Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Wilki narodów


UFO

Rekomendowane odpowiedzi

Od lat niepozbierane resztki. Muzy uczonych. Nigdy nieprzewidziane i wciąż nieprzewidywalne odmiany godziny.
Spowiednik ciała czy duszy…Jedenaście lat nieokreślonych działań pozostawiły im wiele do nie-życzenia.
Chciałbym tylko zrozumieć istotę własnego pojęcia pasterstwa. Sens bycia wilkiem narodów. Ten stan, gdy przychodzi do mnie nie owca, a jagnię zaledwie. Nie czytam, nie mówię. Jeden gest wystarczy by dawać przyzwolenie zabijania sumienia. I kolejnego. I jeszcze. I następnego. I dalej niewidoczny pozostaję tłem. W milczeniu słów wysysających prawdę.
Owce nie przychodzą. Nie mają kajdanek przypiętych do głowy. Butów z magnesu. A przeciwne bieguny wcale się tu nie przyciągną. Dlatego muszę je osaczyć, muszę zgnieść, rozproszyć. Już się nimi nie dławię. Oswoiły moje ciało. I teraz, gdy widzę deszcz, nie myślę już o tym, jak nauczyć je pływać. Miło spojrzeć jak toną. Potem odwracam wzrok i znów zaczynam milczeć. W błaganiu o nieprzebaczenie.
Jak mógłbym teraz odejść. Gdy moje wierne stado upatruje we mnie wyzwoliciela. Zostanę. Będę nimi kierował. Do ostatniego pasa. Do wielkiej bramy.
Nie potrzebuję przebrania. Moje zasługi zawdzięczam ciężkiej pracy w niezrozumieniu. Dlatego nie odejdę. Nie okażę im łaski odpuszczenia. Moje słowa są milczeniem. Milczenie jadem. W ustach litry krwi. Dopóki nie zobaczą, będę ich ją opluwał.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To dla mnie trudny tekst; z gatunku takich, przy których, po drugiej nieudanej próbie zrozumienia, dalej już się poddaję i tylko badam emocje. Trudno mi powiedzieć, czy tekst mi się podobał (to nie w tych kategoriach) ale na pewno zrobił na mnie duże wrażenie tym, że jest gęsty od znaczeń i taki cudnie posępny (żeby nie powiedzieć: mroczny). Rzeczywiście, okrucieństwo tu jest wilczej natury - Świetnie Ci to wyszło.

Jeśli mogę coś zaproponować, to zmieniłabym trochę trzy zdania:
- zamiast: "Jeden gest wystarczy by dawać przyzwolenie zabijania sumienia" napisałabym "Jeden gest wystarczy na przyzwolenie zabijania sumienia" - moim zdaniem, w melodii tej części tekstu nie ma wtedy takiego zgrzytu,
- i podobnie na samym końcu: zamiast "W ustach litry krwi. Dopóki nie zobaczą, będę ich ją opluwał", proponowałabym: "Krew w ustach. Dopóki nie zobaczą, będę nią opluwał".

Co o tym sądzisz?

Pozdrawiam - Ania

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Heja! cieszę się z tak rozbudowanego komentarza;) rzeczywiście tego typu teksty są trudne w odbiorze. Nie żebym robiła czytelnikom na złość;p po prostu tak czasem czuję pewne sprawy i wybieram taką drogę ich zapisu. Oczywiście czytelnik nie musi wiedzieć ani rozumieć, o co mi chodziło, niech to interpretuje po swojemu, to także część sztuki. Cieszę się też, że zwracasz uwagę na emocje, bo czasem chodzi właśnie tylko o nie. Miniatury tym się bronią.
Mam kilka opowiadań z serii prostych i lekkich, ale ich jest przecież tu mnóstwo;)

Dziękuję Ci za uwagi. Zaproponowane przez Ciebie zmiany są ciekawe, ale myślę, że wtedy akcent nie byłby położony tam, gdzie bym chciała, dlatego zostawiam bez zmian, mimo braku melodii;) Pozdrawiam, Edyta

