Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Rozdział 1
Było piękne jesienne popołudnie. Drzewa pyszniły się złotem i czerwienią. Słońce za nic miało sobie zbliżającą się zimę i grzało jak w środku lata. Wszystko jakby zamarło znużone spiekotą, gdy na drodze z warowni w Wynm do portu w Kaa jechała młoda wojowniczka. Nie wyróżniała się zbytnią urodą, choć wprawny obserwator mógł rozpoznać w jej rysach ślad po odległym elfim przodku. Jeśli oczywiście wierzył, że możliwe jest, aby szlachcianka została przyjęta do Cechu Wojowników. W Starej Szkole nie do pomyślenia była taka pomyłka. Szlachcianki przyjmowane byłyby do Cechu Magów. Jeśli w ogóle ktoś chciał swą latorośl oddać na wychowanie do Starej Szkoły. Chyba tylko w przypadku, gdy dziecko pochodziło z nieprawego łoża i mocno komplikowało sytuację rodzinną. Jednakże nawet w takich wypadkach Rada w osobie Jaśnie Oświeconego Cechmistrza Cechu Nadzorców Niewolników, zawsze dbała o to, aby dziecko otrzymało wykształcenie adekwatne do pochodzenia. Jaśnie Oświecony nie nadzorował tego osobiście, robił to poprzez Mistrza Róży Adeptów i jego pomocników. Dziewczyna z Cechu Wojowników ubrana była w strój podróżny składający się z obcisłych spodni, wysokich butów o miękkiej podeszwie i krótkiej skórzanej kurtki. Wszystko utrzymane w ziemistej, burej tonacji. Nie był to żaden uniform, członkowie Cechów rzadko ubierali się w stroje podkreślające ich przynależność do Starej Szkoły. Nie było takiej potrzeby. Wystarczył amulet który każdy nosił na szyi. Kształt amuletu i materiał z którego był zrobiony różniły się w zależności od Cechu, a niekiedy i od Róży. Dziewczyna miała na szyi schowany pod kurtką amulet Cechu Wojowników, żelazny pierścień w środku którego lśniło blado godło Starej Szkoły. Jej pół długie włosy, o popielato srebrnym kolorze, miała gładko zaczesane do tył i spięte w węzeł tuż nad karkiem, co chwila wymykały się one spod rzemienia i opadały na jej niewinnie wyglądającą twarz.
Droga była zadbana, jak wszystkie drogi należące do Starej Szkoły. Po obu stronach drzewa zostały wycięte na odległość strzały z łuku. Z lewej strony wznosiły się groźne, granatowo sine Nieprzebyte Góry. Ciągnęły się one od wschodu, na Pustyni Szarych Ludzi, aż do zachodu, gdzie tonęły w morzu i tworzyły Rafę Samobójców. Stanowiły one południową granicę Królestwa, jak do tej pory niepokonaną. Najwyższym szczytem tego pasma była Góra Przejścia, nie wiedzieć czemu nosząca tak niedorzeczną i nieadekwatną nazwę. To właśnie w jej cieniu usytuowana była warownia Wyrm. Droga przebiegała przez tereny słabo zalesione i tylko w jednym miejscu skręcała ona w niewielki zagajnik. Wiła się między pagórkami, a czasem wspinała na niektóre z nich, w dole pozostawiając niewielkie osady z małymi chatkami krytymi strzechą i polami uprawnymi, teraz już zaoranymi i znaczącymi krajobraz łatami smętnego brązu. Gdzieniegdzie pola przecinały strumyczki na brzegach, których rosły wierzby i osiki. Gdzieniegdzie było też widać niewielkie zagajniki, lub pojedyncze wielkie drzewa, pamiątki po rosnącej tu niegdyś puszczy. I mogłoby się wydawać, że to iście sielska kraina. Na polach pracowało jeszcze paru niewolników – nagich, małych i chudych ludzików o szarej skórze i wielkich, półprzymkniętych oczach. Ahn nie lubiła Szarych Ludzi Pustyni. Nie lubiła Pustyni na której mieszkali. Jakie to szczęście, że pustynia była po drugiej stronie Królestwa. Miała nadzieję prędko tam nie wrócić. Wyprawa po niewolników, w której brała udział nie była dla niej przyjemnym doświadczeniem. Ci mali niby ludzie potrafili walczyć zajadle, a co gorsza nie męczył ich panujący na pustyni skwar. Czego nie mogła powiedzieć o sobie. Ona fatalnie znosiła upał i kurz wdzierający się do wszystkich otworów jej ciała i to jeszcze przy mniej niż skromnych racjach wody, które im przydzielono.
