Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Kolejna wersja - ale chodzi przecież o to, żeby złapać wodę do łodzi ;)


dziurawa łódź -
a ty dokąd,
księżycu?


czyli taki obrazek, ale wieczorem (akurat tylko to znalazłem w sieci)

www.dfv.pl/gallery/tag/łódka?g2_itemId=148211
Opublikowano

Kolejny:

dziurawa łódź -
a ty do kogo
księżycu?



"Do kogo" nadaje teraz kierunek, a nawet nabiera kontekstu erotycznego.
I tu jako ilustracja posłuży przepiękny wiersz:


Spotkanie nocą

Szare morze, ląd z czarnego laku,
Żółty półksiężyc wiszący nisko
I drobna fala, co wstrząsając rzeźwi
Te pukle, które sen pomierzwił,
Gdy wchodzę w zatokę łodzią śliską
I gaszę rozpęd na mokrych piachu.

Jeszcze mila po brzegu słonym, gorącym,
Przejście pola aż po ciemne progi,
Stuknięcie w szybę, skrzyp okiennej deski,
Błysk i zapałki płomień niebieski,
I ten radości głos i trwogi,
Cichszy niż nasze serca bijące.


Robert Browning
(nie wiem, kto przetłumaczył)

Opublikowano

Jeszcze jedna wersja:


jak cicho
zatonęła w księżycu
stara łódź



I oczywiście ilustracja, niestety tym razem tylko mój wiersz:


Noc czarcią chochlą wody kołysze,
zaplątały się gwiazdy w grążelach.
Księżyc rozcięty pomostem na pół
w sennych refleksach złocisty tka ból,
para łabędzi na nim rozbiela
wtulając dzioby w puszyste cisze.

Na ciemnym brzegu kochanków dwoje,
odblaski chłonie w niemym zachwycie
i wciąż im mało, ciągle nie dosyć,
jakby się bojąc szeptem coś spłoszyć -
myślą zapadli w błogim niebycie
i topią w ustach dnia niepokoje.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Od razu zobaczyłam księżyc "wsiadający" do łodzi i odpływający od Ciebie lub od Was.
Czuję i Twój żal do księżyca i dziecięcą niemal bezradność, ale i zaniepokojenie jego losem.
Twój obrazek nasuwa wiele interpretacji, ale ta jest mi najbliższa z tym, że
z drugiego haiku wstawiłabym tu "dziurawa" (chociaż nie jest to aż tak konieczne) i pozbyłabym się przecinka.

To haiku podoba mi się tak bardzo, że aż Ci go zazdroszczę :-))
Gratuluję i pozdrawiam :-))

[quote]Zainspirowane haiku Magdaleny
No, ale żeby aż tak? ;-))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Wiersz w duchu (choć nie wiem, czy BK lubi być z kimś zestawiany, porównywany) poetów młodopolskich. Sylabiczny, szeptany, szatański.

Pozdrawiam, :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Boskie Kalosze,

Lata kreowania świata za pomocą słów i zachwyt czytelników (również mój) zostawiły na Tobie
trudne do usunięcia piętno.
Między dobrą poezją zachodnią a haiku jest taka różnica jak między wynalazkiem a odkryciem.
A jeśli do tego dodać zachodni stosunek poety do czytelnika, to różnica ta może być nawet
sprowadzona do prezentacji przez wynalazcę jego cudownego dzieła i wykonywania doświadczenia
chemicznego tak, by obserwatorzy odkryli kolejne prawo przyrody.

Wygooglaj:
moon water
i przejdź do grafik, a zobaczysz, że to, co się nocą odbija w wodzie (rozmytą plamę światła)
trudno nazwać księżycem. A skoro w łodzi nie ma księżyca-pasażera, zamierzona przez autora
relacja pomiędzy obu częściami utworu jest dla zwykłego czytelnika haiku, tj. dla mnie w ogóle
nieczytelna, przesłanianaa przez relację pomiędzy starą łodzią i zasuwającym po niebie księżycem.
Jednak nawet ta relacja jest wg mnie mało czytelna (księżyc przemierzający niebo/jezioro
bez użycia łodzi), mało spójna jeśli chodzi o nastrój fragmentu i frazy.

Popracuj nie tyle nad kolejnym wariantem/znaczeniem pytania, co nad klimatem całego utworu.


old boat
filled with water
filled with moonlight


Pozdrawiam,
Grzegorz
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Boskie Kalosze,

Lata kreowania świata za pomocą słów i zachwyt czytelników (również mój) zostawiły na Tobie
trudne do usunięcia piętno.
To jest katana obosieczna. Lata czytania haiku, zwłaszcza anlojęzycznych
oddalają od tego co istotne. Przynajmniej coraz częściej nad tym myślę.
Ostatnio przyszedł mi do głowy z pomocą... Chopin. Dlaczego Japończycy
wciąż czują, słyszą muzykę Chopina? Chyba już bardziej od jego Rodaków.

