Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

szukałem - nie ma
nie zasłużył na słowo
ale wszystkie inne
złożyłyby się na niemal kompletny
anatomiczny atlas
i to w nakładzie miliarda

poezja go nie lubi
rzecznik i doradca zawsze niewygodny
wie więcej niż powinien
dlatego głowa woli chłód kosmosu
niż gejzer wulkanu
po którym tańczą stopy

a on
niewielkiego wzrostu
taki Tomcio Paluch
rzuca cień olbrzyma
i ściska mnie za rękę
a czasem za gardło

każda próba uwolnienia się
życzliwej perswazji
zgubienia go na górskich piargach
lesistych wądołach
spełza na niczym

nawet leczenie wodą Sebastiana Kneippa
i czytanie po nocach Słowniczka muzycznego
okazuje się daremne

on
nagle wyprostowany
salutuje
i żąda przepustki

dostaje
bo choć patrzę na niego z góry
to ja jestem jego przepustką
on moim generałem

Opublikowano

On - rozum. Często w praktyce nie nadążający za swoją definicją, w wymiarze jednostkowym cząstka miliardowego atlasu. Czasami ( na przykład w poezji ) balast, mądrala niewielkiego wzrostu wtrącający wszędzie swoje trzy grosze. Nasz cień, którego trudno się pozbyć, nawet jak się o nim nie pamięta/ nie chce pamiętać, czuwający nad naszymi " szaleństwami ".
Cóż, nie mamy wyboru - musimy z nim żyć w symbiozie... ; ))
Jak zwykle, Jacku - zgrabnie, dowcipnie i mądrze (! )...
Brawo.

Opublikowano

bardzo ciekawy wyraz
zmagania się z własnym rozumem
i absolutnie się zgadzam z wszelkimi epitetami pod jego adresem
zasługuje na każdy (i autorowymi i leckterowymi)

ale z drugiej strony
może lepiej sie nie przedzierać na: ja i on
a pomysleć że on to jakaś moja możliwość,
którą, jak chcę, to wyciszam
czego sobie i państwu życzę
pozdraaaa

Opublikowano

Jak zawsze u Ciebie widzę parę drobiazgów do poprawienia, ale takich b. mało istotnych.
Dobry temat, ciekawie ujęty. Dla siebie zamieniam tylko słowniczek muzyczny na słownik symboli i już nie marudzę tylko spacerkiem do następnego wiersza, bo dobry mam dzień na czytanie i dużo wolnego czasu :) Pozdrówek z pluskiem.

Opublikowano

Jerzy Rybak;
"prądy leszkowskie" - hmmm
prądy Czarnej i Białej Wisełki są bardziej interesujące, choć przyznam, że wysokie napięcie jakie oferuje nam nasza egzystencja także warta refleksji;
pozdrawiam!
:)) J.S

Sylwester Lasota.;
"zdrowy rozsądek" w poezji? to dobre dla pykników;
wolę odwołanie do wyobraźni;
:))
J.S

H.Lecter.;
Jestem zakłopotany bo dostałem hermeneutycznego mata!
Pisząc - myślałem o czymś przeciwstawnym do rozumu - o instynkcie, w jaki nas wyposaża natura, ale teraz nie wiem, czy "rozum" jest w tym, co sobie wyobrażamy, czy tym - co niesie nasze życie wypadkową dwóch potęg - natury i woli (wola jako siła ducha w rozumieniu Wyspiańskiego);
kapelusz z głowy!
:) J.S

basia gowska.;
zgoda - lepiej nie...
ale bez wnikania popadamy w złudzenie monolitu - chciałoby się być posągiem, ale to możliwe tylko po śmierci i dotyczy wyjątków;
(takie złudzenie w złudzeniu!);
:) J.S

Agata Lebek.;
Słownik symboli np. Herdera wprowadza nas w takie korytarze, że ciężko znaleźć z nich drogę powrotną do rzeczywistości - a muzyka to jednak prawie matematyka; usypia w harmonii ze światem;
bardziej interesowałoby mnie, co jest Twoim zdaniem do poprawienia?
pozdrawiam!
J.S

