Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano



Śmierć jest tylko wyzwoleniem duszy
czyż nie pogrzebiecie jedynie mojego ciała?

Sokrates uniósł kubek z cykutą i spokojnie wypił zawartość
następnie poprosił płaczących o zachowanie ciszy
aby mógł w spokoju umrzeć.

Spacerował po celi opisując stan w jakim się pogrąża
dopiero, gdy nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa, położył się na łożu.
Wszyscy czekali na to co powie im na koniec
ale on ostatnie słowa skierował do swego oddanego sługi
i do mnie, który dopiero się narodzę:

Kritonie, proponowałeś mi ucieczkę
a jestem winien koguta Asklepiosowi -
dopilnuj, by tego nie zaniedbano.



  • Odpowiedzi 44
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

I tak oto Sokrates dopiął swego. Umarł niesprawiedliwie w imię sprawiedliwości. Są rzeczy niezmienne, niekoniecznie objawione. Chociaż umysł jest swego rodzaju objawieniem, skoro potrafi to rozpoznać. Dziś, kiedy "wszystko jest jasne", wartości zdają się nie istnieć.
Łatwiej umierać za wiatraki.

szacun

mrs

Opublikowano

Sokrates to mój ulubiony filozof - jego poglądy, życie, postawa, zachowania zawsze były mi bliskie i zrozumiałe, zawsze, od dziecka.
Ucieczka i życie w ukryciu byłoby niezgodne z jego naturą i poczuciem godności, zresztą pewnie nawet nie umiałby się ukrywać i udawać kogoś innego, niż był, a był przecież bardzo charakterystyczna postacią. No i - gdyby musiał opuścić ojczyznę i zrezygnować z szerzenia swojej nauki - życie straciłoby dla niego sens.
Niektórzy twierdzą, że był obłąkany: chodził ulicami, zaczepiał ludzi, wciągał ich w dyskusje, podważał wszystko, co mówili, wykazywał, że wszystko jest podważalne i złudne (a przynajmniej względne), obalał mity i nimby tworzone przez polityków dla umacniania władzy. No i nie uciekł przed wyrokiem śmierci, chociaż miał taką możliwość.
Szalony? Obłęd i geniusz są dwiema postaciami tej samej cechy umysłu, taką samą mutacją, rozwinięciem mózgu daleko ponad normę, ponad zwykłe możliwości naszego gatunku. W takim sensie Sokrates był obłąkanym geniuszem i nie potrafił być inny, nawet gdyby chciał.
Ale wiedział, że "śmierć jest tylko wyzwoleniem duszy" - że jego nauki nie uda się zabić nikomu i że ona przetrwa tysiące lat. Wiedział, że jego mądrość pochwycą inni, że zawsze tacy ludzie będą i że w ten sposób on - Sokrates - będzie się wciąż odradzał, w każdym pokoleniu.
Czy dlatego w wierszu mówi, że jest winien zwyczajową ofiarę z koguta Asklepiosowi? Za to, że ten bóg-lekarz będzie go wskrzeszał wiecznie w innych ludziach?

Lubię wiersze z pogranicza prozy, wiersze-opowieści, pisane pełnymi zdaniami, naturalnymi frazami. Bardzo podoba mi się ta forma. I ten wiersz. :-)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Jeśli umysł potrafi coś rozpoznać, to znaczy, że zostało mu to objawione. Nieprawdaż?
Jakie "wszystko jest jasne" dzisiaj? I dlaczego wartości zdają się nie istnieć? I dlaczego uważasz, że łatwiej umierać za wiatraki? Trzeba być Don Kichotem, żeby umrzeć za największe wartości? Naprawdę tak sądzisz czy ja Cię nie rozumiem?
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Jeśli umysł potrafi coś rozpoznać, to znaczy, że zostało mu to objawione. Nieprawdaż?
Jakie "wszystko jest jasne" dzisiaj? I dlaczego wartości zdają się nie istnieć? I dlaczego uważasz, że łatwiej umierać za wiatraki? Trzeba być Don Kichotem, żeby umrzeć za największe wartości? Naprawdę tak sądzisz czy ja Cię nie rozumiem?


