Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Klucz


Rekomendowane odpowiedzi

Pamięci G.M.+1988



Z dziedzińca Akademii wyszliśmy naTraugutta. Byłam uszczęśliwiona. Lecz trochę zażenowana, bo chłopak miał obszarpany płaszcz i wytarte spodnie. Ale był kimś. Miał talent. Mieszkał na Mokotowie, w budzie, zupełnie sam, w pracowni będącej jednocześnie kuchnią, a więc, warunki do uprawiania miłości niemal idealne.
Szliśmy Traugutta i czułam, że coś się dzieje i że będziemy się całować. Bez słów, w spontanicznym odruchu, a jednak, jak gdyby od dawna oczekiwanym, chociaż to wszystko stało się dość nagle. I tak, żeśmy się całowali na tej pustawej ulicy w samym, jak by nie było, śródmieściu.
Był już wieczór, jesienny wieczór, listopadowy chyba.
Decyzja, gdzie iść, zapadła zanim minęliśmy Kredytową jedyna, jaka mogła zapaść, bo przecież nie mieliśmy pieniędzy ani na kino, ani na kawiarnię. Mieszkaliśmy blisko siebie, a więc po prostu szliśmy. Ale decyzja zapadła, on wiedział, a ja przeczuwałam chyba, jak to powinno się skończyć.
Szliśmy piechotą. Któreś z nas widocznie chciało przedłużyć wędrówkę, bo zamiast wsiąść do tramwaju jadącego na Rakowiecką, przecięliśmy Aleje i dalej szliśmy Marszałkowską. Chciałam to odwlec? ( może on?), bo obydwoje byliśmy zaniepokojeni. I podnieceni zapewne, tak, jak bywają podnieceni ludzie na peronie. On niczego nie proponował, nie mówił "pójdziemy do mnie", ale to, jak byliśmy blisko siebie dotykając się przez nasze grube płaszcze, nie wymagało deklaracji. Ja godziłam się, a on wiedział, że ja się godzę, chociaż mówiłam o rzeczach obojętnych, o tym co w domu, co z mamą i co na uczelni. On słuchał, owszem, trochę roztragniony. To się musiało stać, ale dlaczego tak nagle? Minęliśmy kościół Zbawiciela, jeszcze plac Unii i zbliżyliśmy się do Rakowieckiej. To tam była ta jego buda, ale daleko, na końcu. Gdybym zdecydowała się iść do domu, poszłabym dalej Puławską. Skręciliśmy w Rakowiecką.
Spytałam:
-Gdzie my idziemy?
-Do mnie.
Objął mnie. Był stanowczy, a jednocześnie ,jak gdyby, wystraszony trochę.
I wtedy, ni stąd, ni zowąd, postanowiłam mu powiedzieć. I powiedziałam, chociaż doprawdy nie wiem, jak się zdobyłam na to w tych okolicznościach. Ale musiałam go uprzedzić. Powiedziałam mu, że ja nigdy jeszcze i że to pierwszy raz. Zdaje mi się, że był oszołomiony. Mijaliśmy więzienie i wtedy również zaczęłam się trochę bać. Nie tego, co miało się wkrótce stać, ale tego, czy temu sprostam, jak zdołam pokonać wstyd i czy odważę się rozebrać. Ale kiedyś to musiało się przecież stać i dobrze, że stanie się właśnie z nim. Pięknym? A jednocześnie nieatrakcyjnym chyba, w tym poszarpanym płaszczu. Byliśmy już blisko tego baraku-budy i mój niepokój narastał, ale i on chyba bał się. Zbliżając się do drzwi milczeliśmy obydwoje, dziwnie poważni, spięci.
Szukał klucza. Szukał w jednej kieszeni, potem w drugiej, potem coraz bardziej nerwowo, rozpiął płaszcz i szukał w kieszeniach spodni. Klucza nie było. Zostawił go na uczelni. Byliśmy zawstydzeni. On zawiedziony. Lecz ja chyba poczułam ulgę. Mój śmieszek nie był naturalny, jak gdyby nerwowy trochę, ale ja się śmiałam. Tego się nie spodziewał. To go dotknęło, chyba. Stałam się nagle kimś, komu nie zależy. Nie zależy, żeby doświadczyć tego teraz, natychmiast. Może, kiedy indziej?
