Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Najmocniej zawsze czułem zapach jabłek. Nie zapach szarlotki czy racuchów ale właśnie jabłek. Wiele razy powtarzałem Annie, że jabłka najmocniej pachną zaraz po zerwaniu z drzewa. Patrzyła na mnie jak na okaz w gablocie odpowiadając, że to bzdura, gdyż każdy wie, że jabłka najmocniej pachną pieczone. Jestem pewny, że nigdy nie zrozumie o czym mówiłem.
Kiedyś byliśmy na wycieczce. Łażąc po łąkach dowiedziałem się od Anny, że możemy nie zdążyć. Zapytałem o to, gdzie możemy nie zdążyć. Anna stwierdziła zdziwiona, że oczywiście na powrotny pociąg. Są ludzie, którym odpowiada ogromna maszyneria ulepszania losu ludzkiego a jej wyznacznikiem jak zauważyłem jest zegarek. Ulepszacze patrzą na niego co chwila i okropnie się denerwują przesuwającymi się wskazówkami. Raz przesuwają się za szybko, innym razem za wolno a zawsze nie tak jakby tego chcieli ich właściciele. Powiedziałem Annie, że nigdzie się nie śpieszę i nie mam zamiaru lecieć na złamanie karku na stację. Ostatecznie wymusiła to na mnie marsową miną i ostentacyjną próbą podniesienia za ciężkiego dla niej plecaka. W milczeniu dotarliśmy na jednotorowy peron godzinę za wcześnie. Właściwie to dotarliśmy tam o czasie ale widać maszynista też lubił jabłka prosto z drzewa i przyjechał godzinę później. Anna chodząc po peronie piekliła się i rzucała gromami na kolej, maszynistę i brak rozsądku w ludziach. Ponieważ nie interesowało mnie to zupełnie poszedłem do rosnących opodal drzew, które jak mi się wydawało zaraz zostaną ścięte przez drwali. Moje przypuszczenie nie było pozbawione sensu. Przy drzewach bowiem stało kilku rosłych facetów z siekierami i pili wódkę. Zapytałem o te drzewa. Nie chcieli z początku powiedzieć ale gdy zaproponowałem ogórka małosolnego do wódki, który nie wiedzieć dlaczego pozostał z wycieczki, rozpromienili się odrobinę i stwierdzili, że owszem, mają zamiar te drzewa ściąć. Popatrzyłem na nich i na ich siekiery. Pozwolicie Panowie spocić się troszkę? - zapytałem. Pozwolili. Anna nie mając przy kim się pieklić siadła na ławce przyglądając się temu co robię. Przyznaje, że na początku zupełnie mi nie szło. Drwale widząc moje niezdarne pląsy najwyraźniej poczuli w sobie nutę współczucia i pokazali co i jak. Pomimo wskazówek nadal nie potrafiłem zebrać się w sobie. Przyglądali się jakiś czas i jeden z nich stwierdził: Mus się napić, człowiek znerwiony babą to i uderzenia nie ma. Wypiłem pół szklanki jak lekarstwo i podszedłem do drzewa. Zamiast myśleć rąbałem. Siekiera wbijała się bez oporów a kawałki drzewa latały wokół jak motyle. Spocony poczułem na plecach czyjąś silną dłoń. Dość – powiedział ten, który zaproponował mi wódkę – skończę bo możesz zrobić komuś krzywdę. Podałem mu siekierę a On stanął przy drzewie w rozkroku i kilkoma uderzeniami dokończył to co zacząłem. Drzewo chwilę zastanawiało się nad miejscem spoczynku i położyło się wzdłuż torów. Anna odskoczyła. Panna się nie obawia – powiedział jeden z drwali – Adam tak potrafi drzewo położyć, że można by miarkę przykładać. Widać Anna nie bardzo wierzyła w zapewnienia bo rozpuściła język tak gorąco, że można by jajka na twardo przy niej gotować. Drwale stali wmurowani a mnie zachciało się następnego drzewa. W tym momencie szyny zaczęły grać swoją piosenkę o przyjeździe pociągu i pomyślałem, że jednak nie zdążę zmierzyć się z kolejnym pniem. Podszedłem do Anny i poprosiłem aby się uspokoiła. Oczywiście ani myślała się uspokajać. Darła się jak obdzierana ze skóry. Pewny jestem, że przez ten krzyk nie zauważyła nawet tego, że szyny zaśpiewały pociągową piosenkę. Jeden z drwali podszedł do niej powoli. Włócząc nogami zupełnie spokojnie podchodził do Anny. Gdy był już bardzo blisko powiedział tylko jedno słowo: cicho. Dziwne ale mimo, że nie powiedział tego głośno Anna zamilkła. Pociąg podjechał po chwili i wsiedliśmy do niego. Konduktor okazał się zupełnie porządnym gościem. Załadował mnie do swojego przedziału i nawet nie pytał o bilet. Anna z wścieklizną na twarzy stała na korytarzu. Zdecydowanie nigdy nie zrozumie jak można lubić jabłka prosto z drzewa.


