Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Truskawka
na polu arbuzów:
skrytobójczymi - kochanica
zamaszystych palców zbieraczy.
ich
bicepsy otaczają zielone kule,
spijają miąższ rozbitków,
za czymś oscylują
czarne przeszywające strzały kobiety z piersiami na wierzchu ksywki oraz pstre zawołania
wypisz wymaluj i znasz człowieka –

ci nie szukają w mniejszych rozmiarach,
najmniejsza owocem po nocy
przychodzi sama:
truskawka.
na polu arbuzów.
w opalone torsy fizycznej pracy
zadowalana grubą skórą przymusu.

ogolonym głowom
przydarzają się czerwone skórki truskawki.
na polu arbuzów.
żadna nie odmawia
nie musi. oponować.
krzak winy wypuszcza
kwiatem skruchy od nowa

Opublikowano

można by to ładniej opisać, mówię to jako zwykły czytelnik
nie od razu wiersz do mnie trafił

nie podobają mi się takie słowa jak "oscylują", brak mi tu twojej fantazji
w pisaniu a słowa nie brzmią; muszą brzmieć ;)

temat fajny; początek ciekawy

pozdr.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Może dlatego, że się rozjechałem z pierwotnym zamysłem:
truskawka miała symbolizować wyjątkowość, która pozostaje nie zauważona - to raczej w odniesieniu do jednej kumpeli się napisało, więc nie dziwię się że nie czytelne.
Zawsze po drodze się jakiś spacerniak wplącze ;p
pozdrawiam i dzięki Jimmy
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


powiem szczerze, brałam to na trzy razy, pod wrażeniem jestem, bo wróciłam i
powiem tylko; działaj dalej, novum i ciekawie prowokuje - nie ważna wielkość owocu,
oby jagoda słodka i dojrzała;)

pzdr; sdcznie ) zw - sze a.m :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


powiem szczerze, brałam to na trzy razy, pod wrażeniem jestem, bo wróciłam i
powiem tylko; działaj dalej, novum i ciekawie prowokuje - nie ważna wielkość owocu,
oby jagoda słodka i dojrzała;)

pzdr; sdcznie ) zw - sze a.m :)
Dziękuję za dobre słowo, już myślałem, żeby to to do kosza... ;)
pozdrawiam Jimmy

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @infelia Ojejku, jak miło :))))  Ale mi niestety natchnienie ostatnio nie służy,  za późno chyba :)))   Umykam do spania :)   Dobrej nocy :)))   Deo 
    • @Deonix_  Dzięki za lekturę. Podziel się próbką swojego wiersza, który trzymasz w zanadrzu... a ozłocę Cię pogodą ducha...
    • @Berenika97 Pewnie będzie cd. Ciekawe co było dalej :)
    • @infelia No wybacz, zapomniała ja...  Oprawa muzyczna również oczywiście wskazana :)   D.
    • To było w pierwszej klasie. Święta - nie pamiętam już, czy Wielkanoc, czy Boże Narodzenie - ale wiem, że jechaliśmy do dziadków. Mama, tata, moi bracia i ja - całą rodziną, nocnym pociągiem, tym sypialnym. Ach, jaka to była atrakcja! Przedziały z łóżkami, wszystko pachniało inaczej niż zwykle. Spałam na górnym łóżku, cicho słysząc stukot kół i rozmowy zza ściany. Dziadkowie mieszkali w Łodzi, na Piotrkowskiej, w starym piętrowym domu. Klatka schodowa była ciemna i pachniała kurzem - trochę się jej bałam, a trochę lubiłam ten dreszczyk. Dziadkowie mieli piec kaflowy, starą kredensową kuchnię i mnóstwo zakamarków, w których można było buszować. I właśnie tam, w jednym z zakamarków, trafiłam na skarb. To nie były zwykłe koraliki. Nie takie z plastiku, sklepowe. Te były... inne. Koraliki zrobione z wysuszonych ziaren ogórka, zafarbowane - chyba atramentem - i nawleczone na nitkę. Niby byle co, a dla mnie to było coś absolutnie wyjątkowego. Takie korale, jakie mogły mieć tylko lalki z baśni, albo bardzo eleganckie panie. Zapytałam babcię, czy mogę je sobie zabrać. - Ależ dziecko, to przecież byle co… Ale jak ci się podobają, to bierz - powiedziała, machając ręką. Więc je wzięłam. Zawinęłam w papier i schowałam do kieszonki. I już wiedziałam, co z nimi zrobię. Dam je pani Bogusi - mojej wychowawczyni. Ona była taka ciepła, elegancka, mówiła do nas miękko i z uśmiechem. Bardzo ją lubiłam. Dam jej w prezencie. Następnego dnia w szkole podeszłam do niej i wręczyłam zawiniątko. - To dla pani - powiedziałam dumnie. Pani Bogusia rozwinęła papier, spojrzała na moje korale i… uśmiechnęła się. - Ojej, jakie śliczne! - powiedziała. - Dziękuję, Alu - i pogłaskała mnie po głowie. Byłam przeszczęśliwa. Tylko... przez następne dni wypatrywałam ich na jej szyi. No bo jak to - skoro śliczne, skoro prezent - to przecież powinna nosić, prawda? Ale nie nosiła. Mijały dni. Mijały tygodnie. A ja codziennie patrzyłam. Aż w końcu, któregoś dnia nie wytrzymałam i... zapytałam. Przy całej klasie. - Proszę pani, a dlaczego pani jeszcze nigdy nie ubrała moich korali? Zapadła cisza, wszyscy spojrzeli na panią Bogusię. A ona się tylko uśmiechnęła - tak jak to tylko ona potrafiła  - i odpowiedziała: - Wiesz, Alu… nie mam jeszcze sukienki do nich. Ale jak kupię, to od razu założę. Uśmiechnęłam się. I z jakiegoś powodu - bardzo się wtedy ucieszyłam. Dzisiaj, kiedy sobie to przypominam, robi mi się ciepło na sercu. I trochę wstyd. Nie wiedziałam wtedy, co to znaczy „wstyd”. Dopiero po latach zrozumiałam, że ta sukienka - to było najpiękniejsze wyjście z sytuacji, jakie mogła mi dać. I do dziś, kiedy patrzę na dzieci, które wręczają komuś coś zrobionego z miłości - zawsze widzę te moje ogórkowe korale. I uśmiech pani Bogusi.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...