Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bunt zgreda, czyli prowokacyjne refleksje


Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Stara to prawda, że przywilejem młodości jest bunt. Bunt ożywia zmurszałych i unicestwia ich zarazem. Buntownicy obdarzeni łaską rozsądku powiadają zatem: obalamy, niszczymy, zgoda, ale dajemy coś w zamian, nie zostawiamy zgliszcz, ale oferujemy lepsze wartości.

Potrzeba podważania i obalania zaskorupiałych, rutynowych prawideł jest motorem postępu. Czymś, bez czego żadna cywilizacja nie mogłaby się rozwijać. Bunt jednak musi mieć uzasadnienie. A więc argumenty. A więc propozycje; sprzeciw bez nich, uważany jest za demagogię.

Tymczasem poeci obecni, zapominając, że współczesność jest kontynuacją przeszłości, że bez gruntownej, a nie powierzchownej wiedzy o przeszłości, mogą być tylko oczytanymi analfabetami, dystansują się od tego rodzaju stwierdzeń. Wolą iść własną drogą, odrzucać, negować, ośmieszać, co było przed nimi, przed czasem, gdy zaczęli wnikliwie gaworzyć z batonikiem.

W poezji zapanowała powszechna i denerwująca maniera spłycania jakiegokolwiek przekazu. Pokolenie poetycko ząbkujące uprawia gnuśną politykę istnienia w bezszmerowym kącie. Pora, by z niego wyszło, pora, by wyszło z przytulnej sadzawki.
Zamiast zabrać merytoryczny głos we własnej sprawie, woli obnosić się ze swoimi egzystencjalnymi hemoroidami i szwendać się po marginesach, obrzeżach i niszach zarezerwowanych dla programowych frustratów. Miast uczestniczyć w remoncie poetyckiego pałacu, woli gniazdować w zgrzebnym kartonie z umysłowymi nieokrzesańcami.

Nonsensowne reguły, normy sklecone z widzimisiostwa i chciejstwa, wędrują pod strzechy i do pubów z nieszczęsnymi poetami z przeceny. Poeci, zgrupowani w swoich sektach, bractwach od zespołowego chlipania, poeci rozproszeni po jaskiniach dla indywidualistów, śpiewający w chórze zapyziałków, zgrupowani w posępnych towarzystwach wzajemnej adoracji, połączeni solidarną zawiścią i niechęcią do poszerzania horyzontów, takie widzą świata koło, jakie tępymi zakreślają oczy, mówiąc językiem Mickiewicza, czyli językiem wykopaliskowym dla nich.

Zjednoczeni w ignorancji, w skrupulatnym zaprzeczaniu wszystkiemu, co jest im obce, niekompatybilne, w tym, czego nie pojmują, natomiast zgodni z tym, co kłóci się z ich brakiem wiedzy, wyobraźni, gustu, smaku, intuicji, zieją chuderlawą myślą, że są skrzywdzeni, zapoznani, odsunięci od koryta z literackimi profitami.

W tym miejscu dodać trzeba, że literatura jest tylko wtedy dobra, gdy stanowi owoc pracy nad tekstem, gdy nie jest wyłącznie rezultatem ułudnego talentu. Talent, zdolność do odczuwania, są to zaledwie zapowiedzi, rokowania, obiecujące wstępy do twórczego zaistnienia. Dobra literatura jest efektem żmudnej, lecz koniecznej harówy poznawczej.

Bez poznawania świata i konsekwencji jego przemian, artysta jest tylko intelektualnym gołodupcem. Miał tego świadomość Mickiewicz, a wiedziały o tym pokolenia wszystkich jego poprzedników (herezja: wszyscy oni byli swego czasu młodzi!). Czyli: dzisiejsi cyniczni poeci, staną się jutro tak samo zbędni, jak ci, z którymi walczą, a zastąpieni przez nowych, zrzędzić będą na upadek poetyckich obyczajów.

  • Odpowiedzi 61
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

balzak - no fajnie, ale jaki ten szloch ma sens? Jaki jest cel tego wywodu? Leczenie poetyckich kompleksów? Może marzenia o autorytarnych rządach pana balzaca (a gdzie nazwisko, panie zbuntowany?)
Dla mnie to stek bzdur, sorry...

