Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dyktator


Rekomendowane odpowiedzi

Nieprzeciętnego wzrostu mężczyzna o zmizerniałej fizjonomii kroczył wolno w kierunku bramy. Zgarbiony, wsparty o laskę, rozglądał się po posesji. Sprawował opiekę nad końmi dyktatora i troszczył się o ogród. Twarz miał surową, spaloną słońcem. Nie uśmiechał się prawie wcale, bądź przykładał z zażenowaniem dłoń do ust, poniesiony gwałtowną i niepohamowaną radością.
Szurając stopami o ziemię i drapiąc się po głowie dotarł do bramy, przed którą stała o dłuższego czasu kareta.
– Jak długo mam na ciebie czekać?! Ty szczerbaty orangutanie! Chcesz mi życie uprzykrzyć? Cuchnący łajnem świniopasie! Nie wyobrażaj sobie, że jak czasami dyktator poklepie cię po plecach to od razu możesz wynosić się ponad stan. No dalej, otwieraj tę cholerną bramę!
Zniecierpliwiony woźnica rzuciwszy jeszcze kilkoma obelgami w stronę Wiktora, pieniąc się przy tym niemiłosiernie, wjechał na teren posesji wspaniałą karetą.
Podobne sytuacje miały miejsce niemal każdego dnia, co stanowiło już niemal rytuał, który Wiktor znosił z pokorą, lecz także z wewnętrznie utajoną satysfakcją.
Rezydencję władcy wybudowano w neokolonialnym stylu, prezentowała się ona znakomicie na tle bajecznych ogrodów. Białe ściany dyktatorskiego domostwa raziły nieprzyjemnie odbijając blask wschodzącego słońca. Z szerokich okiennic swego gabinetu bądź przestronnego balkonu podpartego sześcioma filarami, gospodarz obserwował w wolnym czasie najbliższą okolicę. Jak okiem sięgnąć trudno było o wścibskich sąsiadów. Rezydencja otoczona była bowiem gęstym lasem.
Corocznie odbywały się tam kilkudniowe polowania, których dyktator był wielkim miłośnikiem. To wydarzenie miało ogromne znaczenie towarzyskie, gdyż dyktator chętnie w tym czasie podsumowywał pracę swych najbliższych współpracowników. Łatwo zatem drapieżca mógł przeobrazić się w zwierzynę łowną, ku uciesze rozjuszonego motłochu.
Gosposie przygotowywały gorączkowo uroczyste, poniedziałkowe śniadanie familijne. Służba domowa odziana w żółte stroje krzątała się bezładnie po pokojach; histeryczne wręcz natężenie ruchu powodowało, że obserwatorowi z zewnątrz trudno byłoby się zorientować, o co tyle hałasu w tym mrowisku? Otóż w każdej chwili mógł się zbudzić on – wielki i miłowany nade wszystko przez swój naród dyktator – opiekun i sprawiedliwy sędzia. Niczym prorok prowadził swe barany ku urodzajnym krainom. Jego energiczne przemówienia porywały tłumy. Kobiety mdlały wysłuchując „wariacji” werbalnych dyktatora – kunszt Cycero i Morrisona opanowany do perfekcji przez jedną osobę. Mężczyźni postrzegali w nim uosobienie rycerskich cnót, przede wszystkim zaś męstwa i waleczności. Mali chłopcy pragnęli być tacy jak ich kochany dyktator. O niezwykłej sławie, jaką cieszył się wśród narodu świadczył fakt, iż co trzeci noworodek płci męskiej otrzymywał od swych rodziców imię wodza.
Nieskazitelna osoba jego nigdy nie została splamiona haniebnymi czynami, o które pomawiany był przez plugawych anarchistów, nędzne gryzipiórki szukających sensacyjnego tematu. Podobnie jak wrzucone do stawu kamienie mącą przejrzystość wody, tak i oni mącili klarowność czasów, w jakich przyszło żyć obywatelom jedynego sprawiedliwego państwa. W sposób obłudny i chytry burzyli ład społeczny, nakłaniając obywateli, przy użyciu wszelkich metod do grzesznej swawoli – do buntu. Głoszono, że dyktator doprowadza państwo do ruiny, że światłych reformatorów trzyma zamkniętych w zimnych lochach swego pałacu. Sam władca przebaczał nielicznym ignorantom ich głupotę i przy pomocy gumowej pały rozwiewał wszelkie wątpliwości, co do słuszności swoich rządów. „Po co mi tysiące filozofów, kiedy sam przecie jestem mędrcem nad mędrcami?” – Tłumaczył. Wielki człowiek, wielki…
