Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Z tego, co się orientuje, to pan najbardziej łamie ten regulamin dobrego wychowania ( a co za tym idzie - tego forum). Czy u Was, twórców kiczów każdy argument jest naciągany odpowiednio do sytuacji?
Honoru trochę i godności zalecam.
  • Odpowiedzi 55
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Pan mi przypomina kolegę z klasy, który w czasie konfliktu uderzał w twarz, a od razu biegł do pani, że go biją.
a pan zebrał już ten szczaw na zupę? Przysłałby mi pan w słoiku, to sobie pojem, hm?
Opublikowano

Lilka Chłopie - wypisujesz takie farmazony, że to się w głowie nie mieści (nie mówię o wierszu). Pogrążasz się każdą coraz tragiczniejszą odpowiedzią, bo to nawet nie riposta.
Po co?
Daj spokój, naucz się pojęcia pokory i wyluzuj, bo zadławisz się własnym jadem i pyszałkowatością. Uważasz, że jesteś tak wspaniały, to idź recytować tym którym się tak podoba Twoja twórczość, albo napisz w końcu porządny wiersz i zbierz za niego pochwały. Obrażasz wszystkich na prawo i lewo jakby to oni byli winni Twojej klęski.

Jesteś butny, hardy i nierozumny, a to dobrze nie rokuje.

Naucz się sensownie bronić swoich racji, a nie urządzać pyskówki.
I nie uważaj się za nierozumianego, pokrzywdzonego przez los poetę, bo tak nie jest.
Takich jak Ty wielu publikujących tu ludzi mogłoby zjeść na śniadanie, więc i tak są dosyć litościwi.
Przestań być taki krnąbrny i uparty - nie jesteś przez to sympatycznym cżłowiekiem. A ma być sympatycznie - ostro, ale mimo wszystko sympatycznie.

Opublikowano

Ty infantylizmie z wyobraźni
Twoje są właśnie gniotami.
Tam Kraków koleżki i koleżki
stoją za Twoimi wszak plecami.

Taka jest rzeczywistość!
Ty nie jesteś żadnym poetą.
Co Ty zakalcu reprezentujesz
własne"ja"podszyte inicjałami.

A kto Ci,każe moje czytać
za Ciebie teksty inni ułożą,
takie gołe gnioty z rzęchom
pustej myśli wersy w pustaki.

Daleko Ci do mnie to stanąć
jeszcze raczkujesz myślami.
Człowieku dużo wody upłynie,
żebyś mi dorównał Macieju Tali.

Odszczekasz wtedy wszystko
to,co tutaj butnie powiedziałeś,
dla mnie jesteś smarkatym nulem
aroganckim pawiem chodzące zero.

Zamknij swoje usta,na kłódkę
udław się własnymi to słowami,
wybije jeszcze zegar godzinę,
że się jeszcze ze sobą spotkamy.

Zobaczymy wtedy Twoje farmazony
ktoś poda nagle temat i do roboty
wtedy się przekonam mądry poeto,
do czego to Ty jesteś,taki zdolny.


J.L.S

Opublikowano

"Jak Kuba Bogu,tak Bóg Kubie"

I jeszcze jedno Panie Krzywak:
To się do Pana osobiście tyczy!

"Ta krowa,która dużo ryczy
mało mleka daje"

A tak na marginesie:

"Niech Pan,nie pluje
we własny to talerz.

==============================================
=============================================
Pokaże wam teraz wiersz konkursowy o miłości
który wygrał ów konkurs.Macieja Tali
zwykłego poety warsztatem dla początkujących poetów.
Oceńcie sami:
=======================
Jury w składzie:
Luthien_Alcarin
Olesia Apropos
Espena Sway
Messalin Nagietka
Bogdan Zdanowicz
Jacek Suchowicz


