Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Życie po życiu (2)


Rekomendowane odpowiedzi

Przesadziłem z tym chlaniem, nie ma co, nadal bolał mnie łeb. Siedziałem na ławce przed blokiem i czekałem aż ten kretyn ruszy swoje tłuste dupsko i wyjdzie z chaty, ale nic z tego, punktualnością to on nigdy nie grzeszył. Dlaczego przyjaźnię się z ofiarami losu, które zawsze spóźniają się na spotkanie? Druzgocący brak szacunku, totalny olew. Po jaką cholerę się w ogóle umawiają, skoro i tak nigdy nie są na czas albo, co gorsze, nie przychodzą wcale? Wystarczy przecież ściemnić, rzucić tekstem w stylu wybacz, nie możemy się spotkać, bo coś mi wypadło albo prosto z mostu walnąć, żeby ten ktoś się odpieprzył, za przeproszeniem, koniec tematu i ma się spokój.
Siedzenie na ławce przy trzepaku, to dopiero rozrywka najwyższych lotów. Znam takich, co przez siedem dni w tygodniu potrafią wegetować w ten sposób, bez żadnych wyrzutów sumienia czy też poczucia marnotrawstwa czasu. Po prostu, pasożyty zaprogramowane na nieróbstwo. Jarają szlugi w dzień, trawę pod wieczór i tradycyjnie browar do kompletu, żeby w gębie nie suszyło. Mnie szlag jasny trafia, gdy muszę tak grzęznąć przez parę minut, a co dopiero przez cały tydzień, po prostu zgroza.
No dobra, Pablo, wybaczam ci, pewnie wciąż walczysz namiętnie z biegunką. Dorwała go dziś nad ranem, a mówiłem, nie wpieprzaj tego świństwa, zatrujesz się, zobaczysz. Mięcho, które Edwin przyniósł na ognicho waliło padliną z kilometra, podejrzana sprawa, od razu wyczaiłem, bo w miarę trzeźwy jeszcze byłem, ale reszta ekipy – zalana w trupa, a w dodatku głodni jak diabli, wpieprzyli wszystko. Na wymioty mi się zbierało, myślałem, że nie wytrzymam, taki smród, a Edwin nawet jednej kiełbachy nie wsunął, wiedział, że coś jest nie tak. W każdym bądź razie na zdrowie ta degustacja nikomu nie wyszła. Założę się, że wszyscy znajomi obecni na wczorajszym ognisku przeżywają w tej chwili odbytniczą rewolucję.
Stoję na holu, patrzę na chodzące garniturki, pieszczące namiętnie swoje skórzane teczuszki od mamusi, rozglądam się za ciekawymi laskami, luzuję krawat, sztywniacka atmosfera wypełnia aulę, że ledwo oddychać idzie. Nagle słyszę telefon, co to za palant dzwoni? Pablo? Czego chcesz? Jestem teraz na inauguracji, zadzwoń później, nie mogę za bardzo gadać, co masz? Siedzisz na klopie i zdychasz? Wspaniale, gratuluję ci stary. Tak, tak, widzimy się, Dred zaprasza do siebie, dobra, wpadnę po ciebie, trzymaj się. Zgodnie z planem przychodzę po niego, a on rzuca tekstem – wejdź do pokoju i poczekaj, zaraz będę, tylko zjem obiad i się przebiorę. Zapuszczę ci jakąś muzę, nagrałem nowe kawałki, masakra, wejdą ci na psychę. Wolę już posiedzieć na dworze przed blokiem niż słuchać dzieł niezrozumianego przez swoje pokolenie wizjonera, którym Pablo jest niewątpliwie. Pół godziny mija, a ja liczę motyle. Agrecha wzrasta do krytycznego poziomu. Piana zbiera się wokół moich sinych warg, a łacina podwórkowa ciśnie się na język.