I gdzie tu prowokacja? Opluwanie z okna wszystkiego, co się rusza jest tak nudne, jak ten tekst :(

Opublikowano

Panie M. Krzywak!
Po pierwsze, to nie jest "szloch", a zwłaszcza – "stek bzdur". Po drugie, moje nazwisko widnieje na moim blogu. Wystarczyło zadać sobie ten trud, by, miast pospiesznie wydawać sądy, zajrzeć pod jego wskazany adres. A po trzecie, wcale nie mam autorytarnych zapędów.

pozdrawiam

Opublikowano

M. Krzywak

Przypuszczam, że Pan M. Krzywak należy do gatunku „nieopierzonych” i wszystko przed Nim. Od razu jednak chcę się zastrzec, iż nie jest to zarzut. W pewnym sensie każdy był młody i skory do wydawania despotycznych sądów. Co wynika z buńczucznego przeświadczenia, że przed Jego narodzinami nikt niczego nie napisał i Ziemia była irytująco płaska. Niestety, poeci istnieli, istniała też literatura i teksty poświęcone jej Historii. Wystarczy się z nimi zapoznać, by dojść do wniosku, że wiele dzisiejszych „odkryć” jest zwyczajnym powielaniem tego, co już niegdyś zostało stworzone. Wyważaniem dawno już otwartych drzwi. O czym tak trafnie powiedział Henryk Heine: ”...pierwszy, który porównał kobietę do kwiatu, był wielkim poetą, ale następny był cymbałem.”

pozdrawiam

Opublikowano

Skąd Panie Owsianko, przekonanie, że oto nadszedł czas upadku autorytetów moralnych oraz schyłek poezji?

I dlaczego, skoro sam Pan wyraża pogląd,

– cytuję „Nie narzucam odbiorcy swojej wizji utworu; każdy czytelnik dysponuje własnym rozumem i absurdem byłoby podpowiadanie mu, co ma sądzić. Informuję go tylko o moich WRAŻENIACH”

nie toleruje Pan wyrażania emocji przez innym?

Opublikowano

Mam wrażenie, że Pan Balzak się po prostu pogubił w wizjonerskim idealizowaniu poezji, jako takiej.
Może chodzi Mu o artyzm i estetykę - czyli ekspresja tak, nowe trendy też na tak, ale tylko w sylu mickiewiczowskim, lub innych Wieszczów - i o odbudowę pałaców dla elit, które mają jedyne prawo do wyrażania swoich uczuć, bo są bardziej "światłe"/uszlachetnione - a to najzwyklejsza utopia.
Kim/czym są te elity? Kto jest godzien Wersalu? Jak to mierzyć? Ważyć?
Poza tym, to krok w tył - w ten sposób obecna czasoprzestrzeń nie dopracuje się własnych bardów, a jeśli już - będą oni konstruowani (ale słowo;) montowani (jeszcze lepiej;) na modłę poprzedników.
- paranoja.

Opublikowano

Kasiaballou

Jakoś nie mam wrażenia, iżbym się „pogubił: Mam za to wrażenie, że Pani żartuje.
Są wiersze, przy których czytaniu mam wrażenie uczestniczenia w młóceniu kulturalnej słomy; przeważnie dopada mnie ten sam zestaw pokancerowanych metafor, to samo językowe ubóstwo obrazów, buraczanych z wysiłku i cierpiących na psychiczne żylaki: pożytku żadnego, a w głowie zamęt i plewy.

Opublikowano

Ewa K.

Ależ jak najbardziej toleruję cudze emocje! Uważam nawet, że bez zdania czytelnika autor traci rację bytu. Ale zdanie czytelnika Musi być L O G I C Z N I E U A R G U M E N T O W A N E . Czyli nie może być oparte na bliżej niesprecyzowanym "chciejstwie"

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Ale o so choci? Wytnij - wklej? phrosze barso...
Zbigniew Nienacki: Artykuł "»Mańki« Andrzeja Kuśniewicza"

--------------------------------------------------------------------------------

1
Pamiętam dobrze ów grudniowy mroźny wieczór, gdy klucząc między zaspami śniegu wpadł do mnie prosto z autobusu miejscowy nauczyciel wiejski i wyjął zza pazuchy tomik wierszy, który kupił w mieście. Bo to chyba tylko jeszcze po wsiach bywają ludzie, co to w księgarniach nabywają poezje bez żadnego wyboru i rozeznania, po to aby im ubarwiła codzienność albo zgoła zbliżyła do osób, które piszą je w tętniących gwarem i jaśniejących blaskiem wielkich miastach. Przekartkował tomik w autobusie z zamarzniętymi szybami, a teraz w mojej rozgrzanej bukowym drzewem pracowni pokazał mi werset, zdumiewający dla niego i chyba trochę przerażający:


Paweł z Tarsu spadł z konia, gdy Boga zobaczył -
Ja nie spadnę.


