Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Apokryf


Rekomendowane odpowiedzi

1.
Gdy wpadną do jaskini,
nie pomną, co uczynił Daniel.
Gdy wpadną do jaskini,
– wolą stać się lwami.

Inni przybiorą stwórcy imię
Szem Ha-Meforasza.
I na czole golema
napiszą słowo Prawda.

I nawet Ecce Homo
w końcu stał się deistą.
„Eloi, lema sabachthani!”,
kiedy cierpiał na krzyżu.


2.
Bo we wszystkich się kryje
odwieczny kompleks Hioba
– jak nic nie tracąc,
móc wszystko zachować?!


3.
Bo nie chcemy Bogu wybaczyć
napiętnowania s t r a c h e m
- niech sam "zmiażdży mu głowę",
a nie – wyręcza się nami!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To pojęcie względne - kto komu, co ma wybaczać:

Bo nie chcemy Bogu wybaczyć
napiętnowania s t r a c h e m.
Niech sam „zmiażdży mu głowę”,
a nie – wyręcza się nami.

- wierzysz w Boga? Wydaje mi się, że tak skoro Bóg piszesz wielką literą.
Jeżeli jesteś inteligentny, mądry, oświecony - nie pisz takich bzdur.

Kompleks Hioba??? Pierwsze słyszę! Poza tym Hiob, to postać literacka - żeby pisać o Bogu, mieszać Go do spraw ludzkich, identyfikować z kimś, oskarżać o coś, lub choć o Nim dyskutować - trzeba mieć wiedzę na Jego temat, tę prawdziwą, jedyną i oczywistą, a nie tę "kościółkową", lub (co gorsza) pobieżną.

A poza tym pisz za siebie - "nie chcemy Bogu wybaczyć napiętnowania strachem" - kto MY? i jakim strachem??? I Bóg się nami wyręcza????

Współczuję Ci takiej wiary....



A poza tym wiersz do kitu.

Słońca!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale o Ci chodzi? :)

1. "To pojęcie względne - kto komu, co ma wybaczać" - czy chodzi Ci o to, ze czlowiek przy Bogu jest tak niepozorny, ze to wybaczanie moze zachodzic tylko w drugą stronę? Jesli tak, to zgadzam sie w 100%. A to ze w codziennym zyciu ludzie o tym zapominają albo w swojej prózności myslą odwrotnie - to zupełnie inna bajka.

2. "Jeżeli jesteś inteligentny, mądry, oświecony - nie pisz takich bzdur." - nie jestem oświecony, a na pewno nie na tyle by się domyslać o jakie bzdury mnie oskarżasz :)

3. Pierwsze słyszysz o kompleksie Hioba, to wysil sie chwile i pomysl o co moglo chodzic autorowi.. :)

4. "trzeba mieć wiedzę na Jego temat, tę prawdziwą, jedyną i oczywistą" - a tu jestem naprawdę zaintrygowany. A co to za wiedza? i kto ją ma?

4. A co ma to ze Hiob jest postacią literacką do pisania o Bogu i mieszania go do spraw ludzkich?...

5. A poza tym pisz za siebie - "nie chcemy Bogu wybaczyć napiętnowania strachem" - kto MY? i jakim strachem??? I Bóg się nami wyręcza???? - Jak sądzisz, co mogłem mieć na mysli, na chwilę zakładając, że może tam byc ukryty jakis glebszy sens poza oskarżaniem Boga (od czego podmiot liryczny moim skromnym zdaniem jest bardzo daleko. Hmmm, a może podmiot liryczny oskarża ludzi, którzy tak myślą?? no nie wiem....)

6. "Współczuję Ci takiej wiary...." - a to juz rodzynek! a co Ty możesz wiedziec o mojej wierze???

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



kompleks Hioba - może raczej dylemat?
nie chcemy Bogu wybaczyć - podzielam zastrzeżenia przedmówców(y?), niezbyt rozumiem czemu mamy coś Bogu wybaczać , rozumiem, że chodzi o to, że nie podba się ludziom strach i chcieliby, żeby Bog się go pozbył, zamiast zmuszać człowieka do radzenia sobie z nim - pomyśł może i dobry, tylko niezbyt dobrze przekazany, zmieniłnym to "bo nie chcemy Bogu wybaczyć" - Bo nie chcemy Boga zrozumieć, czemu (może lepiej) ukarał nas strachem.
(czy strach jest piętnem, mnie sie to niezbyt podoba ale to moje zdanie)

wers dwa moze byc, tlyko ten kompleks :/


I nawet Ecce Homo
w końcu stał się deistą.
„Eloi, lema sabachthani!”,
kiedy cierpiał na krzyżu.

