Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Próba


Kaliope_X.

Rekomendowane odpowiedzi

tego, co pali, nie ochłodzą myśli,
kiedy skończone, przemija nad ranem.
tego się boję, że już się nie przyśnisz,
usta czerwone, zbledną niekochane.

czy cię zapomnę, staniesz się wspomnieniem,
nie chcę znów tęsknić, proszę, wróć tu zaraz.
dlaczego milczysz, uracz mnie pragnieniem,
zanuć jak kiedyś, niech przeminie marazm.

znajdź dawną drogę, przejdź na moją stronę,
czas się pomylił, będzie znów świtanie
i niebo będzie, z niepogodą tonięć.

jeszcze nam gwiazdę, jeszcze pójdę dla niej,
skradnę zachodom ciszę, głucho spłonie,
ust tylko dotknę, czerwienią nie zranię.


(04.06.2012)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kaliope, znów mnie poruszyłaś. jakże często miewam podobne myśli, kiedy "rana" staje się zbyt czerwona, wołam:

znajdź dawną drogę, przejdź na moją stronę,
czas się pomylił, będzie znów świtanie
i niebo będzie, z niepogodą tonięć.


ach, gdyby można...

piękny wiersz!!!

cieplutko pozdrawiam - Krysia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kaliope, piękny sonet. Zaplusiłam, oczywiście.
Ale jeśli wolno, mam kilka pytań-uwag do ostatniej strofy:

"jeszcze nam gwiazdę, jeszcze pójdę dla niej,
skradnę zachodom ciszę, głucho spłonie,
ust tylko dotknę, czerwienią nie zranię."

Czy nie lepiej byłoby napisać: "jeszcze mam gwiazdę" albo "ześlij nam gwiazdę" (wtedy byłby to pewien ton modlitewny)? Bo tak jak jest, dla mnie nie ma logicznego sensu...
I ta cisza, która głucho spłonie - nie wiem, co to ma oznaczać? Miłość jest ciszą (dla mnie), hałas jest jej zaprzeczeniem... Ale pewnie nie rozumiem wymowy tej matafory.
I jeszcze ostatni wers, korespondujący z ostatnim wersem pierwszej strofy:

"usta czerwone, zbledną niekochane.
[...]
ust tylko dotknę, czerwienią nie zranię."

Można to rozumieć tak, że Peel(ka) ledwo dotknie ust dawno kochanej osoby (wspomnieniem o niej? namiastką dawnej miłości?), ale nie chce obudzić tej miłości na nowo, żeby nikogo nie zraniła znowu. Czy tak należy to rozumieć? Ale cały wiersz zdaje się temu zaprzeczać, zdaje się być wołaniem o przywrócenie miłości, o wypełnienie emocjonalnej ciszy i wewnętrznego marazmu... A w takim kontekście nie rozumiem ostatniego wersu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Oxyvio, dziękuję za czytanie, postaram się trochę rozjaśnić.
Tytułowa próba, jest nią dla peelki, która zmaga się, jak zauważyłaś, z wewnętrzną uczuciową pustką, wskutek zranienia. A jednak wspomina nieliczne chwile, które były dobre, gdy coś znaczyła i czuła się kochana. (już wiem, że "tłumaczenie" tego sonetu będzie trudne emocjonalnie...). Budząc się z takiego wspomnienia-snu, który znów zapala jakąś iskrę, zaczyna się obawiać, że kiedyś utraci nawet te dobre wspomnienia (bo tylko one jej pozostały) - a tym, co pali, jest świadomość... wszystko mogło być inne, gdyby nie... Zawsze jest jakieś "gdyby", nie trzeba dopowiadać, bo to już poza wierszem.
Sama pewnie znasz taki stan, gdy myśli się, co by było, gdyby jednak... że miało być inaczej. I jeśli na dodatek nie chciałaś, by się skończyło, tym bardziej boli. Brak odwrotu.
więc trochę wbrew teraźniejszości, woła w myślach proszę wróć; uracz pragnieniem itd. Mogłaby nawet wybaczyć, bo jeszcze nam gwiazdę...
to fragment, o który pytasz. tutaj jest celowe niedopowiedzenie (w domyśle: skradnę, odnajdę, zapalę na niebie... czyli jeszcze przywrócę nam nadzieję, bo gwiazda to światło, a światło - dodaje otuchy i nie pozwala zwątpić). niech to pozostanie autorską fanaberią, można było na wiele innych sposobów zapisać, ale końcowe trzy wersy to wzruszenie, w którym peelka mówi już bardzo emocjonalnie "jeszcze... jeszcze...".

