Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ugotowany


Gaźnik

Rekomendowane odpowiedzi

Tytuł pasuje do pierwszego dystychu i do obecnej aury za oknem:D
Wszystkiemu winna jest pogoda:) Może jesteś za bardzo naładowany i pomysły się mieszają jak masy powietrza i powstaje burza mózgu:) zejdź ze słońca!;)
A tak poważnie dobrze zrobić sobie czasami przerwę, oczyścić umysł. 
Wszystko wróci do normy.

O wierszyku mówić nie będę, bo skoro nie ma weny... a ja to rozumiem:) Pozdrawiam.
 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam -  gdzieś w tłumnie mi umknąłeś -  tak to już jest raz 

jest wena a raz jej nie ma -  trzymam kciuki by nadeszła.

                                                                                                         Pozd.serdecznie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słabo to zaznaczyłem w swoim poprzednim komentarzu. Peel tego wiersza to osoba fikcyjna. Jednak nie mam wątpliwości, że podobne przemyślenia dopadły większość użytkowników. :D Kiedy powstał powyższy tekst zabezpieczałem obudowę zmechanizowaną 666 metrów pod ziemią, przy ponad 30 st Celsjusza, mogłoby być gorzej. Jednak mając ponad 2% mniej tlenu w powietrzu, którym się oddycha jest to dość uciążliwe. Jednak praca to praca, trzeba swoje zrobić i wracać do domu. Mam tę przewagę nad kolegami, że w trakcie roboty mój umysł dzieli się na 3 osobne byty:

1) główny - zmusza mnie do wykonywania wyuczonych czynności automatycznie bez zastanowienia, ale jeśli pojawi się jakaś nagła okoliczność (a na kopalni ich nie brakuje) to sygnał przez synapsy przechodzi kilkukrotnie szybciej niż zwykle... Jednak tak czy inaczej, nawet wtedy może zdarzyć się jakiś błąd.

2) własny świat. Nie wiem czy to przypadkiem nie jest jakaś cecha osobowości autystycznej... Prawdopodobnie nie. Zacząłem pracować fizycznie w wieku 14 lat. Żeby w takim wieku wytrzymać kilkugodzinną harówkę trzeba się wyzbyć pociągu do przyjemności. Udało mi się złamać system. Potrafię fizycznie wykonywać swoją pracę, a w międzyczasie układać jakieś słabiutkie (większość tutaj opublikowanych przeze mnie tak powstała) wiersze... Tudzież prowadzić z samym sobą dyskusje filozoficzne wewnątrz umysłu... itd*

3) trzeci obszar stara się to wszystko ogarniać tak by nic mnie nie zaskoczyło. Jest to najbardziej intuicyjna moja "jaźń" w trakcie pracy, chociaż ta druga też często mnie zaskakuje "własnym życiem".

 

* w poprzedni czwartek w pracy z niewiadomych przyczyn pojawiła mi się taka myśl, że człowiek w okresie letnim jest bombardowany promieniami słonecznymi. Zwyczajnie przepiszę z internetu to o czym myślałem wtedy a propos słońca (którego chcąc nie chcąc nie mogłem ujrzeć :D):

 

1) Witamina D3

Nasz organizm sam produkuje witaminę D3 pod wpływem słońca. Do wytworzenia odpowiedniej dawki tej aktywnej formy witaminy D wystarczy 15-30 minut przebywania na słońcu raz na kilka dni. Jest to witamina, którą trudno jest uzupełnić dietą, czy suplementami. Szczególnie że nie wiadomo dokładnie, jaka dawka jest optymalna; organizm każdego z nas jest na tyle inteligentny, że produkuje dokładnie tyle tej witaminy, ile potrzebuje (przykładowo w rejonach bardziej nasłonecznionych ludzie mają więcej witaminy D3 we krwi). Witamina D3 jest ważna dla dobrego funkcjonowania układu kostnego. U dzieci zapobiega krzywicy, u osób starszych osteoporozie. Wzmacnia też układ odpornościowy i wpływa korzystnie na zapobieganie chorobom autoimmunologicznym i nowotworowym.

2) Serotonina

Pod wpływem słońca zwiększa się poziom neuroprzekaźników poprawiających nasze samopoczucie, takich jak serotonina, nazywana czasem hormonem szczęścia. Dzięki serotoninie czujemy się lepiej, mamy dobry nastrój. Jej niedobór wpływa na bezsenność i zaburzenia depresyjne. Jesienią i zimą, kiedy serotoniny jest mniej, można stosować fototerapię dla polepszenia samopoczucia i zmniejszenia ryzyka depresji sezonowych.

