Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

moknę w deszczu
zanurzasz usta
zaspakajam pragnienie
diamentową ambrozją

spłynąłem ze schodów
prosto pod twoje stopy
przywiązałem sie sznurówką

śpieszysz się koło mnie
zmoknięta jak dalmatyńczyk
dostrzegłem tę kroplę
spadła z oczu wzruszona

czy tylko doceniasz
choć lubimy to oboje
nie oszczędzamy się
wśród świateł
idziemy pod rynną

nad patelnią suszę dłonie
trochę oleju do głowy
przecież miałem parasolkę

Opublikowano

jest jakaś beztroska w tym wierszu, coś jak słynna "Deszczowa piosenka" z Fredem Asterem w roli głównej...
nie wiem tylko, jak można zaspokoić pragnienie diamentami, wiem że można tylko boleśnie go zaostrzyć, i choć to tylko porównanie - porównanie jest zgrane już i banalne;

nie wiem, czy ta sztubacka sznorówka konieczna - "przywiązałem się do ciebie"
- i szlus!

kolejna zwrotka przegadana po "dalmatyńczyku" - obyła by się bez takich "wzruszających" świergoleń...

z końcówki wyciągnąć można zręczniej esencję - bardziej jeszcze z zaskoczenia, ale pod warunkiem skreśleń i przemieszczeń szyku zdaniowego...
pozdr. J.S

Opublikowano

fajowo:):) szczególnie puenta to takie uprzytomnienie sobie,
że coś tam podmiot lir. miał w ręce, a tutaj pięknie wyeksponowane
piękno osoby w deszczu kwitnie- tak odczytałam:) ciepłoniaście
(pierwsza jest gotowa zwr.; może te dalmatyńczyki takie pod bajkę)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


ale te dalmatyńczyki to nie moje słowa więc nie mogę wyrzucic:)
dziękuje za obecnośc, pozdrawiam serdecznie:)

a to nie wyrzucaj, ciapki też muszą być:):):)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


ale te dalmatyńczyki to nie moje słowa więc nie mogę wyrzucic:)
dziękuje za obecnośc, pozdrawiam serdecznie:)

a to nie wyrzucaj, ciapki też muszą być:):):)
no właśnie nigdy ich nie za wiele:)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Jo, hałda - jęzor, jak łopata: połkaj. Rozę jadł, ahoj!            
    • Musi lec z celi sum.               Kasia i sak.    
    • nie boje się miłości uwielbiam ją bo pomaga zrozumieć uśmiech i płacz   nie boje się miłości będę ją kraść tym którzy jej nie rozumieją   nie boje się miłości bo jest jak baśń która zawsze ze złem wygrywa   nie boje się jej bo  jest światłem które noce upiększa   nie boje się gdyż nauczyła mnie zrozumieć to co w sercu się tli.  
    • Wszystko co im powiedziano, przyjęli że to nie prawda, nie wiedzieli i bez krytycznie to powtarzali    Robili wszystko co im kazano, nie przypuszczali że robią źle Chodzili tymi samymi drogami Co wielki autorytet    A kiedy on dał znak Bez zastanowienia podążali za nim  Wierzyli że idą w imę chwały  więc swoje życie w ofierze za niego dawali I nigdy się nie przekonali że nie podszepnie umarli    Teraz leżą w grobach  puste, zimne twarze  Nie jako bochaterowie, nie jako zbrodnie ale jak marionetki nie świadome niczego  nie są wspominani i nigdy nie będą
    • Idą - choć nikt ich nie woła. W kieszeniach mają wersy, które uciekły im z rąk jak szczury z tonącej metafory. Robią miny poważne, choć słowa mają z waty, a każde zdanie składa się jak łóżko polowe po nietrzeźwej wojnie z samym sobą. Przystają na rogach własnej niepewności: „może napiszemy o świetle?” - pytają, po czym kręcą głowami, bo światło za jasne, a cień za ciemny. Więc stoją w półmroku - idealnym dla niezdecydowanych, tych, co wciąż stroją instrumenty, ale nigdy nie grają melodii. Każdy z nich niesie w plecaku niedokończony wiersz o „poszukiwaniu siebie” - taki, którego nie przeczyta nawet pies, bo pies ma godność i węch do rzeczy skończonych. A między kartkami plecaka czai się ich własny strach - taki, co syczy jak kot wyrzucony z metafory za brak talentu, i drapie, gdy ktoś próbuje napisać prawdę. A jednak idą - zamaszyści jak prorocy własnych pomyłek. Śmieszni, bo chcą pisać o ogniach, lecz boją się zapałki. Groteskowi, bo robią krok w przód i natychmiast krok w bok, jakby tańczyli z losem, który wcale nie przyszedł na bal. I gdy już, już mają ten WIELKI wers (ten, który miał ich ocalić), nagle - bach - wpada im do głowy wątpliwość o smaku marginesu, i cały świat rozsypuje się jak źle sklejona metafora o świcie. Bezradni wsłuchują się w ciszę - tę samą, która niczego nie obiecuje, bo jest lustrem tak krzywym, że odbija tylko to, czego w sobie nie chcą widzieć. Próbują jeszcze raz, z nową odwagą - i znów odkrywają, że wena, ich półetatowa bogini, rzuca natchnienie jak handlarka ryb: byle jak, byle gdzie, byle sprzedać złudzenie. A oni łapią to w locie, jakby to było złoto, choć najczęściej jest to mokra gazetka z wczorajszą pogodą. Tak sobie tuptają, armię poetów udając - każdy chciałby być meteorem, a kończy jako iskra o krótkim oddechu. A może i dobrze - bo w tej ich śmiesznej, roztrzepanej tułaczce jest coś niezwykle ludzkiego: pragnienie, by wreszcie złapać słowo, które nie ucieknie. Bo słowo, które dogonisz, pierwsze cię ugryzie - żebyś wiedział, że było żywe.            
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...