Droga Oxyvio, mówimy o innych rodzajach objawienia. Rzeczywiście możemy uznać, że jeśli rozum człowieka potrafił odkryć tak wysokie wartości uniwersalne, za które warto było oddać życie, to musi mu to być objawione. Jednak istnieje innego rodzaju objawienie, którego wówczas nie znano. Powinienem był słowo Objawienie napisać z dużej litery, by zaznaczyć o co mi chodzi. Podprowadzam, wiem, ale nie mówię wprost.
Dzisiaj wszystkim znane są uniwersalne wartośći, które filozofowie odkrywali w swoich twórczych pasjach: umiłowania i poszukiwania mądrości. Dzisiaj istnieje wielki konflikt między "poglądami" - uznaniem istnienia tych wartości, jako uniwersalnych i niezmiennych, które każdy człowiek powinien odkrywać w prawdzie swojego sumienia a zwykłą konwencją wynikającą z przekonań większości.
Ja opowiadam się za tą pierwszą opcją i zauważam, że dzisiaj łatwiej ludziom umierać za ccze idee, sprzedając za garść srebrników swoje człowieczeństwo, lista przykłądów jest długa.
Stąd te wiatraki. A Don Kichote? Cóż. Ja go interpretuję trochę inaczej.

mrs
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Kiedy najpiękniejsze jest nie samo życie, nie wieczność, tylko właśnie przemijanie. Jak to było? ;)


Piosenka deszczowa

Więc kiedy umrzeć mi się zdarzy -
pobiegnę w deszcz, z sercem w kieszeni.
I Pan Bóg serce mi wymieni
na jedną kartkę z kalendarza

"Masz jeden dzień a potem wracaj
do mnie, do diabła, gdzie tam chcesz..."
Głową przytaknę: "święta racja"
od drugiej strony wbiegnę w deszcz

i przeskakując przez kałuże
znów w wodzie zacznę się odbijać,
a słońce pocznie cień mój dłużyć:
przemijać będę, ach... prze-mi-jać

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Kiedy najpiękniejsze jest nie samo życie, nie wieczność, tylko właśnie przemijanie. Jak to było? ;)


Piosenka deszczowa

Więc kiedy umrzeć mi się zdarzy -
pobiegnę w deszcz, z sercem w kieszeni.
I Pan Bóg serce mi wymieni
na jedną kartkę z kalendarza

"Masz jeden dzień a potem wracaj
do mnie, do diabła, gdzie tam chcesz..."
Głową przytaknę: "święta racja"
od drugiej strony wbiegnę w deszcz

i przeskakując przez kałuże
znów w wodzie zacznę się odbijać,
a słońce pocznie cień mój dłużyć:
przemijać będę, ach... prze-mi-jać


Boskie Kalosze!
Nie sposób przejść obojętnie obok Twojej poezji...
zniknięcie sprawiło, że wzrósł apetyt na takie wiersze.

i przeskakując przez kałuże
znów w wodzie zacznę się odbijać,
a słońce pocznie cień mój dłużyć:
przemijać będę, ach... prze-mi-jać


Przemijaj...prze-mi-jaj...bylebyś rodził poezję :)))
Pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Kiedy najpiękniejsze jest nie samo życie, nie wieczność, tylko właśnie przemijanie. Jak to było? ;)


Piosenka deszczowa

Więc kiedy umrzeć mi się zdarzy -
pobiegnę w deszcz, z sercem w kieszeni.
I Pan Bóg serce mi wymieni
na jedną kartkę z kalendarza

