Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

zastanawiam się, co sądzicie o tej kłótni wyznawców Drzymały z wędrującymi hydraulikami.


Pozdrowienia

www.wiadomosci.onet.pl/1512243,2678,1,1,ciszej_prosze_z_tymi_powrotami,kioskart.html

Opublikowano

No cóż świetny artykuł i tyle. Też mam wielu znajomych, którzy wyjechali kilka lat temu i jakoś nie widać powrotów, no.. chyba że na krótki urlop. Ja sama też byłam jakiś czas temu, ale blisko w Niemczech (sezonówka) i może nie zarobiłam kokosów, ale nieporównywalnie więcej, niż tu, w żarcie zaopatrywałam sie w Lidlu, Aldi i Comie. Miałam 50 euro zaliczki na tydzień i jeszcze mi z tego zostawało. Ktoś, kto zna smak wegetacji bez perspektyw, za pieniądze, za które po prostu nie da sie tu normalnie żyć wie o co chodzi. Jedna wielka deprecha. Czekam z utęsknieniem na wiosnę i juz mnie tu nie ma, przynajmniej na kilka miesięcy.
Pozdrawiam/basia

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Pani Barbaro, jestem w szoku! Żyła pani za 50 euro na tydzień, w Niemczech i...jeszcze pani zostało (pewnie, na używany samochód?). To może, to było w N.R.D.? Ja miałem wynajęty pokój w willi, dowożono mnie codziennie do pracy 30 km i dostawałem 6o euro dziennie diety ( do łapy 30 ) i...nie wiele mi zostało. Fakt, że przywiozłem, trochę prezentów, ale...bez jaj. Ceny w Niemczech są wysokie i sami Niemcy narzekają. Właściciel domu, w którym mieszkałem, skrzyczał mnie, że wyrzuciłem butelki po piwie do kubła. A to każda sztuka 15 centów kaucji! Tak się tam liczą, z każdym groszem. Więc jak ktos pisze, że żyje tam na luzaku, to dla mnie, albo.....ściemnia, albo zasuwa po 12 godz na dobę. Pozdrawiam. p.s. Sądzę , że prędzej można takie rzeczy pisać o Anglii. Bo, tam, wydawało mi się, że ceny są dużo mniejsze niż w Niemczech (chociaż byłem tam krócej niż w Reichu).
Opublikowano

Powiem szczerze.Patriotką nie jestem i nie wiem nawet co w dzisiejszych czasach znaczy patriotyzm.Angielski znam na tyle żeby się dogadać.Jestem w miarę zaradna więc pewnie poradziłabym sobie w obcym kraju bez jakiś większych problemów, jednak mimo wszystko nie potrafiłabym wyjechać z Polski i uważam, że wyjeżdżają bardzo specyficzne osoby, które mają jedną wspólną cechę.Potrafią żyć setki tysięcy kilometrów bez swojej rodziny, przyjaciół i znajomych,bez miejsc darzonych sentymentem i swoich kątów.Kiedy pomyślę, że miałabym TO zostawić ( a to jest dla mnie wszystkim) to nie dałabym rady wytrzymać dłużej niż pół roku.Mam mnóstwo znajomych którzy jechali "za chlebem" nie raz-99% wróciła z depresją i pieniędzmi.Ale owszem są też tacy którzy wyjechali i nie mają zamiaru wracać bo tam im dobrze głównie przez pieniądze.W zasadzie tylko przez pieniądze.Są to jednak ludzie, mający inne priorytety - tylko materialne.Wkurza mnie też, że Polacy narzekają, że nigdzie nie ma pracy bo praca jest - owszem może nie taka jak byśmy chcieli ale jest.I to wcale nie źle płatna. Kasjerka w Biedronce ma 1900 zł brutto( zaznaczam, że wyjeżdżając za granice nie będziemy robić nic lepszego) więc nie narzekajmy, że jest aż tak fatalnie.Owszem polskie życie dużo zżera ale czy tak do końca opłaca się teraz wyjeżdżać gdy funt, euro wszystko spada, zaciskać pasa TAM przez 2 lata, wrócić uśmiechnąć się do siebie?Może lepiej zacząć budować wszystko tutaj, mozolnie bo mozolnie ale kto powiedział, że życie jest łatwe:-)
Za granicę bardzo chętnie - do Francji, Hiszpanii,Anglii - ale tylko na wycieczki :-)

