Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Wersja poprawiona zgodnie z sugestiami :)


Zmierzch(idei?)

Podziwiam świat ze szczytu wzgórza.
Śmierć mi obrazu tego nie zatrze.
Walczyć mi przyjdzie; grzmi burza;
Wróg nadchodzi. Ja stoję i patrzę.

Jasny owal wisi już nisko,
Zaraz na horyzont natrze.
Złoto i czerwień-jak w ognisku.
Dogasa. Ja stoję i patrzę.

Wroga zastępy niepoliczone.
Kiedy na szczyt wzgórza dotrze?
Ostatnie łyki powietrza chłonę.
Szarżuje. Ja stoję i patrzę.

Szybko opada ognista kula.
Spektakl piękny-jak w teatrze.
Zalane czerwienią mury i góra,
Ja na jej szczycie – stoję i patrzę.

Na poły wroga szpony mnie drą.
Słońce z nad widnokręgu płacze.
Już do mych młodych oczu się rwą.
Umieram, a stoję i patrzę.

Opublikowano

I to jest kurna wiersz rymowany w końcu:)

Ale po kolei, jestem trochę daleki od przesadnych pochwał, choć tekst na pewno mi się spodobał. Jest tu konsekwentna rytmika wiersza, strofy są skrzętnie poukładane i brak w nich prze metaforyzowania. Co więcej (liczyłem cholera z ciekawości) każdy wers różni się od siebie zaledwie jedną sylabą więcej lub mniej. Dzięki temu tekst jest płynny, przyjemniej się go czyta i jak już wspominałem, jest rytmiczny jak typowy wiersz rymowany. Do tego przemyślany, widać że rymy nie są pisane na siłę, a treść nie jest dopasowana do rymów, tylko odwrotnie. Nie wiem, czy to przypadek w Twojej poezji, czy pracowałeś ciężko aby taki efekt osiągnąć. Mam nadzieję, że to drugie. Bo jak nie znoszę tekstów rymowanych, tak tu mi się on podoba. Inna sprawa, że jest to pierwszy dobry, rymowany tekst jaki spotkałem na portalach poetyckich i nie tylko.

Teraz będzie mniej mile. Spaprałeś całość ostatnim wersem. Nie powiem, ma swój urok, ale bez niego tekst nie traci na wartości nic. Co więcej, kończąc go słowami "Umieram, a stoję i patrzę…"
zachowujesz konsekwencję całości i trącisz w ciekawy sposób o metafizykę. Do tego jeszcze zostawiasz niedopowiedzenie. A trzema ostatnimi linijkami dopowiadasz wszystko. Do tego przez cały czas skupiasz się na peelu, a na koniec wynosisz na piedestał tłum. Tym psujesz efekt. Do tego jak rymować, to do końca, nie mieszać, nie ma takiej potrzeby.

Jeszcze muszę poruszyć kwestię tych dennych wielokropków, tak namiętnie stosowanych przez poetów. Ten zabieg stylistyczny jest kompletnie niepotrzebny, to udawane zostawienie niedopowiedzenia, urywani treści. Kropka, jedna, jest bardziej wymowna i nie psuje niczego.

Ehh, to na razie tyle, jeszcze tu wrócę pokminić to trochę :)

Pozdrawiam i dzięki za przywrócenie nadziei, że ktoś jeszcze potrafi pisać rymowane teksty.

Tak na marginesie, ja nie potrafię, ale też nie lubię tej formy, więc nawet nie będę próbować :)

Opublikowano

Łał ! jestem poytywnie zaskoczony odpowiedzią :) Dzięki za komentarze. A co do zrymowania i zestawienia to to jest trzecia wersja i troszkę ( niepowiem że długo i ciężko) nad nią zasiedziałem :)