"Masz jeden dzień a potem wracaj
do mnie, do diabła, gdzie tam chcesz..."
Głową przytaknę: "święta racja"
od drugiej strony wbiegnę w deszcz

i przeskakując przez kałuże
znów w wodzie zacznę się odbijać,
a słońce pocznie cień mój dłużyć:
przemijać będę, ach... prze-mi-jać


"za jedną kartkę z kalendarza", warto było ? czy coś mozna zmienić, dokonaćprzez jeden dzień?
ale piękny wiersz, a poprzedni dobry!
dobrze żeś wrócił...
macham skrzydełkiem :)
Opublikowano

Mało poetyckie to jest niestety. Lakoniczne strzeszczenie wydarzeń sprzed wieków. Jednak można o tym zdarzeniu przeczytać w różnistych księgach i to w lepszej redakcji ;)) Pozdro

Opublikowano

popieram trochę zdanie poprzednika, że rzeczywiście poezji i wierszowatości w tym niewiele jest, aczkolwiek sam tekst dobry i dobrze się czyta, ale to chyba kawałek do innego działu :)
ale podoba się, żeby nie było :)

serdecznie
Marta

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Czy to nie był przypadkiem kielich :) ?
Być może :) Choć na przykład Samuel Zborowski, który "żył bliżej" czasów
Sokratesa w "Tragedya w III aktach" pisał:

Dramata dla ludu greckiego pisał Arystofan, co podał kubek z cykutą Sokratesowi,
a ludowi rzymskiemu potrzeba już było szermierzy i krwie chrześcian...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Skoro się podoba, i tekst dobry, to o czym więcej mi marzyć? ;)
A zawsze chodzi przede wszystkim o zwrócenie uwagi na coś interesującego,
coś czego normalnie nie zauważa się, choć od lat jest w zasięgu ręki.
Tak jak ja zrozumiałem, o co chodziło Sokratesowi z tym kogutem,
choć to akurat powinno go najmniej interesować w ostatniej chwili życia.

Pozdrawiam
Opublikowano

No tak, nadal jestem ignorowana przez Jaśnie Pana Doktora de Wstrentnego, bo wokół Niego tak tłoczno i gwarno, że całkiem mnie nie dostrzega!
Wobec tego, Boski, mam do Ciebie prośbę: przekaż Wstrentnemu list, który wpadł mi w ręce w tym długim czasie, kiedy Go tu nie było. Dobrze?

Kochany Szanowny de Wstrentny!

Od kiedy wyjechałeś tak nagle, nie mogę Cię namierzyć swoimi radarami, choć wobec wielu innych osób udaje mi się to znakomicie. Niepokoi mnie ta niemożność i denerwuje – nie ma Cię nigdzie w moim promieniu. A do swoich nisz nikogo nie dopuszczasz. Tylko czasem pokazujesz małe przebłyski tych Twoich niezmierzonych i dziwnych świetlistości przez szpary w parkanie. Samotny Pan na włościach niepojętych światów. Tak chcesz.
Pytała o Ciebie Chariel, ta spod zimnych gwiazd wrześniowych, wiesz, z tych nędznych miasteczek, gdzie każdemu daleko do siebie. Kiedy milczałam, poprosiła o parę groszy na buteleczkę marzeń – i znikła.
Pytały o Ciebie wszystkie Muzy; mówią, że Apollo jest nudny i tylko romanse z Tobą dają pożądania owoce. No a przecież nikt nie może tworzyć bez baraszkowania z tymi panienkami.
A Dafne znów przestała być drzewem. Łazi teraz brzegami oceanów i przekrzykuje wrzask fal, wołając ochryple: „Doktorze de Wstrętny! Doktorze de Wstrętny! Dokto!...” Ale oficjalna rzeczywistość uparcie ją wciska z powrotem w drewno dziewictwa. (Ta jej próba wyzwolenia to chyba już całkowite lekceważenie dla Apolla?)
Wszystkie za Tobą tęsknimy, cały piszczący i kwiczący do Ciebie fanklub. Wracaj, Doktorze od mistyfikacji, daj odetchnąć prawdziwą iluzją, przynieś zaleciałość Twojego nieznanego, nieskończonego Realu.
Przecież bez Ciebie nas nie ma. Ale i bez nas nie ma Ciebie.
Wracaj! Domagam się stanowczo.