Opublikowano

Witam, panie Johnie. Proszę jeszcze raz na spokojnie przeczytać moją wypowiedź. Czy tam jest mowa o jakimś luzactwie? Może nie wyraziłam się zbyt jasno, ale wiosną 2008 wystarczało mi 50 euro tygodniowo na jedzenie. Może ceny poszły w górę. Nie wiem, nie ma mnie tam teraz. W Niemczech są takie same sklepy Lidl, jak u nas w Polsce (akurat w Emstecku był taki sklep). Czemu wyrzucać butelki, jeśli można je sprzedać? To nie trzeba być Niemcem, żeby mieć takie podejście do sprawy :). Nie wynajmowałam pokoju w willi, lecz mieszkałam w hotelu robotniczym. Ja prezentów raczej mało kupowałam, jedynie na sam koniec parę drobiazgów. Chciałam przywieźć pieniądze do domu. A co do zasuwania po 12 godzin to w rolnictwie to jest całkiem naturalne. Niektóre prace są bardziej meczące, inne mniej. Sama wyszukałam firmę (uchowaj Boże przed polskimi pośrednikami!) w internecie, bo lubię pracę w polu. Tu w kraju wykonywałam już naprawdę różne prace, dużo cięższe, mało satysfakcjonujące i haniebnie nisko płatne.
Problem polega na tym, że Pan i ja żyjemy w dwóch różnych światach. Zapewne Pana standard życia jest o wiele wyższy od mojego, stąd to niezrozumienie. Weźmy słowo "sukces". Przecież dla każdego znaczy ono co innego.
Pozdrawiam/basia

Panno Cogito - 1900 brutto to jest około 1300 NETTO, czyli na rękę, a pozostałe 600 zł to ubezpieczenie społeczne, zdrowotne, zaliczka na podatek. Fakt, w rozliczeniu rocznym można dostać zwrot. Trzeba niestety wziąć pod uwagę fakt istnienia czegoś takiego jak manko, które przy takim systemie pracy, jaki jest w tego typu marketach (czyli bieganie jak kot z pęcherzem od kasy do palet z towarem, żeby go rozładować) zdarza się dość często. Sama byłam kasjerką przez wiele lat (akurat nie w Biedronce) i mówiąc szczerze, zdrowie straciłam i fizyczne, ale bardziej chyba psychika mi wysiadła. Czy 1300 zł miesięcznie to jest niezła płaca? Moim zdaniem nie jest to dobra płaca. Nie wiem, jakie są płace w Biedronce (bo tam nie pracowałam), ale ja pracowałam jako sprzedawca biletów za 1450 brutto czyli NETTO 1050 zł (niedawno umowa mi sie skończyła). Teraz biegam z ulotkami za 7,60 NETTO za godzinę (niestety nie na cały etat, a szkoda). A co do podejścia materialnego - przecież żyjemy w świecie materialnym i choćby nam się to nie wiem jak nie podobało to to jest fakt. Też mnie to wkurza. Ale niestety, jeść i mieszkać gdzieś trzeba.
Ostatnio na wczasach byłam 20 lat temu. Nie ma szans, żeby wyjechać na weekend przy tych zarobkach a co dopiero na wczasy. Dla mnie takie wyjazdy sezonowe co jakiś czas to dobra rzecz. Podreperuję trochę budżet.
Nie wiem, czy byłabym w stanie zostać za granicą na stałe. Trudno powiedzieć. Z rodziną - myślę, że przywykłabym.
A co jest moim priorytetem? Godnie żyć, nie martwić się co jutro włożę do garnka i mieć szansę na godną emeryturę.
Pozdrawiam/basia

Opublikowano

Droga pani Basiu! Teraz, to pani mnie nie zrozumiała. Mój standard życia jest przeciętny. Pokój wynajęła i opłacała mi firma, ze względu na brak miejsc w hotelach (robotniczych również)...okres targów Hanowerskich. Byłem, między kwietniem a majem, a więc wiosna 2008r. Dowożono mnie do pracy, a więc nie opłacałem komunikacji. Tylko czysta dieta. Kiedy zacząłem robić zakupy w pierwszych dniach, zobaczyłem, że powiedzenie " złoty zachód", można odłożyć do lamusa. Moja "bajońska" dieta, przestała działać. Szybko zrozumiałem, że jestem przeciętnym "dziadem" z Polski. I to mnie właśnie zbulwersowało!!!! Twierdzi pani, że życie za 7 euro dziennie w Niemczech, jest lepsze od "wegetacji" w Polsce???? Czeka pani z utęsknieniem na wiosnę, żeby jechać do Bauerów? Pani Barbaro, zapewniam panią, że jeśli, będzie pani żywiła sie w Polsce, za 20-cia parę złotych dziennie w Lidlu czy w Biedronce, to pani standard życia będzie podobny do tego, jaki miała pani w Niemczech ( o mieszkaniu i opłatach nie wspominam, ponieważ pani również nic nie pisała o tym. )....i jeszcze pani coś zostanie! Pozdrawiam. p.s. Jak mam być dziadem, to lepiej na swoich śmieciach.
Panno Cogito. Dużo jest prawdy w pani tekście. Dodam tylko, że wszystko jest sprawą indywidualną. Moi dwaj znajomi pracowali w piekarni w Irlandii. Jeden przyjechał po 2 miesiącach i powiedział "Daj spokój, stary. Chcą, żebym tyrał w soboty i po godzinach i w ogóle słabo płacą. A co ja koń?" Drugi, siedzi rok czasu i sprowadził żonę i syna. Pracowali w tej samej piekarni. Pozdrawiam

