Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

- Uwaga, uwaga! Pociąg relacji Moskwa – Berlin Zachodni, przez Mińsk, Warszawę Centralną, Poznań i Frankfurt nad Menem, wjedzie na tor czwarty przy peronie trzecim. Prosimy zachować ostrożność podczas wjazdu pociągu – skrzeczący kobiecy głos dobiegał z peronowego megafonu.
- To nasz! – krzyknął Jurek łapiąc plecak i torbę podróżną.
Wanda poprawiła na ramieniu torebkę i chwyciła Jurka za rękę. Tłum ludzi podchodził do białej linii bezpieczeństwa.
- Bądź blisko mnie, trzymajmy się razem – podniesionym głosem powiedział Jurek.
Świst hamulców, pisk ocierających się o siebie kół pociągu i szyn kolejowych doprowadzał co niektórych podróżnych o „gęsią skórkę”. Pociąg stanął. Konduktor otworzył drzwi, tłum nie zwracając uwagi na wysiadających, ruszył do środka.
- Spokojnie, ludzie, wszyscy się zmieścimy! Spokojnie! Ach ... – machnął ręką wyraźnie zniesmaczony pracownik pociągu.
Ludzie przepychali się, szukając uprzednio zarezerwowanych miejscówek. Jurek i Wanda byli blisko siebie, niemalże przylegali do siebie, lecz nie było to zbliżenie, o którym marzyli od dłuższego czasu. Powoli na korytarzu i w przedziałach sytuacja stawała się klarowna. Podróżni zajmowali swoje miejsca, choć można było jeszcze usłyszeć sprzeczkę co do słuszności ich rezerwacji.
- Dzień dobry! – jakby na trzy cztery przywitali się otwierając drzwi przedziału. Weszli do środka, kompletując go.
Jurek położył torbę na półkę, a plecak ulokował między nogami. Zajęli miejsca przy oknie, obok siebie. Czuli na sobie spojrzenia pasażerów, lecz nie zwracali na nich uwagi.
- Wreszcie - szepnął Jurek
Uśmiechnęła się pod nosem i pocałowała go w policzek. Następnie położyła swoją głowę na jego ramieniu.
Starsza pani siedząca naprzeciwko zagadnęła:
- Pewnie nowożeńcy? W podróż poślubną się wybieracie, prawda?
Jurek podniósł wzrok na kobietę przeczącą kręcąc głową i powiedział:
- Jeszcze nie droga pani. Na razie nawet nie narzeczeni. A o rękę poproszę w niedalekiej przyszłości, może wybranka nie odmówi – uśmiechnął się szczerze i pogładził dłoń Wandy.
- Na pewno się nie odmówi. Piękna z państwa para – staruszka próbowała nawiązać rozmowę, jednak Jurek przerwał krótko.
- Dziękujemy, pani, naprawdę
Staruszka się zmieszała i nie kontynuowała wywodu na ich temat. Rozległ się gwizd zawiadowcy i pociąg ruszył. Przez okno rozpędzającego się pociągu zerkali po raz ostatni na budzącą się ze snu Warszawę Z nadzieją oczekiwali czegoś nowego, piękniejszego i zdecydowanie mniej szarego niż dotychczas otaczająca ich rzeczywistość. Stara poczciwa stolica z perspektywy przedziału wydawała się inna niż kiedy przechadzali się jej ulicami, trzymając za ręce. Parki były jakby zieleńsze, a monumentalny dar narodu radzieckiego bezwstydnie stał na straży socjalistycznego imperium, mając oczy zwrócone w cztery strony świata, chronił ziemię obiecaną, jak wmawiały szkolne podręczniki, przed bądź co bądź zbliżającym się kapitalizmem. Sowiecka łapa, jednak dalej dusiła i wyciskała życie z młodych takich, jak Wanda i Jurek.
Jeszcze dzień przed wyjazdem, leżąc na trawie w parku w Wilanowie, Wanda z trwogą w głosie pytała:
- Jureczku?
- Tak, kocham cię, Wandziu. Przecież o tym wiesz – z uśmiechem na ustach odpowiedział wpatrując się w uciekające po niebie obłoki.
