Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Cykl


Pan Tarhej

Rekomendowane odpowiedzi

 

Gdzieś wisi sznur, na sznurze czas,
Na czasu ułomnościach -  ziemia.
Na ziemi oświecony las,
W nim drzewa co nie znają cienia.


Nie muszą się martwić co dnia, 
Czy chmury ciemne skryją lata.
Nie widzą, że wśród jasnych pni,
Wyrasta ciemnych ludzi chata.


Już wkrótce marsz tysięcy dusz,
Co obezwładnia pnie świetliste,
Okryje jasną korę kurz,
Dni zamiast letnich będą mgliste.


Nie widzi armia durnych much,
Że sen upada z jej naporem,
A tłum co szlamem czyni chrzest 
Dla siebie sam nie jest potworem.


Przychodzi jednak muchy czas 
Gdy spotka ją gniew śpiącej góry, 
Tak jak światłości mówią pas
Ludom co wieszczą czas ponury.


Nie skryje iskry błoto, muł,
Nie skala niebiańskiego światła.
Otoczy przestrzeń błota mur,
Tam gdzie samotna stoi chata.


Gdy czasu sznur wykona ruch,
Tak jak wahadło w starej skrzyni,
Mur drewna się zamieni w puch,
Wyleje się kaskada ziemi.


Potem od cienia w promień znów,
Z kolejnym drgnięciem linii świata,
Wykona cykl, ten dziki łów 
I blask z ciemnością, las przeplata.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Czuję w Twoim wierszu ważną i głęboka treść, jednak według mnie duża ilość metafor ukrywa ja zbyt w sobie i czyni przez to niezrozumiałą. Tajemniczość treści nie oznacza dla mnie jej niezrozumiałości, bo tam, gdzie rozumienie już zawodzi rodzi się przeczucie. Pozdrawiam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

W tym wierszu ludzie bardziej symbolizują, błędy, złe decyzje, negatywne uczucia, które się gromadzą jak, "armia", czy "tłum". Dobrze trafiłeś, że chodziło mi o coś w rodzaju kurzu drogi, ale w tym wierszu kurz jest po prostu skutkiem, na pozór niewielkim ale po przejściu 

"tłumu" nawarstwiającym się i zakrywającym, to co było niegdyś jasne i czyste. 

 

 

Dziękuję za moje pierwsze serduszko <3.

 

 

Dziękuję za komentarz, ja sam często zauważam, że moje wiersze są trochę zbyt zagmatwane. Wychodzę jednak z takiego założenia, że nie zależy mi na tym by odbiorca rozumiał dosłownie to o co mi chodziło. Osobiście bardzo lubię dzieła  owiane, może nawet przesycone tajemnicą i abstrakcją, ponieważ autor nigdy nie wie co się dzieje w głowie czytelnika. Każdy czytelnik podchodzący do wiersza, będzie go czytał, przesiewając przez swoje uczucia i doświadczenia, więc ja czyniąc wiersz bardziej tajemniczym, próbuję zrobić go również bardziej uniwersalnym. Co nie znaczy, że dla mnie nie ma on sensu, bo ma, ale wolę żeby odbiorca doszukiwał się w nim sensu bardziej zrozumiałego dla niego.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Dla mnie Twój wiersz jest zagmatwany  przez przeładowanie go metaforami (czy symbolami), co powoduje, że staje się bardziej łamigłówką, a nie przestrzenią wyczuwania i doświadczania czegoś tajemniczego, czegoś sięgającego głębiej niż nasze logiczne myślenie... Jednak będąc łamigłówką właśnie to racjonalne myślenie włącza. Zbliżenie czytelnika do tajemnicy i dotknięcie nią, lub uchylenie jej rąbka  jest i dla mnie wielką wartością poezji, ale osiąga sie ją według mnie nie przez zagmatwanie (łamigłówki), ale przez to, że  nie wszystko jest w niej powiedziane do końca, przez otwartość wiersza w głąb... W moim odczuciu mówisz za dużo i wiążesz tym myślenie. Mam nadzieje, że nie uraziłam Cię moją szczerością, ale to dla mnie bardzo ważny temat. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nie uraziłaś, a wręcz przeciwnie. Bardzo się cieszę, że ktoś poświęca czas na krytykę moich wypocin. Chciałbym być lepszy w pisaniu, a żeby to osiągnąć potrzebuje oceny innych ludzi, więc im bardziej szczere one są tym bardziej dla mnie wartościowe.  Dziękuję za rady, spróbuję się do nich ustosunkować.  

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wróciłam. Do pewnego stopnia zgadzam się z @duszka , ale z drugiej strony lubię nagromadzenie metafor i poetyckie łamigłówki.

W Twoim wierszu podoba mi się monumentalne, kosmiczne spojrzenie, czas zawieszony na sznurze, jak wahadło zegara - to brzmi trochę mitologicznie. Jednak ujęcie tematu uważam za jednostronne i jednoznacznie negatywne w stosunku do rasy ludzkiej. Człowiek tylko szkodzi?

Zastanawia mnie też motyw much - czy to celowe nawiązanie do Władcy Much? A jeśli tak, to czy chodzi o pierwowzór, czyli Belzebuba, czy o powieść Goldinga?

 

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Przede wszystkim dziękuję za komplement. Tutaj nie pisałem o ludziach jako rzeczywistych ludziach tylko chodziło mi o ukazanie różnych przeciwności, natura vs człowiek, ciemność vs światło, brud vs czystość. Może jednostronnie zestawiłem te strony, ale to miał być kontrast . W zwrotce w której pojawiają się muchy, chciałem pokazać wcześniej przedstawione siły (w tym ludzi) jako siły natury, które są obojętne na wynik ich czynów, tak jak muchy lekceważą sobie sen śpiącego człowieka, ale jak przychodzi co do czego to spotyka je kapeć. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...