I patrzył na mnie, abym mu wyjaśnił to zdanie w stylu: „co poeta chciał przez to powiedzieć”, bo choć styl ten czy też metoda została przez krytyków literackich od dawna wyśmiana, to jednak nie sposób było i nie sposób będzie inaczej uczyć dzieci i młodzież rozumienia poezji. A gdy milczałem, nie chcąc się w tę sprawę zbytnio angażować, stwierdził krótko: „Oni tam w Warszawie mają wielką siłę przebicia. Nie to co pan albo ja.” Odkąd bowiem podobnie jak i on wrosłem w Mazury, w ów kraj pełen jezior i lasów przepastnych, mimo gorliwego ateizmu zdarza mi siep czasami dopuszczać chwile zwątpienia, przynajmniej raz w roku wierzę w istnienie diabła, a także Pana Boga. I gdybym tak, na przykład idąc do studni z wiadrem pełnym wody, raptem ujrzał przed sobą Pana Boga, to wiadro wypuściłbym z ręki, a na polowaniu zgubiłbym sztucer firmy "zbrojovka", a może zrobiłbym jeszcze coś znacznie gorszego. Brak mi owej zimnej krwi i żelaznego opanowania, a może po prostu brak mi towarzyskiego obycia, które powinno cechować współczesnego pisarza.


Od tamtej chwili minęło trzy lata, a przecież zdanie to drążyło mnie jak kornik lub kołatek i od czasu do czasu pukało do mego mózgu pytaniem: „Jakiż to jest ów człowiek, tak odważny? I skąd się bierze ta jego odwaga?” Bo przecież wyjaśnienie zagadki nie kryje się jedynie w fakcie, że ów poeta nie może spaść z konia, ponieważ na koniu zapewne nie jeździ. Ale ma to zdanie sens znacznie głębszy, metaforyczny, jak to zwykle w poezji się zdarza. Poszedłem więc ścieżkami jego poezji, przebrnąłem przez gąszcze prozy i wreszcie zrozumiałem, że człowiek, który ma tak bogatą galerię przodków - Augusta Mocnego i Filipa Pięknego - jak bowiem pisze: „W galeriach przodków dobierałem twarze: - mógłby być August Mocny albo Filip Piękny” - człowiek, który z taką swobodą przemierza epoki, zmienia czas i kostium historyczny, z beztroską wciela się w kochanka carycy Elżbiety, ma poczucie, że jest Tym, Tamtym i Owym, nawet Strusim Szachem, szatanem i demiurgiem, cała śródziemnomorska kultura i nie tylko ona gotuje się w nim jak magma wulkaniczna i wystrzela w górę świetlistymi racami, bywał na dworach i państwowych posadach, tu, tam i ówdzie, jego życiorys zająłby kilka stron papieru kancelaryjnego, owiewa go kadzidło krytyki literackiej - to taki człowiek na pewno nie spadnie z konia, gdy zobaczy Pana Boga. I jeśli niekiedy wyobraźnia podsuwa mi scenę jak z powieści Bułhakowa, gdy to diabeł pojawił się nagle wśród moskiewskich literatów, że Pan Bóg przychodzi na zebranie oddziału warszawskiego ZLP - to widzę, jak mdleje Putrament, pani Auderska pada na kolana, dostrzegam pobladłą twarz Drozdowskiego i Gaworskiego, Dobraczyński chwyta się za serce, bo czy dość gorliwie służył wierze katolickiej.
I tylko on jeden jest spokojny, zimny, opanowany. Podchodzi do Pana Boga i pyta jednym z wielu języków którymi świetnie włada. „Jak się Pan czuje? Czy dobrą miał Pan podróż? Nazywam się Andrzej Kuśniewicz.” I Pan Bóg poczuje się zaszczycony. Bo trzeba mieć ten szarm, ten sznyt, kindersztubę, galerię dobrych przodków nawet w socjalizmie.
I w taki oto sposób zdanie z wiersza Piraterie wytłumaczyłem zaprzyjaźnionemu ze mną nauczycielowi wiejskiemu, który jeśli czyta wiersz, to lubi wiedzieć, co poeta chciał przez ten wiersz powiedzieć.