Osobiście nie lubię wtrąceń w obcym języku: „Eloi, lema sabachthani!”, bo uważam że nasz język jest na tyle bogaty, że nie trzeba się posiłkowac innym, nawet, jeżeli ma to wzmocnić przekaz. (I tu się z panem Krzywakiem nie zgodze) Woloałbym po prostu: Boże, czemuś mnie opuścił?. Ecce Homo - tak musi zostać.

I na czole golema
napiszą słowo Prawda. --> niezbyt rozumiem czemu na czole golema ma być slowo prawda? Mógłby pan wyjaśnić.

Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam.
Rzeczywiście słowo "dylemat" byłoby lepsze. Pozostałe Pana uwagi także godne przemyślenia. Dziękuje.

Golem jest dla mnie metaforą sztucznego tworu, który człowiek powołuje do życia, aby uporządkować rzeczywistość, z którą sobie nie radzi, aby zredukować strach przed światem. Najprostszym przykładem mogą być ideologie totalitarne. Mam nadzieję, że to wyjaśnia wers, o który Pan pytał, nie chciałbym jakoś głeboko wchodzić w interpretacje własnego tekstu... Dodam tylko, że wg legendy rabini powoływali do życia golema właśnie pisząc na jego czole słowo "Prawda".

Legenda o golemie jest dosyć znana tudzież łatwa do znalezienia w sieci, natomiast może gorzej jest z historią o Danielu.
W największym skrócie: Daniel był Zydem, który dostał się do niewoli babilońskiej, Radził sobie tam całkiem nieźle, bo był uczonym a na dodatek umiał tłumaczyć sny. W pewnym momencie babilończycy zakazali modłów m.in. do boga Daniela. Ale ten za nic miał zakazy i nadal robił swoje - kilka razy dziennie modlił się, w ogole sie z tym nie ukrywając. Skazano go więc na pożarcie przez lwy. Gdy Daniel został wrzucony do jaskini z lwami, nie zwątpił w swoje zasady/wiarę/ideały i pokładając nadzieje w Bogu, modlił się nadal. Jak łatwo się domyślić, oczywiście został uratowany.


Dziękuję wszystkim, którzy poświęcili trochę czasu na więcej niż pobieżne przeczytanie mojego tekstu :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Pan nie musi tłumaczyć podstawowych rzeczy, mieliśmy religię w szkole. Niech pan lepiej wyjaśni, skąd u pana deizm w połączeniu z "Eloi..." i co pan rozumie przez kompleks Hioba w odniesieniu "wszyscy"? Skąd podmiot ma taki autorytet i taką pewność? Dalej - jacy "inni"? Tradycja tej nazwy jest jedna, a jak wiemy, czerpiąc z tej tradycji, każda nazwa własna posiada swoją rzeczywistość i moc. Zatem, proszę pana, nazwa własna jest niepowtarzalna. I dlatego nie zgadzam się z pańską myślą. Co do golema, to ni przypiął, ni przyłatał, miesza pan biblizmy z magią (wie pan oczywiście, jakie są korzenie legendy o golemie) i robi dość dziwny koktail.
Dalej deizm a Chrystus na krzyżu to kolejne dwa słowa, które są stosunkowo odległe - pan wie, co to jest i po co "deizm"? A ateizm np, albo nihilizm? Ecce Homo raczej w widzimisię tego akurat wzorca lirycznego przybiera postać deizmu. Pomijając, że znowu miesza pan nazwę gatunku z nazwą kierunku poglądów. A ta łacina po co? Człowiek to człowiek (patrz pan, nazwa własna, mająca swą moc i znaczenie). A deizm?
I wreszcie puenta - jakie "my"? Co wy chcecie wybaczać Bogu? Sami żeście stwierdzili, że człowiek to deista, a nagle pojawia się Bóg.
Pan naprawdę nie wyczuwa, że to nie ma najmniejszego sensu?
Przykre.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1. Można podumać, czy Jezus mówiąc , że Bóg Go opuścił, nie stał się na chwile deistą... Może mi się nie udało, ale chciałem w tej strofce powiedzieć ze w chwili cierpienia przestaje sie wierzyć w obecność Boga,sens i harmonię świata itd - i że jest to bardzo ludzkie. A aramejski (być może jest to inny język, ale z pewnościa zostane poprawiony:) stąd, bo chciałem podkreslic tajemniczosc i dziwność tych słów... A Ecce Homo dlatego, bo w moim uchu brzmi lepiej jako nazwa własna i określenie Chrystusa, niż Oto Człowiek.