3) Melatonina

Melatonina jest hormonem regulującym cykl dobowy. Jej poziom wzrasta, gdy robi się ciemno (jest to sygnał dla organizmu, że trzeba przygotować się snu) i gwałtownie spada, gdy robi się jasno. Im więcej słońca, tym mniejszy poziom melatoniny (a większy serotoniny), co wpływa na poprawę nastroju. Jesienią i zimą, kiedy dzień jest krótszy, poziom melatoniny jest wysoki.

4) Toksyny

Słońce korzystnie działa na fizjologię organizmu, sprzyja wydalaniu toksyn, poprawia przemianę materii. Dlatego lato jest doskonałą porą na odchudzanie.

5) Ciśnienie krwi

Słońce normalizuje działanie układu sercowo-naczyniowego. Wpływa korzystnie na obniżenie ciśnienia krwi, zwiększa wydolność serca i zmniejsza ryzyko zawału.

6) Choroby skóry

Promieniowanie słoneczne korzystnie wpływa na leczenie chorób skóry (np. łuszczyca, trądzik, łupież). Przyspiesza gojenie się ran.

8) Bóle mięśni i stawów

 

Wielokrotnie dla żartu mówiłem, że pracuję od 2012 roku na zmianę 12:00 (z drobnymi wyjątkami) by unikać słońca, przez które starzeje się skóra. Jednak podejrzewam, że będąc na nie częściej wystawiony i tak wyglądałbym na prawie 10 lat młodszego... To już genetyka.

 

Woda, woda, woda... 

 

Pewnie każdy wie jakie role pełni woda w naszym organizmie. Nie przypadkowo w okresie letnim spożywamy jej wielokrotnie więcej. Jak się okazuje nawet woda w przedawkowaniu (wypłukanie mikroelementów itd) może nam zaszkodzić, a nawet spożywając jej 2x więcej niż w innych porach roku można się odwodnić. Miałem takie pojedyncze przypadki w pracy. Wyjeżdżałem z "kace" po wypiciu 4 litrów wody w pracy. :D Na szczęście to nie wydarzyło się zbyt wiele razy. :)

 

 

No i tak sobie nieświadomie myślałem w tej pracy, że mamy lato... Wakacje, dzieciaki, chrześniaki itd bez presji edukacyjnej. Zgarniamy ogromne ilości promieni słonecznych, przyjmujemy wiele litrów wody, jemy dużo więcej pysznych, świeżych owoców i warzyw a mimo wszystko organizm nie wytwarza odpowiedniej ilości energii... :D Z tych przemyśleń nie wiem kiedy wziął się ten tekst. Jak większość mojej twórczości. Powstało sobie same w głowie nawet nie wiem kiedy... Ale przed publikacją wprowadziłem jedną korektę. Słowo "stale" wprowadziłem tylko po to by głupio nie wyglądał wiersz o braku energii do życia oraz tworzenia skoro w jakiś sposób jednak powstał (chciałbym sam wiedzieć skąd wziął :D). 

 

Temat zszedł na wenę. Wiele razy przeżywałem jej brak, a teraz mam zupełnie inne podejście. Miałem w tym roku zrezygnować z własnej pracy twórczej przez to, że nie potrafię tak jak normalny człowiek usiąść i przepracować przy kartce/komputerze/maszynie nad tekstem. Układam głównie w głownie. Jednak czasem zdarzało mi się jakiś niedopracowany tekst w zeszycie wrzucić do szuflady na wieczne zapomnienie. Niedawno dojrzałem. Mogę się mylić, ale zakładam, że mam jeszcze ok 50 lat życia przed sobą. Spokojnie mogę jakiś dzisiaj wymyślony projekt opracowywać przez najbliższe miesiące... a nawet i lata. Pokora i sumienna praca doprowadzą nas na szczyt. :)

 

Po co to wszystko piszę? Żebyście się w przyszłości nie zdziwili jak już opublikuje coś poważniejszego niż obecnie. :D A przy okazji odpowiedziałem na wszystkie komentarze nie musząc do żadnego nawiązywać bezpośrednio. :D

 

Pozdrawiam wszystkich. :) Dziękuje za uwagę :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...