Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Beznadziejność


Piast

Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



kogo? co? to biernik :) (mnie też się czasem myli - nigdy nie przepadałem za teorią)
A w Twoim wierszu faktycznie został dopełniacz (kogo? czego? - zdarzeń),
a mnie się w pierwszej chwili zwidziało, że po "zapomnieli" powinien być biernik :)

Trochę gryzły mi się "snem" i "usnąć" obok siebie, ale jak parę razy przeczytałem, to się przyzwyczaiłem.

Pozdrawiam.

PS. Dziękuję za odwiedzanie :) Ja sam nadrabiam zaległości w czytaniu
i cieszę się, że mogę zajrzeć do Twoich wierszy
(ostatnio chciałem wrócić do wierszy dzie wuszki, a tu klops: tylko ostatni znalazłem)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



kogo? co? to biernik :) (mnie też się czasem myli - nigdy nie przepadałem za teorią)
A w Twoim wierszu faktycznie został dopełniacz (kogo? czego? - zdarzeń),
a mnie się w pierwszej chwili zwidziało, że po "zapomnieli" powinien być biernik :)

Trochę gryzły mi się "snem" i "usnąć" obok siebie, ale jak parę razy przeczytałem, to się przyzwyczaiłem.

Pozdrawiam.

PS. Dziękuję za odwiedzanie :) Ja sam nadrabiam zaległości w czytaniu
i cieszę się, że mogę zajrzeć do Twoich wierszy
(ostatnio chciałem wrócić do wierszy dzie wuszki, a tu klops: tylko ostatni znalazłem)

Tak, biernik. Poprawiłem cechę dopełniacza. Dzięki Piast
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

PIaście wiersz jest tak niesamowicie smutny, porusza każdą strunę jeszcze nigdy nie czytałam nic tak rzeczywistego aż chce sie pocieszyć,wyciągnąc dłoń
zasmuciłeś mnie przeogromnie
ale to nic bo z tym uczuciem wiąże sie tak wiele innych emocji - pozytywnych
pozdrawiam B.S.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



...jest też twoja wizyta, za która dziękuję. Co do zamiany, to nic mi nie przychodzi do głowy.
Zyczę natchnień w różowych barwach, papapa Piast

nie ma za co, a może
rozmarzyć, rozwinąć, rozproszyć, chyba,
że Piaście pozostajesz przy roz-ewrzeć
czyli chyba żar,
roztkliwić, bo tak bardzo bardzo
delikatnie
pluskiowo, wzajemnie i pozdrawiam
pięknie
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piaście
z przyjemnością czytam ten wiersz
i to nie raz - niespełnienie, nieodwzajemnienie
niech będzie ta beznadzieja:)

jeden wers zatrzymał mnie dłużej:

"Powoli płyną z nieba śniegu płatki białe"

