Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Tom Tom

Rekomendowane odpowiedzi

Chwila nadeszła sam ją wybrałem

Na przekór świata infrastrukturze

W niej się zanurzam duszą i ciałem

Wezmę ją zanim ten moment umrze

Uwalniam zmysły zamykam oczy

Widzę jak serce w jej rytmach tańczy

 

Oddech głęboki już mnie opuścił

Na skórze iskrzy od stóp do dłoni

Wznoszę się wolno tak pięknie nuci

Ciało układa wedle harmonii

Melodią pieści karku okowy

Bym czuł się lekko na powrót zdrowy

 

Umysł otworzył skryte podwoje

Nurt się rozpłynął odmętów zadań

Bym ujrzał co naprawdę jest moje

Bym sens dostrzegał i smaku nadał

Żmudnym rutynom gdy pochłonięty

Jej nie dostrzegam strojnej zachęty

 

Pisane pod wpływem utworu - Now we are free - Hanz Zimmer and Lisa Gerrard 

 

Edytowane przez Tom Tom (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie łatwo jest  opisać emocje i uczucia do muzyki/ piosenki (No, jeszcze zależy do jakiego utworu) ,  a Tobie się to udało. Napisane płynnie, dziesięciozgłoskowcem, lekko, z wyczuciem doboru odpowiednich słów. 

„Nie dostrzegałem jej strojniej zachęty” , tu masz 11, i jeżeli miałabym się do czegoś przyczepić, to właśnie ten ostatni wers bym poprawiła. Ogólnie jestem na TAK

Pozdrawiam :)

ps. Też niedawno próbowała napisać do filmu i melodii Siedem dusz, zaraz podeślę Ci link. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może by tak "nie widzę" zamiast "nie dostrzegam" w ostatnim wersie?

Bo trochę mnie też uwiera, wiem, że to nie to samo, ale życie czasem wymaga kompromisów,

lub też - bardziej z angielska i chyba celniej - trade off'ów :)

 

Jeśli chodzi o tytuł - nie postarałeś się, wg mnie. Chociaż pasuje swoją lekkością i prostotą, poniekąd.

Tak poza tym - fajnych środków użyłeś w tym wierszu i całość wypada naprawdę zgrabnie,

choć ostatnia zwrotka (i nie mam tu na myśli wspomnianej arytmii) wydaje mi się jakaś ciężka w stosunku do pozostałych,

następuje tu jakaś utrata nastroju. Ale to tylko moje subiektywne wrażenie :)

 

Pozdrawiam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Hej Deonix, 

Wielkie dzięki za wartościową opinię. Przekonałem się do nieznacznej zmiany ostatniego wersu i chyba jest nieco lepiej?

Co do tytułu to jest skopiowany z utworu muzycznego, pod którego wpływem napisałem ten wiersz. W zasadzie to opisuję w nim swoje doznania podczas gdy słucham utworu, a wszystko chciałem przedstawić za pomocą metafory kobiecości. Stąd refleksja ostatniej zwrotki. Polecam gorąco piosenkę. Może i w Tobie spowoduje podobne odczucia? :)

 

 

Pozdrawia Cię serdecznie 

Edytowane przez Tom Tom (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo zgrabnie, łatwo i pięknie pokazuje jak można zanurzyć się w muzyce.

Zazdroszczę troszeczkę wrażliwości :)

 

Zgadzam się, że tytuł nie wprowadza w czytanie, a raczej zmyla (ja czytając pierwsza zwrotkę cały czas zastanawiałam się skąd się wziął)

Może mógłbyś dopisać jako notkę jakiego utworu słuchałeś?

 

Napiszę jak inni wcześniej - to tylko sugestia 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...