W zależności od tego, czy dysponujemy wolnym czasem i dobrym nastrojem spotykamy się dość regularnie. Rozmawiamy o tym, co słychać u każdego, czy wszystko w porządku i takie tam friends will be friends. Zimą najczęściej okupujemy Moloko, w czasie wakacji jesteśmy zwolennikami posiadówek u Dreda - grill w ogrodzie i schłodzony browar do tego, ale dzisiaj to chyba nikt nie spojrzy na żarcie, może Edwin, bo on własnego shitu nie jadł, co oczywiście nie zmienia faktu, że dostanie mu się za wszystkie sraki tego świata.
Siedzenie na ławce ma jednak niewątpliwie swoją pozytywną stronę, bowiem pozwala zatrzymać się na chwilę, wziąć głęboki oddech i przemyśleć pewne sprawy. Można wtedy zobaczyć inny świat, wszystko wokół porusza się jakby w zwolnionym tempie, magia kina na wyciągnięcie ręki. Trzeba tylko wyłączyć się, zapomnieć o ważnym interesie, o wizycie u lekarza i w ciszy obserwować opadające z drzew liście, ludzi wracających z pracy, samochody stojące na parkingu, tak po prostu być sobą i nie martwić się o nic. O kim zatem myślę, gdy tak bezproduktywnie siedzę? O brunetce, w beżowym płaszczu, która siedziała dzisiaj przede mną w tramwaju. O dziewczynie, której już nie poznam, bo nie miałem tyle odwagi, by wysiąść na tym samym przystanku i powiedzieć, że ją najzwyczajniej w świecie kocham. Poszlibyśmy na kawę i wtedy okazałoby się, że ona czekała na mnie – moja bratnia dusza. Mielibyśmy trójkę dzieci, dom nad morzem z pięknym ogrodem, dużo kwiatów i psa. Normalna rodzina. Nie dowiem się już nigdy co by było gdyby, gdyż piękna brunetka wysiadła o jeden przystanek za wcześnie, a ja zrozumiałem swój błąd sekundę za późno. Następna myśl - czy gdybym urodził się sto lat wcześniej, to czy byłbym człowiekiem zdolnym do wielkich czynów, do poświęcenia na maksa, do walki z rasizmem, z komuną i głodem na świecie – ja, Gandhim dwudziestego pierwszego wieku? Jeżeli miałbym w sobie wystarczająco dużo odwagi i szczerej chęci, to z pewnością, ale nie na niby i symbolicznie w blasku fleszy z dupą na pokaz, lecz do samej krwi i ostatniej kropli potu. Tak jest, do samego końca.
Urodziłem się za późno, niestety. Nie dano mi szansy, bym mógł zostać bohaterem albo przynajmniej gwiazdą rocka. Historia mnie olała, w końcu to kobieta, więc nie powinienem się dziwić.
Niebo było strasznie zachmurzone, miałem nadzieję, że zacznie padać. Ulewa to świetna wymówka, żeby nigdzie się nie ruszać, ale ani jedna kropla deszczu nie raczyła kapnąć. Niech to szlag!