2
Uczono mnie kiedyś - ach, czego mnie nie uczono? (wszystkiego oprócz układności) - że poezja stanowi najdoskonalszą szkołę dla prozy. Powieściopisarz czy nowelista, gdy przejdzie przez surową dyscyplinę poetycką, nasyca prozę celną metaforą, czyni ją soczystą, barwną, potrafi dokonywać znakomitych skrótów myślowych i obrazowych. Mieczysław Jastrun mówił mi kiedyś, że „poezja, proszę pana, to po prostu dobrze zbudowane zdanie”.
Nie sprawdza się to w przypadku Andrzeja Kuśniewicza. Jego proza jest barwna, pachnąca, soczysta, potoczysta, melodyjna, pełna celnych metafor, przypomina ciało obłej kobiety o miękkiej, gładkiej, pachnącej perfumą skórze. Natomiast poezja - robi wrażenie suchej, kostycznej, pozbawionej klimatu i temperatury, przypomina starą pannę z kościstymi kolanami, pannę, która miewa czasami dziwne sny. A przecież, sądząc po chronologii publikacji, przeszedł on szkołę poezji, zanim stał się prozaikiem.
Niektórym poetom wydaje się, że wystarczy rozrzucić słowa po całej kartce papieru, zrobić z nich schodki w dół lub w górę i oto napisało się wiersz. A przecież to nic trudnego zebrać owe słowa i napisać je w zwykłym prozatorskim toku. Wtedy ujawnia się prawda, że jest to źle zbudowane zdanie, bez podmiotu i orzeczenia, bez rozwinięcia, bez właściwego rytmu i melodii, niekiedy nawet zaczynające się od „więc”, czego nie zniesie polonista nawet w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Gwoli prawdzie Kuśniewicz zdania od „więc” nie zaczyna. Ale zdarza mu się pisać w takim stylu:


W hoteliku Chantecler
na czwarte piętro po schodach
bez windy
ona zaniesie walizy
(perła - nie dziewczyna
ta Madeleine)
niech ona niesie
bo
mięśnie białe Ło-
Dygi
(jak trzcina cukrowa
słodkie - No)
do Nieprzytomności.
Niech się podźwiga
ręce urwie
ramiona powyrywa od pach
łydki ma młode
niechże -
- niechże chociaż od Pasa
wniesie
nasze Odpasienie
z piętra w piętro.


(z tomu Czas prywatny)


Wydaje mi się, że najbardziej porywające w tym wierszu jest słowo „łodygi” pisane z dużej litery i podzielone na sylaby. Bo co innego znaczy „łodyga”, a zupełnie inne skojarzenia daje to samo słowo podzielone i z dużych liter - „Ło-Dygi”. Bo zarazem jest to „ŁO” i przypominają się owe „dygi” nóg, a więc jest w tym coś perwersyjnego, dwuznacznego, smakowitego, szczególnie, gdy od dołu podgląda się Madeleine (ach, co za banalne imię, „Madeleine do stołu nam podaje”, walizki nam odnosi), Madeleine ma świetne uda podobne do łodyg, które dygają „do Nieprzytomności”. Świetne jest także owe „Odpasienie” pisane z dużej litery. Chodzi o to, że facet się odpasł, ma duży brzuch i nie może sam wnieść na górę walizek w hotelu Chantecler na czwarte piętro bez windy.
Proszę mi wybaczyć, jeśli poeta co innego miał na myśli, ale i ja, i mój przyjaciel, nauczyciel wiejski, przeanalizowaliśmy ten wiersz w rozmaite strony i tylko ten jedyny wariant wydał się nam do przyjęcia. Ale jaką by przyjąć Interpretację - poezji to w tym nie ma.
Albo inny wiersz, zatytułowany Lokomotywa, który tak oto brzmi:


Weronika
kolana podmiejsko
na te wawerskie piaski
Dźwiganiem
niezdarnie okrakiem
twardo - bo ostry kant
cyckami w dół
po szynach
z progu na próg - grzywą
od dołu narowisko
więc ją
szybko
Łakomo
Tył
(a tu już gwizd
zaraz naczelnik stacji
zaraz pan naczelnik stacji
wyrwie zielony semafor)


(z tomu Czas prywatny)