Służba w dalszym ciągu przygotowywała śniadanie. Franz - szef kuchni, dyrygował z werwą swymi podwładnymi. Zaglądał do garnków i z mistrzowską precyzją sprawdzał, czy wszystkie potrawy mają odpowiednią temperaturę. Wymachiwał spazmatycznie termometrem we wszystkie strony, szepcząc coś niezrozumiale do samego siebie. Nie mógł bowiem dopuścić do kuriozalnej sytuacji, w której ktoś z familii oparzyłby swoje delikatne usta bądź szlachetny język – cóż za skandal. Z tego powodu Franz miał najwięcej zmartwień na głowie. Niemniej jednak cała jego ciężka praca szła na marne, bowiem w trakcie śniadania nikt nie miał ochoty jeść. Wyśmienite dania stawały się przeto łupem wygłodniałych rottweilerów.
Na parterze, przy jadalni, ustawiła się w wojskowym szyku służba. Starannie rozłożono trzy nakrycia, świeże kwiaty włożono do kryształowych wazonów.
Osobliwym elementem dekoracji dyktatorskiej rezydencji, rzucającym się niewątpliwie w oczy była wypchana na rozkaz dyktatora dorodna świnia – maciora w gwoli ścisłości. Nieprzeciętnych gabarytów zwierzę zajmowało miejsce tuż obok kominka w jadalni. Z pewnych nieznanych nikomu względów władca darzył te stworzenie ogromną sympatią. Wielokrotnie, gdy tylko miał czas, obserwował jak karmi swoje małe prosięta, trwając w milczeniu. Potrafił przy jej zagrodzie spędzić nawet kilka godzin. Służba plotkowała kąśliwie po kątach, że dyktator umiłował prawdziwą świnię, gdyż żona zaczęła go męczyć swoimi humorami. Gdy Gercia dożyła sędziwego wieku, władca roztoczył wokół niej jeszcze troskliwszą opiekę, każąc Wiktorowi czuwać przy niej dzień i noc. Zwierzę zmarło, a Dyktator nie potrafiąc się z nią rozstać, doszedł do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem byłoby wypchać i postawić świnię przy kominku, co zresztą się stało.
Służba w dalszym ciągu oczekiwała jego nadejścia. Niezwykłe skupienie malowało się na zmęczonych twarzach. Jedynie brzęczenie muchy zakłócało nieskazitelną ciszę. Wtem dało się słyszeć zgrzytanie schodów. Pan i władca przebudził się ze snu!
C.D.N

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1) „Nie uśmiechał się prawie w cale” – wcale
2) „Podobne utarczki słowne miały miejsce niemal każdego dnia, co stanowiło już niemal rytuał, który Wiktor znosił z pokorą, lecz także z wewnętrznie utajoną satysfakcją.” – słowo „utarczki” w kontekście opisanej sytuacji nie pasuje, bo Wiktor był pasywny. Była to raczej napaść słowna woźnicy.
3) „Rezydencję władcy zaprojektowano i wybudowano w neokolonialnym stylu” – po co znalazło się w zdaniu słowo „zaprojektowano”? Jeśli wybudowano rezydencję, to wiadomo, że wpierw musiała być zaprojektowana.
4) „…raziły nieprzyjemnie w oczy pod wpływem blasku wschodzącego słońca…” – niezbyt podoba mi się to sformułowanie, może lepiej: raziły nieprzyjemnie odbijając blask wschodzącego słońca”?
5) „… do perfekcji przez jedna osobę.” – jedną
6) „…Podobnie jak wrzucone do stawu kamienie macą przejrzystość wody,” – mącą

Jak zawsze, tak i teraz przeczytałem Twój tekst z przyjemnością. Moim zdaniem, posiadasz już literacki warsztat.
Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...