*


Staliśmy pod mostem i kulturalnie sączyliśmy tanie winko. Deszcz padał, więc musieliśmy gdzieś przeczekać. Nad naszymi głowami wznosił się most kolejowy; od kilkunastu lat żaden pociąg już przez niego nie przejeżdżał. Za tysiąc lat znajdą się pewnie tacy, którzy uznają go za cud świata, pamiątkę po dawnej cywilizacji czy coś w tym rodzaju. Dla nas była to najzwyczajniejsza kupa rdzewiejącego żelastwa, pod którą można w spokoju wypić jabola. Tory zarosły trawą, a prawdziwy świat był daleko, gdzieś za siedmioma górami i siedmioma lasami, można było jedynie usłyszeć jego echo. Oparci o stos cegieł gadaliśmy o głupotach bez znaczenia, o płycie jakiegoś irlandzkiego zespołu, którego nikt nie słucha, o Karolinie, której chłopak rzucił się pod pędzącego tira, bo się naćpał jakichś gówien; tylko kierowcy było mi żal, można by o tym nawet piosenkę skomponować, prawdziwy szlagier. Przeszliśmy jeszcze do innych banalnych tematów nie wartych zapamiętania. W końcu, kiedy już obaliliśmy patyka i nawet kwas z samego dna przełknęliśmy, Pablo wyjechał z tekstem zupełnie w jego stylu.
– Wiesz, mam doła, ale poważnego, nie to, co zawsze, że po paru dniach mi przechodzi, nie, teraz to mam deprechę na maksa i nic już nie pomaga. Doliniarską muzę słucham na okrągło, rozumiesz, kawałki o nieszczęśliwej miłości, gdy ona nie może żyć bez niego, a on jest gotów oddać swoje marne życie za nią i inne tego typu bzdety, no i czytam trochę. Ostatnio przebrnąłem przez esej o samotnej starości, zjebanej młodości. Kurwa, mam jazdy niesamowite, mówię ci stary, nie radzę sobie. Zamykam się w pokoju i rzygam. Nie ważne, kit. Wiesz, pojąłem w końcu, o co w tym wszystkim chodzi, – rzekł po chwili maksymalnie natchniony – to proste, bo dotyczy nas, całej naszej ekipy. Karpiu?
– Co, Pablo?
– Nie masz wrażenia, że stoimy w miejscu? Topimy się w śmierdzącym bagnie niewykorzystanych szans, niewypowiedzianych słów i straconych dni, których czas nam nie zwróci. To dlatego deszcz zawsze pada i pogoda jest do bani. Czekamy aż w końcu coś się wydarzy, coś przełomowego, a tu nic, cisza, jebana cisza. Szukamy winnych, rozglądamy się wokół, ale wtedy zapominamy spojrzeć w pieprzone lustro. Musimy szybko działać, wziąć się w garść i wyruszyć w świat. Ostatnio zbyt często pierdolimy jak nam w życiu źle. Wylądujemy u czubków albo, w najlepszym wypadku, będziemy nadal stać tu, gdzie stoimy. To co było jest gówno warte, trzeba patrzeć do przodu.
– Pablo poczekaj, daj mi chwilę na ogarnięcie tego, co powiedziałeś – przerwałem nagle.
Nazbierały mu się złote myśli w głowie to musiał się nimi z kimś podzielić, zrządzenie losu chciało, że jak co piątek wypadło na mnie. Filozoficzny traktat mi zaraz wypierdoli po pijaku – pomyślałem – i będę musiał tego słuchać przez całą noc i dolinować się razem z nim. Nie miałem zamiaru uczestniczyć w mentalnym samobójstwie, byłem świadom tego, jak kończą się tego typu pogaduchy. Wraca się po nich do domu, w łbie panuje istny kataklizm, potem człowiek kładzie się do wyra i nie może zasnąć. Dolina potęguje smutek do kwadratu i wywraca wszystko do góry nogami, powoduje bezsenność. Kiedy nie mamy się już komu pożalić, bo najlepszy kompan jest daleko, to zostajemy sami z deprechą ciążącą nam na duszy, jak garb na plecach. W ciemnym pokoju, z oczami wbitymi w sufit, bez wiary i nadziei w cokolwiek – tak właśnie przedstawia się finał. Pablo jednak miał rację i to mnie zasmuciło najbardziej.
Chciałem iść dalej, nawet w tej cholernej ulewie. Chłopaki czekali u Dreda, w ciepłym domu, z pełną lodówą i browarami albo czymś mocniejszym. Dred miał zawsze dobry humor, rzadko przytrafiała mu się dolina. W przeciwieństwie do reszty ekipy on był chodzącym carpe diem, pieprzył cały ten weltshmerz, nie pojmował, jak można z byle powodu popaść w melancholię. Dred – o czym często i z wyraźną dumą sam wspominał – przyjął postawę anarchisty, to do kitu, tamto do dupy, ale ogólnie to jest zajebiście. Przyszłość miał już zaplanowaną, wiedział, co robić, a przynajmniej tak twierdził, będę biznesmenem, a jak już kompletnie nic w życiu mi nie wyjdzie, to zostanę politykiem, jakimś euroosłem – mawiał. Od tego roku rozpoczął studia ekonomiczne, pojęcia nie miał dlaczego.
O tak, marzyłem, by być już na chacie u Dreda. Terapia odmużdżająca przy chłodnym browarze, dobrej muzie w tle oraz pogawędkach o dziewczynach, które mają totalny olew w stosunku do nas, pieprzony chillout – to jest to.
Pablo spoglądał w stronę wolno płynącego strumienia i zamilkł po tym jak mu przerwałem myślotok.
– Pablo – klepnąłem go w ramię – po co się tyle martwisz? Masz dwadzieścia lat, a już rozmyślasz nad swoimi siwymi włosami, rozumiesz? Daj sobie spokój, stary. Jasne, mnie też się zdarza załapać doła, ale staram się go zwalczać. Z tego, co widzę, to czuprynę masz bujną, kudły ci nie wylatują, problemów z potencją też chyba nie masz, bo twoja eks nie skarżyła się w towarzystwie. Zacząłeś studia na wymarzonym kierunku, który dla mnie osobiście jest stratą czasu, no ale o gustach się nie dyskutuje. Sam więc widzisz, że nie masz powodów, żeby się dołować. No, uśmiechnij mordę.
– Nie żartuj sobie ze mnie, mówię poważnie. Trzeba się ruszyć i zrobić coś konkretnego. Jak dotąd tylko ględzimy i nic z tego nie ma.
– Masz rację, chodźmy stąd, przejaśnia się.
– Dokąd?
– Do Dreda, przecież czekają na nas. No, to rusz tyłek, idziemy.
C.D.N