Wytęskniona na twardo –
Słodka.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Na przykład Herbert pisał takie utworki:

Guzik

Najpiękniejsze bajki są o tym, że byliśmy mali. Ja lubię
najbardziej tę, jak to raz połknąłem kościany guzik. Mama wtedy
płakała.

Zbigniew Herbert "Hermes, pies i gwiazda"

Też można powiedzieć: i co z tego?

A ktoś już powiedział: i co z tego? Głupi musiał być solidnie...
Ja nie pytam jeno stwierdzam. Herbert napisał coś jeszcze nienapisanego, niby to pospolite i bardzo zwykłe, bo przygoda codzienna prosto z dziecęcej obserwacji, ale jednak wzruszająca.
Twoja opowieść to powielenie istniejącego od wieków tematu, historii znajej niemal kazdemu.

Poddaje jedynie pod wątpliwość, czy dotychczasowe ujęcia były tak kiepskie, że należało stworzyć nowe, niby lepsze; takie próby chociażby jak Twoje. I wychodzi mi, że to zbędne w takim wydaniu jakie prezentujesz.
Pozdro;))
Pozdro;))
Jednak wiersz Herberta opiera się na podobnym zabiegu. Od prozy oddziela go raptem skromne "że":
"bajki o tym, że byliśmy mali. "Że" stawia zapis w opozycji do samych bajek
i zmusza czytelnika do intelektualnych poszukiwań rozwiązania najbardziej przystającego do siebie.

U mnie czymś takim jest to, że swoje ostatnie słowa Sokrates kieruje nie do przyjaciół, nie do
najbliższej rodziny, tyko do oddanego sługi któremu może zaufać
"i do mnie, który dopiero się narodzę".

Jeśli jego zamiarem było opisywanie do końca co zobaczy tuż przed śmiercią
i podzielenie się tym ze świadkami, to widocznie ujrzał, że właśnie
ten kogut jest ważniejszy ponad życie i śmierć.
I tu rozumiem, że "do mnie, który dopiero się narodzę" jest dla Ciebie w jednoznaczny
sposób jasne? Jak dla mnie, może być nim Peel - czyli ja jako Autor i Czytelnik.
Ale też ten, który ma nadejść i jak już wspomniałem ujął to choćby Samuel Zborowski:

Dramata dla ludu greckiego pisał Arystofan, co podał kubek z cykutą Sokratesowi,
a ludowi rzymskiemu potrzeba już było szermierzy i krwie chrześcian...


Jest jeszcze ten, który dopiero się urodzi. To znaczy ten, którego nie było
i teraz też nie ma, ale Sokrates widzi go już i pije właśnie do niego

Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Dagna dziękuję Dagna.
    • Kocham Cię, bo tylko Ty szeptem słów malujesz świat. Kocham Cię, bo tylko Ty jesteś pieśnią, której nikt nie nuci. Kocham Cię, aż stopnieją ostatnie granice jaźni, gdzie pragnienia, niczym mgła o świcie, bezpowrotnie w Tobie nikną. Bo nigdy już nie odnajdę takiej konstelacji, co rozświetla ciemność i z gwiazd wykuwa nowy sens istnienia. Nikt inny nie tka słów w ten świetlisty gobelin, jak Ty, jesteś echem wieczności, nieuchwytnym dla dłoni, lecz sercem dotykanym. Twoja obecność wskrzesza uśpione oceany, a cicha bliskość gasi wrzące piaski istnienia. Będę Cię kochać, póki ten kruchy atom miłości wciąż drży, nim zblednie obraz, co w sercu, jak wieczny brylant lśni – ten nierealny, a jednak mój cały wszechświat. To TY.
    • @Alicja_Wysocka Widzisz, podoba mi się Twój tekst. Ja tylko mam zastrzeżonko do tej gry w jednorożce, wilki, psy i dziki. W świecie mocno symbolicznym te symbole mnie nie do końca przekonują. A jestem właśnie po filmie gdzie akcentowano jakoś mocniej figurę jednorożca. O bycie dzikiem byłem posądzany z 5 razy już nawet. Przez kogoś, prawdopodobnie przynajmniej, kogo można by sformatyzować słowem pies. Ale z tym się nieco kłócę po prostu. Człowiek to ani jednorożec i w sumie dużo gorszy od tych wspaniałych zwierząt czyli wilków, psów i dzików. Nawet jak ma kota nie jest kotem :) To tak w skrócie :)
    • @Leszczym, dzięki Michale, tutaj się zamelinowałam, bo taki dawny obrazek, trochę śmieszny, ale ma swój morał. Może komuś się przyda. Tato zapracowany, a tu ciekawskie dziecko zawraca głowę. Zamiast powiedzieć - Nie mam czasu, nie przeszkadzaj, to odpowiada jakąś zagadką, jakie drzwi? Jak to, to da się takie zrobić?  
    • Historia prawdziwa Mieszkałem wtedy w małym miasteczku w południowo-wschodniej części Polski. Prowadziłem tam lekcje fizyki w liceum oraz — z powodu przewlekłej choroby jednej z koleżanek — często także lekcje geografii. Moja młoda żona Kaśka, radczyni prawna w warszawskiej firmie polonijnej, oddawała się uciechom życia z jej zamożnym, zagranicznym właścicielem. Jej bezwzględny upór w podtrzymywaniu tego romansu stał się gorzkim splotem, który wyrwał mnie z korzeniami i pchnął w objęcia tego niewielkiego miasteczka na krańcach Polski. Poznałem tam i zaprzyjaźniłem się z miejscowym proboszczem. Wiele wieczorów spędziliśmy razem, grając w szachy i gawędząc. Ksiądz opowiedział mi pewną historię. Powtarzam ją teraz po raz pierwszy. Historia Porębów W jednej z zapomnianych przez czas i ludzi wiosek tamtego regionu znajdowało się gospodarstwo rodziny Porębów. Drewniany dom o wypłowiałych ścianach przylegał do ciemnego lasu, który zdawał się pochłaniać światło i dźwięk. W tym miejscu czas płynął inaczej — ciężej, głębiej, jakby w rytmie oddechu czegoś, co spało pod ziemią. Coś, co pamiętało czasy, zanim pojawił się język, zanim narodziła się modlitwa. Miejscowi mawiali, że „tam ziemia ma głos, ale nie mówi do ludzi”. Rodzina Porębów była wielopokoleniowa i składała się z siedmiu osób: Bronisław Poręba, prostoduszny rolnik o ciężkim spojrzeniu i powolnych ruchach, jego żona Antonina — kobieta o surowej twarzy i silnym charakterze, którą sąsiedzi nazywali "twardą jak skała". Jej ojciec, dziadek Błażej, stary, niemal ślepy, ale zawsze poruszający