Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

pośperałem tó uwdzie i okazuje śie rze prafie tomik na???bazgrałem pszes tydzień!!!
to i tak nie fszystko ale nie mam siły w tyh błendach śie wiencej slajać...


motto:

pustka
pokornie stuka badyl paryski



Był taki miłośnik rozrywek z Romy,
co układał namiętnie palindromy.
Tak mu to weszło w krew,
że raz zastał go szef
jak od tyłu mu podchodzi do żony!


10 lat dostał znachor z Pucka -
leczył bańkami chore płucka
aż jakiś cherubinek
rzekł mu: - Postaw,
mnie dobrze zrobi tylko młócka!



Sąsiad Karol od rana uśmiechnięty
dobrze mu zrobił wyjazd w góry
nawet list miłosny dał do przeczytania

Szanowny baco
dbaj o owcę...



Był taki admirał gdzieś na Sycylii,
co się zakochał w Jędrzejczak Otylii.
A że sam był tępy,
wszystkie jej występy
śledzić polecił wojennej flotylli.


czerwone światło –
słońce wśród jętek
w wodzie



Był raz taki student biologii na Mali,
co oka mu inni zmrużyć nie dawali
bo śniły mu się łąki,
a na nich taaaakie bąki!
że słychać je było nawet w drugiej sali.


Tak wykrzyknął uczeń z Jeny
widząc indeks i oceny:
- Ale szopka!
koniec.
z korepetycjami Leny!


Jest taki hodowca drobiu spod Wronek
powszechnie znany z odlotowych mrzonek:
raz wprowadził na rynek
serię tłustych pingwinek,
lecz rozbiegły się! - każda w swoją stronę.


Raz uczeń błąkał się w Lasku na Kole,
zamiast nauczać się o lesie w szkole.
Otoczony przez łabędzie
pokąsany został wszędzie
ku przestrodze takich jak ty, matole!


Raz uczeń, co mieszkał w Jastrzębiej Górze,
zawziął się oprzeć masowej kulturze -
miast czytać poezja.org,
zakupił perkusję "Korg"
i też robił co dzień hałasy duże.


Był taki architekt na Bermudach...
co dom postawił - walił się mu dach!
Raz, jak postawił most
to takich dostał krost,
że od drapania miał dziury w udach.


Pewien rekrut (bodaj Wronki?)
zamiast prącia nosił dzwonki.
Nikt nie mógł spać na sali
i wszyscy uciekali -
bo to były śledzi dzwonki.


przelotna burza
na sznurze od bielizny
różowe śpioszki


opar po burzy -
nawet sznur od bielizny
bliżej nieba


W biurze gotowa na każde świństwo
po pracy wydać miłosny okrzyk -
świnia z niej wielka to znów kociaczek
lub moja żona i mój... kociokwik


przy ognisku
w twoich oczach
tylko iskry



Epitafium

Czaszka, obojczyk, mostek, żebra, kość ramienna,
dwie kości piszczelowe, rzepki, kości stopy,
pełna piachu miednica... a więc - to kobieta?
Ta czaszka... taka mała… jak puzdro głupoty!

Kręgosłup? też skrzywiony... ileż musiał razy
zniżyć się do poziomu męskiego penisa?
A kości policzkowe... jak wyrwane z twarzy -
na pewno nie zrobiła tego żadna łyżka.

Kobieta rozebrana! Do końca! Do kości!
- już nawet się nie wstydzi braku nagich piersi!
nie odwraca przede mną odkryta miednica

skąd wyjrzał właśnie skorpion. Ciii... moja piękności,
już idę sobie.... Skoro i w tym stanie - pieści
cię coś tak potwornego, jak kiedyś za życia?



Był łucznik, co trafiał zawsze! w dziesiątki,
ale w finale przegrał z kretesem
z sąsiadką swoją, Julką spod piątki -
dziś jest nieszczęśliwy, jak wieść niesie.