*

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Poziom agrechy wzrasta do krytycznego poziomu."

dwa razy poziom?sformułuj to inaczej..

"muszę tak grzęznąć przez parę minut, a co dopiero przez cały tydzień, zgroza normalnie."

to normalnie na końcu przegina...to nie blog

"Mnie szlag jasny trafia, jak piorun z nieba"

po co to porównanie, zupełnie nie odkrywcze i nic nie wnoszące

"Deszcz padał, więc musieliśmy gdzieś przeczekać niesprzyjające warunki atmosferyczne"

bez "niesprzyjające warunki atmosferyczne"

"bez wiary i nadziei w cokolwiek"

odwrotnie: bez nadziei i wiary w cokolwiek

ale ogólnie to tekst mi się zajebiście spodobał, może nie jest głęboki, ale porusza aktualny i uniwersalny temat. pozdrawiam
Jimmy

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Dziękuję Ci Kaju za pozytywny komentarz. Cieszę się, że w tym opowiadaniu znalazłaś także coś dla siebie. Myślę, że ta historia dobrze obrazuje problemy młodych ludzi, którzy oczekują czegoś więcej od życia. Perypetie Karpia, Pabla i całej reszty będą miały swój ciąg dalszy, lecz kiedy będzie można coś nowego przeczytac? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo pracuję nad nowymi tekstami o zupełnie innej tematyce...A propos, czytałem Twoje wiersze, są ciekawe i godne uwagi, wiem jak trudno napisać dobry liryk, ponieważ sam kiedyś tworzyłem w tym gatunku, ale byłem średnio zadowolony z rezultatów mojej pracy...zresztą możesz się o tym przekonać na stronce. Wybrałem prozę, ale mam nadzieję, że skoro moje opowiadania przypadły Ci do gustu, to nie masz mi tego za złe:) Pozdrawiam serdecznie, Tom.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...