Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rozdział II "Dziadek na dzikiej jabłoni"


Rekomendowane odpowiedzi

Rozdział II

Obudziłam się, gdy dziadek pochylał się nademną i potrząsał moje lewe ramię. Mimo że chciało mi się spać, od razu wyskoczyłam z łóżka, aby dziadek tego nie zauważył.
- Cześć, dziadku! Nie rób jeszcze kanapek, poczekaj aż się ubiorę! – Powiedziałam na powitanie.
- Dzień dobry, Melu! Dobrze poczekam na ciebie, ale pośpiesz się, bo obudzimy babcię, a ona na pewno nie pozwoli nam isć! – Odpowiedział dziadek.
Szybko podbiegłam do starej, ogromnej szafy znajdującej się w moim pokoju. Wyciagnęłam parę zielonych skarpetek, rybaczki i zieloną bluzkę na krótki rękaw. Szybko to załorzyłam i pobiegłam do kuchni, omijając sypialnie dziadków na palcach. W kuchni czekał na mnie dziadek. Podał mi małą kartkę, której sama nie mogłabym dosięgnąc, gdyż leżała wysoko na kredensie. Od razu wiedziałam co robić. Sięgnęłam po długopis i nabazgrałam szybko:

Babciu! Nie martw się! Jesteśmy na wycieczce. Wrócimy około osiemnastej.
Dziadek i Mela

Może zdziwiliscie się, że umiem pisać, ale dziadek mnie nauczył. Co prawda nie pisałam zbyt pięknie, ale czytelnie, a to jest ważne. Zostawiłam kartkę na stole i pomogłam robić dziadkowi kanapki. Zrobilismy po dwie każdego rodzaju: z masłem orzechowym, z pomidorem, z samym masłem, z szynką i z pasztetem. Zapakowałam je do do worka śniadaniowego, a potem do plecaka.
- Pośpiesz się, Melu! Babcia wstała! – Szepnął dziadek.
- Ojej! Dobrze, już idę! A co będzie jak nas przyłapie? – Zaniepokoiłam się.
- Jak szybko wyjdziemy to nikogo nie przyłapie. – Mówiac to, dziadek pociągnął mnie za rękę.
Wyszliśmy na dwór. Słońce co dopiero wzeszło, gdzieniegdzie widać było jeszcze różowe chmurki. Za to zwierzęta już dawno nie spały. Z kurnika dochodziły ciche pogdakiwania kur i pianie kogutów. W oborze właśnie zaryczała jakaś krowa. Ze stajni słychać było poranne rżenie konia. Tak właśnie powinna wyglądać wieś. Nie miałam jednak czasu się pozachwycać, bo dziadek szybkim krokiem przemierzał podwórze. Pobiegłam za nim. W chwili, gdy byliśmy przy wejściu do Szumiacego Lasu ( jest on położony dosyć daleko od „Kasztanowego Gospodarstwa”) usłyszeliśmy stłumione wołanie babci:
- Wracajcie!
Ale nikt nic sobie z tego nie robił. Weszliśmy do zielonego, tetniącego życiem lasu. Słychać było świergot ptaków i szelest zwierząt budzących się ze snu. Kroczyliśmy wąską dróżką, tak wąską, że od czasu do czasu nasze twarze muskały gałęzie drzew. Co chwila mówiłam:
- Popatrz, dziadku, czy to nie jest piekne?
Albo:
- Ach! Takie rzeczy widzi się tylko tutaj, w Szumiącym Lesie!
Odnosiło się to oczywiście do wszystkich bogatcw przyrody, które mijaliśmy. Gdy zmęczyłam się tymi okrzykami, nagle coś zaszeleściło. Dziadek przyłorzył palec wzkazujący do ust i cichutko zanurzył się w gąszcz krzaków. Po dobrej chwili z liści wysunęła się jego ręka, która nakazywała iść ze sobą. Za ścianą roślin znajdowała się jeszcze węższa ścieżka, niż ta, którą szliśmy. Cicho stąpając, posuwaliśmy się na przód. Na końcu scieżki znajdowało się malutkie jeziorko, a przy nim chłeptała wodę sarna.
Sarna! Pierwszy raz w życiu widziałam sarnę. Wiele razy spotykałam w lesie lisy, borsuki, jeże… Ale sarna? Sarna to zupełnie co innego! Nie mogłam się na nią napatrzeć. Chciałam podejść bliżej, ale gdy nadepnęłam na kilka gałązek, szybko uciekła. Westchnęłam smutno.
- Nie martw się, o tej porze znajdziemy jeaszcze wiele innych zwierząt! – Pocieszył mnie dziadek.
Nie odpowiedziałam.
Wróciliśmy na ścieżkę, którą szliśmy na samym początku. Posuwalismy się dalej i dalej, aż w koścu poczułam głód. Poprosiłam dziadka, żebysmy się zatrzymali i usiadlismy na wielkim pniaku. Zjadłam dwie kanapki z pasztetem, a dziadek tylko napił się przygotowanej wczesniej wody. Może nie był głodny?
W końcu doszliśmy do Strumyczka Muzyki. Nazwany został tak, ponieważ swoim srebrzystym głosikiem nucił najrozmaitsze melodie. Teraz też tak było. Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam w jego płytkie wody. Krążyły tam tylko malusieńkie rybki i nic więcej. Potem przeszłam w bród strumyk i znalazłam się na owej tajemniczej polanie.
Było już południe i promienie słońca ogrzewały wysoką trawę, która tu wyrosła. Rosło wniej wiele grzybów i krzaczków. A na samym środku rosła jabłoń.
Może pomyśleliście sobie, że to była tak zwykła, zwyczajna jabłoń. Nic bardziej mylnego! Przedewszystkim było to wielkie jak na ten gatunek drzewo a liści było tyle, że do środka nie sposób było się dostać. Z pomiędzy korony wystawały śliczne, czerwone, dojrzałe jabłka. Jabłonka była tak cudowna, że nawet dziadek przystanął i zaczął się jej przyglądać.
Minęło sporo czasu, zanim ocknęlismy się. Wtedy dziadek mruknął pod nosem:
- Na pewno można wejść na to drzewo… Musi być jakiś sposób…
Podszedł wiec do jabłoni, a ja za nim. Obeszliśmy drzewo dookoła, aż znaleźliśmy małą wyrwę w liściach. Wskoczyłam w nią, a dziadek zamiast protestować ( jakby to zrobiła babcia) zrobił to samo.
Tu należy się wam wyjaśnienie, że mój dziadek był osobą bardzo wygimnastykowaną i mimo że wiele lat mineło od czasów, kiedy on wspinał się po gruszach i śliwach to ciągle jeszcze potrafił to robić.
Gdy znalazłam się w środku, westchnęłam z zadowolenia. Promienie słońca z trudem przedzierały się przez lisciasta koronę. Było tu dosyć chłodno. Wdrapałam się wyżej. Oparłam się o grubą gałąź, czekając, kiedy wdrapie się dziadek. Gdy znalazł się na jabłoni, oboje uśmiechnęliśmy się.