Dziewczyna jadąca na czarnym koniu, podobnie jak większość wychowanków Starszej Szkoły nie znała swego pochodzenie. I tak jak wiele podobnych jej młodych wojów niewiele ją to obchodziło. Na imię miała Ahn i została wysłana z misją do Kaa. Dzień był piękny i dziewczyna jechała wolno głównym traktem. Słaby wiatr głaskał jej policzki i tarmosił delikatnie włosy. Mogłaby się poddać tej pieszczocie, gdyby tylko umiała. Spojrzała na bezchmurne niebo, jakby spodziewała się tam dostrzec jakiś niepokojący kształt. W jej oczach przez tę krótką chwilę rysowała się nieopisana wprost tęsknota. Ahn wyglądała w tym momencie tak jakby miała rozłożyć skrzydła i odlecieć i tylko poczucie obowiązku nie pozwalało jej tego uczynić. Ileż to już razy spoglądała w niebo ni to prosząc o ratunek, który miał nigdy nie nadejść, ni wypatrując śmierci, która dałaby jej ukojenie i spokój. Nie pozwoliła sobie na dłuższą zadumę i spojrzała na trakt. Właśnie wjechała w niewielki las. Usychające liście dawały cień pozwalający, choć na chwilę uwolnić się od spiekoty. W cieniu drzew wyczuła czyjąś obecność. Ktoś czaił się tuż za linią drzew. Wyćwiczony od wczesnego dzieciństwa odruch dał o sobie znać. Ahn w mgnieniu oka namacała rękojeść swego krótkiego miecza. Nie wyjęła go jednak, nasłuchiwała. Wyćwiczony instynkt i tym razem jej nie zawiódł. Z krzaków wypadła zgraja orków, nieliczna może czteroosobowa grupa zbliżyła się do niej. Teraz Ahn wiedziała, co ją ostrzegło. Orki śmierdziały. A był to niemożliwy do wytrzymania smród. Nawet tutaj pod okapem z liści powietrze zgęstniało jak gar ugotowanej pleśni. Smród podłego żarcia, które orki zwykły spożywać, tanie octowe wino, gnijące szmaty, w które byli przyodziani, ale najgorsze, że śmierdzieli po prostu orkami. To wszystko tworzyło tak piorunującą mieszankę, że człowiek o wrażliwszym nosie mógł paść trupem od samego zapachu. Miecz wyfruną z pochwy jak dziki ptak i zadźwięczał na szyi najbliższego zbira, rozsypując wkoło kropelki krwawej posoki. Nie czekając na reakcję pozostałych Ahn popędziła konia. Niemal stratowała orka, który usiłował zagrodzić jej drogę. Głupie stworzenia, przemknęło jej przez głowę, gdy niemal rozłupała jednemu z nich czaszkę. Stal jej miecza była mocna, nie na tyle jednak, aby ryzykować cios wystarczająco silny do rozłupania twardej kości stwora. Ork zwalił się na ziemię ogłuszony. Pozostali gapili się na odjeżdżającą dziewczynę jak skalne posągi, nie nawykli do tak gwałtownej reakcji ze strony swych ofiar. Ahn pędziła na złamanie karku, zostawiając w tyle bardziej niż zwykle ogłupiałych orków. Ten z rozprutą szyją drgał konwulsyjnie. Jego towarzysze zajęli się nim na orkową modłę.

  • 3 tygodnie później...
  • 4 tygodnie później...
Opublikowano

Za długie? Nie. Powiedziałbym inaczej, że zdolność narracji i opowiadania ma się lub nie. W wielu starych społecznościach afrykańskich tych, którzy posiadali taka zdolnosc traktowano jak dotkniętych palcem bogów. Często zajmowali uprzywilejowaną pozycję, bowiem potrafili przekazywac historię własnego plemienia.