Opublikowano

Panie Johnie - mówi Pan, że Pana standard życia jest przeciętny. To świetnie i.. no właśnie - tym sie różnimy, bo ja jestem na samym dole tej piramidy. Z pracy w Niemczech po odliczeniu potrąceń, opłat za hotel i tych zaliczek po 50 euro tygodniowo zostało mi "coś" czyli 2100 euro (za dwa miesiące pracy, a było trochę pauz). To może nie była jakaś rewelacja, bo kurs euro był wtedy niski ok. 3,33 na granicy. No ale "coś" mi zostało. I cały czas mówię tu o wyjazdach sezonowych, a nie życiu na co dzień, bo z tym może być różnie, tak zresztą jak i w Polsce, są miasta droższe i tańsze. Ja jadąc tam cudów nie oczekiwałam. Chciałam podreperować budżet, bo naprawdę cieniutko było. I jestem usatysfakcjonowana.
A tak ciągłe pożyczki i zwracanie długów, błędne koło.
30 zł * 30 dni = 900 zł (3 osoby * 10 zł)
czynsz 371 zł
prąd 70 zł
gaz 80 zł
internet 61 zł
tel. 80 zł
razem 1562 zł

A gdzie miejsce na niespodziewane wydatki, czy zakup choćby odzieży, czy lekarstw, czy to "coś" które powinno mi zostać?
Można oczywiście zrezygnować z internetu i telefonu, z zakupu odzieży, nie kupować żadnych słodyczy, nie kupić dzieciom butów, płaszcza czy spodni, bo po kiego diaska? Ale na dłuższą metę to wykańcza psychicznie, proszę mi wierzyć.
Ja mam troszkę inne zdanie na temat bycia dziadem.
Bycie dziadem tu w Polsce bardziej mnie boli, niż za granicą. Tam jestem obcokrajowcem, nie jestem u siebie i nie dziwi mnie trochę inne traktowanie ze strony tamtejszych pracodawców. Być może dlatego, że tutaj w kraju spotkałam się z o wiele gorszym podejściem do pracownika. Tak bywa.
Cieszy mnie, że są teraz większe możliwości wyjazdu za granicę i zarobienia jakichś przyzwoitszych pieniążków.
Pozdrawiam/basia

Opublikowano

Heee! Zaraz, pani napiszę czym się różnimy. To pani żyje ponad przecietność...
Moje opłaty miesięczne:
Spłata kredytów w Bankach i zakupy kredytowe: około 1800zł!
czynsz : 620 zł
prąd:140 zł (kuchenka na prąd)
internet....itd itd
Rodzina czteroosobowa, chwilowo trzy (syn w Holandii)....to jest dzisiejsza polska rzeczywistosć. Tzw. irlandzka odmiana bidy, czyli cud gospodarczy nad wisłą. O tym, że pani zarabiała tam w miarę piniążki...nie pisała pani. Myslałem, że "żyła" pani za te 50 euro. Ok. Powiem tak. U Niemców miałem cztery przerwy w pracy i mogłem chodzić, kiedy chciałem na papierosa (nie palę) , nikt mi, na nic nie zwrócił uwagi (no, może jeden ślązak, kawał c...a).W "ich" wrocławskiej filli, jest jedna przerwa 15 min i ludzie są zwalniani za byle głupstwo. Robi się wręcz polowania na pracowników. Jak Niemcy (w większości naturalizowani Turcy) przyjechali doszkalać nas we Wrocławiu, byli w szoku......widząc taką dyscyplinę! Chodzili palić, kiedy chcieli i olewali to. O tym, że Polak najbardziej lubi gnębic Polaka, wie już cała Europa! Ma pani 100% racji. Pozdrawiam. p.s. Te butelki, miały byc przykładem gospodarności. Chciałem przekazać to, że gdyby u nas byli tacy gospodarze, to może bysmy też lepiej żyli? Chodzi mi o nasz RZĄD....i to każdej opcji.