się z dziwną pewnością, twierdził, że potrafi rozpoznawać duchy po zapachu. Była też siostra Bronisława — Aniela, nieco zdziwaczała kobieta, która co noc układała kamienie wokół przybudówki w geometryczne wzory, mówiąc, że to "dla ochrony". Dzieci — trójka, w podobnym wieku — były osobliwe. Starszy syn, Marek, mówił mało, lecz często rysował dziwaczne symbole patykiem w ziemi. Młodszy, Janek, miał sny, o których bał się mówić, ale czasem budził się z krzykiem, mówiąc, że "coś przyszło przez las". Córka, Hela, zdawała się słyszeć głosy w ścianach — z początku myślano, że to dziecięca wyobraźnia, ale z czasem zaczęła się ich bać do tego stopnia, że przestawała mówić na całe dni. Dom Porębów był pełen rytuałów — co rano zakopywano garść soli na progu, okna smarowano czosnkiem, a lustra odwracano do ścian — nie z przesądu, lecz ze strachu, że odbiją coś, czego nie da się już zapomnieć. W piwnicy, zamkniętej na trzy zamki, podobno trzymano "stare rzeczy po pradziadku" — nikt z sąsiadów nie wiedział, co to znaczy. Ale Aniela szeptała kiedyś: "To nie rzeczy, to dowody... że oni tu byli wcześniej niż my..." Późną wiosną 1993 roku, wczesnym popołudniem, przy bezchmurnym niebie, sąsiedzi Porębów zostali przestraszeni widokiem krwistoczerwonej piramidy chmur, odwróconej spodem do góry, wysokiej może na dwa kilometry, ze stożkiem wychodzącym jakby z domu Porębów. Zjawiło się to nagle i było nienaturalnie wyraźne — nie przypominało chmury, ale strukturę, geometryczną i pełną migotliwego  światła. Dwójka sąsiadów, ogarnięta paniką, rzuciła się na rowery i pomknęła do wsi po straż pożarną. Inni, sztywniejąc z trwogi, ruszyli pieszo w stronę gospodarstwa, jakby hipnotycznie przyciągani przez to zjawisko. Im bliżej byli, tym większe ogarniało ich zdumienie . Olbrzymia piramida, tak krwisto-czerwona i groźna z daleka, rozpłynęła się w nicość – z podwórka Porębów nie było po niej śladu. Zastali gospodarzy w domu, spokojnych, ale nienaturalnie milczących. Dzieci siedziały nieruchomo, wpatrując się w jedno miejsce. Strażacy, którzy nadjechali chwilę później, rozproszyli się po obejściu. Wszyscy milczeli. W powietrzu wisiała ciężka cisza, przetykana jakby przeciągłym, gardłowym szmerem, którego źródła nikt nie mógł zlokalizować. Tylko dziadek Błażej powtarzał: "Już wstało... Już wstało..." Ci, którzy mieli odwagę obserwować zjawisko z daleka, mówili potem o tym, jak przez dwie godziny piramida kurczyła się i bledła, aż znikła. Ale ten dźwięk... nie dźwięk raczej szmer, nikt nie potrafił go opisać. Nie był głośny, a jednak niósł się daleko, wchodził w kości, drażnił zmysły. Seria tragedii Nie minęły nawet dwa dni jak siostra Poręby, Aniela, wyprowadzała rano krowy na pastwisko. Zatrzymała się przy furtce. W ziemi tkwił drewniany kołek, jakby stary znak graniczny. Gdy schyliła się, by go wyciągnąć, krowa — zazwyczaj łagodna — pchnęła ją z niespotykaną siłą. Uderzyła głową w słup. Poręba znalazł ją chwilę później — martwą. Oczy miała szeroko otwarte. W dniu pogrzebu ciotki, czternastoletni Marek wracał rowerem do domu. Przy starym drewnianym mostku rower zahaczył o wystającą deskę — tak uznała policja. Ale to, co znaleziono, było inne: ciało chłopca w wodzie, ręce rozsunięte, oczy przerażone, a zakupy wokół jakby rozsypane w panice. Tydzień później dziadek Błażej rąbał