- Ja, nie o tym – powiedział z zawstydzeniem
- Więc w czym rzecz? – podpierając się na łokciach podniósł głowę
- Uda nam się? Czy tam na zachodzie będzie nam lepiej niż tu w Polsce, w Warszawie? – drżącym głosem pytała
- Już ci mówiłem – przytulił ją – Rozmawialiśmy. Tak, uda się i tak na zachodzie będzie nam lepiej. Otworzymy kawiarenkę i będziemy serwować turystom, najlepszą indyjską herbatę i kawę z Brazylii. Będziesz piekła kruchą szarlotkę i przyrządzała
sernik na zimno. Lody będziemy podawać w pucharkach, polewając je czekoladą. Nasi goście będą siadali w wiklinowych fotelach przy szklanych stolikach na których stały zapalone świece – snuł marzenia Jurek
- Och, Jureczku, tak będzie, jak mówisz – podekscytowana Wanda gładziła mu bujną czuprynę
- Tam będziemy mieć szansę, którą tu nam odbierają. Niweczą nasz potencjał, który i siebie, lecz oni się odwracają, dlatego wyjeżdżamy. Ty i ja, razem. Kocham cię i dlatego się nam uda – kontynuował Jurek mówiąc nad wyraz poważnie.
- Też cię kocham, Jureczku, ale ... – zawiesiła mu się na szyi i ponownie przytuliła nie dokańczając zdania.
- Mamy wszystko czego nam trzeba, wizy na wakacje nad Adriatykiem i paszporty, na które czekaliśmy miesiącami. Musimy zabrać skromne bagaże. Kilka koszul, parę spodni, a ty dwie – trzy sukienki, jakieś bluzki i bieliznę plus parę drobnych rzeczy. Aha, jeszcze obowiązkowo aparat. Co to za turyści bez aparatu – sam z siebie się zaśmiał.
- Ty o wszystkim pomyślałeś, Jureczku – wpatrywała w niego te swoje wielkie czarne oczy – Opowiadaj, opowiadaj jeszcze, jak tam będzie. Czekała na kolejną porcję słów, które napawały ją optymizmem i wiarą.
Jurek opowiadał o uśmiechniętych ludziach, o kolorowych pismach dla kobiet, o jazzie w podziemnych knajpkach, o biżuterii i sukienkach, które będzie jej kupował przy każdej nadarzającej się okazji.
Ostatnie szare domy na przedmieściach Warszawy znikały za oknem pędzącego pociągu. Słońce dopiero co wschodziło na linii horyzontu drażniąc źrenice mocnymi promieniami.
- Czy mógłby pan zaciągnąć zasłonkę? Strasznie to słońce ostre – grzecznie spytał pan w kraciastej koszuli mrużąc oczy.
- Właśnie miałem to zrobić – odparł Jurek podnosząc się z miejsca – Nam też ono dokucza, przecież to dopiero początek dnia. Chyba będzie dziś gorąco – jednym ruchem ręki zaciągnął zasłonkę i w przedziale zrobił się półmrok.
Godzina była wczesna i większość pasażerów próbowała choć na krótką chwilę złapać drzemkę. Jurek głaskając dłoń Wandy szepnął jej do ucha:
- Zaśnij Wandziu długa droga przed nami.
Wanda wtuliła się w jego ramię i zamknęła oczy. Jurek odsłonił palcem zasłonkę tak, by jak najmniej promieni słonecznych wpadło do przedziału i patrzył na ojczystą ziemię.
Pociąg przecinając małe miasteczka, w których ludzie szli do fabryk, by zarobić na kromkę chleba, rozległe pola na których dojrzałe zboże czekało na żniwa oraz łąki po których przechadzały się bociany na swych długich czerwonych nogach, kojarzących mu się z flagą narodową, którą kochał.
Nagłe hamowanie obudziło pasażerów, a głośnik w przedziale informował:
- Zbliżamy się do stacji Poznań Główny. Prosimy podróżnych o zabranie bagaży.
Facet w kraciastej koszuli oraz kobieta z kokiem na głowie zarwali się na równe nogi i nie żegnając się pospiesznie opuścili przedział. Jurek również wstał przecierając zaspane oczy.