***********************************************************************

Ponieważ się spodobało, to był drugi rozdział.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

„Obudziłam się, gdy dziadek pochylał się nademną i potrząsał moje lewe ramię” – nie „nademną”, a nade mną… - to wbrew pozorom znacząca różnica.
„Słońce co dopiero wzeszło, gdzieniegdzie widać było jeszcze różowe chmurki” – Słońce dopiero co wzeszło, gdzieniegdzie po niebie snuły się jeszcze nieliczne różowe chmurki. – Wydaje mi się, że lepiej brzmi.
„. Za to zwierzęta już dawno nie spały. Z kurnika dochodziły ciche pogdakiwania kur i pianie kogutów. W oborze właśnie zaryczała jakaś krowa. Ze stajni słychać było poranne rżenie konia. Tak właśnie powinna wyglądać wieś.” – Pomimo tego, zwierzęta już od dawna przebudziły się do kolejnego dnia, z kurnika dochodziły dźwięki krzątania się kur i co jakiś czas wesołe pianie koguta, w oborze zaryczała krowa a ze stajnie słychać było poranne rżenie konia – wydawało mi się, że właśnie tak wyglądać ma wieś każdego poranka.
„Nie miałam jednak czasu się pozachwycać, bo dziadek szybkim krokiem przemierzał podwórze” – Nie dane było mi jednak zachwycać się tą poranną aurą, dziadek pośpieszając mnie, szybkim krokiem przemierzał podwórze.

Mógłbym jeszcze wiele zdań pozmieniać, niestety dziś nie mam na to za dużo czasu. Cały pomysł bardzo mi się podoba i wyjątkowo przypadł mi do gustu. Coś niezwykłego w czymś codziennym – trzeba szukać takich tematów. Kwesta jednak w tym jak to opisujesz, większą uwagę zwracaj na słowa, których używasz. Uczepię się też, gramatyki i literówek. Strasznie tego nie lubię i uważam, że trud włożony w przekopiowanie tekstu do Worda i poprawienie błędów nie zajmuje wiele czasu. Umila to pracę nam czytająco/oceniającym, co zaś cenniejsze dla Ciebie, chroni przed takimi uwagami.

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podejrzewam, że masz dar błyskawicznego przelewania pomysłów na papier, czy też na to, na co w dzisiejszych czasach je przelewamy. Przydałoby się wrócić do tekstu i trochę go podrzeźbić, bo rzeczywiście są takie miejsca, gdzie drobne błędy i literówki odwracają uwagę od treści.
Pozdrowienia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...