Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Śpij


Justyna Adamczewska

Rekomendowane odpowiedzi

Wczoraj wieczorem, w strugach deszczu byłem świadkiem wypadku, w którym z powodu niefrasobliwości właściciela została potrącona piękna sunia....Chciałem pomóc, ale zaoferował się kierowca autay, które ją potrąciło. Mam nadzieję, że się wyliże.... 

 

Pozdrawiam serdecznie. Smutny i piękny utwór.. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No smutno mi się jakoś zrobiło... sam mam psiaka i nie wyobrażam sobie żeby go nie było. Ale jeśli już kiedyś przyjdzie się nam pożegnać, to chciałbym w miejscu, o którym piszesz - w lesie, pod zielonym drzewem... 

Sam tekst wrażliwy i delikatny. 

Pozdrawiam

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Eber, tak odejście zwierzaka boli, jeszcze on był moim przyjacielem. Mam jeszcze kota. A wiesz, jaki pech, miałam trzy koty - jeden miał juz 18 lat - umarł na raka w lipcu, drugi miał 13 lat - umarł na bałaczkę w październiku. Jakiś pech. 

 

Teraz mam tylko taką kotkę: 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Wiem, Deonix_, ze moje wiersze nie zawsze są "zrymowane"wg pewnych, utalonych zasad. Ty to widzisz, i cenię tę umiejętnośc u Ciebie. Zazdraszczam, eh. Ja jakoś tak idę z rymamami pod rękę, ale czasami nawet nie wiem, którą. Jakbym miała więcej rak, to dopiero by było. 

 

Probuję czasami - tak w samotności =, tylko ciii, pisać rymowane wiersze typu, tu przutoczę mojego idola, który zwsze miał równe wersy i regularne rymy K. Przrerwy-Tetmajera (moze niemodny), ale dla mnie geniusz epoki Młodej Polski;

 

Dziękuję

 

 

 

Lubię, kiedy kobieta

 

Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu,

Kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu,

Gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie,

I wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi,

Gdy wpija się w ramiona palcami drżącemi,

Gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem,

I oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem. 

I lubię ten wstyd, co się kobiecie zabrania

Przyznać, że czuje rozkosz, że moc pożądania

Zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia,

Gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia. 

Lubię to — i tę chwilę lubię, gdy koło mnie

Wyczerpana, zmęczona leży nieprzytomnie,

A myśl moja już od niej wybiega skrzydlata

W nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata. 

 

Kazimierz Przerwa-Tetmajer

 

Dzięki Deonix_ Idę spać. boc to juz po 2. w nocy. Ale zamarudziłam. :))

 

 


 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Oj...przykro mi :-( Jak ma się tak długo zwierzaki - tyle lat, to strata każdego, to bolesne przeżycie...

 

Ale widzę też plusy, trafiły pod dobrą opiekę na wszystkie lata i domyślam się, ze miały naprawdę dobrze u Ciebie ;-)

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

A ta Twoja kotka, to istne cudeńko ;-)

Super, że czarna, uwielbiam "czarne pantery" ;-)

Choć czarne koty uchodzą za te, które "przynoszą pecha' - kompletnie się z tym nie zgadzam! ;-) Nie lubię przesądów, są często nieprawdziwe, a powielane odwołują się do uprzedzeń.

Pozdrawiam :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Eber, tak miałam zwierzaków wiele. Takie przybłędy, ratowane z rąk złych ludzi itd. Wyciagane z piwnic, okaleczone, zalęknione, zagłodzone. Kocham zwierzęta. Wiesz, tu na orgu jest moje opowiadanie pt."Miłka" - przeczytaj, znajdziesz w moich utworach. Wiele zwierząt oddawałam w dobre ręce, bo miałabym zwierzyniec, a tego nie chcę. Zwierzęta nie mogą się dusić w nadmiarze i o tym wiem, ale kazde oddanie było dla mnie przeżyciem. Raczej zajmuję sie kotami. 

 

I wiesz... trochę przywykłam do patrzenia na cierpienie, bo widziałam wiele złego i dlatego jestem w stanie pomagać. Nieraz się nie udaje. Takie życie. 

 

Fajnie, ze masz psa, tez na pewno go kochasz. 

 

A co do mojej kotki, to kochana jest. Na razie sama, ale pewnie niedługo będę miała na "tymczas" - tymczasowy dom, dopóki nie znajdę stałego, nowe bidy.    Pozdrowiamy - Koteńka i Justyna. :)))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Tak, Marysiu, znam wiersz o lunie, znam tez Twoją Baffi. 

 

Mam pytanie. Jak Ty to robisz, ze przytaczasz teksty dawniej napisane, jeśli sa akurat potrzebne. Wyjasnij mi, bo ja jakas niekumata jestem w tych sprawach. Dziekuję za to, ze Jesteś. :)))  Piosnkę mogę:

 

 

Do miłego. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Tak mi się przypomniało, że pisałam na podobny temat. Wszystkie moje wiersze znam na pamięć, oprócz tego mam w głowie książkę telefoniczną i inne rzeczy gdzie są cyfry. Dziękuję za piosenkę :)

ps. A moja kotka to Dafii :)

Edytowane przez Maria_M (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

No i zajrzałem... 

przeczytałem i oczywiście nie ma to tamto, wzruszyło... ;-)

 

Jak się pisze o prawdziwych historiach, to zawsze przemawiają do czytelnika ;-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...