No i tak to jest, proszę państwa. Tego wiersza nie potrafił ruszyć nawet taki, co krzyżówki w "Przekroju" rozwiązuje, a i nie rozszyfrowało go kilku poetów, którzy u mnie latem w gościnie bywali. Bo cóż to znaczy, na przykład: „cyckami w dół po szynach”? Czy chodzi o to, że lokomotywa ma cycki, czy też za przeproszeniem bohater tego wiersza robił to z Weroniką na szynach i spłoszył go gwizd nadjeżdżającej lokomotywy? A może rzecz w tym, że ktoś ma ochotę kopulować z lokomotywą i do tego łakomo, od tyłu, ale naczelnik wyrwał semafor i lokomotywa odjechała. Ale co ma z tym wspólnego owa Weronika?
Nie, moi drodzy, mylicie się. Chodzi poecie po prostu o to, że wybrał się z Weroniką na podmiejskie wawerskie piaski i wsiadał do pociągu od tyłu. I kiedy tak wsiadał do pociągu od tyłu, rożne myśli mu po głowie przebiegały o tym, żeby Weronikę, żeby lokomotywę, i tak dalej. W końcu szybko wsiadł do tylnego wagonu i odjechali. To jest chyba w gruncie rzeczy dobry wiersz, a jedynie zbyteczne są owe „kolana podmiejsko”.
I tak oto w małej mazurskiej wiosce, gdzie mieszkam, rozsmakowaliśmy się w poezji Andrzeja Kuśniewicza, czytamy ją, analizujemy, stajemy się dzięki niej coraz bardziej wygimnastykowani umysłowo. Kto wie, czy mój przyjaciel, nauczyciel wiejski, nie napisze pracy magisterskiej o poecie Kuśniewiczu. Myślę, że jednak do tego nie dojdzie, odkąd zapytał mnie, czy Andrzej Kuśniewicz mieszka w stolicy i pali cygara. Domyśliłem się, co ma na myśli, owe jego ukraińskie parantele i paralele, galerie przodków, którzy na majętnościach siedzieli, arcyksiążąt i Erzherzogów oraz "Kroniki dworskie". Dałem mu tedy wyraźnie do zrozumienia, aby raczej poezji współczesnej nie wierzył, bo dużo w niej zwykłych nieścisłości w rodzaju tej o cesarzowej chińskiej, którą zapłodniły wieprze, bo z nauki o biologii wiemy, że to niemożliwe, oraz dużo w poezji zwykłych przechwałek w rodzaju tej, że przy narodzinach poety były ze snów wzięte dzikie świnie Dydony, podarunek Circe, choć poeta stanowczo stwierdza:


Przy mej kołysce słyszałem wyraźnie ich głosy.
Tupot racic. Kwiczenie. Mlaskanie ciepłych ryjów. Jazgot.


Mimo to, ilekroć po zebraniu POP śpiewamy: „Panowie w stolicy kurzyli cygara, marzyli o braciach zza Buga” wcale nie jestem pewien, czy mój przyjaciel nie ma na myśli Andrzeja Kuśniewicza.
Jedyną radą, aby nie zrobił donosu, jest przekonanie go, że poezja nie mówi prawdy. Ale co on ma wtedy zrobić z Mickiewiczem? Niestety w poezji Kuśniewicza też jest o cygarach:


Cygara cieniutkie cieniusieńkie na słomce
Jedno od drugiego zapalał
- O - dym do oka
- Oj - dym do oka.


A właśnie.


3
Zastanawiającą sprawą - a nie podniósł jej żaden z naszych kuśniewiczologów z Feliksem Fornalczykiem na czele - jest głębokie i przepełnione namiętnością uczucie, jakie poeta żywi względem carycy Elżbiety Pietrowny. Niemal w każdym tomiku, a w Pirateriach nawet trzykrotnie, z ogromną czułością wspomina jej „Poziomkowe poziewanie” i swoje sprzed dwustu lat, intymne „tęte-à-tęte”, gdy ją odwiedził jako cesarski poseł z cesarskiego Wiednia. W jednym wierszu będzie nam Elżbieta Pietrowna świeciła swoim „cesarsko-białym ciałem”, będziemy ją widzieć i w "Przydybaniu", gdy:


Oto Elżbieta
całościowa w sobie
od piwnicy do strychu
od pięt do kokosznika
zwiesza z drabiny tronu
potrawy swoje


(Piraterie)


Spotykamy ją w Balladzie Buffo o Carowej Elżbiecie, gdzie to pojawia się Kuśniewiczowi:


- jakby Diana z Maskarady
przebrana w chłopca strój.
Po dwustu przeszło latach
ten obraz we mnie trwa:
te oczy, usta, brwi, ramiona
i szelest stóp
w lustrach posadzki jak w jeziorach.
A naprzeciwko cesarzowej - ja
cesarski poseł z cesarskiego Wiednia
na rozkaz-kaprys Imperatorowej
przebrany w strój tyrolskiej Małgorzatki.