Raz pokazał ogrodnik spod Gdyni,
na co można użyć pestki z dyni.
W tym celu gosposię
zapchał po dziurki w nosie,
a potem dziurki przyjezdnej Maryni.



wieczorem
słońce z mostu
ciągle czekam



pocałunek

z języczkiem u wagi
w policzek i w rękę
ojcowski w czółko
zbereźny w to! miejsce
jak z dubeltówki
lub cmok Breżniewa
mocny leciutki
bolesny w ryj jeża
lecz nad to wszystko
choć gmatwam kluczę
pocałuj mnie raz...

a dobrze w dupę!



lustro -
oko w oko
z przeznaczeniem



wojna

okopaliśmy się w domach
oni puszczają nam bomby
mordują naszych żołnierzy
w wiadomościach

my jemy pijemy i odpuszczamy im
bąki ze strachu



Jest taki durny baca w Pieninach -
owce popycha przy imieninach.
Jak nie ma imienin
ten baca z Pienin,
przez cały dzień się huśta na linach.


Od polskiego pani z Mielna
była nadzwyczaj bezczelna -
sprawdzała pisownię: „ siórki”
przy pomocy dwururki,
twierdząc, że to korekta… celna.



Dłużej wracał ten sam pederasta
do miasta, niż wychodził z miasta.
Raz, że bandy UPA.
Dwa - bolała go dupa
bo w pokrzywach ją sobie pochlastał.



kotlet do kotleta
i do bani bania -
w 1 przypadku atleta
w 2 też głowa słaba



Przychodzi jesień, a z nią szkoła
dzwonek dzieciaki na polski woła
Jasiu rozbiera zdanie proste...
o?! ma tu taką samą krostę
jak Julka z koloni!




jan paweł drugi
więc kiedyś spytają
po kim?

rzymianie powiedzą po pawle
żydzi po ich janie
a ci co go znali - po ludziach

  • Odpowiedzi 62
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Na razie poprawiam co się da, bo strasznie dużo błędów się w te teksty wkradło. Widziałeś? - są tu też wynalezione przez Ciebie rymy logiczne :-) Zresztą, Wielu znajdzie w tym kawałek siebie odbity przez krzywe zwieciadło ;-)
Jak ten drugi uśmiech względem pierwszego.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




hehe, to Ty je wynalazłeś, ja pisałem nieświadom powagi zdarzenia:)

Ale to Twój niezwykły sonet stał się inspiracją do wprowadzenia pojęcia: "rymu logicznego".
Pani Oxyvia obiecała ująć go encyklopedycznie i wprowadzić do szkolnictwa, żeby dzieci nas przeklinały. Czymamy za sowo!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



OK :) niech przeklinają :) (po cichu)
a kiedyś? może to tak będzie?


kochane dzieci z centralnej Polski,
pewnie te wieści do was nie doszły:
z orgu poeci,
niech Pan im świeci,
rym wymyślili dla głowy prosty.

cel im przyświecał, też byli z Polski,
nader szlachetny, to nie są plotki,
więc względem wierszy,
sprawdzian jutrzejszy
dotyczył będzie tej właśnie zwrotki.


pozdrówka:)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Za to pamiętam Twoje okulary :-)
Nie miałem siły i czasu przez te wszystkie swoje komentarze się przedzierać -
i tak złapałem się za głowę ile tego?
Głównie są to limeryki, parę miniaturek, ot wpadasz w wolnej chwili i piszesz, na koniec poważny wiersz - oby wszyscy byli tacy.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



OK. Tylko jeden - reszty niech pan nie czyta. Zresztą i tak pan nie zrozumie :-)

Pewien boss (Zachodnia Atlanta)
lubił zagrać czasem w palanta.
Niby nic, lecz wiecie?
- on grał w internecie
robiąc palanta z dyskutanta.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



OK. Tylko jeden - reszty niech pan nie czyta. Zresztą i tak pan nie zrozumie :-)

Pewien boss (Zachodnia Atlanta)
lubił zagrać czasem w palanta.
Niby nic, lecz wiecie?
- on grał w internecie
robiąc palanta z dyskutanta.

eofj vj weg43wt34 weg2g sgv324yt qerhbaerhqtjvet34 eryverg34y
kupa
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Obiecuję, że to pierwszy i ostatni raz. Przecież nikt normalny nie będzie publikował się w miejscu, gdzie dosłowny chłystek obrzucić go może kupami i tym podobnymi wyrazami?
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Zamęt to mało powiedziane ;) Przede wszystkim należałoby odzielić limeryki, oszlifować je jeszcze. W końcu pisałem to wszystko od ręki, druga odganiając się od bandy oszołomów.
A co powie Pani na "rym logiczny" pojawiający się w dwóch limerykach?
Czy taki zabieg jest czytelny, czy nie warto go kontynuować w następnych?

Również pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...