Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Ze swymi transcedentnymi pomysłami Moondek przychodził do mnie codziennie. Stało się to niemal rodzinną tradycją i wreszcie moi rodzice zaczęli traktować M jak syna. Dla mnie w to graj. Pomysły M działały na mnie jak narkotyk. A Moondek łeb miał nie od parady. Jego przewaga nad innymi z paczki polegała na natychmiastowej trafności spostrzeżeń i na bardzo przenikliwej ocenie rzeczywistości. Jego indywidualizm był dla nas tak rozległy jak horyzont moondkowych zaiteresowań i pewnie to pchnęło go by zatrudnić się jako kelner w miejscowej knajpie. To kelnerowanie szło mu całkiem dobrze. Sam mówił, że czuje się jak postać do złudzenia przypominająca tę z chorego umysłu głównego bohatera "Lśnienia" - uśmiechnięty i mroczny barman, witający gości lokalu widmo. Moondek tak strasznie przejął się robotą, że po zamiarze podjęcia studiów pozostało tylko wspomnienie.
"Have you a drink?" - zapyta Moondek obieżyświata.
"Yes I have" - odpowie tamten i gdyby nie podejście M, praca ta nie różniła by się wiele od zamiatania ulic. Pewnego dnia, gdy przechodziliśmy obok nieznanej knajpki, M wszedł do środka i siedzącym przy stolikach palącym klientom wymienił stare popielniczki na nowe. Muszę przyznać, że wykonywał swoją pracę solidnie.
Przychodziłem po Moondka zaraz po tym, jak zamykali jego ukochaną knajpę i zazwyczaj włóczyliśmy się po innych lokalach, szukając tematów do moondkowej powieści i grając w bilard w "Arkadii". Graliśmy tam o fajki, o fajki i o fajki, aż wreszcie stawka podskoczyła niebotycznie - mięliśmy zagrać o dziewczynę. Nie muszę nadmieniać, że do gry o tak wysoką stawkę Moondek przystąpił w swoim najlepszym kelnerskim uniformie i w czapce z daszkiem z napisem USMarines.
W pewnym momencie do M podszedł jakiś wcięty gość i zamówił kolejkę dla współtowarzyszy. M odpowiedział, że oczywiście zaraz przyniesie i graliśmy dalej. Klient nie wytrzymał i przyszedł kolejny raz, ale już wyraźnie zirytowany. M wziął od niego pieniądze i sam złożył zamówienie, po czym dostarczył je do wskazanego stolika pobierając napiwek.
O Annę zagraliśmy trzy partyjki. Wygrałem i wtedy Moondek zażądał dla siebie butelki burbona, żeby było tak jak w filmie, jak w "Psach" Pasikowskiego. Kupiłem i już za chwilę wyszliśmy śmiejąc się i klnąc siarczyście dowcip o sztywnych statystycznych kelnerach. Dziwnym trafem droga zawiodła do Geparda, naszego best frienda. W progu przywitał nas duży kartoflany nos i szelmowski uśmieszek G jako zwiastun kolejnej świetnej imprezy. To tu spędzaliśmy większość czasu z naszej "zielonej przechadzki". Moondek zapowiedział, że ma dla nas coś ekstra. Rozsiedliśmy się jak zawsze na partyjke "fajki pokoju", ale tym razem dało się wyczuć jakieś podniecenie, jakąś wyjątkowość chwili. Coś wisiało w powietrzu i miało wkrótce spaść na nasze głowy. I rzeczywiście, po trzeciej rundce Moondek wyciągnął z wewnętrznej kieszeni swojego kiurowskiego płaszcza srebrną sześciostrzałówkę.
Tak...cholera, miał rewolwer. Do tej chwili zawsze wiedziałem, że M jest świrem, ale, że jest durnym świrem (znam wielu świrów nieszkodliwych) to zobaczyłem na własne oczy dopiero teraz. Blady strach padł na mnie i na Geparda a że byliśmy już po gramie, broń nabierała dziwnie wielkich rozmiarów. Wyglądała jak żywcem wyjęta z "Casablanki" Curtiza. M zakręcił bębenkiem....
"Zagramy w rosyjską ruletkę panowie" - powiedział, zarzucając kosmykiem czarnych włosów, postawionych jak zwykle na lemoniadę. G schował się pod stół. każdy by się schował będąc twarzą w twarz z sześciostrzałową "błękita panienką" - tak ją ochrzcił Moondek, i do dziś nikt nie wie dlaczego.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...