[quote]
Między dobrą poezją zachodnią a haiku jest taka różnica jak między wynalazkiem a odkryciem.
A jeśli do tego dodać zachodni stosunek poety do czytelnika, to różnica ta może być nawet
sprowadzona do prezentacji przez wynalazcę jego cudownego dzieła i wykonywania doświadczenia
chemicznego tak, by obserwatorzy odkryli kolejne prawo przyrody.

Wygooglaj:
moon water
i przejdź do grafik, a zobaczysz, że to, co się nocą odbija w wodzie (rozmytą plamę światła)
trudno nazwać księżycem. A skoro w łodzi nie ma księżyca-pasażera, zamierzona przez autora

Czasem zdarzało mi sie popłynąć nocą na ryby starą łodzią, która przepuszczała
wodę. Wchodzisz do suchej łodzi, bo stała na brzegu odwrócona do góry dnem,
płyniesz hen pod drugi brzeg i nagle patrzysz, a tu... księżyc na dnie. Masz pasażera.
To dlatego coraz ciężej się wiosłuje!

[quote]
relacja pomiędzy obu częściami utworu jest dla zwykłego czytelnika haiku, tj. dla mnie w ogóle
nieczytelna, przesłanianaa przez relację pomiędzy starą łodzią i zasuwającym po niebie księżycem.
Jednak nawet ta relacja jest wg mnie mało czytelna (księżyc przemierzający niebo/jezioro
bez użycia łodzi), mało spójna jeśli chodzi o nastrój fragmentu i frazy.

Ale wtedy musiałbym tłumaczyć swoją obserwację, tak jak teraz ;)
Komuś po prostu żaba wskakuje do stawu, wrony gromadzą się wieczorem na gałęziach
a tu, do dziurawej łódki z każdym ruchem wiosłavdosiada się księżyc.

Popracuj nie tyle nad kolejnym wariantem/znaczeniem pytania, co nad klimatem całego utworu.

[quote]
old boat
filled with water
filled with moonlight

Ten obraz jest statyczny, pewnie zasugerowany fotografią z linka.
Tymczasem chodzi o księżyc vis a vis, który widać nagle na dnie,
kiedy płyniemy dziurawą łodzią:

K



ja
--k--


gdzie K - to księżyc, k - jego odbicie na dnie łodzi, ja - wioślarz


Wydaje mi się, że zapis jest wystarcząjacy. To zanczy: trzeba odrzucić
"nasycanie się" wody w zatopionej łódce wschodzącym księżycem. Skoro
trzeba napisać o tym oddzielnie, to znaczy, że jednak chodzi o coś innego.

Dziękuję i pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Nie wiem, może jest młodopolski :) Ale mnie cieszy to, że wydał Ci się:
szeptany i szatański. Chodziło przede wszystkim o oddanie nastroju tego,
co nas ogarnia w takich chwilach:
nagłych stęknięć, tajemniczych trzasków gałązek na brzegu, ni stąd ni zowąd
cichego plusku (czy to na pewno tylko żerująca ryba?).

Dziękuję i pozdrawiam :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Tak, jak w pierwszym haiku widziałam księżyc "wchodzący" do łodzi, która jest przy brzegu, tak teraz interpretacja trochę zmienia kierunek i też mi się bardzo podoba :-))
Tu można snuć opowieści chyba bez końca.

[quote]Przecinek? :) Może to i dobrze, że uwiera? Taka... dziur(k)a w całym ;)

stara łódź
ta jasna plama na dnie
to ty księżycu?

Pozdrawiam,
Magda :-))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Boskie Kalosze,

1) Moje uwagi rzeczywiście dotyczyły obrazka i odległości obserwator-odbicie większej od ok.3 metrów.
Przy odległości mniejszej, księżyc choć zniekształcony trzyma fason ;-).
W tym więc przypadku - nie dotyczą.

2) Widok księżyca w wodzie na dnie łódki nie jest na tyle powszechnym doświadczeniem, by autor mógł
się do niego odwoływać próbując wciągnąć do gry czytelnika. Wg mnie trzeba ten obraz czytelnikowi
bardziej podpowiedzieć lub nie zmieniając utworu (o plusku wioseł) - stworzyć haigę.

3) pomimo (2) haiku o plusku wioseł, chociaż działa (u mnie) na obrazie pyzatego żeglującego po
niebie bez łódki, jest bardzo klimatyczne (dynamika we fragmencie i frazie, w obu częściach elementy
klimatu podróży)


night walk
following the moon
from puddle to puddle


Pozdrawiam,
Grzegorz
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Boskie Kalosze,

1) Moje uwagi rzeczywiście dotyczyły obrazka i odległości obserwator-odbicie większej od ok.3 metrów.
Przy odległości mniejszej, księżyc choć zniekształcony trzyma fason ;-).
W tym więc przypadku - nie dotyczą.

