Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

C Z Ę Ś Ć I

PRZED UPADKIEM

Bunt

W Czarnobylu nastąpił wybuch i ... cisza. Tylko narastająca z godziny na godzinę plotka o jakiejś wielkiej katastrofie jądrowej na terenach bratniego narodu skutecznie mąciła błogi dobrobyt mojej, twojej ojczyzny.
Nad placem, priorytetowej, bo socjalistycznej, budowy szpitala w Łomży świeciło owego dnia pięknie słoneczko. Wysoko na niebie stało sobie, i jak zwykle przygrzewało już dość dobrze o tej porze roku. Rozleniwieni trochę tym słońcem, a trochę szarą codziennością budowlańca, łaziliśmy za dupą kierownika żebrząc o nową parę rękawic, bo te z przed tygodnia rozpadły się i zostały z nich tylko strzępy. Co prawda te strzępy w jakimś tam stopniu chroniły ręce przed ostrymi kantami cegły i chropowatością pustaka, które tonami trzeba było przenosić z miejsca na miejsce aby w końcu wylądowały na ścianie gdzie będą stanowiły jednolity blok co już na wieki mają w nim pozostać niewzruszenie...
Tak jak ten jedynie słuszny blok...

Niewątpliwie rozrywką owego dnia było zdenerwowanie się Jasia Dupy który z racji tego, że kilkanaście lat przesiedział w więzieniu miał prawo uważać się za CZŁOWIEKA. Na stopie koleżeńskiej był z nielicznymi na tej budowie i tylko ci mieli prawo tak się do niego zwracać: „Jasiu Dupa”.
Ale gdy Jasiu zauważył na betonowej ścianie wznoszonego szpitala wygrawerowany odłamkiem czerwonej cegły wielki napis „JASIU DUPA” wpadł we wściekłość i swoją furię wyładował na pierwszym napotkanym budowlańcu który rozgrzewał w wielkim kotle smołę niezbędną do wykonania izolacji kolejnych fundamentów.
Mimo swojej suchości ciała Jasiu Dupa jednym ruchem powalił na ziemię tuż przy palącym się ognisku i gotującej się smole upatrzoną ofiarę. Nogą obutą w gumowy but umazany ludzkimi odchodami a to z tej racji, że Jasiu akurat oprzątał pomieszczenia z zanieczyszczeń tam nazbieranych, przycisnął głowę powalonego do gliniastej ziemi i nakazał aby ten błagał o litość, o darowanie życia. I nieszczęśnik skamlał o litość. Reszta skupiona wokół ogniska w milczeniu przyglądała się zajściu czy ofiara będzie wrzucona do smoły...

O tak, to był ekscytujący dzień. A reszta, reszta to była szarzyzna...

Narastał we mnie bunt. Bunt przeciw porwanym, ochlapanym wapnem watówkom w których wiatr poczyniał wcale sobie dobrze. Nadwerężając moje biedne korzonki, podsycając rozwój rwy kulszowej... Bunt przeciwko cwanemu majstrowi który to poruszał się w robocie jak żółw ale wypłatę to miał największą...

Zastanawiałem się co zrobić aby się wyrwać z tego bagna budowlanego...
Czy do końca moich, czynnych zawodowo dni, miałem wznosić w ten sposób socjalistyczną ojczyznę?

Pewnego dnia podczas biadolenia nad własnym losem, mój budowlany kolega powiedział, że jego brat jest milicjantem i, że w zasadzie to nic on nie robi. Czasem tylko motocyklem przejedzie się po wsiach.
A cóż to za robota?
No pewnie, cóż to za robota przejechać się z nudów motocyklem...
Przyprowadziłem kolegę. Kolega powiedział też, że milicjantem może zostać każdy.
Coś mi zaczęło świtać w głowie...

Po skończonej dniówce, jak zwykle wlokłem się ulicami Łomży w stronę ulicy Wesołej, gdzie był hotel w którym mieszkałem.
Wlokąc się przez jakiś czas obserwowałem patrol MO – młodzi chłopcy w nowiutkich mundurach. Wolnym krokiem szli sobie przed siebie i wyglądało, że tak idą bez celu żadnego... wlokąc się tak samo jak i ja...
Czy nie lepsza to praca od tej na budowie?