Przed budą było ciemno, więc nie widzieliśmy naszych twarzy. Pewno żałuje. To nic. Musi mnie odprowadzić do domu.

Nazajutrz spotkaliśmy się w Akademii, dwoje ludzi, którym ktoś pozamieniał role. Byliśmy zakochani w sobie.
Ale on był bardziej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piękna opowieść pani Wandziu.
Przypomniałem sobie swoje pierwsze pocałunki, takie nerwowe i rozedrgane jak moje myśli szalonym pragnieniem niesione, i moja pierwsza miłość, pierwsze kochanie kobiety.
To były wspaniałe chwile. Wszystko wokół było piękne, tęczowe. I to walące niepokojami różnymi serce.
Te chwile dawne przypomniały mi się teraz.
Wielką sztuką pani Wandziu jest wyzwolić w czytelniku takie wspomnienia.
Pani umie to robić znakomicie - jacek.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Podoba mi się Twoje opowiadanie, Wando. Umiesz oddać wszystkie emocjonalne niuanse sytuacji, w jakiej znaleźli się bohaterowie. To jest bardzo wiarygodne psychologicznie. Jednocześnie masz swój styl narracji, prosty, niemal lakoniczny, mimochodem trafiasz w sedno. Jednak... kilka zdań poddałabym jeszcze przeróbce, na przykład w zakresie szyku wyrazów (wiem, że ciągle nad swoimi tekstami pracujesz). A już koniecznie zmień to: "... żeśmy się całowali" na "całowaliśmy się". Pewnie będziemy miały kiedyś okazję o tym porozmawiać. Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Opowiadanie mi się podoba. Ma się wrażenie, że czytelnik czyta o sobie. Takie jest moje odczucie. To ta niezwykła, niezapomniana emocja tego pierwszego razu, cofa nas do niezapomnianych radosci z chwilą obcowania z najpotężniejszą z uczuć, jaką jest miłosć. Temat rzeka. Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...
  • 9 miesięcy temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Niestety bywa, że alko i dragi i wtedy nic innego się nie liczy. Pozdrawiam
    • Trochę inna wersja dawnego tekstu   Cześć. To tylko ja. Chyba jako całość lub nie. Jeżeli masz tyle cierpliwości co ostatnio, to czytaj. Jeżeli przeciwnie, to chociaż napisz, o czym nie przeczytałaś. No dobra. Tyle wstępu.   Trudność to dla mnie wielka, zwyczajność z mego pióra na papier bezpowrotnie spuszczać. Aczkolwiek – chociaż takową lubię – to bez udziwnień, ciężko mi zaiste lub po prostu taki wybór chcianą przypadłością stoi. Pisząc dziwnie o zwyczajności i prostocie kwadratowych kół, zawikłanie w umysłach sprawić mogę, a nawet bojkot, takich i owakich wypocin, lub nawet laniem wody zalać.   Gdybym koślawym grzebieniem, włosy w przypadkowym kierunku przeganiał, to skutek byłby podobny. No cóż. Żyję jakoś na tym pięknym świecie, co wokół roztacza połacie, pośród bliźnich, zwierząt, roślin różnorodnych, rzeczy ożywionych i martwych, dalekich horyzontów i niewyśpiewanych piosenek, a w tym co piszę teraz, nadmiar zaimków osobowych, co w takim rodzaju tekstu, jest uzasadnione.   Napisz proszę, co w twoim życiu uległo zamianie. Co zyskałaś, co straciłaś. Czy odnalazłaś szczęśliwą gwiazdę na nieboskłonie ziemskich ścieżek. Jeżeli nie, to masz w tej chwili szukać. Choćby z nosem przy padole, twojej upragnionej gwiazdy. Gdy ulegniesz poddaniu, to już zostaniesz na dnie wąwozu niemożliwości, opłakując swój los.   A jeśli źli ludzie ciebie podepczą, to nadstaw im jedną siedemdziesiątą siódmą część policzka. Bez przesady rzecz jasna. Czasami oddaj! Pamiętaj, taką samą miarą będziesz osądzona, jaką ty innych sądzisz. Ile szczęścia dajesz, na tyle zasługujesz. O cholera. Co za banały wyłuszczam.   