2) Widok księżyca w wodzie na dnie łódki nie jest na tyle powszechnym doświadczeniem, by autor mógł
się do niego odwoływać próbując wciągnąć do gry czytelnika. Wg mnie trzeba ten obraz czytelnikowi
bardziej podpowiedzieć lub nie zmieniając utworu (o plusku wioseł) - stworzyć haigę.

3) pomimo (2) haiku o plusku wioseł, chociaż działa (u mnie) na obrazie pyzatego żeglującego po
niebie bez łódki, jest bardzo klimatyczne (dynamika we fragmencie i frazie, w obu częściach elementy
klimatu podróży)


night walk
following the moon
from puddle to puddle

Tak, spacerujące haiku jest bardzo ładne, ale mówi o czymś innym.
Wiadomo, że po deszczu księżyc świeci w kałużach. Plusk wioseł chyba jest dobry,
bo nadaje tempa a nieszczelna łódź pozostaje w domyśle. Co prawda dziura na dnie
nie jest już tak oczywista, ale czy o to chodzi? Raczej o to, że księżyc też... płynie.
Ten na niebie i ten w łódce - na gapę. Co do Twojego 2) punktu to zgadzam się
z nim całkowicie. Ale czy to powód, żeby dostrajać swoją wrażliwość do tego,
co oczywiste? Dlatego wspomniałem o żabie i wronach - może żaba jest po prostu
sygnałem do ataku dla wodnego drapieżnika, a wrony... co niby w tym niezwykłego,
skoro nawet kury zlatują się wieczorem do kurnika?
A jednak tworzą obrazy, jak dla mnie - prawdziwie piękne, bo... zazębiające się
gdzieś poza tym, co zwykłe i oczywiste.

Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Bardzo fajne, myślałem nawet o tym, że księżyc jakby wyłazi wtedy niepostrzeżenie z wody
i wiesz, co mi przyszło do głowy? Nieoczekiwanie coś zgoła innego:


wczesna jesień -
kto by pomyślał wiosną
że przez dziury w ubraniu?


czyli coś takiego:


jesień -
coraz większe
dziury w swetrze


Tylko tu odzienie staje się coraz lżejsze i dlatego "na własnej skórze" czujemy
to co nadchodzi, a czego nie poczulibyśmy w innej sytuacji.
Natomiast dziurawa łódź sprawia, że coraz ciężej nią wiosłować.
W końcu zauważamy w niej... księżyc. - A ty dokąd, psubracie?

Dwie odwrotne sytuacje, które jednak tak samo "zmuszają", żeby spojrzeć - na zewnątrz siebie ;)

Pozdrawiam.
Opublikowano

Boskie Kalosze,

Cały czas chodzi mi o to, że czytelnik wiele może sobie dopowiedzieć, wytłumaczyć, itd.
ale trzeba mu takie możliwości stworzyć, np. w utworkach:

nocny połów -
na dnie starej łodzi
jedynie księżyc

stara łódka
nabiera wody -
wysiadka, księżycu


czytelnik znajdzie wytłumaczenie tego, jak to jest możliwe, że w łodzi jest księżyc.
U Ciebie czytelnik sobie tego nie wytłumaczy, gdyż dla niego (dopóki ustawa nie mówi inaczej)
księżycem jest to coś na niebie. Ten obraz jest tak mocny, że gros czytelników może w ogóle
nie wziąć pod uwagę tego, że może chodzić (również, a nawet przede wszystkim) o coś innego.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


To wszystko, w skompresowanej formie, powinno być w utworze, a nie w komentarzu.

Pozdrawiam,
Grzegorz
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Nie, to jest obraz a nie historyjka obrazkowa. Tak jak coraz więcej wron siada na gałęzi
i kojarzy się to komuś z gęstniejącym zmrokiem, a nie z tym, że zapomniał zamknąć kurnik ;)
Podobnie w tym haiku chodzi o nastrój, a nie opis jakiejś sytuacji, jakby to była jakaś
historyjka obrazkowa. Dość mam rysunków :)

Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Tak :) Kiedy przeczytałem Twoje haiku z księżycem i łodzią, również pomyślałem
sobie, że to nieprzebrany temat.
Ale, ale... już prawie jesień - najwyższy czas wyrzucić księżyc na brzeg.
Niech poczuje się tak samo obco, i niepotrzebnie jak ci, którzy muszą
wracać tam, gdzie nie chcą wcale wracać:


jesienne ognisko
z naszego dziurawego kajaka
- od dziś księżycu śpisz w trawie


Aha... metafora? Czemu nie, w końcu mówi to Peel, to jego słowa :)

Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • a woło pałac cała połowa  i krowa a worki 
    • Facet to ma w życiu przerąbane. Uchodzi za chuligana lenia itp. Przejawem tych uprzedzeń jest dowcip: „Gdzie można znaleźć idealnego mężczyznę? Takiego, który chodzi spać o 21.00, wstaje o 6.00, sam ścieli swoje łóżko? W więzieniu.” Kiedyś to słyszałem, a niedawno znalazłem to znowu w internecie. I czuję się przez taką narrację trochę dyskryminowany jako mężczyzna. I dlatego zacząłem się zastanawiać, czy nie może to dotyczyć także idealnej kobiety… . Aż w końcu sam doświadczyłem, jak to może być za sprawą … mojej żony.   Z Agnieszką jesteśmy małżeństwem od trochę ponad trzech lat. Ja mam lat 37, jestem bibliotekarzem i nauczycielem akademickim, Agnieszka ma 30 lat i jest dziennikarką. Nie żebym chciał uchodzić za takiego całkiem „grzecznego chłopczyka”, ale to jednak moja małżonka ma większe skłonności do lekkomyślności i ... do alkoholu. Nie, żeby była alkoholiczką albo pijaczką, ale jednak, jak to się mówi, „lubi sobie wypić”. O tej jej lekkomyślności mogą opowiedzieć coś ci, którzy poznali jej styl jazdy samochodem. Ja natomiast doświadczyłem tego jej podejścia do życia, kiedy gdzieś razem szliśmy, ja stawałem na czerwonym świetle, a ona, jak gdyby nigdy nic, właziła na jezdnię. Dzieci, póki co, jeszcze nie mamy. I dlatego miałem nadzieję, że uda mi się Agnieszkę przed pojawieniem się naszego pierwszego dziecka trochę wychować w kierunku nieco bardziej odpowiedzialnego zachowania. Aż zdarzyło się coś, co mnie w znacznej mierze wyręczyło w tych wysiłkach wychowawczych.   Któregoś wiosennego wieczoru Agnieszka była na imprezie urodzinowej swojej redakcyjnej koleżanki. Wszystkie dziewczyny miały wypite i dlatego oczywiście pod koniec imprezy zostały wezwane taksówki. Kiedy jedna z taksówek mocno się spóźniała, moja Agnieszka, będąc w stanie zdecydowanie nietrzeźwym, uparła się, żeby koleżankę, dla której była przeznaczona ta spóźniająca się taksówka, podwieźć do domu samochodem gospodyni przyjęcia. Ponieważ moja żona w stanie upojenia alkoholowego stawała się bardzo stanowcza, natomiast dziewczyna, u której była impreza, pod wpływem alkoholu popadała w stan daleko idącego zobojętnienia, mojej żonie udało się wyciągnąć od niej kluczyki od samochodu i tak zaczęła się feralna jazda.   W stanie nietrzeźwym Agnieszka nie była w stanie jechać prosto i tak zjechała na lewy pas i uderzyła w bok samochodu stojącego przy lewym pasie jezdni, w którym nikogo nie było. Była to bardzo mała ulica, na której nie było prawie żadnego ruchu, znalazł się tam natomiast przypadkowo patrol drogówki, który bez najmniejszego problemu podjął czynności, ponieważ Agnieszka po tej kolizji nawet nie próbowała dalej jechać. No i okazało się, że miała 0,6 promila we krwi i dlatego sprawa trafiła do sądu, który był nieubłagany. Pomimo starań obrońcy Agnieszki, żeby sąd orzekł karę w zawieszeniu, moja żona została skazana na sześć miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności za jazdę w stanie nietrzeźwym. Sędzia, mężczyzna na oko w wieku przedemerytalnym, argumentował, że lepiej za pierwszym razem stosunkowo surowo ukarać i w ten sposób dać wyraźny sygnał zarówno oskarżonej, jak i całemu społeczeństwu, jak bardzo niebezpieczne jest takie zachowanie i w ten sposób powstrzymać rozwój szkodliwych skłonności u podsądnej. Pan sędzia był poinformowany o mandatach, jakie Agnieszka dostała nie tak dawno temu za przekroczenie prędkości i przechodzenie na czerwonym świetle. Przekonywał w uzasadnieniu, że Agnieszka wymaga bardziej intensywnego wysiłku wychowawczego, niż byłoby to możliwe w warunkach wolnościowych. Najwyraźniej argumentacja sędziego przekonała Agnieszkę, bo zrezygnowała z odwoływania się od wyroku. Wyrok się uprawomocnił i po jakimś czasie Agnieszka dostała wezwanie do zakładu karnego.   