Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Jezu, kurwa, ja pierdole


Gacek

Rekomendowane odpowiedzi

„Jezu, kurwa, ja pierdole” – powiedział młody chłopak. Jego ciało najpierw wykrzywiły spazmatyczne bóle, by po chwili ustały i mógł zaczerpnąć powietrza. Zaczerpnąć? On je pochłaniał jakby przynajmniej od tygodnia nie oddychał lub oddychał jakimś rynsztokowym smrodem. Jego oczy...Oczy, które zdradzały wszystko...Ból, samotność, bunt, chęć ucieczki. No i gdzie uciekł? Przeciw komu się on teraz buntuje? Przeciw temu do czego chciał uciec – chęć życia, ludzie, uczucia – to co chciał poznać, co było wcześniej niemożliwe do poznania, co dzięki swojemu charakterowi i wyborom już zobaczył, czego obrazy były zapisane w jego wzroku...teraz tego już nie widać w jego zielonych, jakby nieobecnych oczach. Uspokoił oddech, rozejrzał się wokół – jedna z wielu małych, bocznych uliczek naszego miasta, wciąż ta sama, wciąż ta sama pozycja, w której siedzi oparty wciąż o ten sam kontener już nie wiadomo który raz. Światło dnia ledwie liźnie to miejsce od czasu do czasu, teraz jest zacienione. 50m dalej na ulicy tłum ludzi baznamiętnie idzie ciągle w jedną i tą samą stronę. Odczekał jeszcze parę minut zanim spojrzał na swoją rękę. Wyjął strzykawkę zostawiając igłę wbitą w żyle. „A co tam, nie będę czekał tu na śmierć, sam ją zaproszę” i wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki kolejną działkę. Bez wahania, bez namysłu, bez namiętności połączył strzykawkę z igła, lekko zassał krew – życie i śmierć pomieszały się w tym małym narzędziu. Krew walczyła, opanowała i pochłonęła heroinę, zabarwiła ją całą na czerwono...prawie wygrała...prawie się nie dostała z powrotem do organizmu...prawie...bo przecież życie w porównaniu z wolą i głupotą człowieka nie miało szans – wcisnął tłok i ta nienaturalna mieszanina dostała się do jego żyły. „Jezu!” – wykrzyknął. Czemu akurat „Jezu”? Wiedział w ogóle co mówi, kim On jest? Pewnie nawet Go nie znał...Mieli coś wspólnego, że wołał akurat do Niego, coś ich łączyło? Nie wydaje mi się....
* * *
Wstał, podpierając się o ścianę doszedł do ulicy. Światło oświetliło jego sylwetkę – był wysoki, chudy, średniej długości włosy częściowo zakryły mu twarz. Niezbyt dobrze zbudowany, ale silny. Ubrany schludnie, w długie czarne sztruksy, białe adidasy i białą koszulkę nie wyróżniałby się z tłumu, gdyby nie jego oczy – widać w nich pragnienia, marzenia, ambicje, uczucia – jednak odległe i umiejscowione daleko, od zwykłego świat odgrodzone mgłą – tylko bunt był w nich ciągle obecny i niczym nie przyćmiony. Spojrzałem w oczy ‘ludzi’ – tam nie było nic z ambicji, marzeń, pragnień a jeśli nawet to gdzieś przyćmione, widać w nich brak woli i odwagi by je zrealizować, posłuszeństwo i zgoda na taką rolę jaką wybrało życie, brak buntu. Lecz nie tylko one wyróżniały go z tego bezrozumnego stada „baranów” – on nie poddawał się, nie poszedł jak inni, nie uległ „owczemu pędowi” – poszedł w przeciwną stronę. Przyspieszył kroku i dogonił ich. Przywitał się z nimi, uściskał przyjaciół, ucałował przyjaciółkę i poszli dalej – razem, wsparci o swoje ramiona, gdy trzeba było podtrzymywali się wzajemnie. Nierzadko to on podtrzymywał i pomagał iść dalej innym, nie pasożytował na ich przyjaźni lecz sam też potrafił być przyjacielem, oddanym powiernikiem tajemnic, kijem gdy ciężko się szło, skrzydłami, gdy spadali...Jednak od pewnego czasu to on miał problemy, złapał tragiczną delirę...Następnego dnia z naprzeciwka zobaczył ją – zamachała mu strzykawką przed oczami i poszedł. Porzucił swój kierunek, poszedł bo chciał, bo musiał, tak bardzo tego potrzebował...Szedł za nią długo, na tyle długo, że się zakochał – nie wiem czy naprawdę – w niej – czy tylko pokochał ją bo miała to, czego szukał. Ona wiedziała, że jest już jej – podtrzymywała go małymi działkami, obiecując, że wkrótce dostanie towar pierwszej klasy, bez domieszek. Lecz on już ledwo szedł – wszystko go bolało – mięśnie co chwila łamały skurcze, „głód” był tak wielki, że już ostatkiem sił złapał ją za rękę i – czego sam się nie spodziewał – prosił ją. Teraz dopiero zobaczył jej oczy – piękne, czyste, bez mgły, lecz