To nie było moje pierwsze spotykanie z milicją. Ot chociażby przed kilkoma dniami kiedy to mój kolega hotelowy sprowadził do pokoju panienkę żądną przygód. Koledzy pobili się o nią. W amoku zalotów wyważyli do pokoju - w którym owa panienka się znajdowała - drzwi. Obsługa hotelu wezwała milicję. Przyjechali w długich płaszczach, z pałkami u boku. Zabrali panienkę. O jak się ona do nich lepiła. Oni ją odpychali, a ona lgnęła do milicjantów jak rzep do psiego ogona. Załadowali ją do UAZA, w śniegu umyli ręce i odjechali.
Albo przed kilkoma miesiącami kiedy to w ramach szukania dobrze płatnej roboty włóczyłem się po Polsce, i noc zastała mnie w budynku szumnie nazwanym dworcem PKP w Ostrołęce. Bez grosza, bez biletu ważnego, z kawałkiem suchej bułki w kieszeni. Zajechali UAZEM, zapytali się co ja tu robię. Powiedziałem, że czekam na pociąg. Kiedy poprosili o ważny bilet, nie mogłem im takowego biletu okazać. Jeden z nich zajechał mnie w mordę aż gwiazdy w oczach zamigotały i odjechali...
Albo 3 maja 1983 r w Gdańsku. Łaziłem po ulicach starówki. Patroli mundurowych gęsto, jeden za drugim. Zapytali się co robię, skąd jestem. O, z łomżyńskiego... podejrzana sprawa... Więc mnie do suki i na Komisariat. Na Komisariacie uzbierała się grupka zatrzymanych. Wśród nich wyróżniał się z rudą brodą który w kółko się kręcił i powtarzał, że tym razem to chyba się nie uda... Puścili... Jak strzała udałem się na pobliski dworzec PKP i w pociąg... do domu... Więcej do Gdańska prywatnie nie przyjechałem...
Takie to były moje kontakty z milicją.
Chociaż nie... Zapomniałem o jednym istotnym zdarzeniu. Gdzieś tak w połowie lat 70- tych, w porze rozwijającego się dobrobytu który chyba już sięgnął najwyższej poprzeczki, moi rodzice po długich przymiarkach kupili używane radio. Takie duże, w drewnianej obudowie z zielonym oczkiem które najpierw się zaczynało świecić, a dopiero później po rozwiniętej antenie spływał chyba z nieba normalny ludzki głos. A jednak z tym dobrobytem to prawda bo oto w moim domu też jest radio... Dość szybko się zorientowałem, ze w takim radiu można słuchać Wolnej Europy. Nie wiem jak na to wpadłem. Pewnie to przez ciągłe kręcenie tym radiem mimo, że rodzice, a zwłaszcza ojciec, darli się, że popsuję ten ich epokowy nabytek co zapowiadał prognozę pogody na jutro. A przecież wystarczyło przed zachodem słońca popatrzeć na niebo.
Jak tylko wpadłem na trop rozgłośni która produkowała traktory, moja świadomość obróciła się o 360 stopni. Coś mnie podkusiło aby napisać list do jedynie słusznego źródła informacji, mianowicie do Polskiego Radia. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Napisałem do Fali ileś tam, bo chyba z roku na rok ta Fala wzrastała, że gdy byłem w lesie to podsłuchałem rozmowę kilkunastu mężczyzn którzy rozprawiali o przewrocie w Polsce. List wysłałem z miejscowej poczty. Po jakimś czasie przychodzi wezwanie abym się razem z rodzicem wstawił do najbliższego Posterunku MO. Rodzice bardzo chcieli wiedzieć co ja takiego poważnego nabroiłem, że mnie wzywają. Bardzo byli zdziwieni ponieważ przez całe swoje dorosłe życie nie byli ciągani przez Milicję, a ja mając naście lat już jestem ciągany.... Pewnego zimowego dnia ojciec założył do sań konika i truchtem zmierzaliśmy do tego domu sprawiedliwości jedynie słusznej... Tam już czekali jacyś panowie ubrani dość dobrze, w garniturach i pod krawatem... Wypytywali się o wszystko, a najbardziej chcieli wiedzieć kto mnie namówił do napisania tego listu. Powiedziałem im prawdę, że sam te głupoty wymyśliłem. Jednocześnie wyraziłem skruchę i obiecałem, że już nigdy w życiu żadnych głupot nie napiszę. Zakomunikowali mi, że gdy zechcą to mnie nigdzie nie przyjmą do żadnej szkoły...
Po powrocie do domu rodzeństwo nazwało mnie partyzantem. W szkole pani też chciała wiedzieć po co mnie wzywali na milicję. Ale ja pani prawdy nie powiedziałem...
Teraz to już na prawdę wyznałem moje wszystkie kontakty z komunistyczną MO.

Opublikowano

No to mamy kolejny akcent w temacie Dziennika Nieco Rubasznego...

Tamten jest bardziej przemyślany, zrównoważony, ale myślę, że masz potencjał.

Jeśli to powieść, nie podobają mi się ciągłe akapity. Styl ok, narracja wartka, nuta anegdoty.

Generalnie jestem za i obiecuję śledzić wszelkie kontynuacje.

pzdr

Opublikowano

Też mam wrażenie, że piszemy w bardzo podobnym stylu. Nie dość, że obaj wybraliśmy konwencję pamiętnika, to jeszcze opisujemy lata osiemdziesiąte. Cóż pozostaje nadzieja, że będziemy od siebie odbijać. To będzie z korzyścią dla każdego.
Pozdrawiam serdecznie

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Choćby najwyższy sąd tu zadziałał  To familijną będzie tak sprawa Nazwisko nieznane ród rozwiedziony  A co ważniejszym jegomość to sprawia Data nieważna koledzy klapą  Małpą odchaczyć a na przybitkę uderzyć łapą   Wywód bez końca poprowadzony Rodowód zwodu już wywiedziony
    • @infelia dziękuję bardzo jestem marzycielem może ktoś kiedyś?
    • @infelia dziękuję bardzo za miłe słowa pozdrawiam serdecznie 
    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...