Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rapityn z Wrocławia

Użytkownicy
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Rapityn z Wrocławia

  1. szatkowana jesień w brunatnych kałużach liście zapaliły drzewa na czerwono popatrz jakie piękne zardzewiałe słońce błyszczy wieczorami nad upraną głową młodość brązowieje w zakurzonych workach cebulowe pola tężeją nieludzko zostanie nam jeszcze kilka zdjęć w szufladzie nadmorskich, górzystych albo tych z pustynią odkurzacze z podłogi zbierają blask lata ciekawość na szybie liczy krople deszczu herbata z rumem zlicza dni do zimy parki w negatywie psy biegnące w śniegu
  2. Mnie się podoba :) ... taka ulotna lekkość chwili kończy się niestety zazwyczaj twardym wydeptywaniem bruku w drodze do domu ... i tu się z Tobą zgodzę
  3. Staliśmy na wysokiej skarpie marząc aby to co widzimy pobudzało ludzi do spokoju. Widok był niesamowity. Słońce poruszając liśćmi układało stale zmieniające się świetliste puzzle na blacie chodnika. Zamarliśmy niewymownym pięknem chwili. Niestety stał między nami Rozsądek. To co widzicie po lewej nazywa się Jasna Góra. Polacy przez lata niesprawiedliwości losu jakie ich dotykały wchodzili na tą górę i modlili się o zwycięstwo. Najciekawsza historia wiąże się z butem Szweda odciśniętym na desce świętego obrazu… Nie wiedzieliśmy, że but jakiegoś żołdaka może być istotniejszy od tego co nas otaczało. Jednak jak się okazało, gdy już usłyszeliśmy początek tej opowieści, przestało się liczyć to co widzieliśmy a złoty medal zainteresowania przypadł startującemu z dalszej pozycji śladowi traseologicznemu ukrytemu za metalowymi drzwiczkami. Niezależnie od naszych chęci Kwasem doświadczeń wytrawiają nasze ścieżki pojmowania Zachwyt Zobacz jak pięknie Lakonicznie dziewicza interpretacja obrazów w odpowiedzi Jaskółki najlepiej smakują upieczone w drożdżowym cieście
  4. Dziękuję. Zadziwiacie mnie, gdy usłyszałem o tym portalu mówiono mi, że operacja wycinania wątroby bez znieczulenia jest niczym w porównaniu z krytyką publikowanych tu utworów. Cóż jak to zwykle bywa z plotkami są tylko echem w rurze czyichś doświadczeń. oczywiście, że będę komentował Wasze utwory :)
  5. kochali się – jak gwiazd zdwojony układ duchowo – planetarny albo jak serca dwa atomy ukryte w próżni biało – czarnej i ten fragment ma u mnie ogromnego plusa, gdyż o pospolitej zdwałoby się miłości podobno powiedziano już wszystko :)
  6. Wstęp ma uzupełnić wiersz a wiersz ma uzupełnić wstęp. Zdaję sobie sprawę z bardzo niepewnego gruntu po którym stąpam pisząc w ten sposób. No cóż bez śniegowców się nie obejdzie :)
  7. Temat moim zdaniem dobry. Sam mam ochotę napisać podobny wiersz jednak zdaję sobie sprawę, że szanse na to w moim przypadku są podobne do wynalezienia kamienia filozoficznego. Na temat stylu nie wypowiadam się z zasady :)
  8. Najmocniej zawsze czułem zapach jabłek. Nie zapach szarlotki czy racuchów ale właśnie jabłek. Wiele razy powtarzałem Annie, że jabłka najmocniej pachną zaraz po zerwaniu z drzewa. Patrzyła na mnie jak na okaz w gablocie odpowiadając, że to bzdura, gdyż każdy wie, że jabłka najmocniej pachną pieczone. Jestem pewny, że nigdy nie zrozumie o czym mówiłem. Kiedyś byliśmy na wycieczce. Łażąc po łąkach dowiedziałem się od Anny, że możemy nie zdążyć. Zapytałem o to, gdzie możemy nie zdążyć. Anna stwierdziła zdziwiona, że oczywiście na powrotny pociąg. Są ludzie, którym odpowiada ogromna maszyneria ulepszania losu ludzkiego a jej wyznacznikiem jak zauważyłem jest zegarek. Ulepszacze patrzą na niego co chwila i