2. Owszem koktail jest, nawet dużo mniejszy niż planowałem - coz, nie starczylo mi wyobrazni. Moze sie to podobac lub nie. Mysle ze stawiajac obok siebie Kabałę i Ewangelię nie obrażam niczyich uczuc religijnych, nie uważam tez zeby miezanie żródeł, konwencji, światów znaczeń itd było z zasady czymś złym.

3. Uzywam słów "wszyscy" i "my" w odniesieniu do ludzi, ktorych to dotyczy, a nie do doslownie kazdego :) Przychodzi mi do glowy Kazik i "Wszyscy artyści to prostytutki" - chyba oczywistym jest ze autor nie miał na mysli wszystkich bez żadnego wyjątku artystów :)

4. Puenta i rzekomy brak logiki - natura człowieka nie jest zbyt logiczna, potrafi wierzyć i nie wierzyć na raz... Ta i inne Pana wypowiedzi (o religii w szkole, nazwach własnych i że Panu przykro) wynikaja chyba albo tylko ze złośliwości albo czepiactwa, więc nie będę się odnosił. Nie rozumiem, po co się tak ekscytowac? :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ad1) tak, Jezus rzeczywiście wierzył w nieokreśloną dokładnie duchową siłę sprawczą, która stworzyła świat materialny i prawa nim rządzące i na pewno to miał na myśli

ad2) uczuć religijnych pan nie obraża, wyobraźni zabrakło

ad3) podmiot jest zbiorowy, a Kazik to Kazik, grał nawet pod szyldem Marlboro

ad4) ja też.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Tak jak pan, nie sądze aby Jezus to miał na myśli. Za to sądze, ze na zbyt poważnie bierze pan wyolbrzymienia i delikatne prowokacje. Coz, w wierszach jest także na nie miejsce. Czytałem pana wiersz Ananke - cos mi sie widzi ze lubi pan miec monopol na zakęcone historie o prorokach :) Tyle ze w moim wierszyku akurat nie o zakręcone historie ani zagadki idzie, ani nawet o tych proroków.
A co kogo obchodzi pod kim grywa Kazik, to zupelnie nie rozumiem. Dziekuję za rozmowę.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

świat pełen jest zawistników i czepialskich. trzeba mieć zaiste świętą cierpliwość i stalowe nerwy nawet w takim serwisie jak ten. i w imię czego to wszystko? pozdrawiam autora, który zwycięsko wyszedł z pojedynku :) walcząc (co ważne) w eleganckim stylu