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uważasz za autentyczne tylko te utwory, ktorych autor może się utożsamiać z opisywanymi sytuacjami? nie muszę być wilkiem narodów, żeby móc pisać taki tekst, a użycie pierwszej osoby liczby pojedynczej wcale nie świadczy o tym, że postać z utworu i ja to ta sama osoba. Nie rozumiem Twojego pojęcia autentyczności. Tekst jest oparty na rzeczywistych wydarzeniach tylko zapisany w takiej a nie innej formie. Możesz go uważać za bełkot, masz do tego pełne prawo. Nie oczekuję, że każdy będzie sie tym zachwycał;p pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

nie bulwersuję się, nie do końca wiedziałam o co Ci chodzi, ale już czaje:p może i masz troche racji. Tylko ja pisząc to miałam konkretną osobę na myśli, w tekście jest może przeakcentowana, ale tak mi się to widziało. Monolog pochodzi z serii opowiadań zatyułowanych "Likantropie". Ten tekst to taki pół dosłowny, pół metaforyczny zapis likantropii. Słonka życze;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmm... Hmm... i jeszcze jedno Hmm...

Teksty ociekające symbolami i emocjami uwielbiam. I faktycznie, nie zawsze "czytacz" musi rozumieć. Są stany ducha, które po prostu trzeba z siebie wyrzucić, wylać na papier (w dobie komputerów stwierdzenie to zdaje się nie mieć sensu, ale nie powiem przecież "wtopić w monitor" ;). I chyba nie należy takich utworów analizować, doszukiwać się w nich logiki, bo autor - człowiek, pełen jest sprzeczności.

Bardzo mi się podobało. Mroczne, dziwne, ale dobre w czytaniu.

