Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Ale się umęczyłaś. :p
Fajnie to wyszło.

Pozdrawiam.

A żebyś wiedziała! ;-)
Dodatkowo:

jaka cisza
przez ciebie komarze
podnoszę głos

;-)

Dzięki Ann :-))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Ta wersja podoba mi się bardziej. Jest super! Kojarzy się z ostatnimi słowami
Juliusza Cezara: "Et tu Brute?" ("contra me"). Czyli, tłumacząc je na wakacje:


wakacyjna miłość -
i ty komarze
przeciwko mnie?


Pozdrawiam ;)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Zastanawiałem się, jak to odwrócić. W stronę hałasu, owszem - ale czy tylko?


kwitnąca lipa
pszczoły nad głową
coraz głośniej


I mamy coś z upojenia się (a la Kochanowski) pod lipą ;) ale też obserwację
przyrodniczą: spracowane pszczoły unoszące do ula pyłek bzyczą głośniej niż kiedy leciały do lipy.
Patrząc w ten sposób nie wiadomo już, co bardziej szumi: lipa, pszczoły, czy..
w zmęczonej dniem (albo winem) głowie?
Jak zwykle uroczo inspirujesz. Pozdrawiam :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Ta wersja podoba mi się bardziej. Jest super! Kojarzy się z ostatnimi słowami
Juliusza Cezara: "Et tu Brute?" ("contra me"). Czyli, tłumacząc je na wakacje:


wakacyjna miłość -
i ty komarze
przeciwko mnie?


Pozdrawiam ;)

Cha, cha, cha! Śśświetnie!
Udana wariacja! (Z autopsji? ;-) )

Ot, przeciwnik ;-))
Swoją drogą taki komar wiele może.

Dzięki, że się pośmiałam.

jasna :-))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Zastanawiałem się, jak to odwrócić. W stronę hałasu, owszem - ale czy tylko?


kwitnąca lipa
pszczoły nad głową
coraz głośniej


I mamy coś z upojenia się (a la Kochanowski) pod lipą ;) ale też obserwację
przyrodniczą: spracowane pszczoły unoszące do ula pyłek bzyczą głośniej niż kiedy leciały do lipy.
Patrząc w ten sposób nie wiadomo już, co bardziej szumi: lipa, pszczoły, czy..
w zmęczonej dniem (albo winem) głowie?
Jak zwykle uroczo inspirujesz. Pozdrawiam :)

Witam Cię przy biurku :D))
Zawsze się cieszę, gdy moje haiku inspiruje.
Dzięki.

jasna :-))

P.S.
Dodam tylko, że mój podniesiony głos był wprost proporcjonalny do wagi komara
i siły ukąszenia. ;-)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Pierwsza wersja podoba mi się chyba bardziej. Oddaje przepracowanie, znużenie dniem,
kiedy człowiekowi brak sił żeby kiwnąć choćby palcem. A tu raptem taki mały komar.

Co do brzęczenia pszczół - zawsze zastanawiało mnie, dlaczego raz lecą cichą,
innym znów razem straszliwie hałasują?
Nawet chciałem napisać haiku, że cieszą się, bo właśnie znalazły pyłek na miód :))
Ale postanowiłem to najpierw sprawdzić.
Posadziłem lipę w ogrodzie i przy stole pod nią czekałem co wiosnę
aż okryje się bujnym kwieciem. I oto pewnego razu usłyszałem
intensywniejsze niż zwykle brzęczenie odlatujących pszczół. Tak -
odlatujących z lipy, bo te, które leciały do niej, robiły to jak zwykle niemal bezgłośnie.
W pierwszej chwili jak kiedyś pomyślałem, że cieszą się jak ja, że lipa wreszcie zakwitła.
Ale zaraz, zaraz... czyżby darły tak japy? Hm, czy pszczoły mówią?
I wtedy zwróciłem uwagę na ich skrzydełka - to one wydawały te hałaśliwe dźwięki!
Teraz wszystko już było proste - złapałem za ołówek i na kartce zacząłem notować
ile razy macha skrzydełkami pszczoła lecąca do lipy, a ile razy odlatująca z pyłkiem do ula.
Okazało się, że "na pusto" robi to około 200 razy na sekundę, a obciążona jak bombowiec
bombami macha aż 340 razy skrzydełkami w ciągu sekundy, żeby nie zlecieć na mordkę
i na mnie.

Dlatego właśnie tamte brzęczące głośno, spracowane pszczoły skojarzyły mi się z Twoim haiku,
gdzie po ciężkim dniu Peel nie ma już siły nawet machnąć ręka. Chyba, że... na komara.

Pozdrawiam :))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Pierwsza wersja podoba mi się chyba bardziej. Oddaje przepracowanie, znużenie dniem,
kiedy człowiekowi brak sił żeby kiwnąć choćby palcem. A tu raptem taki mały komar.

Masz rację. :-))
I choć obydwa utwory mówią o wieczornym zmęczeniu, to pierwszy lepiej to oddaje.



Naprawdę bardzo ciekawa obserwacja. Nigdy nie zwróciłam na to uwagi. Zawsze słyszałam niesamowicie brzęczący sad. Podziwiam Twój zapał i cierpliwość.
Przyuważę te pszczoły na wiosnę. Mam nadzieję, że nie musi być to lipa.
Tylko muszę zdać się na słuch, bo nie dysponuję urządzeniem do pomiaru machów skrzydełkami :-))

Bardzo Ci dziękuję za zaangażowanie się i tym razem nie mogę się już oprzeć, aby nie zacytować fragmentu "Estetyki chińskiej" Adiny Zemanek:

W założeniu chińskim poeta liryczny nie zwracał się do ludzkości jako ogółu,
lecz do kogoś, do konkretnej osoby lub grupy ludzi znanych poecie. Mogli być to nawet
ludzie żyjący w innych miejscach i czasie. Był to ktoś, komu poeta pragnął ujawnić siebie
poprzez własną poezję. W tradycji wykształciło się bogate słownictwo do pisania o poezji, jednak wśród tych wielu wyrażeń nie ma zwrotu, który byłby odpowiednikiem zachodniej "publiczności": ogółu, który słucha, co człowiek Wordswotha mówi do ludzi. Zamiast takiego wyrazu, do określenia idealnego odbiorcy chiński poeta stosował zwrot zhiyin, czyli "ten, który zna brzmienie".


Gdyby to nie był tak trudny wyraz, często nazywałabym tak Ciebie.

jasna :-))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


O, jak ładnie! Chciałbym choć raz usłyszeć jak wymawiasz zhiyin - nie trzeba
już wtedy żadnego haiku.
Albo zróbmy Chińczykom psikusa i nazywajmy takich zhiyin`ów swojsko:

brzęczący z trzmielami

Ciekawe, jakby oni to wymawiali? ;)

Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...