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • - Ma? - Da. - Kasza jeża. - Że ja z saka dam.    
    • - Jada; jeża kanapka, jak pana. - Każe - jadaj.                
    • Tekst powtórkowy     Zastygam z nożem w dłoni na krawędzi chaosu. Przepaść przede mną ogromna. Nie mam gdzie uciec. Szkoda, że nie dobiegłem do ściany. Mógłby chociaż walić głową w mur. Pozostało tylko jedno. Odwrócić się, by ujrzeć co jest za mną. Przyjąć na klatę dosłownie wszystko, cokolwiek zobaczę. Też tak uczynię. Czuję nagle pustkę w głowie i cholerny chłód. Za cienkie ścianki, a nie założyłem beretu.   Widzę siebie na podłodze, ubabranego krwią ukochanej. Skąd wiem, że akurat z niej wyciekła? Pragnę ją znowu przytulić, ale krew przytulić trudno. Kawałek udka też. Zlatuje z mlasknięciem. Aż mi głupio. To chyba profanacja zwłok. Mówię: przepraszam.   Na próżno, gdyż leży biedna w kałuży koloru pomidorka, dosłownie rozbebeszona i nic do niej nie dociera. O co tu chodzi? Rozumowanie spowite mgłą. Dokładam wszelkich starań, by włożyć wilgotne wnętrzności z powrotem do brzucha, jako zadośćuczynienie. To nie takie proste. Spływają mi z rąk. Zastygam jednak w zastanowieniu. Przecież nie mam gdzie. Ona już żadnego brzucha nie posiada. Ciało jak ten rozłożysty kwiat, rozmazane na parkiecie. Trochę ją zgarniam w jedno miejsce, by nie wpaść w poślizg przy wstawaniu. Wstaję.   Lecz i tak mam wrażenie, że chodzę w gęstym kompocie z kościanymi pestkami. Ślizgam się na gałce ocznej i upadam wprost na ukochany bajzel. O mało co, a straciłbym wzrok, gdyby zostało nadziane na wystający szpikulec złamanego żeberka. Na szczęście musnęło tylko policzek. W nieruchomym wzroku jednej źrenicy, widzę wiele retorycznych pytań, lecz najważniejsze brzmi: dlaczego? Skąd mam do diabła wiedzieć. Przyszedłem, usiadłem, zobaczyłem. Ale to wszystko jeszcze nie jest najgorsze. Nie wiem, czy moje zmysły i ja, to jedno i to samo.   On tu jest cały czas, jakby poza moją świadomością. Czuję jego obecność. Czasami najtrudniej uwierzyć w to, co po gębie tłucze, podpala wzrok i patrzy, aż popiół zostanie. Myślę intensywnie. A przynajmniej myślę, że myślę. Jak tu się dostał i czy to w ogóle możliwe. Muszę uwierzyć, że tak. Zniszczył nie tylko jej świat, ale także mój. Cholerny dupek morderca.   Wystaje nieokreślonym obrazem z ciała, jakby pragnął oklasków z racji swojej wielkości. Przyszpilił ukochaną nie wiadomo czym, niczym motyla w gablocie. Na dodatek rozgarnął byle jak na wszystkie strony. Za grosz artyzmu. Dlaczego go nie zauważyłem, gdy upadłem na zwłoki? Nawet musiałem się o niego oprzeć przy wstawaniu. Świadczą o tym krwawe ślady moich palców na jego gładkiej, parszywej powierzchni. Jakiej powierzchni? Co ja plotę. Znowu ześwirowany warkocz?   Przede mną pojawia się znikąd. Wielki jak góra, leży mózg. Wiem że to mój, chociaż nie wiem skąd ta pewność. Jak mogę cokolwiek myśleć, skoro ta szara ciastowatość istnieje poza mną. Teraz będzie mi łatwiej odszukać prawdziwe ja. Zaczynam się wspinać po ogromnych gąbczastych zmarszczkach. Wykrawam wielkie kawałki i szukam swoich myśli. Bezskutecznie. Odkładam dokładnie w to samo miejsce, żeby nie namieszać i nie zgłupieć do reszty. Dostrzegam jakieś dziwne wybrzuszenie. Tnę je nożem w nadziei, że znajdę swoje: ego. Niestety, nic tam nie ma. To tylko większa fałdka, odstająca od reszty.   Nagle mam wrażenie, że leżę na: zimnej, płaskiej skale. Z góry ścieka woda, oświetlona słabym blaskiem dalekiej szczeliny, do której muszę dotrzeć. Na domiar złego, nade mną wisi to samo. Bardzo nisko. Prawie dotyka spoconych, zdenerwowanych pleców. A najgorsza jest przytłaczająca klaustrofobia.   