zagubione...Zagubione bardziej od jego teraz i bardziej niż wtedy, zanim ruszył pod prąd. Spojrzała na niego czule, bez pogardy – „lecz się” – wyszeptała, wyrzuciła towar i odeszła oglądając się co chwila i obserwując jak chłopak powoli upada. To co czuł...nie da się opisać. Już nie miał sił, wnętrzności chciały wyjść i poczuć trochę swobody, blask w oczach gasł, ciało bezwładnie zaczęło opadać. Ona odwróciła się i patrzyła....jak on upadł po raz pierwszy. Głowa uderzyła o bruk, leżał tak chwilę – ludzie omijali go nie patrząc na leżącą u ich stóp postać, która swym milczeniem krzyczała o pomoc. Jednak zbyt głupi i zaślepieni swymi własnymi sprawami ludzie nie robili nic. Niekiedy ktoś spojrzał w dół, chciał nawet przystanąć, zapytać się, lecz popchnięty przez innych, przez świat, znów nie potrafił oprzeć się, powiedzieć „nie” i przystanąć, wyjść z tej gonitwy życiem zwanej i zatrzymać się przy nim. I nie wiadomo jak, gdzie i skąd pojawili się oni – podnieśli go i pociągnęli znów w swoją stronę. Jego ciało było bez woli, ciągle wstrząsały nim dreszcze...wiedzieli, że musi coś wziąć bo zamęczy się i w końcu zejdzie. Wtedy podeszła ona, sprawnie zacisnęła swój pasek na jego ramieniu, wyjęła strzykawkę, poczekała chwilę i delikatnie wbiła igłę...Śmierć i życie zarazem powoli wtłaczała mu do żyły, by po chwili ta cudowna mieszanka dotarła do serca, wymieszała się tam i dotarła do wszystkich części jego ciała. Mózg (jeśli jeszcze go miał) powoli przejmował kontrolę nad jego ciałem. Dreszcze ustawały a on wkrótce stanął na własnych nogach. Spojrzał na swoją wybawicielkę – jej narkotyk oddziaływał głównie na rozum, mniej na serce, tamtej prawie tylko na serce. Był jeszcze słaby, za słaby by iść sam...wsparł się na ramieniu i poszli razem...kawałek. Ona dawała mu to czego potrzebował, odzyskiwał siły po tamtym wypadku wiele nie pozostało. I znów to samo – sprawczyni jego pierwszego upadku podeszła do niego z tyłu, odwróciła go. Trzymała w ręku strzykawkę, powiedziała – „Jestem. Już jestem”, szybkim ruchem wbiła mu ją w serce i powoli wtłaczała zawartość. Poczuł się silny, odwrócił się do swoich ludzi, kiwnął ręką na pożegnanie i poszedł z nią, znów z prądem, znów nie tak jak był przyzwyczajony, jak sam kiedyś wybrał. Lecz to co tkwiło mu w sercu, ta igła, ta strzykawka, ten towar...prawdziwa moc. Oddalali się szybko, ona powoli wtłaczała mu zawartość dalej. Pragnął by też poczuła to samo, chciał mieć taką sama strzykawkę, którą wbiłby jej, szukał, próbował znaleźć, chciał jej nawet oddać swoją, „trudno...nawet z sercem” – myślał. Lecz w miarę jak strzykawka się opróżniała on coraz bardziej się zmieniał, upodabniał się do tłumu wokół, tracił swą wewnętrzną moc, ten blask w oczach...lecz szedł, był szczęśliwy i nie myślał o tym. Myślę, że nawet nie zdawał sobie wtedy z tego sprawy – szczęście, radość i powodzenie powoli ogłupiały go. Zaczął przyjmować dziwne tory myślenia, które były dla niego bardzo niebezpieczne – „Skoro jestem szczęśliwy gdy idę z tłumem, z prądem, to może to jest metoda? Upodobnić się do baranów wokół, zatracić to co przez całe moje życie w sobie ukształtowałem, to co budowałem przez cierpienie i bunt? Po co mi to gdy jestem szczęśliwy jako grosik w tych milionach?” Nie wie ile szedł z tymi myślami, lecz ocknął się trochę za późno – jego „Pani z tamburynem” nie trzymała go za rękę. Nie była nawet tuż obok. Była daleko przed nim, przytulona do kogoś innego, szeptając mu do ucha. Podszedł bliżej i usłyszał z jego ust słowa, które wstrząsnęły jego światem, ba! Legł on w gruzach. Strzykawka i igła pękły rozpryskując się na tysiące kawałków. Cząstki igły poszarpały mu serce, wbijając się, wszczepiając w zdrową część. Błyskawicznie upadł, upadł do tyłu, na plecy. I nie chciał już wstać. Upadł po raz drugi. Stracił przytomność, śnił. Śniły mu się wizje innego życia, gdyby dokonał innych wyborów. Otworzył oczy, stali nad nim dawno nie widziani przyjaciele, byli ze swoimi drugimi połowami. Była też ona, powtórzyła te same czynności jak po tym, gdy upadł po raz pierwszy. Znów dzięki niej powoli odzyskiwał siły, lecz wciąż potrzebował ich ramion. Stawiał teraz kroki niepewnie. Odczuwał