Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

O, Radości! Z uprzejmości
Bogiń elizejskich - kurw

Słynie Paryż pośród gości,
Tak jak z cudu słynie Lourdes.

Tu i tu pielgrzymki tłumnie
Uderzają cały rok

Chcesz spełnionym leżeć w trumnie?
Z pątnikami równaj krok.

Opublikowano

Profanacja, przepraszam, czego?
Czy Pan, Panie Michale potrafi odpowiedzieć mi i sobie na to pytanie?
Ten wiersz to zabawa poetycka tetrametrem trocheicznym na "zadany" tytuł filmu.
Czekam na jakąkolwiek krytykę z dużą niecierpliwością, marzę jednak, by była sensowna.
Sięgnęłam po Pana poezję i jestem przerażona.
Człowiek nazywający współcześnie w poezji uczucia po imieniu - co jest najbardziej charakterystyczną chyba cechą niedojrzałej poezji (mam tu na myśli niedojrzałość raczej warsztatowo-formalną, innej się nie komentuje) - a poza tym operuje kompletnie zużytymi leksemami jak anioł, pragnienie, ufność itd., a poezja to wg niego układanie ich w różnych konfiguracjach, nie powinien czytać moich tekstów. I nie mówię z punktu widzenia widzimisię, tylko raczej z punktu widzenia postmodernizmu, od którego każda próba ucieczki jest śmieszna.
Ponawiam pytanie: profanacja czego?
Pozdrawiam

Opublikowano

Tylko Profanacja. Odpowiedź, jaką podsumowałaś komentarz potwierdziłaś, co z Ciebie za czarna dziura. Mianowicie:

Ewidentnie szkielet stanowi (fragm.) FINAŁ IX Symfonii Beethovena. Jako człowiek obracający
się w świadku popkultury - Ty, niezaprzeczę, ja również - czy to mi się podoba, czy nie...

Więc jako ten człowiek sięgasz po melodykę wszystkim znaną i na tym stawiasz - profanujesz wypowiedź artysty. Jesteś cwana, melodykę zachowujesz, zmieniasz słowa w sposób jawnie degradujący ważność przekazu oryginału, pomijając, jaki jest jego wydźwięk (niekoniecznie mi bliski). I na tej podstawie możnaby uznać Twoje "nowatorskie" wypociny mantrą. Poza tym, a co najważniejsze w tym bohomazie jest tylko niesmak. Nic więcej. Twierdzisz, że "Ten wiersz to zabawa poetycka tetrametrem trocheicznym na "zadany" tytuł filmu. "... Nazywaj sobie to jak chcesz. A bawić się możesz w piaskownicy układając ziarenka piasku w sposób komplentarny - o ile to możliwe.

Dla mnie to "po współczesnemu" w Twoim wymiarze Debazgrologia wynaturzeń przytykanych
neurodentyczną antyakceptacją wspołistnień koegzystujących bynajmniej w społeczności ludzko-utylitarnej charakteryzującej się rytem skończoności - ograniczeniem wynikającym z braków szlaków kolumbkowych, ewentualnie zamykających się w ewolucyjności spodziewanych wniosków na podstawie prostoty nieszkodliwej.

Myślę, że już nie muszę pisać o moich wierszach. Bo po co udowadniać komuś coś, czego on sam nie chce sobie udowodnić? Zgubiłaś się biedaczko. A ja, chcę Ci podać rękę.

Opublikowano

Mam wrażenie, że intencjonalność mojego tekstu została przez Ciebie odczytana nie trafnie. Do tego przerysowana i zamieniona w narzędzie ataku. Którego nieskuteczność wynika z tego pierwszego - nietrafności odbioru.

Już wyjaśniam.
Posługując się "melodyką wszystkim znaną" podejmuję grę z czytelnikiem. Gra jak wiadomo rządzi się zasadami, których przestrzegać muszą oboje grający - w tym przypadku nadawca i odbiorca. Planszą jest tworzywo literackie, wszystko to, co zostało już napisane. Zasada jest w zasadzie jedna: Oboje podejmujemy "wysiłek" jakim jest odnalezienie elementów układanki.
Nadawca – zestawiając je – ale o tym później.
Skupmy się na odbiorcy. Ten wyszukuje w kulturze sobie znanej cytat. W tym przypadku identyfikuje Beethovenowski fragment. Ale pamięta o tym, że żyje w epoce postmodernizmu i wie, że wyimek ten nie mógł zostać użyty drugi raz w tym samym celu. Czyli – nadaje on (a raczej autor za pośrednictwem tegoż narzędzia) nowy komunikat. Aby go odczytać patrzymy na całość. Mamy do czynienia z tekstem krótkim, o tematyce frywolnej. Z czymś prostym, co z założenia nie ma „głębi”. Szukamy więc funkcji tego zabiegu. Jeśli przyjrzeć się mojemu tekstowi wynika z niego, że fragment posłużył mi za zarysowanie swoistej „przestrzeni fabularnej”. Nowe użycie jest – jak oboje zauważamy – dokładnie przeciwną estetyką. Ty nazywasz to profanacją – ja postmodernistyczną grą z czytelnikiem. Moja epoka mówi mi: Wszystko już zostało napisane, każde twoje słowo będzie zatem cytatem. To, co nam zostało, to takie ich zestawianie, które tworzy nowe zgrzyty, nowe iskry, nowe sensy. I to właśnie daje włożenie tych słów (swoją drogą mają one same niewiele wspólnego z kompozycją Beethovena ale to jest teraz nieistotne), kojarzących się wzniośle, w jakąś frywolną i zupełnie lekką formułkę. Mój cel został osiągnięty wywołując silną emocję w Tobie. Że był to niesmak? Niewiele to zmienia. To już indywidualna sprawa – jednak nie smaku, lecz postrzegania rzeczywistości.
Bardzo dobrze odnajduję się w epoce ponowoczesności. Dziękuję za czas, kiedy sobie uświadomiłam próżność norwidowsko-asnykowskich pojęć w XXI wieku. Jak wiadomo, to nie jest miła świadomość. Człowiek postmodernista to człowiek na zgliszczach. Szczerze Ci zazdroszczę pewnego rodzaju „naiwności” pisania ‘anioł’ i ‘miłość’. Tylko te słowa dziś nie brzmią. Są śmieszne. Co nie znaczy, że to, co oznaczają jest śmieszne. Tylko chodzi chyba o to, by pisać o nich, nie nazywając ich w ten sposób. By wyrazić miłość pisząc choćby o jogurcie Danone. I zrobić to tak, by odbiorca zaniemówił na ładnych parę chwil.

Mój wiersz jest, jak powiedziałam, zabawą. Nie odbiciem wnętrza, nie biorę go na poważnie wobec mojej osoby. Ale jest jakimś, mniej lub bardziej przypadkowym, wynikiem tego, co napisałam powyżej. A to, chcąc nie chcąc, traktuję jak najbardziej „poważnie”.
Zapraszasz mnie do zabawy w piaskownicy – jeśli naprawdę wierzysz w swoje „równie dobrze”, boję się, że nie ma między nami pola dialogu.
Choć wolałabym, żeby było.

P.S. Czarne dziury zawsze wydawały mi się fascynujące. Głównie przez moc przyciągania, której nie da się oprzeć. Ale widocznie nie są. Z tym też się kiedyś pogodzę.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...