Tego dnia, kiedy Agnieszka udawała się do więzienia, żeby odbyć karę, ja nie miałem czasu jej odprowadzać. Pożegnaliśmy się rano, jak zwykle, szybkim całusem. Potem, przez następne dwa tygodnie, kontaktowaliśmy się ze sobą przede wszystkim telefonicznie. Ale te rozmowy telefoniczne były raczej zdawkowe. Aż wreszcie po dwóch tygodniach doszedłem do wniosku, że w zasadzie nic o tym nie wiem, jak Agnieszka w tym więzieniu żyje i zacząłem myśleć o jej odwiedzeniu. Nie, żebym się o Agnieszkę bał… To nie było w stylu naszego małżeństwa, żeby się bać o siebie nawzajem. Po prostu byłem ciekaw, a nawet bardzo ciekaw, jak tam leci u żony. O więziennictwie, także tym dla kobiet, miałem bardzo blade pojęcie. Jakieś tam migawki w telewizji, jakieś newsy ze zdjęciami w internecie, kiedyś może jakiś reportaż, ale poza tym nic… A więc tym bardziej byłem ciekaw, jak tam teraz wygląda.   Tym bardziej byłem ciekaw, jak to jest w takim więzieniu dla kobiet, że Polska się bardzo mocno zmieniała. Po kolejnych przejściach politycznych w zasadzie całkowicie załamał się system pookrągłostołowy. Budowanie wpływów sił globalistycznych, jakie nam towarzyszyło od początku transformacji ustrojowej na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku, a może i wcześniej, zostało przerwane, a jego efekty w znacznej mierze zniweczone, chociaż nie wszyscy to otwarcie przyznawali. W debacie publicznej główne siły polityczne zaczęły otwarcie negować ideę doganiania przez Polskę dobrobytu, czy to krajów zachodniej Europy, czy Ameryki Północnej, czy też jakichkolwiek innych tzw. krajów wysokorozwiniętych. Zaczęto nawet w dyskusji głównego nurtu negować ideę wzrostu gospodarczego! Coraz częściej zaczęto natomiast głośno domagać się własnej polskiej drogi w sprawach nie tylko polityki gospodarczej, ale wręcz rozwoju cywilizacyjnego. To wszystko byłoby podawane w otoczce ideowo-politycznej będącej mieszanką zarówno pierwiastków chrześcijańsko-demokratycznych i konserwatywnych, jak i radykalnie lewicowych, przy czym w tym wypadku kojarzenie radykalnej lewicy z ruchem LGBT jest błędem. Zarówno Unia Europejska, jak i Stany Zjednoczone straciły w naszej polityce zagranicznej w znacznej mierze na znaczeniu, czemu, wbrew temu, czego można by się spodziewać, nie towarzyszył wzrost znaczenia dla Polski takich mocarstw, jak Chiny i Rosja. Raczej Polska wzmacniała swoje relacje z chrześcijańskimi krajami tzw. Globalnego Południa, a na gruncie europejskim oczywiście z krajami Międzymorza. Wszystkie znaczące siły polityczne uznały za strategiczny cel daleko idącą autarkię gospodarczą Polski. Dla polityki gospodarczej oznaczało to wzmożony interwencjonizm państwowy, który w znacznej mierze wyparł międzynarodowe koncerny z polskiego rynku, w których miejsce weszły przedsiębiorstwa państwowe, oraz wzmocnienie pozycji małej i średniej przedsiębiorczości, między innymi przez zagwarantowanie w konstytucji, że daniny takie, jak składki zusowskie muszą być proporcjonalne do dochodu danego przedsiębiorstwa. Poza tym zniesiono wszystkie restrykcje odnośnie uprawy konopi, czy to naszych rodzimych, czy też indyjskich. W ogóle co rusz wychodziły na jaw różne globalistyczne układy, którymi Polska była dotychczas zniewolona i teraz nasz kraj je wypowiadał. Mógłbym jeszcze długo opowiadać o tym, jak Polska z dnia na dzień robiła się coraz bardziej autarkiczna, demokratyczna, chrześcijańska, prospołeczna i wolnościowa zarazem, jak porzucała zglobalizowany i oligarchiczny kapitalizm, ale nie o tym chcę tu opowiadać. Musiałem jednak zrobić ten wtręt, bo żadne małżeństwo i żadna miłość nie istnieje w próżni społeczno-politycznej. O więziennictwie w tej naszej nowej, polskiej, coraz bardziej odległej od mieszczańskiego społeczeństwa konsumpcyjnego rzeczywistości też była mowa. Miało ono mieć funkcję coraz bardziej moralizującą. Padały wręcz takie określenia, że zakład karny powinien być, jak klasztor. Co z tego jednak dokładnie miało wynikać, nie miałem za bardzo