(Piraterie)


Co on tam wyprawiał w buduarach Elżbiety - mniejsza, z uwagi na młodzież, dla której książki także pisuję. Faktem jest, że Kuśniewicz musiał z Pitra uchodzić. Jak sam pisze.


Gdym po Elżbiecie sławnej tęskniąc
z rozpaczą w sercu
uchodzić musiał.


Zjawił się z Zofiówce u boku słynnej „Pięknej Bitynki”, ale to już zupełnie inna sprawa. Nas - smakoszów jego poezji - ciekawi osoba Elżbiety Pietrowny. Bo zaiste, zadziwiający to obiekt uczuć trwających w Kuśniewiczu przez dwa stulecia. Rozumiem owe ciche, skrywane resentymenty, jakie pisarze starej daty, rodem z Galicji, miewali i mają ku Najjaśniejszemu Panu Franciszkowi Józefowi. Nas, zamieszkałych na Mazurach, także niektórzy oskarżają o skrywaną sympatię do cesarza Wilhelma, a to za przyczyną największego poety mazurskiego, Michała Kajki, który piękną strofą raz zwrócił się do Cesarskiego Majestatu, choć nie krył się za tym faktem brak patriotyzmu, lecz po prostu wynikało to z ówczesnej mody. Rozumiałbym także uczucie do carowej Katarzyny Drugiej, ową cichą, skrywaną namiętność cechującą ludzi nieśmiałych. Pamiętam, że pierwszą książką, którą od deski do deski przeczytałem po rosyjsku, były: Lubownyje utiechy Jekateriny Wtoroj, pióra niejakiej Orłowej. I do dziś wspomnienie o uciechach Katarzyny budzi we mnie dreszczyk emocji. Ale Elżbieta Pietrowna? Owszem, prowadziła pomyślną siedmioletnią wojnę z Prusami, założyła Uniwersytet w Moskwie i Akademię Sztuk Pięknych w Pitrze, ale żeby zaraz aż tak...
Spróbowałem szukać wyjaśnienia w psychoanalizie, gdyż jak twierdzą niektórzy, zapewne nie bez kozery, jestem lepszym psychoanalitykiem niż pisarzem, a to dlatego, że w dwunastym roku życia przeczytałem Wstęp do psychoanalizy Freuda, a potem na pamięć wykułem się wykładów dr Horneya i Sullivana, czego się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie wyparłem, albowiem jestem istotą inteligentną i konformistą. Jako autor Wstępu do autoterapii mam oczywiście świadomość, że istnieje jednostka chorobowa o nazwie „pseudologia phantastica”, gdy to istota ludzka usiłuje odgrywać, z powodzeniem lub nie, wymyśloną przez siebie rolę, niejako wciela się w jakąś inną postać. Podczas ćwiczeń z psychoanalizy rozpatrywaliśmy, na przykład przypadek młodego człowieka, który zwiedzając pałac w Nieborowie zakochał się w portrecie Anny Orzelskiej, córki Augusta Mocnego, zwanej „błękitną”. Ów młody człowiek uważał się za jej kochanka i przeżywał z nią rozmaite przygody. To była właśnie owa „pseudologia phantastica”, znana nawet nie humanistycznym psychiatrom. Ale krytycy literaccy - także nie bez przyczyny - mówią o tzw. „kreacji”, „kreacjonizmie”. Jaka jest więc różnica między „kreacją” a „pseudologią phantasticą”? Jest to sprawa ważna, gdyż pierwsze pojęcie zasługuje na pochwałę, a drugie oznacza chorobę. Otóż różnica pozostaje niewielka, istota sprawy kryje się w bezinteresowności, która jak zwykle bywa najbardziej podejrzana. Jeśli aktor z polecenia reżysera i za odpowiednią gażę gra na scenie rolę Otella czy Napoleona, to jest to „kreacja”. Ale gdy to samo robi w domu - za darmo - to jest to już „pseudologia phantastica”. Skoro więc Andrzej Kuśniewicz odgrywa rolę cesarskiego posła i kopuluje z carową Elżbietą Pietrowną za pieniądze z wydawnictw, a w życiu prywatnym tego nie robi, to nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z „kreacją”, czyli sprawą godną pochwały.
Ale to w niczym nie wyjaśnia przyczyny, dlaczego za obiekt swych uczuć wybrał właśnie Elżbietę Pietrownę. Wniosek pozostaje jeden: psychoanaliza nie jest przydatna do badań nad twórczością Andrzeja Kuśniewicza.