- Idę zapalić, idziesz ze mną? – spytał Wandę, która siedziała zamyślona.
Wstała i bez słowa wyszła za nim. Wyciągnął z kieszeni pogniecioną paczkę Cameli i poczęstował nimi Wandę.
- Już Poznań, jeszcze kilka godzin i dojedziemy do granicy. Spałaś choć chwilę, ja zasnąłem jak małe dziecko – wyglądał przez okno zaciągając się papierosem.
Czuć było szarpnięcie lokomotywy i pociąg ponownie ruszył.
- Nie, nie mogłam zasnąć. Zastanawiałam się czy my ... dobrze robimy. Wiesz, ja cały czas nie jestem pewna, jakiś wewnętrzny głos ... – zamilkła na chwilę, po czym kontynuowała – Tu jesteśmy u siebie, mamy przyjaciół, znajomych. Czasem chodzimy do kina czy teatru, na dancingi mnie zabierasz. Mam książeczkę na mieszkanie. Jureczku jeszcze możemy wysiąść, możemy tu - przerwał jej, chwycił ją mocno za ramiona i patrząc prosto w oczy, spokojnie lecz stanowczo powiedział:
- Ja jadę – nabrał powietrze w płuca, jakby mu go brakowało i dokończył – Chcę, żeby pojechał ze mną. Uda się, bo się kochamy. Uda się, bo tam będziemy mieć szansę, której tutaj nigdy nie dostaniemy. Nie martw się. Rozumiesz.
- Tak, Jureczku, rozumiem ale – wyraźnie była rozdarta i im bliżej byli celu, tym większa ogarniała ją trwoga przed nieznanym – ja się boję. Boję się – powtórzyła i wtulając się w niego zapłakała.
- Widzisz do czego doprowadzili. Im o to właśnie chodzi. O to, żeby się bać, bo strach unieruchamia, paraliżuje. Oni żywią się naszym lękiem, ale my im pokażemy, że jesteśmy inni niż reszta, silniejsi, że wiara w wolność dodaje nam energii by żyć godnie, z podniesionymi głowami. Dlatego nam się uda. Tobie i mnie – wmawiał jej te słowa jak mantrę, by uwierzyła i dała się ponieść jego wizji, którą miał w głowie od dłuższego czasu. Był zmotywowany i nic nie było w stanie zniweczyć jego planów
Uspokoiła się. Pociąg pędził rozmazując krajobraz, drzewa rosnące wzdłuż torów obracały się równo, jakby tańczyły staropolskie ludowe tańce. Jurek pocałował Wandę w czoło
- Już dobrze Wandziu. Masz ochotę na kawę, przyniosę termos – spytał odbiegając od tematu – Kawa dobrze nam zrobi, nie jest z Brazylii, ale ...
- Daj spokój – urwała krótko.
Patrzyła w dal przez okno. W nic konkretnego, po prostu uciekała gdzieś myślami.
Jurek mimo wszystko wyniósł z przedziału plecak. Wyciągnął termos i wlał w kubek gorącą czarną kawę. Podając jej powiedział:
- Proszę, wypij. Uważaj, bo gorąca.
Wanda trzymając kubek w dłoniach dmuchała na parę studząc kawę. Wciąż zamyślona z tępym wzrokiem powiedziała:
- A co byś zrobił, gdybym na najbliższej stacji wzięła torebkę i wysiadła.
Jurek zdrętwiał. Przełknął ślinę i ważąc słowa rzekł:
- Wandziu, kochana, planowaliśmy ten wyjazd bardzo długo. Cieszyliśmy się z paszportów, na które czekaliśmy tyle czasu. Pamiętasz te kolejki po wizy. Składaliśmy pieniądze na wspólną „kupkę”. Kochamy się i teraz ty ... – przerwała mu ponownie.
- Ale ja cię pytam, co byś zrobił gdybym wysiadła!? – spytała dobitniej.
Teraz było słychać tylko stukot kół pociągu i ciche rozmowy pasażerów w przedziałach. Jurek nie wiedział co powiedzieć.
- Wszystko przemyślałeś, ale nie to, że twoja Wandzia może się rozmyślić, że nie jest tak silna jak ty. Czy pomyślałeś o mnie? – jej głos odbierał mu wiarę we wszystko o czym marzyli.