okropnie się denerwują przesuwającymi się wskazówkami. Raz przesuwają się za szybko, innym razem za wolno a zawsze nie tak jakby tego chcieli ich właściciele. Powiedziałem Annie, że nigdzie się nie śpieszę i nie mam zamiaru lecieć na złamanie karku na stację. Ostatecznie wymusiła to na mnie marsową miną i ostentacyjną próbą podniesienia za ciężkiego dla niej plecaka. W milczeniu dotarliśmy na jednotorowy peron godzinę za wcześnie. Właściwie to dotarliśmy tam o czasie ale widać maszynista też lubił jabłka prosto z drzewa i przyjechał godzinę później. Anna chodząc po peronie piekliła się i rzucała gromami na kolej, maszynistę i brak rozsądku w ludziach. Ponieważ nie interesowało mnie to zupełnie poszedłem do rosnących opodal drzew, które jak mi się wydawało zaraz zostaną ścięte przez drwali. Moje przypuszczenie nie było pozbawione sensu. Przy drzewach bowiem stało kilku rosłych facetów z siekierami i pili wódkę. Zapytałem o te drzewa. Nie chcieli z początku powiedzieć ale gdy zaproponowałem ogórka małosolnego do wódki, który nie wiedzieć dlaczego pozostał z wycieczki, rozpromienili się odrobinę i stwierdzili, że owszem, mają zamiar te drzewa ściąć. Popatrzyłem na nich i na ich siekiery. Pozwolicie Panowie spocić się troszkę? - zapytałem. Pozwolili. Anna nie mając przy kim się pieklić siadła na ławce przyglądając się temu co robię. Przyznaje, że na początku zupełnie mi nie szło. Drwale widząc moje niezdarne pląsy najwyraźniej poczuli w sobie nutę współczucia i pokazali co i jak. Pomimo wskazówek nadal nie potrafiłem zebrać się w sobie. Przyglądali się jakiś czas i jeden z nich stwierdził: Mus się napić, człowiek znerwiony babą to i uderzenia nie ma. Wypiłem pół szklanki jak lekarstwo i podszedłem do drzewa. Zamiast myśleć rąbałem. Siekiera wbijała się bez oporów a kawałki drzewa latały wokół jak motyle. Spocony poczułem na plecach czyjąś silną dłoń. Dość – powiedział ten, który zaproponował mi wódkę – skończę bo możesz zrobić komuś krzywdę. Podałem mu siekierę a On stanął przy drzewie w rozkroku i kilkoma uderzeniami dokończył to co zacząłem. Drzewo chwilę zastanawiało się nad miejscem spoczynku i położyło się wzdłuż torów. Anna odskoczyła. Panna się nie obawia – powiedział jeden z drwali – Adam tak potrafi drzewo położyć, że można by miarkę przykładać. Widać Anna nie bardzo wierzyła w zapewnienia bo rozpuściła język tak gorąco, że można by jajka na twardo przy niej gotować. Drwale stali wmurowani a mnie zachciało się następnego drzewa. W tym momencie szyny zaczęły grać swoją piosenkę o przyjeździe pociągu i pomyślałem, że jednak nie zdążę zmierzyć się z kolejnym pniem. Podszedłem do Anny i poprosiłem aby się uspokoiła. Oczywiście ani myślała się uspokajać. Darła się jak obdzierana ze skóry. Pewny jestem, że przez ten krzyk nie zauważyła nawet tego, że szyny zaśpiewały pociągową piosenkę. Jeden z drwali podszedł do niej powoli. Włócząc nogami zupełnie spokojnie podchodził do Anny. Gdy był już bardzo blisko powiedział tylko jedno słowo: cicho. Dziwne ale mimo, że nie powiedział tego głośno Anna zamilkła. Pociąg podjechał po chwili i wsiedliśmy do niego. Konduktor okazał się zupełnie porządnym gościem. Załadował mnie do swojego przedziału i nawet nie pytał o bilet. Anna z wścieklizną na twarzy stała na korytarzu. Zdecydowanie nigdy nie zrozumie jak można lubić jabłka prosto z drzewa. Las Anny Kiedyś pojechaliśmy do lasu. Wiktor przechodził znów kryzys osobowości. Boże co ja mam z tym człowiekiem. Włóczyliśmy się cały dzień po krzakach, łąkach i lesie. Byłam zmęczona i doprawdy marzyłam