Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Jest wczesne lato. Słońce życiodajnie rozpościera na rozległe połacie pól swoją świetlistą moc, zapładniając swym promienistym nasieniem różnorakie organizmy. Idę zieloną niwą. Niedojrzałe żyto sięga mi do pasa. Silny, pachnący polny wiatr kołysze łanami dojrzewającego zboża, i przenika mnie na wskroś. Maszerując, kładę dłonie na zroszonych żytnich wąsach, jakbym chciał objąć cały ten szmaragdowy zagon. Igiełki błądzą między mymi palcami, smagając je w swej powiewnej pieszczocie.
Przystaję. Wwąchuję zachłannie w nozdrza zapach namokłych od porannej rosy rąk. Pachną polną bryzą i ziemią urodzajną. Podnoszę wzrok. Przed sobą widzę niskie wzgórze, które w całości zapełnia to młode żyto. Ruszam dalej, ku szczytowi. Obuwie i spodnie mam całkowicie przemoczone. Idzie się jakby ciężej, i nie chodzi tu o to, że wchodzę pod górę. Jakby gęściej wszystkiego było dookoła. Monotonne szur – szur, szur – szur, którego powodem były me wpraszające się kroki, spowolniło swoją synchroniczność. Węzły zimnych chwastów i powoi zadzierzgują się, okalając kostki. Rozrywam je jak Godzilla i idę dalej.
Górka maleje w oczach, za to rośnie bezkresny horyzont ponad nią. Jeszcze chwila i …już jestem na wierzchołku wzgórza, lecz kiedy cztery kroki temu wyszedłem z żyta na soczystą trawę, zawraca mi się w głowie, i macham rękami, by utrzymać równowagę.
Bo oto stoję na skraju głębokiej przepaści, na powierzchni ogromnego leja po jakiejś wściekłej komecie, która przed eonami lat rąbnęła w Ziemię.
Wiatr się wzmógł, trzepocząc ubraniem, jakby stawiając sobie za cel, żeby je jak najszybciej je wysuszyć.
Jestem więc. To cel mej wędrówki. Już nieważne, co za mną. Ważne to, co przede mną. Drepczę w miejscu z podekscytowania. Spoglądając w dół, widzę na dnie, choć niewyraźnie, ostre, ciemne skały, niewyobrażalnie stare.
Co mnie tu przywiodło? Porażki? Rozczarowania? Miażdżąca percepcja? Czy może Pociągający Za Sznurki Władca Marionetek, sterujący niepojęcie mymi członkami gwałtownie, we wszystkie strony? Stałem i myślałem nad odpowiedzią.
Urwisko było marzeniem każdego geologa( takiego bez lęku wysokości). Wyłączając Najstarszą Głębię, która powstała z impetu uderzenia kosmicznego pocisku, w piętrzących się nad nią warstwach, można było czytać jak z książki. Dewon, Karbon, Perm, Trias, Jura, Kreda, Trzeciorzęd, Czwartorzęd – rozszyfrowanie tych ziemskich okresów było tak proste do pojęcia, jak blask oczu wyśnionej miłości.
Najstarsza Głębia, która zaistniała w jeszcze w prekambrze, musi pamiętać pewnie nasze zwiewne, niematerialne ciała, niezrozumiałe byty o ogromnej mocy, zdolne przenosić myślą całe połacie krajobrazu, kształtować młody surowiec jak plastelinę, bez jej dotykania.
Zamknąłem oczy. Ręce założyłem za głowę. Wyjec wiatr wciąż smagał mnie swą niewidzialną mocą. Targał szmatą, targał duszą. Ziemia pod moimi stopami zaczęła się kruszyć. Jej czarne stróżki poszybowały w potworną przepaść. Cofnąłem się nieco i otworzyłem oczy.
Obraz się zmienił. Daleko poniżej mgła rozciągnęła swe białe prześcieradło, zakrywając sędziwość starych skał niczym bladolicego trupa, z którego dawno już uszło życie. Granatowo – czarny widnokrąg wybuchał co chwilę jasnymi gejzerami nadziei, lecz daremne było to przeświadczenie. Słońce wyblakło i wyglądało, jakby ktoś narzucił nań czarny welon. Wszędzie dominowała melancholia.