pojęcia. W końcu człowiek nie może zajmować się wszystkim…   A więc, wracając do sprawy odwiedzin u Agnieszki, zadzwoniłem do zakładu karnego i spytałem się, kiedy mogę odwiedzić żonę, a następnie wziąłem na ten dzień wolne w pracy. Żeby dotrzeć więzienia, gdzie Agnieszka odbywała karę, trzeba było jechać około godziny PKSem do miejscowości położonej nieopodal naszego miasta. Zaplanowałem podróż odpowiednio wczesnym autobusem, żeby mieć zapas czasu i wyszedłem z domu odpowiednio wcześnie, żeby kupić bilet na autobus w kasie. Jeżeli jakaś zmiana w kraju rzucała się szczególnie w oczy, to stosunkowo duża liczba żołnierzy na ulicach. Zarówno pojedynczych żołnierzy, jak i żołnierzy w zwartych formacjach i to w dosyć różnym wieku. Szeregowi w wieku 50+ nie byli niczym nadzwyczajnym. W ramach prosuwerennościowych reform w miejsce obowiązku obrony ojczyzny przywrócony został powszechny obowiązek obrony. Jakkolwiek nie została odwieszona zasadnicza służba wojskowa, to jednak stworzono taki system ćwiczeń wojskowych, że w zasadzie żaden w miarę zdrowy i sprawny face między 19 a 55 rokiem życia nie mógł się od tego wywinąć. No i żebym nie zapomniał: dotychczasowa kategoria D została z automatu zamieniona na kategorię A. Kto może w czasie wojny iść do wojska, ten może i w czasie pokoju – taka była oficjalnie głoszona logika. Ja też dostałem wezwanie na ćwiczenia i miałem się stawić do jednostki za dwa tygodnie. Przezornie zacząłem znowu biegać, robić pompki, wspinać się itd. Chodziły słuchy, że starszym rocznikom rezerwy mogą nawet dawać większy wycisk, niż młodemu wojsku, żeby takiemu n.p. czterdziestoośmiolatkowi na „dzień dobry” wybić z głowy jakiekolwiek myśli, że jest już stary, że to „już nie te lata”, itd. Trochę nawet rozumiałem takie myślenie. Oby tylko nie przegięli w tym kierunku…   Podczas całej tej podróży do Agnieszki musiałem się zająć myśleniem o właśnie takich i nieco innych sprawach, oglądaniem otoczenia, żeby się jakoś wyluzować, no bo jednak napięcie we mnie było. Pierwszy raz udawałem się do takiego miejsca, jak więzienie, które kojarzy się mimo wszystko raczej negatywnie, a w takim miejscu była właśnie moja żona… Po opuszczeniu autobusu i dotarciu do zakładu karnego, zostałem, po okazaniu dowodu osobistego, tam wpuszczony i zaprowadzony do pokoju, gdzie usiadłem na jednym z krzeseł i czekałem na Agnieszkę. Na ścianie wisiał jakiś regulamin, a nad nim nasz herb państwowy, orzeł biały w formie znanej z czasów PRL i Trzeciej Rzeczypospolitej, tyle, że z koroną zamkniętą z krzyżem na górze – efekt ostatnich prosuwerennościowych zmian. Nad wejściem wisiał krzyż. Po kilku minutach usłyszałem na korytarzu kroki – jedne bardziej ciche, inne bardziej klekoczące. Po chwili funkcjonariuszka wprowadziła Agnieszkę. „Macie Państwo godzinę czasu na widzenie”, powiedziała łagodnym głosem strażniczka. Ja na widok Agnieszki poderwałem się z krzesła, wymieniliśmy parę szybkich całusów, a następnie siedliśmy na krzesłach. „Jak tam, Marek, dajesz sobie radę beze mnie”, rozpoczęła Agnieszka rozmowę z radosnym uśmiechem na twarzy. „Jak zawsze wtedy, kiedy ciebie nie ma w domu” odpowiedziałem z lekką nutą obojętności, żeby z góry uciąć wszelkie sugerowanie mi jakiejś męskiej niezaradności. „Lepiej to ty powiedz, co tam u ciebie nowego. Widzę , że masz nową kreację...” powiedziałem do Agnieszki z lekkim ironicznym uśmiechem o delikatnym odcieniu złośliwości. „A co, podoba ci się” odparła Agnieszka rezolutnie, nie dając się poirytować. Ja się dalej przyglądałem tej jej „nowej kreacji”, która, sądząc po literach „ZK”, czyli „zakład karny” na piersi, była ubraniem więziennym mojej żony. Agnieszka ubrana była w zieloną drelichową kurtkę, w drelichową spódnicę tego samego koloru, a na nogach miała białe drewniaki. Mniej więcej takie, jakie dziewczyny nosiły latach 90. XX wieku, z tyłu otwarte z przodu zamknięte, tyle, że bez paska w poprzek stopy, natomiast