Opublikowano

Staramy sie jak możemy asherku :D.
Panie Johnie - ja głównie pożyczam od znajomych, potem oddaję. Nie mam zdolności kredytowej.
A z butelkami to fajna sprawa jest w Niemczech. Jak już mi się trochę uzbierało szłam do Lidla, tam było takie pomieszczenie i nie wiem jak to fachowo nazwać - wrzucało się butelki do otworu w ścianie, plastikowe i szklane, w środku tylko słychać było jak są tłuczone i gniecione. Potem wyskakiwał paragonik i można sobie było zrobić zakupy. U nas niby też jest skup butelek, ale tylko szklanych. Jak na razie nic mi nie wiadomo na temat skupu butelek plastikowych. Co najwyżej można je wyrzucić do specjalnych pojemników. Ale kasy sie już nie odzyska, a szkoda..
A to że Polak lubi gnębić Polaka to jest bardzo smutne. Ciekawe, czy to się kiedyś zmieni. Chyba nie za mojego żywota :D
Pozdrawiam/basia

Opublikowano

Widziałem ten "otwór" do butelek w Realu, ale nigdy nie udało mi się oddać butelek z powrotem. Widocznie jestem typowym Polakiem:)Większość zostawiałem mojemu gospodarzowi. Najbardziej podobało mi się to, że tam skoszoną trawę zawozi sie do firmy i wrzuca do kontenerów, albo w sobotę za miasto wywozi się różne manele i wywala do różnych kontenerów. Trawę również. A jaki przy tym porządek, kierunki na parkingach. Londyn przy Hanowerze to wyglądał jak duży śmietnik...wszędzie worki ze śmieciami przy domach. Jakiś gruz, kartony (remonty)...fakt, że w większości w dzielnicach hinduskich, ale i tak nie podobało mi się u Angoli.....reasumując. Wszystko jest sprawą indywidualną!!! Jednemu jest dobrze w Puerto Rico, a drugiemu w Jokohamie. Pozdrawiam. p.s. Gorzej jak 90% mieszkańców mówi, że jest im źle w Puerto Rico...wtedy trzeba zmienić ...premiera z prezydentem :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @KOBIETA dla mnie to erotyk, delikatny, a jednak. witaj
    • Bluźnierstwo  Okrucieństwo    Krew rozlana  Na wszystkie strony    I bijące kościelne dzwony    Grzesznik karmi się swoim grzechem  A głupiec dławi śmiechem 
    • Na południe od stepu ciągnie się basen Morza Wewnętrznego. Większość jego linii brzegowiej znajduje się pod panowaniem Imperium Buduńskiego. Jeśli wliczyć w to również terytorium Chanatu Ordy Dadańskiej, który to jest buduńskim lennikiem, wtedy Imperium panuje nad całością tego morza. Tak przynajmniej mają się sprawy według państwowych dokumentów. Prawda jest taka, iż step sam w sobie nie należał ani do Unii Lechicko-Estowskiej na zachodzie, ani do Carstwa Sepentrii na wschodzie, ani nawet do Inperium Buduńskiego na południu, nie należy on w pełni do nikogo. Temu też w bezprawiu panoszą się po nim halyjskie bandy, szukające łatwego zarobku w rabunkach. Lud ten był plemieniem zahartowanym przez liczne wojny i dzikie niebezpieczne tereny.    Halyjczycy w szczególności upodobali sobie dręczenie panów południa, z racji ich innowierstwa. Mieszkańcy dzikiego stepu nie tylko byli zawziętymi wojownikami, prędkimi jeźdźcami, ale też zaprawionymi żeglarzami. Kilka wielkich rzek przecinało step, na nich to z drewna wierzbowego lub lipowego budowano zwrotne łodzie, które nazywano czajkami. Przez rzeki przepływano ujściem do morza. Będąc już na otwartej wodzie, kilkadziesiąt łodzi zbierało się w jedną grupę i Halyjczycy wyruszali na wojaż, zwany chadzką, łupiąc skarby i pustosząc liczne buduńskie porty, rozsiane na brzegach Morza Wewnętrznego.    Był schyłek kwietnia, gdy halyjska flotylla powracała na step. Obłowili się tak, że dym czerniał z odległych zgliszczy, a w mnogich garncach pełnych złota i klejnotów mogli zanurzyć ręce po łokcie. Unosili garście monet, które przesiewały się im przez palce, dźwięcząc melodyjnie, gdy na powrót upadały do naczyń. Śmiech huczał między łodziami, załoganci upstrzali swoich atamanów w wymyślne bibeloty.     