Często o tym myślałem, by frunąć jak ptak. Rozpostrzeć ręce jak skrzydła i wzlecieć, zachęcony delikatnymi podmuchami wiatru. To nic, że niemrawo. Najważniejsze, by poczuć namiastkę prawdziwej wolności. Choć namiastkę. Ze świstem w rozedrganych uszach przemierzać bezkresne przestrzenie nad zdziwionym światem.
Czy ów syndrom Ikara jest przypisany wszystkim ludziom? Czy niektórym tylko (tym psychicznie chorym, zamkniętym w zakładach)?
Nagle coś do mnie dotarło. Zrozumiałem ludzi, którzy skaczą z mostów, podcinają sobie żyły, łykają truciznę, strzelają sobie w łeb. Zrozumiałem samobójców. Pojąłem ich motywację. Oni wszyscy tak bardzo umiłowali wolność, tak bardzo za nią tęsknili i o niej marzyli, że podążyli ku niej w pośpiechu, zostawiając tu miliardy nieszczęsnych niewolników. Na pewno nie są tchórzami. Trzeba mieć jaja, żeby odebrać sobie życie.
Z kącików oczu wypłynęły dwie przeźroczyste, słone krople, i zaczęły swą krótką wędrówkę po policzkach. Pomknęły w dół, gdyż właśnie nachyliłem się nad otchłanią, szukając jakiegoś znaku, wskazówki. Nic. Wokół tylko nostalgia.
Jednak, powoli i nieśpiesznie, mgła zaczęła rzednąć. Jej jasne kłęby ustępowały, odsłaniając na powrót mroczny osad mineralny sprzed miliardów lat. Napawałem się tym fascynującym widokiem, kiedy coś zaczęło drażnić mój umysł. Jakiś słabiuteńki, ledwo słyszalny dźwięk dochodził z dołu. Przez chwilę nawet pomyślałem z kreską uśmiechu na ustach, że jest to odgłos rozbicia tych dwóch łez, które dotarły do samego dna. Lecz nie, to nie to. Ciche echo tajemniczej nuty, pięło się po stromym zboczu na którym stałem, i wlewało się do uszu. Wytężyłem słuch ze wszystkich sił. Bliżej nieokreślony ton przerodził się w muzykę! Była to muzyka, lecz żadnej innej nie podobna. Nigdy czegoś takiego nie słyszałem. Była tak urokliwa i skończenie piękna, że zamieniała wręcz słuchającego w posąg. Jej wibracje wypełniały umysł, wyrzucając z niego wszystko inne. Hipnotyczne brzmienie przywoływało w swe niepojęte objęcia. Jedno jest pewne – nie była z tego świata. Żaden instrument, skonstruowany przez człowieka, nie był w stanie oddać piękna dźwięków, które dochodziły z bezkresnego leja, i wypełniały przestrzeń. Były to jakby czarowne drgania powietrza, które pobudzały abstrakcję i wyobraźnię ludzkiego umysłu, jednocześnie wywalając w przestrzeń kosmiczną moje racjonalne myślenie. Straciłem kontrolę nad sobą. Nic już nie było ważne, nic oprócz muzyki dochodzącej z otchłani, której głośność potęgowała się z każdą chwilą. Ona wypełniała mnie całego, od stóp do głów, zawładnęła moimi mięśniami i myślami. Głowa mi płonęła, serce waliło jak oszalałe, w oczy wniknęła spirala szaleństwa, a włosy zesztywniały. Moje pragnienie…Moje kłujące pragnienie odkrycia źródła niebiańskiej melodii, było jak uszczerbiony kawałek magnesu, który ślepo poszukuje oryginalnego aglomeratu, od którego został rozłączony, by na powrót gwałtownie się z nim sczepić. Moje pragnienie, by odbić się od kruchej ziemi, i w szaleńczym pędzie nieuchronnie zbliżającego się zakończenia, znaleźć odpowiedzi na me pytania, zaczęło przybierać na sile. Byłem pozbawiony jakiejkolwiek mocy obronnej. Bezwiednie opadłem na kolana, patrząc nieobecnie już nie w dół, lecz przed siebie. Cudowna melodia rozbudziła we mnie nieznaną siłę u podstawy kręgosłupa. Poczułem, jak jakaś ogromna moc kumuluje się, i przechodzi powoli wewnątrz mnie, jak świetlisty słup zapomnianej siły, która niegdyś kreowała świat.
