Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

To był bardzo długi dzień. Zresztą, jak każdy z sześciu dni roboczych pomocnika budowlanego w Londynie.
Sylwek siedział na przystanku autobusowym z puszką Tyskiego w ręce; w drugiej dogasał cienki, emigrancki skręt.
Zbliżało się 1-go Listopada, a wokół niemal bez przerwy wybuchały fajerwerki. Krótki świst, rozbłysk, ciemność.
W londyńskim tyglu kulturowym zbiegały się ze sobą hinduskie święto Divali, koniec muzułmańskiego Ramadanu oraz Halloween. Miejsca na polskie Zaduszki nie było zupełnie.
Sylwek wziął łyk piwa i splunął pod nogi.
Był głodny, ale na myśl o konserwach i słoikach Pudliszek odechciewało mu się jeść. Typowych londyńskich specjałów – kurczaka, kebabu czy ryby z frytkami – jego żołądek zwyczajnie nie tolerował.
Jeszcze rok, dwa i wracam – pomyślał. Planował zarobić tyle, by wystarczyło na budowę domu i wesele. Ewa w sam raz skończy studium kosmetyczne i w suterenie ich nowego domu urządzą dla niej gabinet ze solarium. Co on będzie robił, nie wiedział.
Pewnie to samo, co w Anglii, bo sporo ludzi w Polsce poszukiwało malarzy-dekoratorów. Było jeszcze EURO 2012, które wcale nie musiało przegrać z londyńską Olimpiadą. Anglicy podśmiewali się z Polaków, że wysłali na Wyspy większość doświadczonych budowlańców. Nie brali jednak pod uwagę czynnika tęsknoty, nie mieli pojęcia, że być może pieniądze to nie wszystko.
Nadjechał autobus, tak pełny, że kierowca nawet nie spojrzał na samotnego pasażera.
Sylwek wzruszył ramionami i rozejrzał się po pustawej ulicy. Od strony hinduskich sklepików, oblężonych przez podchmielonych ziomali, nadchodził ktoś znajomy. Sylwek szybko zgniótł puszkę i odkopnął ją na kilka metrów.
Przypomniał sobie. Razem z tym facetem przyjechali autokarem na dworzec Victoria dwa lata temu. Tomek, zdaje się, że on ma na imię Tomek, w garniturze, z elegancką walizką na kółkach, on ze starym plecakiem i reklamówką pełną maminych wiktuałów.
- A witam – powiedział Tomek.
- Jak leci?
Tomek odruchowo poprawił krawat.
- Spoko. Pracuję w City. Wpadłem w te strony na imprezę, ale mi nie podeszła. Sama wóda i piwsko. Nic do zajarania lub wciągnięcia. Nudy. Mieszkasz tu?
- Niedaleko.
- Co robisz?
- Remonty.
- No tak.
Tomek rozejrzał się nerwowo.
- Którędy do metra? Nie wziąłem auta, bo nie lubię jeździć po pijaku.
- Parę przystanków.
- Super – ucieszył się Tomek – Jebane Ciapatowo. Jak ty tu wytrzymujesz?
- Radzę sobie.
Minęła ich podśpiewująca pod nosem, stara Murzynka. Tomek chciał to skomentować, ale tylko wykrzywił pogardliwie usta.
- Wybierasz się z powrotem? – spytał Sylwek.
- Do Polski? Po co? Tu mam wszystko. Pracę, auto, dom. Niedługo ściągam żonę i córkę. Niech zobaczą wielki świat. Spodziewam się awansu.
- Ja wracam – odparł Tomek, bardziej do siebie, niż do tego bubka.
Nadjechał autobus. Tym razem zupelnie pusty. Ot, kolejne londyńskie dziwactwo. Kierowca zatrzymał się na przystanku i włączył światła awaryjne. Pewnie był o wiele za wcześnie w stosunku do rozkładu. Tamten poprzedni musiał być spóźniony, bo pozbierał wszystkich oczekujących desperatów.
- Co jest, k...! – mruknął Tomek – Nie będzie jazdy?
Sylwek milczał, czekając na rozwój wydarzeń.
Długobrody kierowca w zwiewnej szacie wyszedł z boksu z jakimś dywanikiem w ręce. Przeszedł z nim na środek autobusu, po czym rozłożył go na podłodze i uklęknął.
- Ty, to samobójca jakiś – szepnął Tomek.
I tym razem Sylwek nie odpowiedział. Sytuacja była tyleż zabawna, co interesująca.
Muzułmański kierowca zaczął modlić się, kiwając się do przodu i w tył. Trwało to kilka minut. Potem wstał zwinął dywanik i wrócił do szoferki.
Od razu otworzył drzwi.
Sylwek chciał ruszyć w ich stronę, ale Tomek zatrzymał go ręką.
- Nie wsiadaj. On się wysadzi!
- W pustym autobusie?
- Poczeka aż nazbiera pasażerów i bum.
- Daj spokój. Jadę do domu.
- Jak chcesz. Ja poczekam na następny.
- To na razie.
Sylwek wskoczył do autobusu i przystawił kartę elektroniczną do czytnika. Kierowca pokazał żółtawe zęby i oświadczył:
- Pan wybaczy. Miałem modlitwę.
- Nie ma sprawy.
- A ten drugi?
- Boi się, że jest pan kumplem Bin Ladena.
- Rozumiem – kierowca roześmiał się hałaśliwie i zamknął drzwi.
Pojechali.

Opublikowano

Melduję, że oprócz jednej literówki, błędów nie zauważyłem. Gdzieś zgubiłeś "ł", ale gdzie? - nie pamiętam.
Tekścik zgrabny, wciągający, nie puentujący na siłę - jak to zdarza się na przyklad Don Cornellosowi :))
Pozdrawiam

Opublikowano

Bawię się teraz w Szorty o Anglii. Jest już kilkanaście, ale wciąż mam wątpliwości, czy jest sens w to brnąć i produkować anegdoty. Szorty pierwotne miały przynajmniej przebłyski głębii. Sam nie wiem, ale dzięki za wsparcie.

Opublikowano

Cześć Asherku - miło Cię widzieć :-). Warsztatowo oczywiście bez skazy. Twoje szorty o Anglii mają zupełnie inny klimat, ale to jest zrozumiałe - inny kraj, inna kultura... I jeszcze coś: odnoszę wrażenie, że pisząc to mocno się dystansujesz. Jesteś tam, żyjesz, pracujesz, ale przekabacić to Ty się nie dasz, o nie ;-). Już Ty masz swoje własne korzenie i nie daj Bóg, aby ktoś chciał je wyrwać. Ni ma takiej opcji. Prawidłowo. Powiem tak - autor jawi mi się jako osoba spójna wewnętrznie, z głębokim poczuciem własnej tożsamości. Tekst bardzo na tym zyskuje. Czytelny i mocny opis rzeczywistości, ale bez zbędnych udziwnień.
Trzymasz emocje na wodzy. Gratuluję i zazdroszczę. Pozdróweczka/B.

  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

Widząc "autor:asher" zawsze wiem, że będzie dobre. Lubię Twoje pisanie. Temat jak najbardziej na czasie, ale temat to nie wszystko. Twoje teksty czyta się lekko, nie męczą. I tym razem jest fajnie. Z błędów tylko dwa, malutkie:

podśmiewująca - podśpiewująca
do przodu i w tył - może lepiej w przód i w tył

Pozdrawiam i czekam na kolejne :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...