biały wierzch każdego drewniaka po tej stronie, gdzie się wkłada stopę, miał niebieski margines. Ponadto na białym wierzchu każdego drewniaka widniały czarne litery ZK. Na głowie Agnieszka miała natomiast zawiązaną białą chustkę, spod której wystawał kawałek warkocza. „ Czy mi się podoba...” powiedziałem lekko zalotnie. „Jakoś tak staromodnie...” „No bo mamy konserwatywną rewolucję, to i ubrania więzienne są bardziej staromodne” odparła Agnieszka z lekką nutą ironii. „ Jakoś tak skromnie, wręcz siermiężnie wyglądasz...” powiedziałem. „No bo więźniarki powinny wyglądać skromnie. To właśnie przez brak skromności dziewczyny schodzą często na złą drogę. Ja jestem tego akurat przykładem” odrzekła moja żona teraz lekko zamyślona. „A możesz też chodzić we własnych ciuchach” drążyłem dalej temat. „No właśnie nie. I dlatego przypomnij mojej mamie, żeby mi tu żadnych ubrań i żadnej bielizny nie przysyłała, bo i tak tego nie mogę tu nosić. Jeszcze nie tak dawno temu te zasady nie były aż takie surowe. Ale teraz... Sam pewnie słyszałeś… Więzienie ma być jak klasztor...” Nasza rozmowa, która rozpoczęła się w radosnej atmosferze spowodowanej spotkaniem po dłuższym czasie, teraz stała się bardziej poważna. Mimo to, delikatny uśmiech nie schodził z twarzy Agnieszki. Ja byłem coraz bardziej ciekawy i dlatego drążyłem sprawę ubioru Agnieszki coraz bardziej. „A chustka na głowie to obowiązkowa?” „Tak, obowiązkowa. Musimy ją nosić właściwie wszędzie. Szczególnie na widzeniach. Co najwyżej w celach nam to odpuszczają.” Mówiąc to schowała wystający kawałek warkocza pod chustkę. „Dziewczyny lubią prezentować swoje fryzury. Dlatego za karę zabrania się im tego” powiedziała Agnieszka i zaśmiała się. Więzienny strój Agnieszki nie przestawał mnie intrygować. „A te twoje drewniaki...” zacząłem drążyć, „dawno już takich butów nie widziałem”. „No i właśnie o to chodzi, żebyśmy tu wyglądały niemodnie” usłyszałem z ust Agnieszki. „Mamy wyglądać skromnie i siermiężnie, żeby nas w ten sposób odciągać od współczesnego konsumpcjonizmu.” „A te drewniaki to twoje jedyne buty” dopytywałem dalej. „No nie całkiem. Te tutaj to nosimy wewnątrz budynku, a jak wychodzimy na zewnątrz to zakładamy takie same, tylko z czerwonymi literami ZK. I to są wszystkie buty, które nam wolno nosić.” Po chwili dodała: „Trochę ciężko tak chodzić cały dzień w tym twardym obuwiu, ale co tam… Dajemy radę...Wychowawczyni nam zawsze powtarza: Jak dawniej dziewczyny z biedoty w czymś takim chodziły, to wy też możecie”. „A tak w ogóle, to mamy tu żyć ascetycznie, jak zakonnice” dodała po chwili z fikuśnym uśmiechem. „Niedawno zresztą kodeks karny wykonawczy został uzupełniony o taki zapis. Dokładnie go teraz nie zacytuję, ale tak mniej więcej to brzmi...” wyjaśniła po chwili. To ostatnie stwierdzenie Agnieszki zrobiło nam mnie największe wrażenie. A więc ta medialna retoryka, że więzienie ma być jak klasztor, to jednak nie był pic na wodę. Mamy XXI wiek, a jednak władza wprowadza zakładach karnych jakieś porządki kojarzące się z jakąś dawno minioną epoką. Przez chwilę rozmarzyłem się… Zapatrzyłem się w Agnieszkę. Zacząłem w niej widzieć taką zakonnicę „na czas określony”, taką niesforną dziewuchę zamkniętą za karę w „klasztorze”. Popołudniowe słońce i zazielenione gałązki drzew zaglądające przez zakratowane okno tworzyły jakąś taką romantyczną atmosferę… Nie wiem, jak długo się tak wpatrywałem w Agnieszkę. W każdym razie po jakimś czasie usłyszałem jej pogodny i jednocześnie rezolutny głos: „Marek, obudź się. Nie mamy aż tak dużo czasu. Może porozmawiamy jeszcze o czymś innym. Nie tylko o więzieniu. Co tam na przykład u mojej mamy?” „U twojej mamy? Ach nic takiego...Oczywiście się bardzo przejmuje tym, że ty tutaj jesteś. Powiedziałem jej, że jadę do ciebie, więc kazała, żebym zaraz potem zadzwonił do niej.” „Przyzwyczai się” odpowiedziała Agnieszka wyluzowanym głosem. „A tak w ogóle to życie toczy