Beztroski nastrój musiał jednak z czasem ustąpić. Za czajkami na horyzoncie, wśród blasku Słońca rozszczepianego przez morskie fale, majaczyły maszty galer, mknących za nimi w pościgu. Pchane były nie tylko wiatrem, lecz także wspomagane łopoczącymi o taflę wiosłami, napędzanymi siłą niewolniczych mięśni. Wkrótce jednak żagle zwinięto, a to dlatego, że zerwał się nagły wiatr i niebo zachodziło coraz gęstszymi chmurami. Poznali wtedy wszyscy załoganci, że nadciąga zlewa. Widoczność stopniowo słabła, pierwsze ciężkie krople poczęły rozbijać się o pokłady, dmący wicher zagłuszał komendy atamanów. Wzburzone fale wznosiły się na wysokości, jakich jeszcze wówczas nie spotkano, rozbójnicy trzymali się kurczowo olinowań, by nagłe uderzenie nie zmyło ich w morską otchłań. Większość jednak miała o tyle szczęścia, iż sztorm nie zachwiał ich kursu, a nawet popędził bliżej do docelowego brzegu. Jedna czajka padła jednak ofiarą chwiejnego kaprysu Doli. Odłączona od pobratymców, zboczyła ostro na południowy wschód. Łódź noc całą dryfowała, smagana ze wszystkich stron siłami natury. Rankiem rozpogodziło się, nie był to jednak koniec zmartwień porwanej załogi. Wrzuceni zostali w bliskie towarzystwo pościgowych galer buduńskich. Czajka otoczona została ścisłym kordonem, a aż dwie galery podpływały, gotowe do abordażu. Zamknięci w pułapce Halyjczycy nie stracili jednak jeszcze ducha, czajka wyposażona była w dwa falkonety, huczały one naprzemiennie, aż jedna z podpływających galer poszła na dno. Druga jednak wbiła się w pokład łodzi taranem i chmara Buduńczyków ostrzelała muszkietami załogę czajki, następnie ciasno zalała małą przestrzeń, przeskakując na nią i siekając szablami. Załoga czajki broniła się dzielnie, choć dobrze wiedzieli, że nie wyjdą z tego cało. Z szególną zawziętością walczył ich czarnowłosy ataman, który to wkrótce pozostał sam, pośród zalanych krwią ciał towarzyszy. Zabił on w samotnej obronie szablą jeszcze dwóch Buduńczyków, po czym złapano go na arkan. Spętany, wił się jak wściekły pies, ogłuszono więc go, uderzeniem głowy o maszt. Zaciągnięty został na pokład galery, wraz ze zrabowanym skarbem.   * * *    Ataman wkrótce zbudził się na ławie, pod pokładem galery. Nasiąknięty słonowatą wilgocią zapach drewna szturmował jego nozdrza, choć po chwili uderzył go dużo gorszy zapach, spoconych ciał wymęczonych niewolników. Ktoś go właśnie chlusnął wiadrem lodowatej wody, wzdrygnął się z mrozu. Smagły żołnierz krzyczał coś niezrozumiale nad jego uchem, a gdy jeniec chciał unieść pięści, by brutalnie uciszyć nieznajomego, załopotały tylko ogniwa łańcucha, był przykuty do wiosła. Czarnowłosy ataman mógł więc jedynie wbijać w tego człowieka swój niepojęcie dziki wzrok. Stojący nad nim Buduńczyk odwdzięczył się za to smagnięciem bata.    - On każe ci wiosłować - rzekł nagle człowiek siedzący obok na ławie.    Czarnowłosy spojrzał na współwięźnia, był zaskoczony, gdy zorientował się, że ten był równie ciemny na skórze, co wrzeszczący na nich żołnierz. Rozejrzał się wokół i większość tutejszych raczej przypominała odcieniem skóry Halyjczyków, Sepentrionów czy Lechitów, wszyscy jednak co do jednego ubrani byli w skąpe łachy i zarośnięci na twarzach. Nie mając wyboru chwycił za drzewiec wiosła i razem z ciemnym sąsiadem pchali i ciągneli, w ustalonym przez reszte rytmie. Wkrótce nowy więzień nie rozróżniał już, czy w ustach czuje słony posmak wody, którą go oblano, czy to już tylko spływający pot tak mu nawilża wargi. Nie miał na szczęście większych problemów z operowaniem wiosła, na swobodne jego machanie pozwalała mu tężyzna fizyczna. Było tak przynajmniej narazie, nie widział czy surowa, niewolnicza dieta pozwoli utrzymać mu odpowiednią do tego formę.     