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Panie i Panowie. Przed Państwem –- Ciscollo! Powitajmy go gorącymi brawami! Jedyny i niepowtarzalny…   A więc w pustej sali…   (Zaraz, zaraz. Jakaż to pusta sala? Wróć. Jeszcze raz. Od początku. A gdzie, Ciscollo?)   A więc w pustej sali. W pustym teatrum. Puste siedzenia rażą po oczach czerwonym obiciem, jak wtedy, kiedy jechałem donikąd w pustym przedziale pociągu… Walają mi się pod nogami jakieś zużyte sprzęty. Jakieś truchła rozsypujące się w proch. Bielejące… Albo raczej żółknące w świetle wiszącej lampy mojego pokoju. Rozsuwam na bok krzesła. Pufy. Taborety…   (A co z teatrem, w którym jedynie cisza i szum płynącej w moich uszach krwi?)   Jakie to ma znaczenie. Pustka tu. Pustka tam…   A więc, pomiędzy krzesłami… Przedzieram się jak przez gęste chaszcze amazońskiej dżungli…   (strasznie dużo tu tych krzeseł)   A więc, pomiędzy pufami…   (tych też jest wiele)   Pomiędzy pustymi fotelami…   (Aa. Tych jeszcze nie było)   Więc, pomiędzy fotelami z poprzecieranym obiciem, pomiędzy tymi czworonogami przestępującymi niecierpliwie ze stukotem jadącego pociągu. Nie. Pomiędzy pustymi, stojącymi spokojnie fotelami, na których zasiadali moi rodzicie za życia. Ojciec wypalił nawet na oparciu dziurę od niedopałka papierosa, kiedy zasnął pijany po seansie spirytystycznym podczas przyjęcia z okazji którychś tam swoich urodzin czy imienin. Nie pamiętam.   W każdym bądź razie zasnął z tlącym się petem, który wypalił właśnie tę dziurę w oparciu. Za oknami pachniały jaśminy. Pachniało czerwcem i ptaki śpiewały tak tkliwie. Słowiki…   Ojciec mówił coś przez sen. W tej to żywiołowej gmatwaninie fazy REM, nadającej pozorów jawy. Poruszał szybko ocznymi gałkami. Pod zaciśniętymi powiekami albo i bez powiek. Jakoś tak przerażająco otwarcie. Mówił z przekąsem i z całą swoją surowością człowieka z zasadami. Wygłaszał coś oskarżycielskim tonem i wygrażał palcem.. Do kogoś. Do czegoś. Do nie wiadomo czego. Jak to bywa we śnie. Mówił potem o przestrzeni, która jest wg niego zakrzywiona. Jak tęcza… O wyimaginowanym napisie na froncie pianina (którego już dawno nie ma, albowiem został sprzedany przez matkę z grosze do jakiegoś muzycznego ogniska)  A więc dopatrzył się go między wyrzeźbionymi na nim liśćmi jakiegoś egzotycznego krzewu. Ciscollo (cokolwiek to znaczy, mimo że brzmi jakoś tak z włoska) Powiedział to wyraźnie, wyskoczywszy z fotela jak oparzony. Nie. Nie obudził się, tylko jako ktoś, kto śni na jawie albo w gorączce.. Potem powtórzył to słowo wiele razy, cały czas śniąc i przestępując z nogi na nogę. Wyglądał jak wypchana kukła albo manekin w kolorze wosku. Wreszcie opadł z sił, popadając w apatię i przygnębienie. I zanurzył się w bezkres szumiącego oceanu. Jego tors opadał. Wznosił się. Opadał… Niczym przypływy i odpływy dostojnego oceanu…   Teraz jest to pusty, wygnieciony przez niego fotel i z wypaloną przez tlący się niegdyś niedopałek dziurą na oparciu.   Pusty fotel po mojej matce…   Cóż…   Pusty po mojej matce fotel z odpadającą drewnianą listewką między drewnianymi nóżkami, którą muszę chyba przykleić. Odpada i już. Widać, tak ma, że musi odpadać. Podłogowa klepka jest przed nim wytarta od ciągłego szurania przez nią kapciami z twardymi podeszwami. Jest wytarta, bo szurała stopami podczas oglądania filmów nocnego kina. Albo i nie szurała. I miała je spokojnie ułożone. Bez najmniejszego drgnięcia. Tak jak miała je spokojnie ułożone w otwartej jeszcze sosnowej trumnie. Widziałem… Była już sina na twarzy, kiedy leżała ze złączonymi dłońmi oplecionymi różańcem. Ojciec też był siny podczas trumiennego spoczynku w przykościelnej kaplicy dwadzieścia kilka lat wcześniej. Chciał coś jeszcze chyba powiedzieć, bo miał otwarte usta. Wokół nich był siny. W głębi czarny od toczących go gnilnych procesów. Oboje już dawno zsinieli, rozsypali się w rozwiany wiatrem pył. W atomy. Neutrony. Kwarki… Całą tę subatomową menażerię wkuwającego gówna. Bo nie zbadanego do końca. I wymykającego się wszelkim prawidłom naukowego postrzegania.   