Na korytarzu otworzyły się drzwi i podchodzący do nich konduktor poprosił o bilety. Jurek wyciągnął je z tylnej kieszeni płóciennych spodni.
- Państwo razem? – zagadnął konduktor.
- Tak, raczej tak – niepewnie odpowiedział Jurek
- Do Berlina. Ładne miasto. Turystycznie? – dociekał
- Tylko przejazdem. Z Berlina ekspresem do Belgradu z przesiadką w Monachium i dalej autobusem do Splitu. Tam tygodniowe wakacje i powrót na stare śmieci do Warszawy – rozgadał się Jurek zerkając na wciąż patrząca w okno Wandę.
- No, no, tylko pozazdrościć. Nasi socjalistyczni przyjaciele mają piękne i gorące wybrzeże, nie to co nasz zimny Bałtyk. Oddaję bileciki, wszystko w porządku i życzę udanego wypoczynku – konduktor ukłonił się zdejmując służbową czapkę
- Dziękujemy – rzekła Wanda nie poruszając się.
- I jeszcze jedno – kontroler biletów odwrócił się – Przed granicą proszę przygotować paszport i wizy wjazdowe. Niemcy nie lubią czekać - uśmiechnął się i wszedł do przedziału .
- Wanda, wracając do naszej rozmowy – zamyślił się na chwilę, jakby szukał odpowiednich słów, po czym już bez namysłu – jadę, nawet jeśli ty wysiądziesz, ja jadę dalej. Nie będzie drugiej takiej szansy. Wiem, rozumiem, że się boisz, ale nie jesteś sama, masz mnie. Nie rób tego, nie wysiadaj. Ten pociąg to nasza „szóstka” w totolotka, nasz dar losu. Wykorzystajmy okazję.
Wanda głęboko westchnęła
- Czyli pojechałbyś dalej beze mnie. A co z naszą miłością czy ona też może ot, tak wysiąść z tego pociągu, którym jest nasze wspólne życie. I nic by to dla ciebie nie znaczyło.
- To nie tak. Nie zmuszaj mnie bym wybierał między tobą, a wolnością. Chcę być z tobą, ale nie tu, nie w tym kraju. Może kiedyś będzie tu normalnie, może kiedyś, jak w „Mazurku” jeszcze złączymy się ponownie z tym narodem, z tą ziemią, ale nie teraz. Duszę się tu, nie oddycham pełną piersią – mówił najszczerzej, jak potrafił, a ze wzruszenia trzęsły mu się ręce – Chcę się z tobą ożenić, mieć gromadkę dzieci i zestarzeć się przy twoim boku. Więc nie mów, że twoje wyjście z tego pociągu nic dla mnie nie znaczy – przerwał poruszony.
Wanda patrzyła w niego, jak w piękny obraz, a jej serce waliło jak młot. Pod siłą tych słów uginały jej się nogi, brakowało jej tchu, by wypowiedzieć choć jedno słowo.
W przedziałach zrobiło się tłoczno. Dojeżdżali do granicy i podróżni przygotowywali się do rutynowej kontroli, o czym informował głos dobiegający z głośników.
- Dojeżdżamy do granicy państwa. Prosimy przygotować niezbędne dokumenty do kontroli.
Jurek wyciągnął z plecaka szkatułkę i podał ją Wandzie.
- Otwórz, to dla ciebie – powiedział z trwogą w głosie.
Wanda wzięła do ręki pudełeczko wyraźnie zaskoczona. Odchyliła wieczko i wyjęła z niego delikatny złoty pierścionek z czerwonym oczkiem. Jurek złapał ją za ręce i spytał:
- Wandziu ... wyjdziesz za mnie.
Wanda ze wzruszenia zamarła i po policzkach poleciały jej łzy.
- Tak, Jureczku. Oczywiście, że tak – rzuciła mu się na szyję rozpromieniona.
- Daj rękę, chcę ci go włożyć na palec, mogę? – uśmiechnął się, a Wanda nadstawiła delikatną dłoń.
Pocałowali się. Pociąg wyhamowywał. Granica była blisko.
- Wyjedź ze mną, szczęście jest na wyciągnięcie ręki – namawiał ją po raz ostatni.
- Jureczku – położyła mu dłoń na policzku – z tobą pojadę nawet na koniec świata.

