Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Miniaturki z przymrużeniem oka


Pacyf

Rekomendowane odpowiedzi

Milczenie jest złotem

Coś tu ciemno- powiedziała Józia, szmaciana pacynka, do Hrabiego Eugeniusza. –Fakt- odrzekł lakonicznie Eugeniusz, pocierając opuchnięty z przepicia nos szmacianą nogą Józi –Ciemno jak, nie przymierzając, w dupie. –A skąd pan szanowny wie jak ciemno jest w tym miejscu? – Józia wyrażnie pragnęła dogryźć Hrabiemu, mszcząc się w ten sposób za niewygodę jakiej przysporzył jej drapiąc się po nosie jednym z jej błękitnych guzikowych oczu. Poruszony pytaniem i skonsternowany Hrabia zagryzł bezwiednie zęby na nodze pacynki odgryzając ją u nasady. –Ała- mruknęła niechętnie Józia. –Przepraszam – równie beznamiętnie odrzekł Hrabia, wciąż bocząc się za niezręczne pytanie. –Tak a propos tej dupy, to tak mi się tylko powiedziało- Eugeniusz skrzywił się przepraszająco i nerwowym ruchem ukręcił pacynce głowę.
Trzeba mi było gęby nie otwierać! – mruknęła wściekle Józia i po prawdzie nie myliła się ani ciut.
Silentium est aurerum


Lenie zawsze mają święto


Znudzony monotonią swej egzystencji, Księżyc Filip odwrócił się plecami do świata i zgasł. Świat nie pozostał mu dłużny, prychnął poirytowany i wykonał kilka gestów powszechnie uznawanych za obraźliwe. Niepowstrzymany ciąg wydarzeń, które nastąpiły po tej pierwszej, jakże dramatycznej wymianie kosmicznych emocji sprawił, że całość egzystencji wraz zależnymi od niej permutacjami i zbiorami rzeczywistości alternatywnych żachnęła się gniewnie i oddaliła w bliżej nie znanym kierunku. Tam pozostała, zgarbiona i wściekła aż do następnego dnia, kiedy to Słońce wyjść miało nad horyzont. Niestety, Słońce również odmówiło współpracy. –Męczy mnie to już, jak pragnę zdrowia – bąknęło do siebie i oddało się błogiej zadumie nad marnością wszechrzeczy. W ciemnościach rzecz jasna.
Ignavis sepmer feriae


Hannibal u bram

Stojący nieopodal miasta Hannibal, wsparł się ciężko na włóczni, kompletnie zagubiony. Przed nim, w wysokiej trawie, słoń Bonfradon pojękiwał ciężko i słaniał się na boki. –Co mu jest u licha? – Hannibal odwrócił się do swego sługi, Hermetherpredezanesa, mędrca, kapłana i potężnego maga. –Cholera wie – burknął starzec, - kolka może czy co... Mędrzec wyrzucił przed siebie obie ręce i wykonał w powietrzu kilka zamaszystych, najpewniej magicznych gestów. – No, może być kolka, albo co...
-Do cholery z tym wszystkim! – załkał Hannibal ciskając włócznią o ziemię w geście całkowitej rezygnacji. – To mój ostatni słoń!
-A mówiłem, żeby ich w góry nie targać... mówiłem? – Wyraz satysfakcji na twarzy Hermetherpredezanesa wyraźnie był nie w smak jego władcy, który niewiele myśląc schwycił starca za brodę i cisnął nim o pobliską bramę miasta, budząc tym samym stojącego na jej szczycie strażnika. –O cholera, słoń! – stęknął legionista, potknął się i zawadził hełmem o krawędź ostrzegawczego dzwonu. A potem to już wiadomo: panika, bieganina i co tam jeszcze.... Normalka. A słoń miał zwyczajną sraczkę ... ehh, wiry historii.
Hannibal ante portas.


Miłość wszystko zwycięża

-Jak się nazywasz niebieskooka? – wydusił z siebie młodzieniec, z ogromnym trudem składając słowa w obliczu nieogarnionego piękna jej twarzy. – Miłość na mnie mówią we wsi – odparła zagadnięta i puściła do niego oko. A ładne to było oko, oj ładne. – A kochasz ty mnie? – chłopak spuścił niewinnie wzrok. Bał się odpowiedzi. Dość słusznie zresztą, bo Miłość nie przebierając w słowach wyjaśniła mu, że kij go to obchodzi, a zresztą kto on jest do cholery. I czemu się tak ślini jakby rosół rozlewał.
Serce biedaka pękło ze słyszalnym trzaskiem, no może pyknięciem. Padł na kolana, w niezmienności ziemi szukając ostoi, w stałości filarów świata dopatrując się nadziei. Potem jednak, niestety, spojrzał znów w jej oczy i filary szlag trafił a niezmienność .... szkoda gadać. Wiadomo, amor vincit omnia