Pragnienie wyrasta z naszej odrębności ze świata przyrody. Tylko my, ludzie możemy kształtować rzeczywistość, dlatego pragnienie jest naturalną chęcią formowania współczesności, z naszego subiektywnego punktu widzenia. Kajman nie wyrzeźbi swoimi zębiskami drewnianej figurki kajmaniej seksbomby; człowiek może to zrobić.
Każdy, niezależnie od tego, w jakim kierunku rozciąga się jego modelowanie realnego świata, jest odpowiedzialny za swoje pragnienia.
Oślepiający blask w głowie, i towarzyszące mu spazmy niewysłowionego, niepojętego stanu, które potrząsały mym ciałem, były dowodem na to, że zanimizowana zapomniana siła dotarła do czubka mojego czerepu. Włókna świetlistej mocy podążały wolno wprost z tajemniczego gruczołu, szyszynki, w kierunku nieba. Jakbym się zespolił z bezmiarem wszechświata, tak się czułem.
Lecz przeświadczenie to, szybko ustąpiło miejsca niewysłowionemu pięknu dźwięków, które z dołu nieprzerwanie emitowały swoją narkotyczną audycję. Zawładnęły moją rozbudzoną mocą, pochwyciły ją w swoje panowanie, i zaczęły ciągnąć ku dołowi. Nierówne, przerywane echo muzyki wypełniało cały krater.
Spojrzałem na skały, majaczące na dnie.
Pożegnałem się ze światem. Bez żalu. Nie ma tu niczego piękniejszego od tej melodii z dołu. Przez kawałek chwili pomyślałem, że w końcu moje pragnienie, najprawdziwsze, najszczersze zaraz się spełni. Doczekałem się wreszcie.
Z wolna zacząłem się przechylać w przepaść, gdy w tym samym czasie usłyszałem za sobą szelest szybkich kroków w zbożu, a za moment na moje ramię spadła czyjaś mocna dłoń, przytrzymując mnie i jednocześnie mną potrząsając.
- …Halo! Halo! Hej, słyszysz mnie? – jak zza obłoczku świadomości dochodził do mnie jakiś mocny głos.
Z wysiłkiem podniosłem kamienną głowę i spojrzałem na poszarpującego mnie intruza. Miał śmieszną czapkę z daszkiem, i dość dziwny wygląd. Jednak nie potrafiłem z początku sprecyzować, na czym ta jego osobliwość w wyglądzie miała polegać.
- Koniec jazdy, wysiadamy! – dziwak znowu się odezwał. – Wiesz w ogóle, gdzieś jest?
’’O co mu, do cholery chodzi?’’ – pomyślałem, ciężko zawieszając na nim swój wzrok.
- Jesteś w tramwaju – rzekł, nie uzyskawszy odpowiedzi – a to jest ostatni przystanek. Zjeżdżam do zajezdni, wychodź i posprzątaj po sobie – rzekł wskazując na podłogę pomiędzy moimi nogami.
Spojrzałem tępo za jego paluchem i zobaczyłem prawie pustą półlitrówkę po wódce. Na etykiecie dało się odczytać dwie literki: ’’ Ży…’’, reszta napisu była schowana pod spodem butelki. Pod nią widniała świeża plama o charakterystycznej, ostrej woni.
- Co, zmarnowało się? – zapytał cynicznie – Tutaj to częste zjawisko.
Odszedł, a za nim niczym zapach perfum, roznosił się w powietrzu cichy chichot.
Kopnąłem lekko czubkiem buta półlitrówkę. Resztka ocalałej wódki zaszelątała wewnątrz, a turlająca się butelka odsłoniła jej pełną nazwę na przyklejonej karteczce.
Napisane było: ’’Życie’’. ’’Dziwne’’ – pomyślałem – ’’Bardzo dziwne’’. Świadomość powoli wyłaniała się z błogiego letargu, lecz nie było to przyjemne doznanie.
W miarę, jak jej kolejne fale docierały do mnie, zdziwienie zaczęło się przeradzać w strach. Na grzbiecie, i u podstawy czaszki poczułem specyficzne mrowienie, połączone z zesztywnieniem włosów na całym ciele. Strach wlał się we mnie, zatrzymując się przy samym gardle.
Bo oto, rozejrzałem się wokół siebie i nie dostrzegłem kolorów. Tylko czerń, granat i trupia biel. Jak na negatywie ze zdjęcia. Ale tutaj był ruch.