drewno. Pies zawył przeraźliwie. Młodszy syn, Janek, wyskoczył z chałupy... i znalazł dziadka martwego. Twarz miał wykrzywioną w grymasie, którego nie dało się opisać słowami — jakby ostatni raz zobaczył coś nienazwanego. Policja i różnego rodzaju urzędnicy pojawili się we wsi. Porębowie, coraz bardziej milczący, postanowili wywieźć dzieci do dalekiej rodziny w sąsiedniej wsi. Na skrzyżowaniu z asfaltową drogą furmankę potrącił mleczarski beczkowóz. Nie zatrzymał się. Zginęły dzieci i koń. Matka zemdlała. Poręba przestał mówić. Wzrok miał pusty, jakby coś w nim umarło. Teren otoczyła policja. Przyleciał nawet wojskowy helikopter. Pogrzeb dzieci odbył się nocą. Tylko ksiądz, prokurator, policja i kilku urzędników. Ludzie z wioski zaczęli omijać dom szerokim łukiem. Miesiąc później znaleziono martwą Antoninę. Zasztyletowana. Na ścianie domu ktoś paznokciami wyrył coś przypominającego znak sprzed lat — geometryczny, surowy, niepojęty. Cztery dni później robotnicy leśni natknęli się na ciało Poręby. Wisiał na potężnym dębie, splątany w gałęziach w sposób niewytłumaczalny. Prokuratura zaklasyfikowała tę śmierć jako samobójstwo. W marcu 1994 roku całe gospodarstwo zrównano z ziemią. Drewniane budynki spalono. W kwietniu mieszkańcy wsi postawili z rzecznych kamieni kapliczkę i drewniany krzyż. Wydawało się, że ziemia domagała się tego aktu. Ksiądz, który mi to opowiedział, uczestniczył w tym obrzędzie jako młody wikary. Echo przeszłości Wikary został później wysłany na misję do Senegalu. Po sześciu latach wrócił i został proboszczem w miasteczku L. Tam  się spotkaliśmy. Zmarł kilka lat później. Zawiadomiony telegraficznie byłem na jego pogrzebie. Minęły lata. Z nową żoną jechałem któregoś lata do Arłamowa. Skręciłem do wsi znanej mi z tej historii. Rolnik wskazał mi drogę. Sam poszedłem, przez kwieciste łąki, do miejsca dawnego gospodarstwa. Wokół wszystko było zielone i żywe, ale samo miejsce — szare, jałowe, jakby martwe. Spruchniały krzyż. Puste podwórze. Wszedłem tam. I wtedy poczułem to znowu — przeszywające drętwienie, paniczny lęk, który nie miał źródła. Stałem tam sparaliżowany, jakby coś mnie obserwowało spod ziemi. Już miałem uciekać, kiedy zauważyłem między kamieniami coś błyszczącego. Mały, ciemny, idealnie gładki kamień — jakby szkło, jakby zastygła kropla krwi. Schyliłem się, nie wiedząc czemu. Podniosłem go. Nie ważył prawie nic. Ale kiedy go dotknąłem, poczułem jakby odległe, pulsujące mrowienie — i szmer. Ten sam szmer, który kiedyś słyszał cały świat wsi. Nie pokazałem go żonie. Powiedziałem tylko, że źle się poczułem. Ale kamień mam do dziś. Trzymam go w szufladzie biurka, zawinięty w folię spożywczą. Kilka lat później, pod wapienną skałą w Jerzmanowicach, doznałem tego samego uczucia. Drętwienie. Nienaturalny strach. Nie wiem, co to było. Inny czas, inne miejsce, inne okoliczności historyczne a jednak... Wiem tylko jedno: pewnego razu, w cichej, przesyconej starym kurzem bibliotece seminaryjnej w Przemyślu, szukałem potwierdzenia tej historii, choć sam nie wiedziałem, czego szukam. I oto, w jednym z zapomnianych, opieczętowanych tomów, na pożółkłej stronicy, natrafiłem na zdanie zapisane po łacinie. W przypisie, ręką kogoś, kto musiał znać niepojętą grozę, widniało tłumaczenie: „Non sunt mala quaedam loca. Esuriunt.” „Niektóre miejsca nie są