Proszę cię. Pozostań przewrotną, ale nie strać równowagi. Pamiętam, że często błądziłaś wzrokiem po ogniu, a myślałaś o rześkim strumyku. To mnie w tobie fascynowało. Nieokiełzane myśli, wiecznie związane w supełki, które wielu próbowało rozplątać, bez widocznego skutku. Tylko ósme poty wylali i tyle z tego było.   Przesyłam tobie taki śmieszny przerywnik, dla odprężenia umysłu.   twoje zwłoki są w rozkładzie twoje ciało gnije już twoją trumnę sosenkową pokrył zacny cudny kurz   twoje czarne oczodoły białej czaszki perłą są a piszczele szaro złote jak diamenty ślicznie lśnią   No i co? Zaraz jest ci weselej, nieprawdaż? Przyznać musisz. Oczywiście wierszyk nie dotyczy ciebie. Kiedyś tak, jeżeli twój trup nie spłonie. Póki co, wolę cię zapamiętać obleczoną w ciało. Ładne i zgrabne zresztą. Ale dosyć tych słownych uciech. Musisz jednak przyznać, że ci lżej na sercoduszy.    Tak bardzo tobie współczuję, że masz jeszcze siły na czytanie tych moich ''mądrości''. Tym bardziej, że nie czytam wszystkich twoich, ale jestem przekonany, że ty czytasz moje sądząc po tym, co odpisujesz. Wiem, wredne to z mojej strony, do utraty tchu. Mam jednak pewność, że nie wyznajesz zasady: coś za coś. Ja też jej nie wyznaje. Wolę coś twojego przeczytać, jak prawdziwie chcę, niż czytać na siłę, gdy naprawdę: nie chcę.   To skądinąd byłoby dowodem braku szacunku i lekceważenia twojej osoby. Mam trochę pokręconą psychikę w wielu sprawach. Do niektórych podchodzę: inaczej. A zatem pamiętaj: nie wszystkie moje listy musisz czytać. Na pewno nie popadnę w otchłań obrażań. Chyba, że obrażeń, jak dajmy na to w coś walnę lub ktoś lub coś, mnie.   Aczkolwiek bywa, iż żałość odczuwam wielką, do suchej nitki białej kości. Proszę, poniechaj zachwytów nad tym co piszę, bo jeszcze przez ciebie na liściach bobkowych osiądę speszony, a to spłodzić może, psychiczny uszczerbek na zdrowiu... a to z kolei na braku moich listów. Czy naprawdę jesteś przygotowana na tak dotkliwą stratę?    Dzisiaj znowu byłem latawcem, który pragnął wzlecieć i kolejny raz, spalił lot na panewce. Ciągle ogon wlecze po ziemi. Znowu lecę nie do góry, ale w bezdenny dół, w długą ciemną przestrzeń. Głębiej i głębiej, dalej i dalej. Światło mam głęboko w tyle, ale jeszcze trochę kwantów na plecach siedzi. Nieustannie widzę przed sobą własny cień. Ścigam go, bo nie mam innego wyjścia. Wyjście zostawiłem daleko nade mną.   Kiedy wreszcie będzie koniec. Raz na zawsze. Na zawsze z wyjściem i na zawsze z wejściem. Co będzie po drugiej stronie, skoro potrafię tylko spadać. Kiedyś, gdy mogłem oprzeć jaźń o jasne ściany, to były mi obojętne. Teraz przeciwnie, lecz mijam je za szybko. Są tylko smugami. Bo wiesz jak jest. Światło bez cienia sobie znakomicie poradzi, lecz cień bez światła istnieć nie może.    Nie czytaj tej mojej głupawej pisaniny, jeżeli nie chcesz. Zrób kulkę i wrzuć do ognia. Niech spłonie. Nawet już nie wiem, jak smakuje gniew.    Stoję oparty o ścianę. Widzę lecącą w moim kierunku strzałę z zatrutym ostrzem. Nie mogę ruszyć ciała, znowu przyklejony do otynkowanych, ułożonych w mur cegieł. Są częścią mnie. Ciężarem, którego tak naprawdę nie dźwigam, a jednak odczuwam, jako zafajdany kleisty los. Ciekawe czyja to wina? Raczej nie muszę daleko szukać, by znaleźć winowajcę. Jest zawsze całkiem blisko.    