Dzień mijał mozolnie, choć tak właściwie ciężko było dokładnie ustalić porę dnia w nieustannym półmroku. Jednak wieczorem ciemność pogłębiała się i utrzymywała aż do rana, temu galernicy potrafili ogólnikowo odgadnąć, która połowa doby aktualnie panuje. Na kolację podano im półmisek sucharków. Miał on starczyć dla całej ławy, która mieściła razem pięciu wioślarzy. Czarnowłosy Halyjczyk siedział na krawędzi, tak więc podał pozostałym do rąk posiłek. Widział jak na ich dłoniach ropieją odciski od nieustannego wiosłowania. Ciężko było się nasycić skromnym prowiantem podanym przez strażników, szczególnie człowiekowi, który dopiero co przybył i nie przyzwyczaił się do głodowych porcji.     - Jak cię zwą? - zapytał smagły sąsiad.    - Jegor - odpowiedział szorstko czarnowłosy.    - Ja jestem Ekim. Ekim Jildizeli. Tu obok mnie siedzi profesor Heinrich, jest Teutonem. W trakcie rejsu nie wolno nam rozmawiać, lecz mamy chwilę swobody przy posiłkach.    - Co robisz na tej galerze? Większość tu wygląda na ludzi z moich stron, porwanych do jasyru, ty z kolei przypominasz mi Buduńczyka.    - Tak w rzeczy samej jest, jestem Buduńczykiem, lecz nie jest to fakt, który w jakikolwiek sposób mógłby uratować moją skórę. Uwierz mi lub nie, ale niegdyś byłem poważanym dostojnikiem w mej Ojczyźnie. Powiem więcej, to ja zbudowałem statek, którym teraz płyniemy, a dokładniej byłem konstruktorem i kierownikiem budowy tego i wielu innych statków. Piąłem się po szczeblach kariery, zdobywając honorowe tytuły. Co rusz stocznie z wschodnich wybrzeży Morza Wewnętrznego wysyłały mi nowe zlecenia, opiewające na wysokie kwoty. Taki stan rzeczy jednak powodował zazdrość wśród szych, które przede mną zdążyły się dobrać do koryta. Zawiązała się więc przeciw mnie konspiracja, którą przewodził niejaki Tekir. Owa konspiracja obarczyła mnie oskarżeniami o współpracę z Halyjczykami, sfałszofane listy miały dowodzić, iż to ja miałem otworzyć bramę jednego z portów, w zamian za bogactwa, których w ten sposób miałem się dorobić. Dzięki temu rozbójnicy mieli podbić miasto z dwóch frontów. Na Tengri, to wszystko oczywiście była bzdura, ale sędziowie nie chcieli mnie usłuchać. Tylko moja przykładna służba w stoczni uratowała mnie od stryczka. I w taki oto sposób wylądowałem tutaj. Siedzę już pod pokładem dłuższy czas, temu też podłapałem trochę twego języka.    - A drugi kolega jak tu trafił - Jegor zwrócił wzrok na Heinricha, przyjrzał mu się uważnie i był to mężczyzna w średnim wieku o topornie ciosanych rysach twarzy - Teutonia Wschodnia jest stąd dość daleko i leży nad innym morzem.    - Tu gdzie teraz ty siedzisz, Herr Jegor, siedział do niedawna mój asystent, Markus. Ja i on byliśmy ludźmi nauki, archeologami. Zmierzyliśmy w te strony w poszukiwaniu pewnego starożytnego miasta, którego dzieje zatarły się pod naporem zęba czasu. Badaliśmy już je od kilku lat, po tym jak pewien kupiec dostarczył nam gliniane tablice zawierające osobliwe znaki. Kupiec zarzekał się, że fale wyrzuciły te tablice na brzeg. Udało nam się ustalić, iż owe znaki były w rzeczywistości dawno zapomnianym pismem, które staraliśmy się przez następne dwa lata rozszyfrować. Powiodło nam się, gdy zauważyliśmy, iż niektóre symbole naznaczone są pewnym podobieństwem do dialektów używanych przez starożytne, kilku tysiącletnie ludy znad brzegów Morza Wewnętrznego. Po rozgryzieniu tajemniczych tablic, poznaliśmy przybliżoną lokalizację miasta. Dotarłszy do wybrzeży Morza Wewnętrznego, wynajęliśmy barkę, która miała opłynąć kilka razy basen morza, w poszukiwaniu wyspy, na której według glinianych kronik rzekome miasto miało się wnosić. Mein gott, popełniliśmy jednak z Markusem wielki błąd, gdyż nie sprawdziliśmy na czyją tak naprawdę łajbę się pakujemy, a gdy się w tym zorientowaliśmy, było już za późno. Otóż łódź, na której pływaliśmy, należała do piratów. Podczas rejsu napotkaliśmy Buduńską galerę, która bez ostrzeżenia nas zaatakowała. Zostaliśmy wzięci za część załogi i pojmani jako jeńcy. Pływam tu od tego czasu. Markus niestety niedawno wyzionął ducha z wycieńczenia.    