Wiem, że sufit cały czas nieznacznie się obniża. Czy zdążę wyjść, czy też zostanę nadzieniem skalnej kanapki. Żebym tylko do jakiegoś wgłębienia nie wleciał, bo wszystko wokół szare. Trudno zauważyć dziurę, przy słabym świetle. Gdybym został uwięziony na dobre, niczym sardynka w puszce, to będę czekał w ciemności na śmierć, nie wiadomo jak długo, nie mogąc nic na to poradzić.   I znowu zmiana otoczenia. W oddali, prawie przy wierzchołku, widzę otwór w ogromnym mózgu. Podchodzę bliżej i zaglądam do wewnątrz. Na dnie spoczywa coś w rodzaju zwierciadła. Odbija błękit nieba. Jest dokładnie widoczne, a przecież otwór zasłaniam sobą. Czyżbym był przezroczysty. Spoglądam na dłoń. Nie widzę przez nią mózgu. O co w tym wszystkim chodzi. A może tylko w zestawieniu z lustrem, przenika przeze mnie światło?   Zatem czaszka nie jest zupełnie pusta, skoro myślę, to co robię. Coś tam jeszcze jest.   Część ukochanej jest schowana w podłodze. Dopiero teraz dostrzegam wokół wystające klapki parkietu pomieszane ze skórą i tłuszczem. Na jego umownym boku sterczy kawałek jelita. Musiało się przykleić, gdy rozrywał ciało. A wszystko czerwonawo-różowo-szare. Tatar do spożycia jak nic. Żółtko tylko wbić.   Zdecydowanie coś ze mną nie tak. Nie mogę się połapać w tym wszystkim. Dziwaczne rozmyślania rozsadzają umysł. Przecież to moja najdroższa. Jak mogę tak spokojnie o tym myśleć. Układać obrazy gastronomiczne. Może dlatego, że od wczoraj nic nie jadłem. Ciekawe czemu? Odruchowo łapię głowę, żebym miał pewność, że jeszcze ją mam i myślę tym co trzeba, a nie czym innym. Obawiam się jednak, że to bardzo złudny spokój.   Możliwe, że część bodźców, tych najbardziej ostatecznych, nie dotarła jeszcze do mojego mózgu. Broni żywiciela na wszelkie sposoby, rzucając przed nim zasłonę innych doznań, bym traktował to co widzę, jak swoisty spektakl z efektami specjalnymi i zapomniał o tym, co najbardziej boli. Lecz w końcu i tak trzeba będzie wyjść z teatru, przystanąć, popatrzeć i w jakąś rolę uwierzyć.   Nagle widzę ogromne ręce. Obejmują pofałdowany, szary kopiec i zaczynają go dźwigać w kierunku nieboskłonu. Turlam się i spadam na coś w rodzaju trawy. Mam chyba sto procent pewności, że moja głowa nie jest pusta, bo gdy ją poruszam, to coś się obija o wewnętrzne strony i słyszę przytłumione odgłosy. Dotykam ją dwoma rękami i po raz kolejny jestem nieco zdziwiony. Kopułę czaszki mogę odkręcić. Też tak czynię. Odkręcam z kościanym zgrzytem, który skrzypiąc, rozwala echem ściany pustki wokół... ale nie nade mną i jakby niezupełnej. Wyczuwam jeszcze większy ciężar w środku. No cóż – myślę sobie – wyjmę i zobaczę, co to jest.   Coś mi dzisiaj: zdziwieniami obrodziło, lecz za dużo tego. Przestaje to robić na mnie wrażenie. Trzymam w dłoni: żelazną duszę. Jednocześnie dostrzegam w oddali stół, chociaż pojęcia nie mam, skąd się nagle wziął. Coś na nim stoi. Podchodzę bliżej. To starodawne żelazko. Widzę też koszulę. Wiem, że to moja. Strasznie pognieciona. Jak psu z gardła wyciągnięta. Prawie odruchowo wkładam żelazo do wnętrza żelazka. Staje się gorące, chociaż dusza była zimna. Zaczynam prasować.   Trudno mi idzie. Nie prasowałem już wiele długich lat, lecz za każdym przesunięciem gorącej powierzchni po cienkim materiale, jest mi dziwnie lżej. Widzę jak zgniecenia zanikają. Jakby coś ze mnie ulatywało i wlatywało jednocześnie. Niechcący dotykam gorącej części. Nie narzekam. Prasuję dalej, chociaż cholernie boli. Po jakimś czasie, wygląda świetnie. Gładka jak pupcia niemowlęcia. Odczuwam wielką ulgę. A nawet jestem szczęśliwy. Zakładam ją na siebie. Co z tego, że już jedną mam. A kto mi zabroni. Na ręce nie ma żadnych bąbli, ale ból nie ustępuje.   