Chwytaj dzień

-Łapżesz dziada bo nam zwieje! – ryknął posterunkowy Zausznik zmagając się z zatrzaskiem służbowej kabury. – Z lewej, z lewej! – niezbyt przytomnie odkrzyknął plutonowy Kapiszon, partner Zausznika i wielki miłośnik czereśni. Ścigany przez nich osobnik, niewiele robiąc sobie z donośnych okrzyków władzy znikał właśnie za rogiem. –Noż diabli nadali, sprinter jaki czy co – Zausznik zrezygnowany poczłapał z powrotem w stronę służbowego Poloneza. Niestety, jego stoicyzm zrodzony z wieloletniego doświadczenia i zakorzenionej głęboko prostej, acz niezawodnej mądrości życiowej, nie udzielił się Kapiszonowi. Młody policjant nierozsądnie kontynuował pościg i chwilę później zgubił się kompletnie w niewielkim lecz niestety całkowicie zaciemnionym zaułku. Tam też dokonał żywota, kręcąc się w kółko jak opętaniec i bez końca wypatrując światełka, które wyprowadziłoby go do świata i straconych nadziei na karierę w służbach mundurowych.
Tymczasem złoczyńca, Eugeniusz Dzień w kręgach wielce szemranych zwany Świrglem, z satysfakcją odnotował w swoim pamiętniku co następuje: „Lubię ta robotę a i pobiegać czasem dobrze. Ważne, że nudno nie jest … na tym łez, jego mać, padole…”
Carpe Diem, panie szanowny.


Znak czasów

-No to bomba... stęknął Alfred Nobel wpatrując się w parujący lej, który nie tak dawno jeszcze służył mu za stół kuchenny. – Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, taki ze mnie kucharz jak z kilofa pompka… i jak ja teraz będę żył? Bolesna świadomość utraconych złudzeń zapłonęła w jego duszy trawiąc bez litości osłabione już marzenia o stworzeniu idealnego przepisu na bulion cielęcy. A w pustce… tej pustce cierpiącej … obudziło się nieznane dotąd, szalone, nieodparte pragnienie aby coś, do jasnej cholery, rozwalić w drobny mak! I trzeba przyznać, że koniec końców nieźle na tym wyszedł.
Signum Temporis.


Póki żywota, póty nadziei

Zrotg’anrt – dowódca statku i Wielki Kundypał Bąbla Omborckiego – spojrzał na wskaźniki i po raz kolejny syknął wściekle pod … no cóż, może nie nosem ale czymś zaskakująco do nosa podobnym. Fakty były niepodważalne: wskutek niepoprawnej głupoty jego załogi, statek spalał właśnie ostatnie resztki paliwa fotonowego… 4x10^13 świetlnych od najbliższej gwiazdy paliwowej, na samym środku najgorszego zadupia jakie w swej kwantowo-chaotycznej naturze stworzyć był raczył obecnie nam panujący Wielki Wybuch.
A w okolicy tylko ten jeden zapady, mdławy, zacofany światek pełen śliniących się, wyleniałych K’ndaków … Warto w tym miejscu dodać, że klasyczny K’ndak, drwiąc z rachunku prawdopodobieństwa i nic sobie nie robiąc z innych praw kosmologicznych, do złudzenia przypomina ziemskiego makaka.
Zrotg’anrt sapnął wściekle, oh jakże on nienawidził K’ndaków. Rodzina jego trzeciej żony zajmowała się ich hodowlą. Ten zapach! Oh, to nie było miłe wspomnienie… Ale są rzeczy, na które nic poradzić nie można. Trzeba będzie jakoś z tym żyć: ‘Załoga, na stanowiska! Wy wagrath’owe mondiansy! Lądujemy!’ A niech tam, z braku laku podbije sobie to zatęchłe ... Zaiem ea ja... coś tam. Zwał jak zwał.
I jakoś sie to później ułoży…
Dum spiro spero...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ha ha ha! Świetne! Bardzo mi się podobają Twoje ilustracje do łacińskich przysłów!

Ale tu lekka przyczepka:
"chwilę później zgubił się kompletnie w niewielkim lecz niestety kompletnie zaciemnionym zaułku." - powtórzenie, czyli błąd stylistyczny.