A więc puste po nich fotele. I pusta kanapa. Na której często kładła się moja matka, wracając późnymi popołudniami z pracy. Miesiąc przed śmiercią już się nie kładła, bo nie mogła leżeć i spać z powodu niewydolnego serca. Ale ostatecznie poszła spać. Już tak na amen. Pewnego marcowego przedpołudnia po kolejnej nieprzespanej nocy. Pamiętam, że rano świeciło słońce, mimo że takie lekko przymglone. Za to pod wieczór rozszalała się śnieżna burza. Zabrała ją. Tak po prostu zabrała ją wtedy śmierć. Tak bezceremonialnie. Z okrutnym rechotem absolutnej potęgi wszechwładzy. Runęły wówczas wszystkie gmachy. A każdy z nich miał w sobie mniej lub bardziej wierną, rozpadającą się twarz mojej matki. No cóż, zagrała kostucha na skrzypcach. Fałszywie…   Rozglądam się. Na ścianach wiszą jakieś zdjęcia. Krajobrazy namalowane przez nieznanych mistrzów. I stary wiszący zegar. Nie bijący już od dawna. Martwy, zeskorupiały trup. Nasłuchuję… Poprzez szumiący w uszach pisk przychodzą do mnie przez ściany dźwięki z dawnych kreacji przeszłego czasu. Takie pomieszane i jakoś tak nie po kolei. I pomiędzy wychylanymi do dna haustami alkoholu. Która to butelka? Nie wiem. Nie pamiętam. A zresztą nie ma to już znaczenia. Wznosząc kolejny toast do widma w stojącym tremie, zapominam nagle, co miałem zrobić dalej. Opadam na fotel. Bezsilny. Nie pamiętam, co zaplanowałem. Nie wiem. Nic nie wiem. Ale wiem, że płoną gwiazdy albo świece poustawiane w zakamarkach pokoju. Poustawiane nie wiadomo przez kogo. Przeze mnie? Ja to zrobiłem? Albo może ja, jako nie ja? Przez takie coś nie będące mną? Nie ważne. Płoną, to płoną. Niech ściekają stearyną czy woskiem. Na ścianach drgający zarys twarzy, skrzydeł. I czegoś tam jeszcze… A więc ktoś tu jeszcze jest. Kto? Nie odpowiada nikt. Zatem to muszę być ja, tylko podczas przepoczwarzania się w kolejnego ekscentrycznego robaka.   To, co przed chwilą było jeszcze kształtem, teraz nie ma już żadnego kształtu. Jakby jakiś negatyw nie-ludzkiej twarzy czy czegoś na jej podobieństwo. W każdym bądź razie to rozmija się ze mną. Zbliża. Oddala. To znowu przesuwa się coraz bardziej. Odchyla, odchyla…  Wygina się w pałąk jak podczas próby wniebowstąpienia… W ekstazie. W skowycie. W spazmie agonii…   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-03)    
    • I. Starzy mężczyźni Inspiracja oraz Motto: Rafał Adaszewski z cyklu "Trzy wiersze o kobietach i mężczyznach" "Starzy mężczyźni wyglądają dobrze. Noszą niewielkie zakupy, nie wiercą się na ławkach w parkach gdy z kimś rozmawiają, to odsuną się te pół metra od rozmówcy. Nie mówię zaraz, że są cichymi mędrcami o przenikliwym, łagodnym spojrzeniu. Raczej nie, ale wyglądają dobrze na żywych." Starzy mężczyźni z tonsurą łysiny lub glacą popstrzoną jak indycze jaje nie klną za to ryczą lub skrzypią omotani głuchotą - Starzy mężczyźni choć nie klną ale się śmieją szczęką stukającą na odległość chuchając placebo czosnkowym czasem z laseczką i jeszcze panie po rękach całują - Mówi się że lepszych od nich kładą do trumny II. Odchodzę lub Laurka Na dzień urodzin mojej Pani Lilki z Kossaków Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej :) Jesień z późnych ta najpóźniejsza Sianem lawenda przesuszona i jak krupy rozsypany wrzos - - - - - - - - - - - - - - - Odbicie nie okłamie - ze starej urody rozbieram się do naga 24 - 25.11.2015  
    • „ żywej miłości. I to właśnie jej chcę się wciąż uczyć, mając tę świadomość, że samo uczenie jest jedną z najtrudniejszych sztuk, które w dodatku wymaga nieprzebranych pokładów czasu i kilku innych jeszcze spraw i rzeczy...” skomplikowane stwierdzenie i fajna muzyczka:)) Pozdrawiam.
    • @andreas Może Jemu, ciągle zbywa I to amen, zachłannością nazywa   Fajnie napisane Z głową   Pozdrawiam miło, M.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...