A i dzięki za rady. :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Tego nie słychać kiedy serce pęka. Zimne ukłucie, jakby w środku coś się zerwało. Nie widać nic, lecz oczy ciemnieją. Ciężki oddech. Głos słabnie. Czas i powietrze staje. Co ty robisz. Noc. I tylko cień zaczyna mówić w twoim imieniu. Jak mogłeś! Bracie. No jak? A ty, dlaczego mu na to pozwalasz - Dlaczego?
    • Sąsiedzkie smaki tianguis między blokami rodzinny piknik grają w Dobble ona wierci ognistym ciałem madrytczykom za trzy lata umrze jej matka na pogrzebie wpatrzę się w jej przyschniętą twarz resztkami melona na Kijowskiej ulicy czy mam współczuć wiedząc jak żyła ojciec trząsł się kładąc wieniec na kratę jest mi przykro że cierpisz powiem tak każdemu szpikulcowi bo to broń przeciwko sobie a ksiądz niech się lepiej już zamknie nie ma ładnych pogrzebów.
    • oglądam nieśmiałe  dawne marzenia  które nie ujrzały światła dziennego    gdyby… tak czasami myślę    jaka byś była  w bliskim spotkaniu    tam wtedy  czarowałaś  byłaś niezachodzącym  słońcem  a ja  ja chmurami na niebie    bawiłaś się  moim cieniem    6.2025 andrew 
    • w niej masz drogi mleczne pokłosiem wydeptane - tu historia z korzeni w niepewność wyrasta. w niej masz ścieżki dopiero co w rosie skąpane - nie minie nawet chwila, a czas je zawłaszcza.   jest tak wyjałowiona (krucha, ślepa, głucha) monokulturą pragnień i błędów tętniących, pusta leży w bezruchu, milczy i nie słucha cichych szeptań i krzyków w koronach szumiących.   choć tak bardzo zmęczona, zasnąć nie potrafi, wciąż zakochana w niebie, z gwiazd wzroku nie spuści, będzie mu czule śpiewać przyziemne piosenki - może ją pokocha, tym marzenie jej ziści.   podszyta marzeniami bladoróżowymi, jedwabnymi nićmi i słodkim wiciokrzewem, użyźni swe zmysły, rozsieje uczuciami, odurzy zapachami i wilgotnym ciepłem.  
    • (Ojcu)   Wiesz, stoję tutaj. W tej trawie wysokiej. W słońcu. W tym rozkwieceniu bujnym i tęsknym.   W tej melancholii rozległej jak czas. W tym ogromie cichym sen głęboki otwiera powieki. I śnię tym snem potrójnym zamknięty. Tą duszną godziną upalnego lata.   Chwieją się wiotkie gałęzie. Łodygi. Źdźbła łaskoczące łydki.   I wszystko to szumi, gęstnieje. Oddycha niebem rozległym. Kobaltowym odcieniem przeciętym smugą po odrzutowcu i z białą gdzieniegdzie chmurą, obłokiem skłębionym …   W powietrzu kreślę tajemne symbole, znaki. Lgnę ustami do kory drzewa. Całuję. Namiętnie. Jak usta kochanki niewidzialne, drzewne. Liściastą boginię miłości.   Wnikam w te rowki słodkawe i lepkie od soku, czując na końcu języka tężejące grudki.   Układam zdania zapadnięte do środka, zamknięte a jednocześnie przeogromnie rozległe jak wszechświat. Jak unicestwienie. Zaciskam powieki. Otwieram… Mrugam w jakimś porywie pamięci.   Widzę idącego ojca, poprzez odczuwanie w nim tej powolności elegijnej (taką jaką się odczuwa we śnie)   Idzie powoli w wysokiej trawie. W łanach rozkołysanego morza z dłońmi złączonymi mocno i pewnie.   I rozłącza je nagle w mozaice szeptów, rozsuwając w tym złotym rozkłoszeniu zbożność i wiatr. I znowu w słońcu, i w cieniu. Za tym dębem, za kasztanem.   Za samotną w polu topolą. Chwieją i smukłą. jak palec na ustach Boga.   Idzie powoli, odchodząc. I pojawia się na chwilę, by zniknąć znowu za jakimś krzewem, co mu zachodzi znienacka drogę.   I znowu, ale w coraz większym oddaleniu. Za kępą pachnącą, za tym drżącym ukołysaniem maleńkich kwiatków, które mu spadają na głowę białym deszczem. Za jaśminem, który tak kochał za życia.   Twarz przesłaniam dłonią, szczypiące oczy, bowiem uderza mnie oślepiający promień słońca. Znienacka.   Otrząsa się w prześwicie z szeleszczących liści w powiewie. Lecz po chwili robi się duszno i cicho. Jakoś tak tkliwie. Ojciec zniknął, zapadł się. Rozpłynął, gdzieś w rozkojarzeniu sennej melancholii.   Na piaszczystej ścieżce pociętej cieniami gałęzi. A jednak był tu kiedyś i żył jeszcze. I żyje...   Jestem jedynym świadkiem tej manifestacji. Tego przemknięcia niematerialnego zrywu zakamuflowanego przed światem.   I mimo że jestem bez miejsca i przeznaczenia, notuję każdy błahy kształt. Każdy nawet zarys, który jest w czyimś zamyśle jedynie nic nieznaczącym szkicem.   W chmurze spopielałej. W nadciągającym snopie deszczu.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-06-24)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...