Opublikowano

szukałem - nie ma
nie zasłużył na słowo
ale
wszystkie inne
złożyłyby się na niemal kompletny
anatomiczny atlas
i to w nakładzie miliarda

poezja go nie lubi
rzecznik i doradca zawsze niewygodny
wie więcej niż powinien
dlatego głowa woli chłód kosmosu
niż gejzer wulkanu
po którym tańczą stopy

a on
niewielkiego wzrostu
taki Tomcio Paluch
rzuca cień olbrzyma
i ściska mnie za rękę
a czasem za gardło

każda próba uwolnienia się
życzliwej perswazji
zgubienia go na górskich piargach
lesistych wądołach
spełza na niczym

nawet leczenie wodą Sebastiana Kneippa
i czytanie po nocach Słowniczka muzycznego
okazuje się daremne

on
nagle wyprostowany
salutuje
i żąda przepustki

dostaje
bochoć patrzę na niego z góry
to jajestem jego przepustką
on moim generałem

Z tego co wytłuściłam można śmiało zrezygnować. Jak już jest dobry wiersz to warto go dopieścić ;)
Po Twoim pisaniu widać, że lubisz artystyczny nieład ;)
Pozdrówka :))
P.S. Pasuje rozum, instynkt i...intuicja też - tylko ona jest niestety rodzaju żeńskiego ;)
Przeszedł mi przez głowę także strach, głód, a nawet popęd...
Każdy ma innego generała ;) a ten wiersz daje szerokie pole manewru, więc jest lepiej niż bardzo dobrze !:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


bardzo ciekaw jestem czym te "tłuste" podpadły komentującej
i co zyska tekst po ich usunięciu ?
byłbym wdzięczny za objaśnienie
pozdr. b.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


bardzo ciekaw jestem czym te "tłuste" podpadły komentującej
i co zyska tekst po ich usunięciu ?
byłbym wdzięczny za objaśnienie
pozdr. b.

Te tłuste niczym mi nie podpadły.., czytaj poprzednie komentarze, jeśli rzeczywiście chcesz wiedzieć. Mam taką "manierę", że jak już coś napiszę to później skreślam to co niepotrzebne ;) Potraktowałam wiersz Jacka jak swój własny. To grzech ? Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


bardzo ciekaw jestem czym te "tłuste" podpadły komentującej
i co zyska tekst po ich usunięciu ?
byłbym wdzięczny za objaśnienie
pozdr. b.

Te tłuste niczym mi nie podpadły.., czytaj poprzednie komentarze, jeśli rzeczywiście chcesz wiedzieć. Mam taką "manierę", że jak już coś napiszę to później skreślam to co niepotrzebne ;) Potraktowałam wiersz Jacka jak swój własny. To grzech ? Pozdrawiam.
ale dlaczego niepotrzebne ?
b.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Te tłuste niczym mi nie podpadły.., czytaj poprzednie komentarze, jeśli rzeczywiście chcesz wiedzieć. Mam taką "manierę", że jak już coś napiszę to później skreślam to co niepotrzebne ;) Potraktowałam wiersz Jacka jak swój własny. To grzech ? Pozdrawiam.
ale dlaczego niepotrzebne ?
b.

Odpowiem pytaniem na pytanie : a dlaczego potrzebne ?
Wnioski musisz wyciągać sam. Widzę po komentarzach także tych pod Twoim wierszem, że masz z tym problemy :
www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=85931
Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


ale dlaczego niepotrzebne ?
b.