Przerwa na posiłek skończyła się, oznajmił to schodzący pod pokład Buduńczyk. Smagnął kilka razy batem w powietrze i rozdarł gardło, po tym powrócił na wyższy pokład i powtórzył tam tę czynność. Jegor wywnioskował, iż nad nim muszą również siedzieć rzędy niewolników. Wiosłowali przez pół nocy, po czym nastąpiła dłuższa przerwa. Wzmożył się wiatr i galera rozwinąć mogła żagle, rozmowy jednak między więźniami w dalszym ciągu były zakazane.    Mijały kolejne dni, a Jegor zżywał się powoli z towarzyszami niedoli, każdego dnia dzieląc z nimi cierpienie i posiłki. W takich warunkach lepiej można poznać człowieka, niż zna go własna matka. I tak minęły dwa tygodnie katorżniczej pracy na galerze. Nadszedł w końcu czas, kiedy to atmosfera panująca wokół zaczęła się zmieniać, zrobiło się wyraźnie duszno. Jegor wyczuwał instynktownie, że coś osobliwego wisi w powietrzu. Choć grube dechy kadłuba wygłuszały dźwięki z otoczenia i słychać było głównie tylko skrzypienie. Mimo wszystko jednak jego wyczulony słuch wyłapał, iż fale stawały się coraz bardziej burzliwe. Łomotały też w burty i statek kołysał się chaotycznie z coraz większą siłą. Nad głowami galerników rozległ się jakby huk armatni, coś trzaskało i powaliło się z łomotem, do nozdrzy dobiegał duszący zapach. Strażnicy na dolnym pokładzie zaczęli się wiercić z niepokoju, ktoś ich wezwał na górę. W zamian dwóch Buduńczyków zbiegło na dół, obaj w drżących dłoniach nieśli pęki kluczy, a przerażenie malowało się na ich niezwykle pobladłych twarzach. Jeden z nich podbiegł do Jegora i uwolnił go z ciasnych, stalowych obręczy. Drugi podbiegł do innego Halyjczyka. Wrzeszczeli coś i wtedy Jegor zauważył, że obaj Buduńczycy trzymają w rękach wiadra.    - Statek się pali, cały forkasztel w ogniu, fokmaszt obalony, jest kilku rannych - wyjaśniał w pośpiechu siedzący obok Ekim - brakuje im rąk do gaszenia.    Jegor nie zastanawiał się więc więcej, podniósł się z ławy, kolana strzeliły mu od zbytniego zasiedzenia się, wziął podawane mu przez Buduńczyka wiadro i gdy ten odwrócił się, myśląc, iż Jegor posłusznie za nim podąży i pomoże przemóc pożar, pojmany ataman z potężnym zamachem rozbił wiadro na buduńskim czerepie. Huk zaalarmował drugiego marynarza, skorzystał na tym oswobodzony rodak Jegora i również i on rozbił wiadro na łbie klucznika. Obaj następnie powalili i skopali zdezorientowanych marynarzy, a gdy ci byli już nieprzytomni, porwali ich klucze i bułaty, po czym zaczęli oswobadzać pozostałych niewolników. Oswobodzeni powstawali dość niepewnie, ich wola została już złamana, Jegor jednak starał się ich zagrzać do buntu. Od strony rufy znajdowała zbrojownia, każdy przytomniejszy na umyśle rzucił się w jej stronę. Uzbrajali się w berdysze i bułaty, niektórzy wzięli dodatkowo pistolety, znaleziono nawet kilka garłaczy. Gdy strażnicy powrócili pod pokład, w zmartwieniu długiej nieobecności kluczników, czekała ich niemiła niespodzianka. Dwóch pierwszych błyskawicznie zostało zabitych, następna dwójka zdążyła przed śmiercią wznieść alarm, reszta nie śmiała już zejść do galerników. Chaos całkowicie zapanował po środku Morza Wewnętrznego. Buduńczycy wrzeszczeli coś do oswobodzonych niewolników, Ekim wyszedł na przód, by uważniej się temu przysłuchać. Wzdrygnął się nagle wystraszony, źrenice okolone ciemno-dębową barwą mu zmalały.    - Na Tengri! Zamierzają rozstrzelać niewolników na górze, jeśli nie złożymy broni - wyjaśnił drżącym głosem.    - Parszywie z nami postępują. Mam ja jednak plan jak się z nimi rozprawić. Tamci na górze są teraz zbici w ciasną masę, przez to, że wszyscy wybiegli na górny pokład. Podzielimy się więc na dwie grupy. Pierwsza, ta większa, stanie przy schodach do górnego pokładu. Druga grupa, dzierżąca garłacze, rozlokuje się na całej długości statku. Na mój sygnał, jednocześnie, druga grupa ma wystrzelić salwę w sufit, a pierwsza wybiegnie na górę, nie bacząc na nic. Choć deski pokładu są grube i wątpię, że garłacze narobią tym na górze poważnych szkód, choć kilka pocisków powinno się przebić i przynajmniej lekko zranić i zdezorientować tamtych. Po wystrzale, druga grupa złączy się z pierwszą. Będziemy na nich szarżować i rozniesiemy ich szablami, jeśli nie, to i tak nie ma dla nas ratunku.    Entuzjazm buntowników opadł, kilku było gotowych pójść na układ z Buduńczykami. Spora część jednak była już wyjątkowo zdesperowana i czuła niebywały wstręt do wiosła. Nie widziało się im spędzić pod pokładem nie do końca wiadomo ile jeszcze lat, nim krewni ich wykupią lub pomrą z wycieńczenia. Tak więc postąpili według wskazówek atamana.    Wrzask dobył się z gardła Jegora, a tuż za nim podążyła ogłuszająca salwa garłaczy. Szarża dowodzona przez atamana była w tym czasie już u szczytu schodów. Błyskawice pląsały wokół czarnych obłoków, wiatr zagłuszał niemal całkowicie wszystkie głosy, płomień na statku strawił już połowę pokładu, tak naprawdę połowa jeńców zdążyła już przez to ścierpieć okropne katusze i umrzeć w beznadziei. Nic z tego nie zatrzymało jednak szaleńczej szarży, rozpaliło to ją nawet jeszcze bardziej, gdyż musieli się pospieszyć, by ratować kogo się da. Buduńczycy oczywiście nie spodziewali się tak desperacko rozpaczliwego ataku. Padali cięci w szaleńczej furii wygłodniałych Lechitów, Sepentrionów i Halyjczyków. Tylko kilku wciąż przykutych niewolników padło od muszkietowych kul, większość strzelców, by ratować swe życie, skupiła się na napastnikach. Stojącej w tyle grupie drugiej, udało się nabić garłacze, pierwsza grupa więc rozstąpiła się, strzelcy wybiegli na przód i przerobili resztki buduńskich marynarzy na poszatkowane strzępy mięsa. Galera została w pełni oczyszczona z Buduńczyków, z wyłączeniem Ekima oczywiście.     W trymiga zabrano się za uwalnianie niewolników. Pokład wciąż płonął, spopielony taran odpadł, burtt również się zajarzyły, kadłub mógł wkrótce pęknąć na pół. Jegor kazał chwytać za wiadra i szukać beczek z wodą, sam złapał za ster, by uregulować kurs. Zbliżali się bowiem nieubłaganie w kierunku ostro wystających z wody i gęsto usianych skał. Wiatr i fale jednak zdawały się być potężniejsze od steru, galera niechybnie zbliżała się ku kolizji. Ostatni rozkaz Jegora brzmiał “Trzymać się”. Po tym statek mocno uderzył w skałę, przewracając go, uderzenie głową w pokład pozbawiło go przytomności. 
    • Ktoś ważny zawodzi — z dodatkiem obrazy. Coś niewybaczalnego. Na horyzoncie pojawia się dal dusz, które kiedyś były sobie bliskie. Mijacie się w prozie życia, udając nieznajomych.   Zapomniane chwile radości i spełnienia, spotkania w kawiarni, z wkładką do kawy pełną łez śmiechu. Zapomniałeś, jak było?   Siedzisz na kanapie w towarzystwie samotności. Hej, świecie — czy naprawdę ci się to opłaca?   Mądrością życia są dobrze obstawione obligacje z kapitałem relacji. Opłaca się tobie…?

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Roma Ten wiersz jest jak cicha modlitwa, szeptana między wiarą a czułością. Nie potrzebuje wielkich słów – wystarczy jego prawda. Pozdrawiam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...