tylko o tym by wejść do wanny, wypić ciepłą herbatę i położyć się do łóżka. Wiktor miał inne plany. Oczywiście nie powiedział jakie. Bredził coś o jabłkach z drzewa dodając na koniec, że nie zamierza się nigdzie śpieszyć. No tak, gdy potrzebuję zrozumienia to od razu kontra. Wzięłam więc ten cholernie ciężki plecak w który zabrał chyba pół spiżarki i starałam się założyć go sobie na plecy. Podszedł do mnie i z miną na śmierć obrażonego człowieka odebrał mi plecak. Nie odzywając się do siebie doszliśmy na dworzec. Był to właściwie peron w lesie a nie dworzec. Peron na, którym stała jedna ławka. Nie było sensu siadać na niej bo za chwilę miał być pociąg. Powtarzałam sobie, że jeszcze najwyżej pół godziny i będę w domu. Powtarzałam to sobie ale widać maszynista w pociągu nie miał zamiaru respektować czyichś planów. Zdarza się to dość często. Człowiek zaplanuje na przykład wizytę u stomatologa. Wychodzi na przystanek autobusowy i okazuje się, że autobus nie przyjeżdża o czasie. Oczywiście zdaje sobie sprawę z takich niespodzianek i nigdy nie wychodzę na ostatnią chwilę. Nie lubię się spóźniać szanując czyjś czas. Wiktor nie ma takich problemów. Jemu jest wszystko jedno. Ludzie czekają na niego, gdy on spaceruje w tym czasie po parku, gada z kioskarką albo właśnie popadnie w zamyślenie. Będąc zmęczoną mówiłam mu to wszystko na tym peronie. Mowie i widzę jak zabiera dupę w troki i gdzieś idzie. Cóż nie będę go goniła. Pociągu nie ma więc i nie ma co się śpieszyć. Siedzę na ławce i staram się o ile to możliwe odpocząć. Zamyśliłam się bożego świata nie widząc ani nie słysząc. Nagle huk. Tuż obok mnie potężny huk. Myślałam, że świat się zawalił. Odskoczyłam i rozglądam się wkoło. No i co widzę. Wiktor z jakimiś facetami stoi przy krawędzi lasu a tuż obok mnie leży zwalone drzewo. Przestraszona i wściekła zaczęłam wymyślać. Wariaci, przecież możecie kogoś zabić i inne podobne słowa. Widać jednak zupełnie nie robiło to na nich wrażenia. Wiktor podszedł do mnie i zobaczyłam, że pijany jest zupełnie. No jak cholera mnie wzięła. To co? Jak ja mam teraz ten cholerny plecak i jego dźwigać? No nie! Nakrzyczałam na nich i widzę, że jeden z siekierą do mnie idzie. Z siekiera nie będę wojować więc umilkłam i patrzę co będzie robił. Podszedł i powiedział jedno słowo: cicho. Nie musiał dwa razy powtarzać. Zamilkłam jak nielegalna uprawa marihuany. Ani jednego słowa więcej. Dobrze, że pociąg wjechał i konduktor był porządnym chłopem. Pomógł mi załadować Wiktora do swojego przedziału i pojechaliśmy do domu.
  9. Gdy myślał, że nic dobrego nie może go spotkać w życiu, na wystawie zauważył luksusowy samochód i kobietę przymierzającą się do zakupu. Przystanął i patrzył na scenę jak patrzy się na scenę w teatrze. Jedyna różnica - pomyślał - między tymi dwoma miejscami to powtarzalność. Ta kobieta nie będzie przez dłuższy czas równie namiętnie zerkać na nic ani na nikogo a w teatrze emocje wirują co wieczór. Mylił się, kobieta jeszcze tego samego popołudnia poszła na kawę z koleżankami i łapczywie razem z kawą pochłaniała atmosferę spotkania. Zdając sobie sprawę z kruchości chwili pożądała każdej kropli życia. śniada wiosenna sukienka nasypane popiołem włosy i drzwi stale zamknięte od zewnątrz nogi na schodach buty na obcasach wybijające niepewność zapałek w zmęczone czekaniem oczy godziny w zapomnieniu blade rumieńce wizytują dzisiaj okna na parterze i deszcz na szybach wymienił uszczelki wierzysz wiara nieprzewidywalna jak orzechy zimą ale wierze otwierając kolejną łupinkę wierze
×
×
  • Dodaj nową pozycję...