Opublikowano
skrzeczący kobiecy głos dobiegał z peronowego megafonu. - zmieniłabym na "dobiegał z megafony skrzeczący, kobiecy głos". Jakoś bardziej by mi się wtedy trzymało kupy z tym, co ten głos skrzeczy. :)
doprowadzał co niektórych podróżnych o „gęsią skórkę” - albo "przyprawiał o gęsią skórkę", albo "doprowadzał do gęsiej skórki", której zresztą nie trza brać w cudzysłów.

Ładne opowiadanie. Nie całkiem wiadomo, jak się skończy - jest nutka niepewności. To dobrze. :)

Fajnie napisane, z życiem, ciekawa i wciągająca narracja. Tylko... pełno błędów. Głównie interpunkcyjnych i literówek. To psuje efekt. :(

'zdrawiam!
R.
Opublikowano

Przykro mi, ale nic miłego nie mogę napisać o tym opowiadaniu. Zupełnie do mnie nie trafiło :( Postacie zbyt wyblakłe a ich rozterki dla mnie nieprzekonujące. I zatrzęsienie usterek technicznych, które można byłoby łatwo wykluczyć, gdyby Autor poświęcił na to trochę uwagi. Liczę, że to chwilowy spadek formy, bo poprzednie opowiadania były bardziej zachęcające :) Pozdrawiam - Ania

Opublikowano

wygląda, jakby wyjęte z głębokiej szuflady :) bardzo amatorskie to pisanie, z masą literówek i innych błędów, zwłaszcza interpunkcyjnych (ale Ania już coś o tym :) ). weź się ostro za poprawki, zmień zakończenie, może jakieś morderstwo w pociągu, "wypad" przez okno, albo co...
oczekiwałam jakiegoś sensacyjnego zakończenia, a tu ...banalny pierścionek i oświadczyny.
:D
czekam na coś powalającego
:))

Opublikowano

Rhiannon - cieszę się że się podobało. za błędy wybacz
Ania Ostrowska - chociaż zajrzane i przeczytane, dobre i tyle:)
Magda Tara - zakończenia nie zmienię, bo tak to sobie umyśliłem i kropa, a że banalnie, no cóż, zależy dla kogo
a. mrozinski - j.w. plus prl przecież był sztuczny
dzięki wszystkim za komentarze