złe. One są spragnione.” Wtedy uderzyła mnie lodowata prawda. To miejsce nie było przeklęte, ani nawiedzone,  nie było też opętane żadnym duchem. Ono po prostu ssało. Wysysało życie. I wciąż, wciąż może być nienasycone. Nigdy tam nie wróciłem. Ale do dzisiaj pozostał we mnie niepojęty szmer niepokoju. Najsilniejszy gdy próbuję zasnąć. Echo tamtych wspomnień. Jedyne dokumenty jakie w tej sprawie uzyskałem to dokumeny amerykańskiego Federalnego Biura Śledczego zamieszczone na stronach The Vault. Niestety z powodu blokad w upublicznianiu znaków USA jak pieczęcie FBI nie jestem w stanie wkleić tutaj oryginalnych skanów graficznych dokumentów FBI dotyczących sprawy wyżej opisanej. ZAŁĄCZNIK: Notatka Służbowa FBI – National Center for the Analysis of Violent Crime (NCAVC) > NCAVC – Internal Report 5488SD-9PK KLASYFIKACJA: TAJNE / Declassified 2019, ref. NCAVC 167/2019 Dostęp: The Vault / Federal Bureau of Investigation Data sporządzenia: Maj 2008 Autor raportu: SA M. R. Jeffries Referencje operacyjne: Case File P-93/PL 1. Nazwa obiektu: P-93/PL („Poręba Estate”) – lokalizacja w powiecie bieszczadzkim, Polska. 2. Współrzędne geograficzne: 49.745°N, 22.591°E 3. Opis zdarzenia: Na przełomie lat 1993–1994 zarejestrowano ciąg niepowiązanych z pozoru zdarzeń: zjawiska świetlne o charakterze geometrycznym, anomalie atmosferyczne, nagłe zgony, zaburzenia poznawcze i zanik funkcji werbalnych u świadków. Zgłoszenie przesłane przez konsulat USA w Warszawie (notatka konsularna no 533/07 z dn. 04.12.2007) po analizie korespondencji lokalnej parafii oraz raportów polskiej policji wojewódzkiej. 4. Obserwacje potwierdzone w toku analizy porównawczej: Obiekt wykazuje cechy wspólne z następującymi incydentami: Red River, TX (1977), Carbon County, MT (1953), Franklin County, OH (1965), Atitlán, GT (1986), Avellino, IT (1990). 5. Zidentyfikowane cechy anomalii (występowanie ≥3 przypadków): deformacje lokalnego pola elektromagnetycznego, zjawiska świetlne o strukturze geometrycznej (odwrócone formacje piramidalne), występowanie tzw. sensorycznego zakłócenia ciągłości (ang. Temporal Sensory Disruption), objawy rozkojarzenia poznawczego (ang. Cognitive Splintering) wśród obserwatorów, stała obecność zjawiska dźwiękowego nienależącego do znanych źródeł (low-frequency internal resonance / "the hum"), występowanie lokalnych zgonów bez jasnej przyczyny (analogia z przypadkami „Cluster Death Events”). 6. Hipoteza robocza (NCAVC/CRU): Obszar może stanowić lokalny punkt styku z niezidentyfikowanym zjawiskiem o charakterze parasensorycznym. Obiekt wykazuje cechy pasożytnicze względem organizmów biologicznych – interpretowane jako absorpcja bądź interferencja z procesami życiowymi. 7. Dodatkowe ustalenia: W relacjach świadków powtarza się wzmianka o „szmerze” (the hum) – jednostajnym, trudnym do zlokalizowania zjawisku audialnym, które trwało od 30 minut do kilku godzin, często współwystępujące z zaburzeniami orientacji przestrzennej. 8. Rekomendacje: brak prób rekultywacji terenu, zakaz działalności cywilnej w promieniu 500 m od współrzędnych głównych, obserwacja pasywna (ang. passive monitoring only), brak kontaktu bezpośredniego z rezyduami architektonicznymi, zakaz prowadzenia działań naukowych bez zgody CRU (Critical Response Unit).
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...