4
Wspomniałem już nieco wyżej, że zdaniem niektórych krytyków literackich poezja jest dobrą szkołą dla prozy, co w przypadku Andrzeja Kuśniewicza się nie sprawdziło. Ważniejszym wydaje się fakt, że złe obyczaje w poezji przeniósł on do swojej prozy. Mam tu na myśli ów kreacjonizm, niekonkretność i niekompetencyjność, rozwichrzenie i ahistoryczność, która uchodzi w poezji (czy aby słusznie, panowie?), ba, w poezji ma nawet urok, ale w prozie bywa denerwująca. W poezji bohater może sobie zmieniać epoki i kostiumy jak rękawiczki na dworskich balach, mieszać rekwizyty i w ogóle robić wszystko, co dusza zapragnie, albowiem, jak wiadomo, „poetom wszystko wolno”. Gorzej z prozą, do której tego rodzaju obyczajów przenosić nie należy. Posłużę się zresztą tylko jednym przykładem, jako że jest to szkic poświęcony poecie Kuśniewiczowi, a nie Kuśniewiczowi prozaikowi.
Czy Instytut Badań Literackich z sobie znaną wnikliwością ustalił, na przykład, rok urodzin bohatera powieści Kuśniewicza Trzecie królestwo? Bo na stronie 281 pisze on: „Berlin 1918, gdy miałem zaledwie cztery lata”, czyli bohater urodził się w 1914 roku, a o kilka stron dalej, na stronie 287, stwierdza: „na pewno skończyłem wtedy lat czternaście, pamiętam doskonale, gdyż był to rok 1929”, czyli - jeśli znam trochę rachunki - urodził się w 1915 roku.
To, rzecz jasna, sprawy bagatelne, pamięć może zawodzić bohatera i autora. Ale czy IBL ustalił, kiedy bohater Kuśniewicza ukończył prawo i na jakiej uczelni, skoro po wyjściu z obozu koncentracyjnego staje się zaraz wziętym i cenionym adwokatem, a autor taki daje mu życiorys:
„Przypominam sobie atmosferę tamtych lat. Własną młodość. Berlin 1918, gdy miałem zaledwie cztery lata, i Berlin 1928, kiedy skończyłem czternaście i zacząłem brać udział w ruchu, w szeregach czerwonej organizacji młodzieżowej, odłamu Czerwonego Frontu; a także i Berlin 1933, gdy ukończyłem dziewiętnaście lat i po raz pierwszy mnie aresztowano, a potem wkrótce wypuszczono, by następnie, z końcem tego samego feralnego, tragicznego i złowrogiego roku, znów mnie przyskrzynić, tym razem na dłużej; i krótki okres wolności aż do zimy 1937; i ponowne aresztowanie; i następnie od 1938 roku aż do końca wojny - obozy. Jeden, drugi, trzeci” (str. 281).
Wynika z tego niezbicie, że nasz bohater kończył prawo i robił aplikanturę w obozie w Dachau, czyli nie było tam tak źle, jak to niektórzy inni sugerują. Myślę jednak, że nie to miał Kuśniewicz na myśli, a cała sprawa kryje się w nadmiernej tolerancji, jaką krytycy literaccy odznaczają się wobec kreacjonizmu i w ogóle utworów poetyckich, co poetów do tego stopnia rozzuchwala, że czynią podobnie w prozie. Słusznie więc pisze Feliks Fornalczyk w szkicu o Kuśniewiczu zawartym w jego tomie esejów Znani i nieznani, że „w osobie Kuśniewicza pojawił się nam więc jeszcze jeden kresowy poszlachecki rezoner i mistrz narracji, ewokujący różne pasma szeroko rozumianej przeszłości”. Zbyt cenię sobie Feliksa Fornalczyka, abym oprócz uznania nie dostrzegł w tym zdaniu odrobiny uszczypliwości. Wszak owi kresowi rezonerzy często lubili mijać się z prawdą, a największym spośród nich był Radziwiłł Panie Kochanku. Powiada także Feliks Fornalczyk: „Można przytoczyć wiele przykładów tego, jak poezja i proza Kuśniewicza wzajemnie się przenikają i uzupełniają, choćby owe igraszki literowe i ustawiczne poddawanie weryfikacji znaczeń poszczególnych słów.” O tym przenikaniu wzajemnym - wspomniałem także. Ale czy zawsze owe przenikania służą dobrze poszczególnym rodzajom? Krytycy literaccy poezji rzadko dziś używają określenia „prozaizm” w odniesieniu do treści i formy niektórych utworów. A przecież w przypadku poezji Kuśniewicza warto przypomnieć ten termin, bo one to - owe prozaizmy - odbierają wiele wartości jego wierszom.
Co do mnie - nie wiem, czy Andrzej Kuśniewicz, przywykły do chóru pochwał, obrazi się na mnie czy też zechce wyciągnąć jakieś wnioski dla swej materii literackiej. Nie pragnę wcale, aby zobaczywszy Pana Boga, jak Paweł z Tarsu zaraz spadł z konia. Ale czymś właściwym, wydaje mi się, byłoby, aby po prostu zsiadł z konia i nieco wstydliwie się skłonił. Choćby z powodu swoich wierszy.
Kończąc, chciałbym przekazać czytelnikom receptę Andrzeja Kuśniewicza na „zażywanie” i zacytuję jego wiersz, zatytułowany Doświadczenia w zażywaniu.