W oddali widzę ciemną chmurę, a pod nią rozwieszony sznur. Na nim wiele powieszonych, brudnych, samotnych koszul. W porywach wiatru, wyginają się na wszystkie strony z przepalonymi dziurami. Jakby chciały się oderwać, jakby tęskniły, lecz wybór został im odebrany. Przygnębiający to widok. Mam wrażenie, że czas się do nich skończył. A zatem przemijanie też. Będą wisieć bez końca. Przy mnie jest spokojnie i w miarę jasno, ale jakoś mnie to nie cieszy. Nie patrzę już więcej w tamtą stronę. To ponad moje siły. Wiem, że nie mogę im pomóc. Nie mam takich możliwości. Jestem tylko.   Z tym złudnym spokojem jednak coś nie tak. Przede mną, jakby znikąd, pojawia się szklana trumna. Unosi się lekko nad ziemią. Nie wiem dokładnie, co zawiera. Przed chwilą byłem przekonany, że jest blisko mnie. Idę w jej kierunku. Domyślam się kogo tam zobaczę. Jestem coraz bliżej. Spód trumny, porusza delikatnie zieloną trawę, na kształt obrazów, dotyczących mojego życia. Takiego jakie było naprawdę, a nie takiego, jakie ja widziałem. A niby skąd to wiem?   W środku dostrzegam coś w rodzaju mgły. Snuje się wewnątrz nieustannie. No cóż. Zdziwienie mnie nie opuszcza. Mgła wolno opada na dno. Taki obiekt w trumnie jest dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Niczym w białym puchu, widzę: kwiat paproci. Jest dużo większy, ładniejszy. Oderwany od macierzystej rośliny, której tam nie ma. A jednak zakwitł. Ma coś takiego w sobie, co przyciąga mój wzrok.   Nigdy go nie widziałem, nawet na zdjęciu, ale wiem na co patrzę. Nie mogę tego pojąć. Tej niezrozumiałej dla mnie sytuacji. Wiem tylko, że zakwita raz w roku. Czyżby tak samo raz... a później już cały czas?   Krwawi, lecz za chwilę krew zamienia się w białego motyla. Przenika przez przezroczyste wieko i nagle znika.   Mam wrażenie, jakbym miał coś przekazywane, obiektami i sytuacjami, które są mi znane lub poznaje je dopiero teraz. W przeciwnym wypadku bym nie wiedział, na co patrzę i zupełnie bym tego nie ogarnął.   Nagle w absolutnej ciszy wieko się otwiera. Kwiat płynie w moim kierunku. Dlaczego nie mógł przeniknąć, tak samo jak motyl? Jest coraz bliżej twarzy. Widzę wszystkie szczegóły. Wchłania się przez nią do otwartej głowy, lecz z niej nie ucieka. Wiem o tym. Czuję przyjemne ciepło.   Znowu stoję samotny w tym dziwnym świecie.   Zakrywam czaszkę kopułą, którą zdjąłem, bo zaczyna padać. W tej chwili nawet głupi deszcz mnie raduję, bo jest taki: rzeczywisty, namacalny... lecz jednak nie chcę, żeby naleciał do środka.   Mimo wszystko czuję, że wnętrze głowy coś wypełnia, a połączenie wokół robi się trwałe. Jest trochę bardziej ociężała, lecz jednocześnie lżejsza.    Zgubiłem nóż, lecz nie odczuwam straty. Chyba dlatego, że jestem tak samo głupi, jak byłem na początku.
    • gdzieś w oddali dzwonki dzwonią jakby ktoś na coś zapraszał poetycko wszędzie wkoło uśmiechnięta wiara nasza   pośród kwiatów hen na łące widać ścieżkę pozłacaną lśnienie słońca jest początkiem jak dywanem skryło całą   tam horyzont lasu szarość drzewa tęsknią mgłą spowite czegoś jednak wciąż za mało znów zakwita prozą życie   *** już nocka zalśniła gwiazdami księżyc choć świeci to śpi więc zaśnij cichutko dla ciebie czas jest a w nim upragniony twój sen
    • @Jacek_Suchowicz ↔Dzięki:)↔Bardzo mi przypadł do gustu Twój wierszyk:) Pod względem rymów, też:)↔Pozdrawiam:))) @andreas ↔Dzięki za całkiem zmyślny wierszyk księżycowy. A zatem współpraca, przeważnie popłaca:)↔Pozdrawiam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...