ps.jednakże zdanie "Drzewa przyszniły się złotem i czerwienią" i jemu podobne, z punktu widzenia poważniejszego pisania, są nie do przyjęcia. Jest nielogiczne, bowiem drzewa nie mogę pysznić się złotem, tym bardziej czerwienią. Złotem może pysznić się ktoś, kto to złoto posiadł. W tym przypadku z pewnością człowiek, bo inna sytuacja jest nieprawdopodobna. Gdyby pozbyć się zdań, które nic nie wnoszą, a mogą powodować u czytelnika - który przecież Cię nie zna i nie wie co chciałaś wyrazić - rozbawienie, tekst byłby całkiem dobry. Pozdrawiam i życzę sukcesów w poprawnym tworzeniu zdań. :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Już tytuł zwiastuje smakowitą zawartość.   Wydaje mi się, że jądrem tego wiersza są zioła (lubczyk, pietruszka, seler), jako łącznik między rzeczywistością liryczną i kulinarną, między tym, co materialne i duchowe. Oznaczają one zmysłowość (zapach, kolor), która poprzez funkcję sensoryczną otwiera się na świat symboli. W końcu to z doznań zmysłowych nasz mózg rekonstruuje obraz świata.
    • To mi przypomniało dowcip. W pewnej wiosce wydarzyła się powódź i woda zaczęła zalewać domostwa. Jeden człowiek wlazł na dach swojego domu i zaczął modlić się do Boga, błagając o ocalenie. Po jakimś czasie do zalanego domu przypłynęła łódź, a kierujący nią człowiek zawołał: - Hej ty, tam na dachu, zejdź, to cię uratuję. Gość z dachu odkrzyknął. - Nie trzeba, mnie uratuje Pan Bóg. I dalej zaczął się modlić. Po kwadransie przypłynęła druga łódź i sytuacja powtórzyła się. Po półgodzinie przypłynęła trzecia łódź, lecz facet na dachu wciąż odpowiadał, że nie potrzebuje pomocy, bo Bóg na pewno go wysłucha i ocali mu życie. W końcu woda powodziowa podniosła się jeszcze wyżej, i człowiek z dachu utonął. Po śmierci, gdy już trafił na Sąd Ostateczny, zaczął się awanturować z Panem Bogiem: - Dlaczego mnie, Boże, nie uratowałeś przed powodzią, gdy się tak do Ciebie modliłem, tak Ci ufałem!? A na to Pan Bóg: - Jak to!? Toż wysłałem do ciebie trzy łodzie, a ty z żadnej z nich nie skorzystałeś!
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Wiatr wieje, dokąd chce. - cytat z Biblii. Jeden z kluczy do wiersza.   Pierwsza cząstka utworu może odnosić się do Ukrzyżowania, a jeśli ze św. Janem Ewangelistą powrócimy do początku Wszystkiego i do sprawczej mocy Słowa, to uwięzione  (w ciele umierającego Zbawiciela) słowo jest dopełnieniem tego cyklu, końcem, ale i początkiem. Jednocześnie wiatr (duch, boskość, omnipotencja) staje się wektorem nadziei na życie, trwanie, stabilność świata. Wyobraziłem sobie Słowo jako znak, który należy do materialnej części rzeczywistości, i jego sens, niesiony wszechmocnym powiewem (rzeczywistość duchowa); na tym klasycznym semantycznym dualizmie można oprzeć interpretację nie tylko wiersza, ale całej koncepcji Genesis, a także zwycięstwa życia nad śmiercią.  
    • Świetnie napisany. Uśmieszek w tekście - sympatyczny signum temporum. Puenta wieloznaczna, ułożona wielowymiarowo (a to niełatwa sztuka, biorąc pod uwagę, że chodzi raptem o trzy słowa), może być nawet zinterpretowana w duchu chrześcijańskim (jestem tego prawie pewien). Pustka lub chaos moralny to diagnoza oczywista w aktualnej rzeczywistości. Kiedy widzę popisy antyreligijnych szyderców, to zawsze przypomina mi się wiersz Szymborskiej Ostrzeżenie:   Nie bierzcie w kosmos kpiarzy, dobrze radzę. (...)   To tak a'propos twojego do góry nogami.      
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Nie miało być czasem bez tego drugiego to?   Pozdrowienia od Telimeny.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...