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @violetta   Pani tok myślenia jest bardzo płytki i dlatego też nie potrafi pani obiektywnie oceniać danej sytuacji na kuli ziemskiej - to nie prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej rządzi - Donald Trump, tylko: wiceprezydent Marco 
    • chciałem oderwać kawałek nieba a sięgnąłem do pochmurnych oczu ocierając deszcz z jej twarzy nie czekałem do świtu  szkoda zachodu    chciałem otworzyć szufladęvwspomnień  a wypadły gdzieś z tyłu głowy  w krainę bawełnianych skarpet tych bez pary i bez szansy  na zacerowanie    chciałem utonąć z nią w pościeli prawdy  i poczuć chłód bosej stopy dostałem kosz pełen brudów  nie do wyprania  wciąż wymięty    chciałem oderwać kawałek nieba  ale już go nie było  nie dla mnie
    • Kto w dzieciństwie nie miał problemów z wymową choćby jednego słowa, niech pierwszy rzuci Słownikiem języka polskiego.  Dziękuję za każdy ślad zainteresowania, pozdrawiam. 
    • @lovej @lovej już mnie nie ma ….. powodzenia 
    • Pożegnałam się z nim około szóstej nad ranem w Poniedziałek... mniejsza o datę. Impreza praktycznie dogasła; Amanda, pełniąc rolę gospodyni, podczas gdy ja byłam zajęta rozmową z Andrzejem, zamykała drzwi za kolejnymi gośćmi. Toteż, z osoby na osobę - czy też z wyjścia na wyjście - robiło się coraz bardziej pusto.     Rozmawialiśmy aż do rana, do ostatnich chwil przed jego wyjazdem do swojego miasta i przed urlopem, który zaplanował - jeszcze przed poznaniem mnie - że spędzi w Chinach. Krótko przed tym, nim wyszedł,  popatrzył do kalendarza w telefonie.     - To jeszcze tyle dni, nim znów cię zobaczę... - powiedział markotnie.     - Zleci - odpowiedziałam szybko obojętnym tonem, chcąc ukryć własny smutek. Zresztą: co da smucenie się? Wiedziałam, że z obiektywnego punktu widzenia mam rację. Minie ten czas nam obojgu: jemu szybciej niż myśli, a mnie... Właśnie: a mnie?     Skreślałam na końcowo-majowej, a potem na czerwcowe, kartce ściennego kalendarza kolejne dni. Każdego dnia wieczorem, gdy kończył się, tuż przed pójściem spać. I patrzyłam na powoli malejącą liczbę tych, które przede nami pozostały. Istotnie, zlatywały. Myślałam, że będzie działo się to szybciej. Patrzyłam i myślałam, kląc w duchu, że przez ostrożność nie podałam mu swojego numeru telefonu.     - Nie, Andrzej, to za wcześnie - wykręcałam się, jak tylko mogłam. Z jednej strony zadowolona, że nie naciskał, a z drugiej zła, że tego nie robił. - Chcesz, żebym ci zaufała bardziej, to daj mi czas. Prosiłam: nie przyspieszaj. Tak, wiem: zostawiłeś mi swoje wizytówki. Ale z tobą jest inaczej. Ty...     Wydawało mi się, że te dni miną ot tak. Jak klaśnięcie w dłonie. Jak powiedzenie: "Cześć". A najwyżej "Dobrze,  że jesteś". Mijały i zarazeam nie. Dwunasty dzień Czerwca... trzynasty... czternasty. Och, Andrzej!...     Myślałam. Jak jego podróż? Jak doleciał? Czy jest bezpieczny? To długa podróż. Szalony z niego człowiek, wybierać się tak daleko! Ale interesujący, ba! intrygujący. Także przez swoją ciekawość świata, nie tylko przez talent malarski i artystyczną działalność.     Myślałam. Gdy wrócisz - jeśli w ogóle wrócisz, jeśli nie zmienisz zdania i nie okażę się dla ciebie mijalną znajomością,  jeśli nie poznasz tam jakiejś Chinki, jak ja czarnowłosej - to co będzie z nami? Z naszą przyszłością? Zaangażujesz się naprawdę? Oddasz mi część swojego czasu, który dotychczas miałeś tylko dla siebie? Opuścisz swoje miasto i przeniesiesz się tu, aby być bliżej mnie tak, jak zapewniłeś? Jak daleko sięgnie twoje rozumienie moich problemów? Twoja cierpliwość? Jestem trudną osobą, o wielu sprawach wciąż nie zdążyłam ci powiedzieć! I wreszcie ja, ja sama! Tak dawno nikt był przy mnie blisko. Długo już jestem sama, tylko ze sprawami dnia codziennego, zdrowotnym kłopotem mojej mamy i z pracą. Czy jeszcze potrafię z kimś być?? Czy ty potrafisz??    Czas. Czekanie. Myśli.     Dobrze, że kolejny dzień minął. Że chociaż jeden dzień bliżej do momentu, w którym zadzwonisz do moich drzwi umówionego dnia o umówionej godzinie. A gdy otworzę je z bijącym mocniej sercem, będziesz tam. Wręczysz mi kwiaty, moje ulubione goździki. A może peonie, jeśli jeszcze będą w sprzedaży. Wejdziesz, odsuniesz na bok trzymany bukiet, zapewnisz mnie: "Dobrze, że jesteś", obejmiemy się, przytulimy...    Andrzej, zaczęło mi na tobie zależeć. Cholera, co narobiłeś?!    Czekam twojego powrotu. Spotkania.    Czas mija. Myślę.    Lipiec się zbliża...      Hua-Hin, 14. Czerwca 2025        
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...