gdyby zostawić tylko - Powoli płyną płatki śniegu
a w miejsce 4 zgłosek/z nieba białe/ wstawić coś sensowniejszego ?
Wiersz obfituje w piękną treść, można by jeszcze upiększyć ;)
Pozdrawiam serdecznie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Na oddziale tym. W zamknięciu. W pomarańczowej smudze zmierzchającego słońca, która przecina, niczym rozżarzonym biczem środek podłogi. Która ciemnieje powoli. Stopniowo. Stopniowo. Tak bardzo stopniowo… Trzeszczące cicho szpitalne łóżka. Albo milczące. Ustawione równo jak na wystawie. Ze szkieletami zmarłych sprzed wielu bardzo wieków. Szpitalne łózka, a na nich twarze woskowe. Wyblakłe pergaminy. Poszarzałe w spazmie agonii. Twarze nieboszczyków, choć jeszcze żywych. Lecz tak naprawdę. Naprawdę… Wijące się z bólu. Powykrzywiane kształty. Pokręcone cierpieniem w rozgrzebanej pościeli. Leżące, porzucone kłody zmurszałego drewna, jakby przymierzały się powoli do sosnowej trumny. Do gleby…   Te ciała spocone w ekstazie nadciągającej śmierci. Spalone kobaltową lampą truchła. W ciszy i zaduchu. W milczącej beznadziei…   Przemierzające z mozołem równinę pustą, rozległą. Pełną melancholii. Zbliżające się do kresu. Do horyzontu, gdzie obłok zsuwa się biały w tym powolnym prologu pędu. Spoglądam. Patrzę. Z kołder wyciągają się czyjeś ręce. Ramiona jak grób rozwarte szeroko. Z oparzelinami śmiertelnej gorączki. I cienie. Cienie. Wszędzie wokół cienie. I cienie. Znowu. Bądź znowu. I jeszcze… Profile twarzy zastygłe. Wykute w kamieniu leżące popiersia. Nogi zgięte w kolanach. Oparte o nie brody. Zgięte w pół kołyszące się w przód i w tył, jakby znaki zapytania – „dlaczego to ja, właśnie?” Siedzące na krawędzi postacie z minionego już czasu. W piżamach. W podartych strzępach splamionych łachmanów. Ktoś proszący o wodę. O jeden łyk. Bądź jeszcze…   Senne majaki. Zwidy. Nacierające zmory. Tu i tam skrzypnięcie. Krzyk przerażenia. Albo rozmowa niewyraźna z kimś kogo tu od dawna nie ma. Który to rok? Rok to już dawno umarły. Przywalony betonowymi warstwami przeszłości. Nie da się już tego odwalić. Rozkuć. Rozbić młotami. Za oknami drzewa kołyszą się jakoś smętnie. Strzeliste topole, białokore brzozy, które szumią. I szumią coś z opowieści lasu. Podejdę tam. Podejdę do okna, mimo rwącego bólu. Podnoszę się w męce. W skowycie… Jakiś bicz mnie chlasta po piersi. Ale idę. Opieram się o żelazne poręcze łóżek. Patrzą się na mnie szeroko rozwarte, zdziwione oczy. Zmętniałe. Niewidzące. Albo nie patrzą się wcale. Zamknięte powiekami. Idę. Krok po kroku. W wielkim osłabieniu. Moja twarz przezroczysta. Olśniona zmierzchem. Słońcem spowitym liliową chmurą. Kiedy idę tak środkiem sali, zamknięty ciepłą smugą pomarańczowego blasku.   Kiedy już jestem, dotykam rozedrganą dłonią szyby. Kończy się już lato i życie. Wszelkie istnienie. Jakieś takie przeminięte lotem błyskawicy. Zdaje się, że ktoś wznosi toast w brzęku szkła i srebra. W porcelanie. W kryształowych błyskach. W mżeniach niezliczonych pikseli. Nie. To tylko zwidy. Słuchowe omamy za sprawą gorączki.   Organizm jeszcze walczy. Lecz już nie trzeba. Nie trzeba. Bo i po cóż, kiedy jest się już tak naprawdę po drugiej stronie? Dotykam palcami szyby. Tej gładkiej powierzchni. A za nią drzewa majaczą. Kołyszą się i chwieją. Za szybą drzewa szumią coś o przemijaniu. Lecz nie słyszę. Niedosłyszę. Albowiem zagłusza je piskliwe w uszach milczenie. Ale oto brama z powietrza. Strumienie atmosfer. Wiatr idący z wysoka. Sfruwający na skrzydłach furkoczących od piór. Ktoś najwidoczniej zniszczył wskazówki wyroczni, ponieważ leżą teraz połamane, pogięte w trawie. A więc jest jeszcze ratunek. Jeszcze można uciec. Oglądam się za siebie. Jarzą się drobinki kurzu. Wirują.   A więc jeszcze można...   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-06)   -------------------------   *) „Oddział chorych na raka”, tytuł powieści Aleksandra Sołżenicyna      
    • A oto jak się recytuje, to jest styl Jajeczny, po mojemu Pradawny      
    • życie to nie bajka to droga która wiele do powiedzenia ma   to góry łąki i lasy czasem smutek żal   to niewiadoma którą trzeba zrozumieć   to drzwi za którymi różnie bywa   życie to nie bajka ja o tym dobrze wiem mówię to ja   który czasem błądzi szukając prawd którymi bawi się los    
    • @Łukasz Jasiński :) dzięki     
    • @Olgierd Jaksztas konkret, twoja taka pioseneczka:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...