Poza tym język świetny i to właśnie on tak bawi.
;-DDD

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Rozdział dziewiąty      Minęły wieki. Grunwaldzkim zwycięstwem i przejęciem ziem, wcześniej odebranych Rzeczypospolitej przez Zakon Krzyżacki, Władysław Jagiełło zapewnił sobie negocjacyjną przewagę w rozmowach ze szlachtą, dążącą - co z drugiej strony zrozumiałe - do uzyskania jak największego, najlepiej maksymalnego - wpływu na króla, a tym samym na podejmowane przez niego decyzje. Zapewnił ową przewagę także swoim potomkom, w wyniku czego pod koniec szesnastego stulecia Rzeczpospolita Siedmiorga Narodów: Polaków, Litwinów, Żmudzinów, Czechów, Słowaków, Węgrów oraz Rusinów sięgała tyleż daleko na południe, ileż na wschód, a swoimi wpływami politycznymi jeszcze dalej, aż ku Adriatykowi. Który to stan rzeczy z jej sąsiadów nie odpowiadał jedynie Germanom od zachodu, zmuszanym do posłuszeństwa przez księcia elektora Jaksę III, zasiadającego na tronie w Kopanicy. Południowym Słowianom sytuacja ta odpowiadała również, polscy bowiem królowie zapewniali im i prowadzonemu przez nich handlowi bezpieczeństwo od Turków. Chociaż konflikt z ostatnio wymienionymi był przewidywany, to jednak obecny sułtan, chociaż bardzo wojowniczy, nie zdobył się - jak dotąd - na naruszenie w jakikolwiek sposób władztwa i interesów Rzeczypospolitej. Co prawda, rzeszowi książęta czynili zakulisowe zabiegi, aby osłabić intrygami spoistość słowiańskiego imperium poprzez próbowanie podkreślania różnic kulturowych i budzenie  narodowych skłonności do samostanowienia, ale namiestnicy poszczególnych krain rozległego państwa nie dawali się zwieść. Przez co od czasu do czasu podnosił się krzyk, gdy po należytym przypieczeniu - lub tylko po odpowiednio długotrwałym poście w mało wygodnych lochach jednego z zamków - ten bądź tamten imć intrygant, spiskowiec albo szpieg dawał gardła pod toporem czy mieczem mistrza katowskiego rzemiosła.     Również początek wieku siedemnastego nie przyniósł jakiekolwiek zmiany na gorsze. Wielonarodowa monarchia oświecona, w której rozwój nauk społecznych służył utrzymywaniu obywatelskiej - nie tylko u braci szlacheckiej, ale także u mieszczan i chłopów - świadomości, kolejne już stulecie okazywała się odporna na zaodrzańskie wysiłki podejmowane w celu zmiany istniejącego porządku. W międzyczasie księcia Jaksę III zastąpił na tronie jego syn, Jaksa IV, pod którego rządami Rzeczpospolita przesunęła swoje wpływy dalej na zachód i na północ, ku Danii i ku Szwecji, zaczynając zamykać Bałtyk w politycznych objęciach, co jeszcze bardziej nie w smak było wspomnianym już książętom.     - Niedługo - sarkali - ten kraj będzie ośmiorga narodów, gdy Jaksa ożeni się z jedną z naszych księżniczek lub gdy nakaże mu to ich królik - umniejszali w zawistnych rozmowach majestat władcy, któremu w gruncie rzeczy podlegali. I którego wolę znosić musieli.     Toteż i znosili. Sarkając do czasu, gdy zniecierpliwiony Jaksa IV wziął przykład - rzecz jasna za cichym królewskim przyzwoleniem - przykład z Vlada Palownika, o którego postępowaniu z wrogami wyczytał niedawno z jednej z historycznych ksiąg... Cdn.      Voorhout, 24. Listopada 2024 
    • @Katie , ciekawie jest poczytać o tego typu uczuciach. A czy myślałaś o tym, żeby zrobić krótsze wersy? A może właśnie takie długie wersy spełniają jakąś funkcję w tym wierszu... .
    • Zostały nam sny Zostały nam łzy   Z poprzednich wcieleń   A prawda okazała się kłamstwem Zapisanym w pamiętniku   Tam głęboko gdzieś na strychu
    • Dziewczynie stojącej w szarych spodniach przy telefonie spadł przy rozmowie ze stopy... więzienny drewniak. Stuk było słychać sto kilometrów dalej.
    • Jakże prawdziwe. Ot, bardzo lubię grać w tenisa, a jak musiałem kogoś uczyć, trenować kogoś za kasę, to radości zero. Pewnie to nie o tym, ale sprawdza się właściwie wszędzie. Pozdrawiam. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...