i dwa ostatnie:
słońce zachodząc, nieraz całe topnieje w czerwieni, aż całkiem rozpłynie się, zniknie niezauważone, w ciszy, majestacie... "tę ciszę samotnych, z osobna, wieczorów, pojedynczych zachodów - porwę i zginie, spłonie jak to słońce gorejąc, głucho, bez "echa", bez sprzeciwu - żeby przywrócić wschody, w pełnym blasku. a wtedy, gdy znów mnie obudzisz ze snu - (ja Ciebie) czerwienią nie zranię (jak kiedyś Ty), skazując mnie na samotne (czerwone) zachody. ust tylko dotknę, subtelność mi wystarczy. i moja spontaniczna radość, że może nie zbledną już..."

Oxyvio, jeśli coś jeszcze będzie niejasne, pozwól, ze dopowiem prywatnie. Nie lubię zostawiać niedomówień, ale trochę mnie to "odsłania", może zanadto.
Cóż, to była naprawdę próba - starcie ze wspomnieniem.

pozdrawiam serdecznie,
in-h.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Haniu, dobrze rozumiesz emocje peelki. Jakbyś wiedziała o jej odczuciach. Czas rzeczywiście, jest lekarstwem. Tylko, że wspomnienia "zabliźniają się" dłużej, niż rany na ciele... dłużej zanikają.

Dziękuję, że czytasz, zarówno w warsztacie, jak i tutaj.

pozdrawiam serdecznie,
in-h.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Oxyvio, dziękuję za czytanie, postaram się trochę rozjaśnić.
Tytułowa próba, jest nią dla peelki, która zmaga się, jak zauważyłaś, z wewnętrzną uczuciową pustką, wskutek zranienia. A jednak wspomina nieliczne chwile, które były dobre, gdy coś znaczyła i czuła się kochana. (już wiem, że "tłumaczenie" tego sonetu będzie trudne emocjonalnie...). Budząc się z takiego wspomnienia-snu, który znów zapala jakąś iskrę, zaczyna się obawiać, że kiedyś utraci nawet te dobre wspomnienia (bo tylko one jej pozostały) - a tym, co pali, jest świadomość... wszystko mogło być inne, gdyby nie... Zawsze jest jakieś "gdyby", nie trzeba dopowiadać, bo to już poza wierszem.
Sama pewnie znasz taki stan, gdy myśli się, co by było, gdyby jednak... że miało być inaczej. I jeśli na dodatek nie chciałaś, by się skończyło, tym bardziej boli. Brak odwrotu.
więc trochę wbrew teraźniejszości, woła w myślach proszę wróć; uracz pragnieniem itd. Mogłaby nawet wybaczyć, bo jeszcze nam gwiazdę...
to fragment, o który pytasz. tutaj jest celowe niedopowiedzenie (w domyśle: skradnę, odnajdę, zapalę na niebie... czyli jeszcze przywrócę nam nadzieję, bo gwiazda to światło, a światło - dodaje otuchy i nie pozwala zwątpić). niech to pozostanie autorską fanaberią, można było na wiele innych sposobów zapisać, ale końcowe trzy wersy to wzruszenie, w którym peelka mówi już bardzo emocjonalnie "jeszcze... jeszcze...".

i dwa ostatnie:
słońce zachodząc, nieraz całe topnieje w czerwieni, aż całkiem rozpłynie się, zniknie niezauważone, w ciszy, majestacie... "tę ciszę samotnych, z osobna, wieczorów, pojedynczych zachodów - porwę i zginie, spłonie jak to słońce gorejąc, głucho, bez "echa", bez sprzeciwu - żeby przywrócić wschody, w pełnym blasku. a wtedy, gdy znów mnie obudzisz ze snu - (ja Ciebie) czerwienią nie zranię (jak kiedyś Ty), skazując mnie na samotne (czerwone) zachody. ust tylko dotknę, subtelność mi wystarczy. i moja spontaniczna radość, że może nie zbledną już..."

