Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Poranek


Vincent

Rekomendowane odpowiedzi

Poranek


Stój! Nie, nie zatrzymam się! Nie złapiesz mnie! Biegnę, byle szybciej, szybciej. Dopada mnie. Skaczę.
Otwieram oczy. To tylko sen. Zamykam je powrotem. Jak duża jest szansa, że gdy mocno się skoncentruję sen powróci i będę spadał dalej? Ktoś nazwałby mnie pomyleńcem. „Chcesz się zabić we śnie?” Nie rozumie mnie. Może jak raz zabiję się we śnie, to czar pryśnie, złamię odwieczną pieczęć marzeń sennych i odnajdę spokój. Dlaczego nigdy nie uderzamy o ziemię, zawsze budzimy się tuż przed tym upragnionym zderzeniem z przeznaczonym nam dnem?
Nie udaje mi się. Sen nie chce wrócić. Psotny umysł postanowił teraz zmierzyć się z porankiem, któremu z kolei zachciało się nawiedzić półmrok mego siedliska. Nigdy nie zaznam spokoju. Bezlitosne promyki Słońca gwałtem wdzierają się pod powieki bezczeszcząc moje wnętrze, wlewając się w żyły. Nieświadome serce bije dalej, przenosząc pasożyta w najodleglejsze zakamarki ciała budząc każdą komórkę z osobna.
Znów otwieram oczy. Słyszę tykanie zegara w przedpokoju. Tyk, tyk, tyk… Oto namacalny dowód istnienia tego wichrzyciela – Czasu. Gdybyśmy nie mierzyli Jego upływu, On i tak dałby o sobie znać: wyżłobiłby bruzdy na naszych czołach, odcisnąłby dłoń na zmęczonej skórze. Czekanie to zatem składanie hołdu Czasowi. Leżę w łóżku i czekam. Jestem akolitą tego momentu, wyznawcą Upływu i prorokiem Przemijania.
Po złożeniu ofiary z minut podnoszę się. Nastała kolej na złożenie ofiary kolejnemu bytowi. Padam na kolana i modlę się oczy skierowawszy ku oknu w nadziei na nawiązanie lepszego kontaktu. Parę regułek, kilka słów od siebie i gotowe. Kolejny byt zaspokojony. Swoją drogą powinienem chyba od razu przeprosić za grzechy, które z pewnością dzisiaj popełnię. To akurat mój przywilej. Grzeszyć i przepraszać za grzechy. Czuję się jak księgowy podliczający słupki liczb, starający się ogarnąć hordę zer i jedynek, watahę cyfr takich jak pięć czy dziewięć. Grzech za grzechem ustawia się w kolejkę, równiuteńko, bez oporu, każdy przecież pragnie być zaliczony na moje konto. Bogacę się, dzień za dniem staję się magnatem grzechu, sułtanem z haremem cyferek już to starych i przetartych, już młodszych, świeżuteńkich.
Zakończyłem rachunki. Kasa zamknięta. Bez odbioru. Poczekaj! Byłbym zapomniał. Mam jeszcze jedną sprawę do Ciebie.
Wybacz mi Ojcze bo zgrzeszyłem. Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Ale to nie moja wina.
Co rano karmię obojętne oko boże tą spowiedzią, której elementy nie są niczym więcej jak szkolną regułką. Dlaczego nie uczyli nas w szkole regułki sumienia? Może gdyby wpoili mi, że sumienie nie odgrywa większej roli w życiu duszy, byłbym w stanie żałować.
Grzech. Naczelna jednostka miary naszej plugawości, liczona w gramach na sekundę i centymetrach sześciennych niczym klocek lego. Miałem kiedyś skrzynkę z zabawkami, wśród których klocki lego walały się bez ładu i składu. Małe, grzeszne dzieci producentów zabawek, nieświadome swego przeznaczenia bardziej niż każdy inny plastikowy mieszkaniec mojej skrzynki. Z wielu klocków można zbudować wiele majestatycznych budowli w skali tworzenia małego chłopca. Czy moje życie oglądane z góry też wydaje się Bogu majestatyczną budowlą z klocków lego, której czubek nieuchronnie mierzy w pierś Stwórcy? Grzeszę więc jestem – oto moja maksyma. Spowiedź traktuję jak codzienną dawkę emocji przebywania sam na sam z Milczącym, która ładuje moje ledwo dyszące baterie każdego ranka, a której zbawienny wpływ kołysze mnie do rzeczywistości swym owocem.
Ewa podała owoc Adamowi i oboje pogrążyli się w otchłani spaczenia. Dzień za dniem kroczę ich śladem karmiąc me członki soczystym owocem porannego rozrachunku ze Stwórcą. Czyż moja rodzina nie byłaby dumna wiedząc, że się nawróciłem? Oto syn marnotrawny zarzuca na siebie okowy katolickiego blasku odkupienia, siorbiąc słowa Milczącego, zagryzając je codziennym wypiekiem swych poczynań, popijając zgrabną regułką o subtelnej nucie goryczy.
Niekończący się korowód filozoficzno-etycznych wynurzeń powoduje, że popadam w marazm, więc zwlekam się z łóżka i wdziewam parę szmat z podłogi, jeszcze ciepłych po wczorajszych igraszkach. Kieruję się do łazienki, mimo iż drogę znam dość nieźle, to każdy krok nosi w sobie wahanie i niepewność, czy miejsce do którego zmierzam zechce otworzyć przede mną swe wrota z białej sklejki. „Wstęp tylko dla personelu” – czytam. Co za dureń przykleja taką nalepkę na drzwiach swego własnego kibla. Nieważne, przecież i tak tożsamość owego jegomościa nie owiana jest tajemnicą. Jako naczelny personelu własnej chałupy przekraczam próg świadomości mego wychodka, wypuszczając wędrowny rój much wynajmujący łazienkę jako czterogwiazdkowy pokój z barem samoobsługowym w postaci mego kota. Kot zatwardziale pobiera opłaty od każdej ze swych nocnych oblubienic ignorując przy tym mnie, personel domu owadziej rozpusty.
Znowu nie ma wody w kranie. Też mi nowina, obolałe od kocich pieszczot rury udały się w podróż swego życia do jednej z okolicznych spelun w nadziei na poprawę swego bytu. Z resztą, kogo to obchodzi, byle tylko przepłukać gardło i rozmiękczyć skorupę osadu na twarzy. Muszę się jednak śpieszyć bo za mną zrobiła się kolejka. Mój kot ma spore obroty w weekendy.
Wychodzę z łazienki i schodzę na dół wśród znanej mi doskonale etiudy trzasków i pęknięć, po omacku klepię ścianę, która w odpowiedzi rzuca we mnie żółtym snopem światła z jedynego swego oka, dyndającego na nerwie koloru rdzy. Codzienna partia szachów na mej własnej podłodze w salonie nie należy do najłatwiejszych. Osaczony przez pionki przeciwnika, co chwila wymykam się „szachowi” szpargałów minionych dni, z których każdy broni zaciekle swego terytorium. Zazdrosny o swój kąt but zdaje się warczeć rozdartą podeszwą na nieskoordynowany taniec wczorajszej gazety, a zzieleniała z tęsknoty za suchym lądem kromka razowego chleba usilnie stara się ściągnąć na siebie moją uwagę roztaczając wokoło woń zeszłorocznej jesieni.
Dzwonek do drzwi. Spijam błogą śmietankę niewiadomej stojącej za srogim szlabanem dębowego strażnika chałupy. Niczym atleta, wśród skoków i zwisów, rzucam się ku źródłu sensu istnienia tej chwili. Zamknięte. O zgrozo, szydercze pukanie domowego celnika przewierca moją istotę niczym haczyk zanurzony w ciele bogu ducha winnej dżdżownicy. Ostatkiem sił skaczę w stertę mojego salonowego przybytku lawirując między podartymi ulotkami, pogniecionymi koszulami, brązowym kocem i zaciężną armią białych skarpetek. Eureka! Święty Graal tego poranka muska mą rozczapierzoną dłoń, gotów wyjawić mi tajemnicę Arkadii. Dopadam czcigodnego otworu dębowych podwoi, wsuwam ów posrebrzany chwilą relikt poprzednich epok i przekręcam przy wtórze klików i stęknięć mechanizmu przodków. Delikatnie uchylam drzwi, zza których bije blask objawienia, drapieżnie szarpiący oczu mych źrenice.
„Witaj” – przemawiam do stojącej w progu bajecznej istoty obdarzającej mnie serdecznym uśmiechem kojącym wszystkie me troski. „Przyszłaś mnie zabrać ze sobą?” – pytam zjawę. Ona leciuteńko kiwa głową i podaje mi szorstką, i suchą w dotyku dłoń. „Tak się bałem, że mnie tu zostawisz, samego. Teraz już nigdy się nie rozstaniemy, tylko Ty i ja, Adam i Ewa - Człowiek i jego Codzienność.”