Nagle zdaję sobie sprawę, że nie zabije mnie żadna strzała, tylko kupa duszącej gruzy. Tańcząca kamienna anakonda, pragnąca udusić i wycisnąć: całe posklejane rozdwojone wnętrze, żebym mógł je na spokojnie obejrzeć, przemyśleć i uwolnić trybiki z piasku. Wystawiam ręce na boki. Nic z tego. Odepchnięcie niemożliwe. Czerwone cegły pod skórą tynku, pulsują niczym krew w tętnicy.    Nagle przypominam sobie. To z własnej woli posmarowałem klejem pokręcone ego i oparłem o niby szczęśliwą ścianę. Jakiż wtedy byłem pewny swoich możliwości. A jaki głupi i naiwny. Myślałem, że oderwę jaźń w każdej chwili. Gówno prawda. Sorry.    Nogi nadal zwisają poza parapet mnie. Zasłaniam stopami uliczny ruch i mrówczanych ludzików. Wyciągam ręce przed siebie. Zasłaniam chodnik. Rozkoszny wietrzyk szeleści we wspomnieniach, przerzucając kartki niewidocznej księgi. Niektóre wyrwane bezpowrotnie. Pozostał tylko wzdłużny, postrzępiony ślad.   Nagle zasłaniam wszystko przezroczystością. Tylko spod prawego rogu zwisającego buta, wychodzi dziwna, tycia postać. Widzę ją wyraźnie, pomimo dużej odległości. Pokazuje mi środkowy palec. To matka głupich. Zaraz na nią skoczę i jej tego palucha złamię. Odzyskam wiarę we własne siły i lepszy los.    Pomału kończę na dzisiaj... z tą pseudofilozofią. Na drugi raz napiszę bajkę, co na jedno, chyba wyjdzie. Na przykład o człowieku, który po swojej śmierci, musi całą wieczność leżeć w trumnie na własnych rozkładanych zwłokach, jako pokutę za grzechy, które popełnił. Cały czas będzie tam jasno, a zmysł zapachu nie zostanie wyłączony. Oczu nie będzie mógł zamknąć, leżąc twarz w prawie twarz i żadnego spania. On sam nie ulegnie rozkładowi z uwagi na ciasnotę.   No nie! Nawijam banialuki w sumie lub innej rybie. To jeno metafora. Dla rozluźnienia powagi. Pomyśl o kwiatkach na łące. O modrakach i stokrotkach, makach i pasikonikach. Jak ładnie pachną, dopóki nie zwiędną i zdechną. O białych uroczych barankach, płynących po błękitnym oceanie do złotego portu o barwie słońca, otulonego szatą horyzontu, w kolorze pomarańczy z nadszarpniętą skórką. Co chwila jest oświetlona, obsraną przez muchy, lecz mimo wszystko działającą, żarówką morskiej latarni.     Wiesz co, tak sobie pomyślałem, że jest sprawą niemożliwą, by nie wypełnić czasu całkowicie. Nasze poczynania przyjmują kształt czasu, w którym są. Z tym tylko, że istnieją różne rodzaje: cieczy i naczyń. Największa klęska jest wtedy, gdy takie naczynie rozbić na wiele kawałków i nie móc go z powrotem posklejać, bez względu na to, ile czasu zostało. A jeszcze gorzej, gdy są to naczynia połączone i tylko jedno ulegnie destrukcji, a drugie zostanie całe, lecz i tak rozbite.    Jeżeli przeczytałaś te moje bajanie, to gratuluję cierpliwości. Napisz proszę. Może przeczytamy, a może nie.    Na koniec zwyczajowy przerywnik.    Miłość    zostańmy w naszym świecie lecz zabierzmy butle tlenową z powietrzem może być różnie gdyż ty ze mną a ja z tobą
    • (Amy Winehouse)   więc albo światło albo mrok   reszta to mgnienia  zauroczenia odurzenia    od niechcenia 
    • @befana_di_campi ↔Dzięki:~))↔Pozdrawiam:)
    • @Waldemar_Talar_Talar ↔Dzięki:)↔ Chociaż ja jestem rzadko zadowolony na 99% z tego co napisałem. Raczej nigdy! Chyba każdy tekst?→jest "żywy"→bo można go napisać na nieskończenie wiele sposobów:)↔Pozdrawiam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...