wygodnej i gładkiej, takowej przenigdy nie ufaj. Lecz pozwój, by Bóg twój od teraz, prowadził i nie dał ci upaść. :)  
    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...