ból – skutek tego tragicznego upadku, lecz najbardziej bolą go resztki tej igły – wciąż w nim tkwią, wciąż przypominają o tym pięknym okresie w jego życiu. Ból przez nie powodowany przypomina, że się już skończył. „Jakie to proste i logiczne – myślał – Trzeba pozbyć się tych bolących resztek przeszłości by móc swobodnie żyć dalej, te inne się przeczeka, niech się zasklepia, wyrzucać ich nie sposób, za dużo...Niech te dobre zostaną. Hmmm...jednak sam przy lustrze ich nie wyjmę.” Popatrzył na nią, a ona znów z troską aplikowała mu kolejną dawkę. „Może ona mi pomoże?” To była jedyna osoba w jego otoczeniu, która mogłaby to zrobić. Poprosił ją, zgodziła się. Każdego dnia wyjmowała mu po jednym kawałku, maksimum dwa – tych nijakich kawałków, złe bała się ruszyć a dobre spokojnie, bez pośpiechu leczyła, sprawiała, że szybciej się zasklepiają i już tak pozostaną. Dopiero teraz popatrzył jej w oczy – były delikatnie załzawione, pełne troski i...czegoś, czego jeszcze nigdy wcześniej nie widział, nie potrafił tego nazwać...Ale wiedział, że go teraz nie zostawi, nie odwróci się nawet gdy on znów odetnie, odleci po działce, zamyśli się na zbyt długą chwilę czy zatrzyma by złapać oddech. Ona cierpliwie, systematycznie, wyjmowała mu szczątki igły przeszłością zwanej. Wszystko co dobre już się zasklepiło, co złe częściowo wyjęte. Praca mozolna, jeszcze trochę tego zostało...A on? Nie pomagał jej...Marudził, był apodyktyczny, lecz nie robił tego bo wiedział, że nie opuści go – przecież ni był tego pewien, to jego przeczucia. On po prostu był sobą – indywidualistą, pełnym energii i zapału młodym człowiekiem ceniącym sobie wolność ponad wszystko. Aż pewnego dnia poczuł się zbyt pewnie, uznał że sobie sam poradzi, że nikt mu nie jest potrzebny i niech wszyscy się od niego odpierdolą. Popełnił błąd – zamknął się na wszystkie zamki, stanął przed lustrem, wziął pensetę i zaczął majstrować przy tych strzępach w sercu – upatrzył jakiś duży kawałek i zamiast wyjąć wbił go mocniej. Grymas bólu wykrzywił mu twarz, przed oczami, w lustrze przemknęły wspomnienia zawarte w tym kawałku. Zrozumiał skąd grymas – to było z ich ostatnich dni...Wyjął go, wyrzucił do kosza i popatrzył na inne, na te zasklepione rany i zaszyte w nich kawałki. Chciał do tego wrócić – rozmyślał nad tym. Zastanawiał się gdzie ona teraz jest, czy myśli o nim, czy go w ogóle pamięta...Te resztki igły...Tak, nie chciał się ich pozbyć, bo wciąż miał nadzieję zobaczyć w jej oczach to coś co zobaczył nawet teraz u siebie w lustrze...Lecz wiedział, że to niemożliwe, to nigdy nie nastąpi, jej blask w oczach...ona jest, lecz nie świeci dla niego...Nagle rozległo się pukanie – to ona, przyszła by mu pomóc. Spławił ją. Stanął znów przed lustrem, skupił się, przypomniał sobie ostatnie zdanie ze swoich rozmyślań przed chwilą. Zaczął szukać jeszcze innych kawałków podobnych do tego co przed chwilą wylądował w koszu, znalazł, zaczął go wyjmować, nie szło...poszarpał tylko rany. Zdenerwowany wbił pensetę mocniej....i zrozumiał: ”Co ja zrobiłem?” Upadł trzymając się za pensetę wbitą w serce. „Jezu, kurwa, ja pierdole” krzyczał upadając. Upadł po raz trzeci i leży odgrodzony od wszystkich pozamykanymi przez siebie zamkami. Upadł po raz trzeci. Czemu wołał „Jezu”? Mieli coś wspólnego, coś ich łaczyło? Nie wydaje mi się....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

1) "Zaczerpnąć? On je pochłaniał jakby przynajmniej od tygodnia nie oddychał lub oddychał jakimś rynsztokowym smrodem." - świetne
2) uczucia – jednak odległe i umiejscowione daleko, od zwykłego świat odgrodzone mgłą - chyba "świata"
3) potrafił być przyjacielem, oddanym powiernikiem tajemnic, kijem gdy ciężko się szło, skrzydłami, gdy spadali...- świetne!
4) To co czuł...nie da się opisać. - lepiej: tego co czuł nie da się opisać.

Bardzo sprawnie napisane. Dawno nie czytałem tak sprawnie napisanego tekstu. Wielu tutejszych autorów mogłoby się od ciebie uczyć. Aż dziw mnie bierze, że jak dotąd nikt nie zamieścił pod twoim tekstem komentarza.
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do skomentowania mojego tekstu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...