Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Tajemnica


Agnieszka_Gruszko

Rekomendowane odpowiedzi

Tron taszczą tragarze
trzepocząc trzewiami
trupim torsem toczą
trumny trubadurów


anioły adorują
amarantowe artefakty
abdykował Adonis
- adekwatna aborcja


jadą jarem junkrzy
juczne jadeity
jeżą jadem jutro
jedząc jałowicę


elfie ekstrasystole
edytują efektywnych
elatów emitujących
ekstensywne elegie


małe miłości muz
mieszczą mysie mdłości
mrugając małostkowo
mozolnym marazmom


nic nie nadchodzi
nieprzejrzałym nefem
notoryczna nicość
niesie narodzenie


iglaste idy idei
imają idiotyczne idiofony
igrzyska idą i idole
iluzją ignorowanych


całe ciche czyny
cześcią czarnych czyśćców
czepiają czakramy
czół czystych


a afrodyta-antropolog
aprobuje apokryfy
apogeum aplauzu
archiwizuje arabeski

tam arcykapłan już ewoluuje małym niebem ich czułych arkan

tajemnica

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

t
a
j
e
m
n
i
c
a

Fisz ma taka piesenkę, gdzie w refrenie, literke po literce, śpiewa. Agnieszka, miałaś wspaniały pomysł. Forma i pierwotna myśl bardzo mi sie podoba. Niektóre zwrotki sa napisane na siłę. Troszeczkę brakuje elementów łączących te strofy. Monogość "dziwnych" słów troszkę przeraża:)smile.gifsmile.gif



Adam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ale uchwyciłaś w locie ciekawą naturę tajemnicy
alfabet maleńkich oczywistości, czasem naciąganych, czasem niedocenionych w natłoku przejawów, czasem dziecinnie prostych w istocie i pomijanych jakby w oczekiwaniu na rozwinięcie doniosłości, czasem jak czkawka uporczywych i przez sam o to - znaczacych a lekceważonych...
tajemnica składa się z wiecznie powtarzajacych się, niepozornych elementów...

całość... zdumiewa...

smile.gif

idąc po jednej nitce, dochodzimy do wielu klębków wink.gif

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pelmanie, z tym jadeitem to wcale nie jest nic trudnego do zrozumienia: jadeit to ozdobny kamień, biały albop zielonkawy używany zwłaszcza w Chinach do wyrabiania ozdób... co to sa juki nie muszę chyba wyjaśniać... razem: juczne jadeity symbolizują zaprzęganie rzeczy, czegoś martwego, czegoś co nigdy nie będzie żywe ani ciepłe mimo swojego piękna, do pracy na swoją korzyść...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...