Odpowiem pytaniem na pytanie : a dlaczego potrzebne ?
Wnioski musisz wyciągać sam. Widzę po komentarzach także tych pod Twoim wierszem, że masz z tym problemy :
www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=85931
Pozdrawiam.
chyba mam ;)
i tutaj nie potrafię przyuważyć tej niepotrzebniości, dlatego się pytam i proszę o podpowiedź :)
ale....... chyba nie chce Ci się oświecać niedouków (?)
b. :(
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Odpowiem pytaniem na pytanie : a dlaczego potrzebne ?
Wnioski musisz wyciągać sam. Widzę po komentarzach także tych pod Twoim wierszem, że masz z tym problemy :
www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=85931
Pozdrawiam.
chyba mam ;)
i tutaj nie potrafię przyuważyć tej niepotrzebniości, dlatego się pytam i proszę o podpowiedź :)
ale....... chyba nie chce Ci się oświecać niedouków (?)
b. :(

Odpowiem na pytanie, jeśli Ty odpowiesz na moje ;) - to jest podpowiedź :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


chyba mam ;)
i tutaj nie potrafię przyuważyć tej niepotrzebniości, dlatego się pytam i proszę o podpowiedź :)
ale....... chyba nie chce Ci się oświecać niedouków (?)
b. :(

Odpowiem na pytanie, jeśli Ty odpowiesz na moje ;) - to jest podpowiedź :)
mnie się zdaje, że w takiej formie jak napisał pan Sojan, zachowany jest "ciąg" wypowiedzi
a po pozbyciu się "tłustego" - jakiś rwący, tracący płynność i impet....
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Odpowiem na pytanie, jeśli Ty odpowiesz na moje ;) - to jest podpowiedź :)
mnie się zdaje, że w takiej formie jak napisał pan Sojan, zachowany jest "ciąg" wypowiedzi
a po pozbyciu się "tłustego" - jakiś rwący, tracący płynność i impet....

W takim razie wychodzi na to, że mamy odmienne zdanie, a to chyba nic złego.
Także korzystam z łączników w wierszu, ale tylko wtedy kiedy to konieczne. Nie lubię "zaśmiecać" tekstu.
Jeśli Autor uzna, że usuwając wytłuszczone słowa wiersz straci swoją płynność i "naturalność", po prostu nie skorzysta z mojej propozycji.
Dobrej nocy :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


mnie się zdaje, że w takiej formie jak napisał pan Sojan, zachowany jest "ciąg" wypowiedzi
a po pozbyciu się "tłustego" - jakiś rwący, tracący płynność i impet....

W takim razie wychodzi na to, że mamy odmienne zdanie, a to chyba nic złego.
Także korzystam z łączników w wierszu, ale tylko wtedy kiedy to konieczne. Nie lubię "zaśmiecać" tekstu.
Jeśli Autor uzna, że usuwając wytłuszczone słowa wiersz straci swoją płynność i "naturalność", po prostu nie skorzysta z mojej propozycji.
Dobrej nocy :)
czyli łącznik w wierszu oznacza zaśmiecanie? postaram się to zapamiętać
będę wyrzucał wszystkie łączniki
- bardzo dziękuję, b.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




----------------------------------------------------------------------------------------------
----------------------------------------------------------------------------------------------
mnie się zdaje, że w takiej formie jak napisał pan Sojan, zachowany jest "ciąg" wypowiedzi
a po pozbyciu się "tłustego" - jakiś rwący, tracący płynność i impet....




--------------------------------------------------------------------------------

Dnia: Wczoraj 23:48:23, napisał(a): billbuf
Komentarzy: 85


bilbuf.;
dziękuję za wyręczenie w odpowiedzi - nie dodałbym ani słowa;
jest w pańskiej wypowiedzi dokładnie wszystko co chciałbym wyrazić na uwagi Agaty Lebek;
pozdrawiam!
:) J.S


Agata Lebek.;
doceniam troskę o mój tekst i chęć jego naprawienia;
ale pochopne poprawki czasami czynią większą szkodę niż się to z pozoru wydaje;
nie da się mechanicznie usuwać łączniki, bo każdy tekst rządzi się inną logiką;
niemniej dziękuję za pochylenie;
i pozdrawiam!
:) J.S

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...