się, jak zawsze. To lepiej ty opowiedz jeszcze coś o tym, jak tutaj, za kratami, życie wygląda. Nie boisz się żadnej ze współwięźniarek?” „No co ty” usłyszałem w odpowiedzi. „Wszystkie dziewczyny tutaj są w porządku. Zresztą to wygląda tak, że na początku więźniarka jest w pojedynczej celi, a potem, w czasie, kiedy cele są otwarte i możemy się swobodnie poruszać po oddziale, poznaje inne więźniarki i dziewczyny dobierają się, jaka z którą by chciała siedzieć w celi.” „Ale opowiedz mi trochę, co tam w szerokim świecie” dodała po chwili. „Bo my tutaj mamy tylko godzinę czasu dziennie, żeby skorzystać, czy to z internetu, czy z telewizji, czy z radia. A tak poza tym, to same gazety. Widzisz, to jeszcze jeden element tej ascezy.” No i zacząłem Agnieszce przekazywać różne informacje społeczno-polityczne, aż w końcu usłyszeliśmy miły, łagodny głos funkcjonariuszki: „Proszę państwa, musimy kończyć.” Wstaliśmy więc oboje z krzeseł, Agnieszka z radosnym spojrzeniem wyściskała mnie, ja ją zresztą też. Następnie żwawym krokiem ruszyła razem z funkcjonariuszką do wyjścia. Przed wyjściem spadł jej ze stopy więzienny drewniak. Agnieszka żwawym ruchem wsadziła stopę z powrotem do drewniaka, obróciła się szybko w moim kierunku i z rozpromienioną twarzą posłała mi całusa. Następnie funkcjonariuszka z Agnieszką zniknęły mi z oczu. Na korytarzu słyszałem jeszcze łagodne odgłosy kroków strażniczki oraz trzaskanie więziennych chodaków mojej żony.   Rozmarzony opuściłem pokój widzeń, a następnie teren zakładu karnego. I byłem taki rozmarzony najpierw w drodze z więzienia do autobusu, potem podczas jazdy autobusem, a potem w drodze z autobusu do domu. Wokół siebie widziałem ludzi mniej lub bardziej modnie ubranych, a tam za murami więziennymi moja żona praktykowała jakiś ideał ascezy chyba na miarę jakiejś innej epoki...Może ta epoka miała dopiero nadejść? Zafascynowało mnie, że moja żona, dotąd imprezowa dziewczyna, najwyraźniej odnalazła się w tym, jakże innym od jej dotychczasowego życia, świecie. Jako dziennikarka pragnęła doświadczać tego, co nowe, niezwykłe. Ale może był jeszcze jakiś inny powód. Na przykład jej pochodzenie szlacheckie. Myślę, że w Polsce, gdzie odsetek szlachty był stosunkowo duży, wiele osób może wywodzić się ze szlachty i o tym nie wiedzieć, ale akurat w rodzinie Agnieszki pamięć o tym była żywa. Tak sobie myślałem, że przecież szlachta to stan wojskowy, którego etos nastawiony jest na poszukiwanie przygód, a nie na drobnomieszczańską stabilizację. Agnieszka dotąd szukała przygód w imprezowym życiu, a teraz tę więzienną rzeczywistość także zaczęła traktować jako przygodę. I chyba ten jej sarmacki indywidualizm nie pozwalał jej traktować pobytu w zakładzie karnym tak, jak to nakazywały w znacznej mierze akceptowane normy społeczne: czyli jako czegoś wstydliwego, jako swego rodzaju dziury w życiorysie. Takie luźne i nie aspirujące do ścisłości myśli towarzyszyły mi podczas drogi od Agnieszki do domu. Po opuszczeniu autobusu spojrzałem na mój telefon komórkowy i zauważyłem, że teściowa próbowała się do mnie dodzwonić. Żeby nie zaczynać pod koniec dnia jakiejś długiej rozmowy, wysłałem teściowej tylko SMSa: „U Agnieszki wszystko w miarę w porządku. Porozmawiamy jutro. Marek.” Chociaż bałem się, że po takim dniu pełnym przeżyć trudno mi będzie zasnąć, to jednak dobra lektura szybko sprowadziła na mnie sen. A kiedy spałem były sny. Na przykład, jak Agnieszka zdejmuje kolorową sukienkę i szpilki i zakłada zieloną więzienną spódnicę i drewniaki...
    • @Nata_Kruk Dziękuję, pozdrawiam. 
    • @wierszyki Znajomość elfich obyczajów chyba nie jest powszechna:) Dziękuję. 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Jestem przygotowany. Mam cukier, sól, mąkę, czekam aż piękna sąsiadka wpadnie coś pożyczyć :) :) :) Przyznaję, że potrafisz tchnąć dobrym humorem. Dzięki za odwiedziny :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...