Odkryłem, dlaczego wygląd motorniczego wydał mi się dziwaczny. Jego twarz była cała obrośnięta włosami, jak u zwierząt. Ostre trójkąty zębów zdawały się móc rozszarpywać wszystko, na co przyjdzie im ochota.
’’Co jest, do cholery?’’ – błysk pytania rozświetlił skołowane sklepienie wewnątrz mojej głowy, po czym rzuciłem się do wyjścia. W pędzie kopnąłem butelkę, a ta pomknęła przez mroczny tramwaj, rozbijając się kilka siedzeń dalej. Kryształki szkła okrasiły ciemną podłogę.
Wypadłem z pojazdu jak szalony. Zaplątawszy się o własne nogi, rąbnąłem na coś śmierdzącego i grząskiego. Leżąc z twarzą w tym czymś, miałem dziwną pewność, że wszystko tu jest właśnie takie – grząskie i śmierdzące.
Nim się podniosłem, znów poczułem na ramieniu czyjąś dłoń, która zaczęła ciągnąć mnie do tyłu.
Błysk.
Lecę w dół w niepohamowanym pędzie. Jednak lecę. Nikt mnie nie uratował.
’’To dobrze, jaka ulga’’ – pomyślałem, patrząc spokojnie na zbliżające się skały.
I to była ostatnia z mych myśli.

Opublikowano

Po przeczytaniu Twojego tesktu czuję się dziwnie dziwny. Kiedyś miałem spotkanie z pieszczochą. Zdrutowali mi szczęki na dwa miesiące. Wyrwali ząb, żeby było miejsce na wsadzanie słomki. Dzień w dzień gorące kubki i sieczka miksowana. Jakoś tak w połowie kuracji szlag jasny mnie trafił. Podczas grillowania z koleżankami należącymi do mojego fanklubu. Wszystko przez kaszankę. No i co? Kto powiedział, że nie można jeść kaszanki mając unieruchomione żuchwy? Wpychać należy małe kawałki wykałaczką przez braki w uzębieniu. Następnie zatrzymujemy żużel na środku języka. Mrużymy oczy waląc ładunkiem o podniebienie. Łykamy i po wszystkim.

Opublikowano

dziwne pomieszanie klasycyzmu, mistycyzmu i egzystencjalizmu, mieszanka godna XXI wieku, język barwny ale tekst ciasny bardzo zatłoczony słowami jak tramwaj w szczycie, dlatego mało przenikliwy dla mnie czytelnika, może by trochę rozluźnić, wpuścić powietrza, lepiej by się czytało
pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ten i ów powiada czegóż to nie dokona, A choć się uda wnet fala czasu spieniona “Piękne zamki” z “piasku” w “równie plaż” kładzie. Lecz zasada stąd opiera się na przesadzie. - Trwa to co weszło w stan trudnoodwracalny! Lub co palec woli wstrzymuje przed fatalnym!   “Umiłowanym stanem Polaków jest niezdecydowanie."                                                                         Józef Piłsudski   Ilustracja: Jacek Malczewski (1854–1929) „Brygadier Józef Piłsudski", 1916.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Duch7millenium -:)wybaczam i rozgrzeszam…spokojnej nocy

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Bożena De-Tre Nie jestem całkowicie tego pewien, ponieważ w toku dziejów pojawiały się różne nurty. Niektóre sprzeczne ze sobą. Lecz paradoksalnie traktując je wszystkie jako tzw. "porządek z chaosu", gdzie wszystkie sprzeczności znajdują ujście w nowych koncepcjach i ideach oraz nie odrzucając żadnej z nich - istotnie uznając istnienie paradoksów za realne (proszę wybaczyć moją powtarzalność), myślę, że można dojść jakby do pełni szczęścia. Za uzasadnienie swojej pozycji w tej kwestii mógłbym przytoczyć taki przykład z życia wzięty, że różni ludzie różnie się kochają (czy to fizycznie czy duchowo). My obchodząc się wobec nich z tolerancją nie powinniśmy zaprzeczać, nie powinniśmy odrzucać ewentualności, że jednak tak również (podkreślam - również) może być prawidłowo w naszym życiu. Pewne rzeczy możemy traktować jako obrzydliwe - różne zachowania lub idee ale dopóki przyświeca nam miłość, która nikogo nie chce w stricte tego słowa znaczeniu - zabić - to dlaczego uciekać od czegoś co ewentualnie może przyprawić nasze życie? Ja na przykład odnalazłem swoją tożsamość oraz pewne alternatywne obrazy swojej osoby. Zacząłem nosić ciemne okulary, do których zawsze miałem wstręt, przestałem się wstydzić pewnych rzeczy, otwierając się na ludzi. Pewnie zabrzmi to jakby powiedzieć, że wszystko, co ludzkie nie jest mi obce (nie mylić z "wszystko jest dla ludzi") ale w gruncie rzeczy chyba do tego sprowadza się życie?   