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Te klomby wspomnień mnie ujęły. Pozdrawiam
    • @Leszczym Dla wielu innych też:). 
    • @Ewelina Nie martw się, ani się waż :) Ja już kilka razy widziałem u Ciebie erotyzm, ale on jest bardzo subtelny, wymyślny, trochę przykryty. Zdania są różne, zawsze są różne, ale dla mnie to bardzo bardzo. A druga sprawa widzę u Ciebie spory, naprawdę duży postęp :) 
    • rust-tykalne maszyny  otaczały horyzont zdarzeń  wszystko było na swoim miejscu  i tik tak bił zegar z demobilu armii przyszłości    jeszcze nie zdążył zawiązać się żaden rząd a już było wiadomo że będzie  kradł mniej i brzydził się kiełbasą wyborczą której vox populi nie był wstanie dalej gryźć i przełykać    ludzie nad wyraz dla siebie mili nie byli juz tylko ludźmi wspomagani nową energią  zamienili proszę pana i proszę pani  na szanownego użytkownika    sądy które niedawno zrobiły z ławników  jednostki centralne - sądziły  że teraz uda im się zapobiec  kolesiostwu    wszystko było proste i jednoznaczne  zerami i jedynkami chełpili się  filozofowie z krain wiecznych mechanizmów   
    • ZACQ ma kręćka  i orbituje Nie może trafić do stacji          Ten stan troszeczkę         mnie irytuje         Trudno jest działać          bez ZACQ                         Chwilowo czuje się                        zagubiony                        i zakręcony                        do środka                                        Nie  ma ochoty                                      na te kłopoty                                      Niech schowa się w ką                                      cie szczotka                                          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...