Las Anny



Kiedyś pojechaliśmy do lasu. Wiktor przechodził znów kryzys osobowości. Boże co ja mam z tym człowiekiem. Włóczyliśmy się cały dzień po krzakach, łąkach i lesie. Byłam zmęczona i doprawdy marzyłam tylko o tym by wejść do wanny, wypić ciepłą herbatę i położyć się do łóżka. Wiktor miał inne plany. Oczywiście nie powiedział jakie. Bredził coś o jabłkach z drzewa dodając na koniec, że nie zamierza się nigdzie śpieszyć. No tak, gdy potrzebuję zrozumienia to od razu kontra. Wzięłam więc ten cholernie ciężki plecak w który zabrał chyba pół spiżarki i starałam się założyć go sobie na plecy. Podszedł do mnie i z miną na śmierć obrażonego człowieka odebrał mi plecak. Nie odzywając się do siebie doszliśmy na dworzec. Był to właściwie peron w lesie a nie dworzec. Peron na, którym stała jedna ławka. Nie było sensu siadać na niej bo za chwilę miał być pociąg. Powtarzałam sobie, że jeszcze najwyżej pół godziny i będę w domu. Powtarzałam to sobie ale widać maszynista w pociągu nie miał zamiaru respektować czyichś planów. Zdarza się to dość często. Człowiek zaplanuje na przykład wizytę u stomatologa. Wychodzi na przystanek autobusowy i okazuje się, że autobus nie przyjeżdża o czasie. Oczywiście zdaje sobie sprawę z takich niespodzianek i nigdy nie wychodzę na ostatnią chwilę. Nie lubię się spóźniać szanując czyjś czas. Wiktor nie ma takich problemów. Jemu jest wszystko jedno. Ludzie czekają na niego, gdy on spaceruje w tym czasie po parku, gada z kioskarką albo właśnie popadnie w zamyślenie. Będąc zmęczoną mówiłam mu to wszystko na tym peronie. Mowie i widzę jak zabiera dupę w troki i gdzieś idzie. Cóż nie będę go goniła. Pociągu nie ma więc i nie ma co się śpieszyć. Siedzę na ławce i staram się o ile to możliwe odpocząć. Zamyśliłam się bożego świata nie widząc ani nie słysząc. Nagle huk. Tuż obok mnie potężny huk. Myślałam, że świat się zawalił. Odskoczyłam i rozglądam się wkoło. No i co widzę. Wiktor z jakimiś facetami stoi przy krawędzi lasu a tuż obok mnie leży zwalone drzewo. Przestraszona i wściekła zaczęłam wymyślać. Wariaci, przecież możecie kogoś zabić i inne podobne słowa. Widać jednak zupełnie nie robiło to na nich wrażenia. Wiktor podszedł do mnie i zobaczyłam, że pijany jest zupełnie. No jak cholera mnie wzięła. To co? Jak ja mam teraz ten cholerny plecak i jego dźwigać? No nie! Nakrzyczałam na nich i widzę, że jeden z siekierą do mnie idzie. Z siekiera nie będę wojować więc umilkłam i patrzę co będzie robił. Podszedł i powiedział jedno słowo: cicho. Nie musiał dwa razy powtarzać. Zamilkłam jak nielegalna uprawa marihuany. Ani jednego słowa więcej. Dobrze, że pociąg wjechał i konduktor był porządnym chłopem. Pomógł mi załadować Wiktora do swojego przedziału i pojechaliśmy do domu.

Opublikowano

1) "Właściwie to dotarliśmy tam o czasie ale widać maszynista też lubił jabłka prosto z drzewa i przyjechał godzinę później. "
- skąd taki jednoznaczny wniosek że maszynista też... ? - no i nie "lubił" - ale powinno być "lubi" (generalnie lubi jabłka z drzewa). Ja napisałbym to zdanie, że MOŻE maszynista też LUBI jabłka... - napisałbym po prostu w formie przypuszczenia nie wnioskowania. Jest to i bliższe rzeczywistości, a i sens dowcipu nic na tej kosmetyce nie traci.
2)"poszedłem do drzew" - nie lepiej "podszedłem". Pójść można do lasu, domu. W las wniknąć, w dom wniknąć. Jako, że w drzewa nie wnikniemy, takowo zawsze możemy jedynie maksymalnie najbliżej podejść, ewentualnie na nie wleźć.
3)"...poszedłem do rosnących opodal drzew, które jak mi się wydawało zaraz zostaną ścięte przez drwali. Moje przypuszczenie nie było pozbawione sensu. Przy drzewach bowiem stało kilku rosłych facetów z siekierami i pili wódkę." - Zobacz jak koślawie korespondują ze sobą te zdania. Ponadto ostatnie zdanie można poprawić np: przy drzewach o które oparte były siekiery stało kilku facetów pijących wódkę.
4)"Siekiera wbijała się bez oporów a kawałki drzewa latały wokół jak motyle." - bardzo ładne zdanie, ale nie będąc drwalem zastanawiam się nad tym, czy kiedy siekiera wbija się elegancko w drzewo, to czy wtedy kawałki drzewa latają - zdaje mi się, że odwrotnie jest, że latają jak siekierą nie trafi się dobrze.
5) "Jeden z drwali podszedł do niej powoli. Włócząc nogami zupełnie spokojnie podchodził do Anny." - najpierw podszedł do Anny, a za chwilę podchodził?
6) Bardzo dziwnie używasz spójnika "i".

Podsumowując, bardzo mi się podoba. Widać włożoną pracę. Chyba zacznę pisać dziennik wspólnie z żoną. Ja jestem podobny do twojego bohatera, a ona - Hanna do twojej Anny.
Pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Choćby najwyższy sąd tu zadziałał  To familijną będzie tak sprawa Nazwisko nieznane ród rozwiedziony  A co ważniejszym jegomość to sprawia Data nieważna koledzy klapą  Małpą odchaczyć a na przybitkę uderzyć łapą   Wywód bez końca poprowadzony Rodowód zwodu już wywiedziony
    • @infelia dziękuję bardzo jestem marzycielem może ktoś kiedyś?
    • @infelia dziękuję bardzo za miłe słowa pozdrawiam serdecznie 
    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...