Zażywałem przyjaciół
wedle metody naukowej:
A - w rozgotowanym
kompocie
czyli współczującym rozumieniu,
B - z chrzanem
współtworząc z nimi
korzenne przyjemności.
C - w postnej grochówce
z mańki.


Piraterie)


Otóż to, moi państwo. Tak „z mańki” zażywał krytyków literackich Andrzej Kuśniewicz, oferując się im raz to w rozgotowanym kompocie, raz z chrzanem, można dodać, z pieprzem i cebulą, a raz inny w postnej grochówce. Ale my tutaj, na Mazurach, lubimy mniej korzenne potrawy, specjalnością naszą jest „kapuśniak mazurski” i „ser warmiński”.
Opublikowano

Kieri - Śmiałek

zamiast odpowiadać elaboratem,pozwolę sobie zacytować fragment Pana wiersza "Panowie i Panie poeci"

"Nikt już nie patrzy, tylko pisze, pisze,
aby słowem nacieszyć - byle wersem.
Czasem to do wiersza nie podobne,
ale jeden drugiego chwali obłudnie.
Kto tu mądrzejszy - nikt nie zgadnie
wszyscy przecież mienią się poetami.
błędów, nie robisz - jesteś geniuszem
brednia Ty? Mądry, a jakie beztalencie."

pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Panie szanowny, po pierwsze po blogach szukał nie będę, bo mam swoje o blogach zdanie. Po drugie, kolega pisze tu i teraz i na dobrą sprawę trochę kultury nakazywałoby nie udawać Sfinksa, a się przedstawić.
Ale do rzeczy - ten traktacik to stek bzdur, zbiór niemerytorycznych sądów poparty inwektywami - czyli właśnie takie biadolenie. Co gorsze, w tej białej ramce kieruje kolega słowa do mnie, a tak naprawdę odpowiedział pan sobie w nich sam. O poezji nie mamy na podstawie czego rozmawiać - ma kolega tutaj jeden wiersz, no, niestety, jakiś on wybitny nie jest, więc też warto w tym przypadku nad sobą popracować.
Czyli - miał być szum, wyszedł smutny popierdas, a ja ze swojej strony zapytam, kolego balzac - skąd masz patent na uznawanie, co jest dobre, a co złe? Jak sam wiesz (a raczej powinieneś wiedzieć), poezja to żywioł, która sama w sobie pożera ten kolegi tekścik, przetrawia i wydala.
I tyle - gdyby nie to, że praktycznie jedyną kolegi argumentacją jest typowe wyzywanie,wszystkiego, co koledze nie odpowiada, pozwolę sobie zachować beztroski ton. Ten tekst to nie bunt zgreda, a jakiś "płomyczkowy" bunt dziewczynki z gimnazjum (nie uwłaczając rzecz jasna dziewczętom z gimnazjów).
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


kozą
kozą ich Prze Pana
albo kosą
a najlepsza cosa nostra jest, chociaż yakuza ponoć skuteczniejsza

;D

- luzik - pozdrawiam.
kasia :)

Ale ja też tak mam :))))

"omamy i przywidzenia" ?

;D!

"jazda do prozaków!"
- a nie "ludziom dopier*****"!

;))
Opublikowano

A ja się pytam, dlaczego prozacy na som na dole i non top wpadaja do nas poety, wiersze zostawiajom i nie reagujom na uprzejme uwagi, a po opierd**** sie obrażajom? I dlaczego ten portal nazywa się poezja.org, a nie na ten przykład prozac.com.pl?

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach




  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne poczucie humoru.  Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...