Oxyvio, jeśli coś jeszcze będzie niejasne, pozwól, ze dopowiem prywatnie. Nie lubię zostawiać niedomówień, ale trochę mnie to "odsłania", może zanadto.
Cóż, to była naprawdę próba - starcie ze wspomnieniem.

pozdrawiam serdecznie,
in-h.
Wiesz, Kingo, dopowiedziałaś rzeczy, których z całą pewnością nie ma w wierszu, a są na pewno w Twoich emocjach. Mam wrażenie, że po prostu pisałaś sonet pod wpływem bardzo silnych uczuć, do których jeszcze nie nabrałaś dystansu, w któych wciąż jesteś zanurzona z głową - i stąd niejasność tych trzech ostatnich wersów, w których chciałaś zawrzeć zbyt wiele treści. Bo ta treść dla Ciebie jest oczywista, bolesna i głęboka, ale dla czytelnika ona nie istnieje. Natomiast zrobił się z tego pewien chaos, niezrozumiałość tych urywanych zdań na końcu.
Cały sonet jest piękny, ale tę końcówkę bym zmieniła tak, żeby niczego niekomu nie trzeba było tłumaczyć. Wiersz powinien tłumaczyć się sam, jak to mówią.
Pozdrawiam serdecznie i życzę jak najrychlej wielkiego szczęścia. :-)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

w większości masz rację, Oxyvio - niektórych rzeczy w wierszu nie ma.
odpowiadając Tobie zastanawiałam się, czy wszystko musi być zawsze oczywiste, czy można zostawić sobie margines "niezrozumienia/niedopowiedzenia"? (przecież i tak ten sam wers może być przez różne osoby odebrany inaczej). zapewne powiesz, że nie można, bo wtedy każdy pisałby wiersze tylko dla siebie? bo skoro upublicznione, to powinny być czytelne dla każdego. i zapewne trzeba się z tym zgodzić. tutaj jednak nie zmienię, tym razem pozwalając sobie na taki margines, mimo wszystko.

dziękuję, Oxyvio, za ważne słowa i za to, że poświęcasz mi swój czas. :)

pozdrawiam,
in-h.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Ja też lubię rozumieć, Oxyvio... i zależy mi również na tym, aby czytający mój wiersz, rozumiał przekaz. Dlatego próbowałam wyjaśnić to, co do czego miałaś wątpliwości.
Ten wiersz jest jednak szczególny i tylko dlatego zostawiam go w takim "niedoskonałym" kształcie.

Ja również pozdrawiam serdecznie, dobrej nocy! :)
in-h.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kaliope,
Wiersz pełen emocji. I nadziei i troche beznadziei. Nadzieja po to żeby pomóc sobie....znajdź dawna drogę, przjedź na moją stronę...
Ale i beznadziei, bo gdzieś tam w wierszu kołacze przeswiadczenie, że to definitywny koniec i nie ma powrotu.
Z trzeciej strony pomimo zranienia, peelka daje do zrozumienia ,że jeszcze przyjmnie do siebie, że jeszcze może przebaczyć...
Kaliope,
Odnoszę się do treści i jej przesłania.. Bo o formie już napisałam, że wibrująca emocjami i czytelna jak mało co...
Powroty są równie bolesne, jak końce. Zawsze zostaje jakaś gorycz i żal, pomimo przeświadczenia, że tak nie będzie. Nie wszyscy są gotowi na doświadczenia powrotów. Nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że tylko nielicznym udaje się. Ale to moje zdanie ktore nasunęło mi się podczas czytania wiersza...
Tak nawiasem mówiąc, na naszym forum ostatnio jest bardzo dużo wierszy mówiących o stanach emocjonalnych osób po"przejściach" miłosnych. I to nie tych dobrych, ale wręcz odwrotnie.
I dzięki temu możemy czytac piekne wiersze. Czy to dobrze?
Pozdrawiam ciepło
Lila

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...