Ciekawe jest jednak to, że ludzie dopatrują się w religii i ogólnie wierze czy jakimkolwiek teizmie - krępujących ram: niewoli duszy i ciała, jednak jak Pani być może w tym miejscu zauważa, pisałem o swojej wersji raju, będąc osobom głęboko wierzącą ;w co - to niestety bardzo poważny, a przede wszystkim długi i być może wyczerpujący temat. Zdradzę tylko, że śmierć kobiecego piękna czy męskiej siły, lub ogólnie śmierć jako-taka to centralny punkt całej mojej nienawiści, na którym koncentruję wszelkie wysiłki umysłowe i fizyczne (a, proszę mi wierzyć - nie oglądam ani telewizji, ani nie słucham radia, ewentualnie czasami - raz lub 2 razy w tygodniu - siądę przy grze samochodowej na starym xboxie, żeby się odciąć od wszechobecnej pogardy ludzkiej). I jeszcze! Dodam, że w świetle powyższego niestety mam wielu wrogów, których jednak muszę, niczym waż kąsać (bowiem frontalna konfrontacja w naszym świecie kończy się fatalnie), by utrzymać resztkę zdrowych zmysłów. Może to skrzywienie umysłowe, może nie - ale środowisko, w którym się wychowałem oraz kwestia jego toksyczności (która w zasadzie jest ekstremalna w zakresie globalnym) buduje we mnie coś, czego sam się boję i sam jeszcze nie do końca rozumiem. Często wrzucam na ruszt wtedy słowa Madonny "You'll find the gate that's open, even though your spirit's broken", żywiąc się nimi jak zgłodniały wilk szczątkami sarny skaczącej nad granicami tego, co wyobrażalne.   Cóż, takie tutaj chyba mamy piekło. W piekle trzeba iść wgłąb, żeby dopaść diabła, wytrzepać mu dupę i z batem w ręku kazać mu robić to, co ma robić. No ale dobra.. sam się mam za diabła po tym wszystkim, a nawiązując tu nawet treści biblijnych, gdzie mowa o smokach, mam - przez wielu nazywane piwnymi - oczy z barwami krwi, rdzy i złota, przechodzącymi w delikatną zieleń.   Może po prostu tutaj należałoby rozpętać dosłowne, powszechnie rozumiane piekło? Bardzo bym tego chciał. Patrząc z resztą na otoczenie mam wrażenie, że ludzie wokół (dzięki Łukasz!, też mam na imię Łukasz, chociaż wolę te genetyczne łacińskie - "lucius", a właściwie przepadam za swoim drugim imieniem "Lucyfer") ... też tego chcą.   Pytanie tylko czy świadomie czy nie?   Mam nawet takie miejsce w mojej rodzinnej miejscowości, gdzie kiedyś przeżyłem piekło (było to w momencie, kiedy zobaczyłem niebo). Wracam do tego miejsca jak tylko mogę z nadzieją i snuję wizje płonących żywcem ludzi -niegodziwych, którzy potraktowali mnie jak śmiecia, byli wobec mnie obojętni lub zimni, o ranach nie mówiąc.   Tyle... tak mi się miło pisało. Gdyby nie obowiązki to pewnie ułożyłbym dziś jeszcze kilka wierszy mniej lub bardziej ciekawych, mniej lub bardziej poważnych).   Proszę mi wybaczyć wszelkie literówki, błędy ortograficzne, składniowe, interpunkcyjne. Więcej grzechów nie pamiętam.  Dobrej nocy :)
    • owszem czekają na Godota stoją w kolejce nie jeden dzień a przecież czeka na nich robota i gdyby chcieli - mogliby mieć   a cóż to szkodzi ruszyć rozumem kojarzyć fakty miast tylko śnić wyciągać wnioski to jest trudne i w stronę światła z uporem iść :))
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...