========================


--NAD RANEM--



dopasowani
jak dwie łyżeczki

pod palcami ciepły
w nocy grzmiał
z głodu

patrzeć

opuszkiem podróżować
po kształtach
delikatnie przebijających się
przez skórę łopatek



nad ranem zbudził mnie

na policzku
twój oddech

napisał:Tali Maciej

=================================

Opublikowano

Chodźcie tutaj,bo was tutaj potrzeba!
Przeczytajcie jak wyżej poeci.
Panie Krzywak pamięta Pan to dobrze prawda.
Ja tego nie zapomnę!nigdy w życiu!
taka tandeta z ramotą gniot z zakalcem.
Każdy inny wiersz,ale nie ten?
czy już w tym nie widzicie tego,
jak pisałem wierszem jeszcze wyżej.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Autor Hiper Tandety nie może oceniać żadnego wiersza z jednego powodu - się po prostu nie zna. A zresztą co mi tam do tego konkursu? Ja też dałem arcydzieło i nici wyszły, a tak bym sobie przepił stówe. I co? I lipa.
Opublikowano

Nudne. Patos, banał, metaforyka toporna i bożojczyźniana. Naprawdę: nie da się mówić ciekawie o patriotyzmie i ojczyźnie z perspektywy muzeum. Tyle tu historii - a może warto pisać o tym co teraz?

Naprawdę: nie tędy droga, tym można męczyć dzieci na szkolnych apelach.

Opublikowano

U mnie rozpętała się niesamowita burza
muszę wyłączyć tera wszystko z prądu
tańczą drzewa w strasznej wichurze
grad z deszczem szybami uderza
wokół szaleją piekielne moce
w dzień czarna nocy o reta!
muszę doprawdy uciekać
z gromami was żegnam
jasna błyskawica
w te nieba,
o boża
ręka.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Francuska pisarka i entomolożka Anne Philipe opisuje w swojej Spirali światło i niebo. Ciszę i szelest wiatru spadający z wysoka. Na gałęzie drzew. Na liście. Na te szeleszczące liście. Na zwiędnięte. Na lśniące od deszczu. Na te zielone listki budzącej się dopiero co wiosny. Szare chmury sunące po niebie. Sine. Stalowe. Chmury dzielące się na mniejsze. Na stojące w miejscu i te, które je otaczają. Wirują wokół nich. I przesuwają się szybko w porywach mistralu. I te nikłe przetarcia błękitu. Takie chwilowe. Ulotne przebłyski słońca.   Po „rzeźni” Wiktora Jerofiefewa w Świecie diabła i Dobrym Stalinie. Po jego opisach przyziemnej egzystencji. Ciemnej i lepkiej od grzechu. Zdrady, zbrodni i strachu. Po schizofrenicznych, maniakalno depresyjnych inklinacjach Generalissimusa. Po pornograficznych ekscesach wyrostka zaspokajającego chuć dojrzałej, spragnionej kobiety, jego niani. W brutalnym opisie przyprawiającym o mdłości jego lśniącej od soków jej szeroko rozwartej waginy dłoni. Świat Anne Philipe jest idylliczny. Niemalże ekstatyczny. Eteryczny i ulotny. Jakby motyl przysiadł na chwilę na dłoni. Jerofiejew to brutal. Literacki bandzior. Choć przyjdzie jeszcze pora na jego Akimudy i Sąd Ostateczny. On i jego kolega po fachu, Władimir Sorokin. Drugi skandalista ścigający się na brutalne niesmaczne opisy wyuzdanego seksu, choć przeplatanego chwilą oddechu w postaci radości małej Marfuszy, ssącej i rozgryzającej rozpływające się w ustach fragmenty Spasskiej Baszty odłamanej z cudownie słodkiego cukrowego Kremla. Kocha władza Marfusze. W podzięce codziennych pokłonów dostaje raz do roku cukierka. Zresztą nie tylko ona, ale i inne dzieciaki pokroju Marfuszy. Radość jej jest wtedy nieskończona. Jest wniebowzięta. Tak bardzo kocha wszechwładcę, którego nigdy wprawdzie nie widziała na oczy, lecz słyszała jedynie jego głęboki głos płynący przez megafony na Placu Czerwonym. A więc wtedy, kiedy Marfusza, rozgryzając tę rozpływającą się w ustach słodycz szła do sklepu po chleb, mleko i papierosy dla ojca… Nie, wtedy, kiedy już wracała ze sklepu z chlebem, mlekiem i papierosami, była świadkiem przejścia ulicami Moskwy nawiedzonego Amoni, wariata przepowiadającego przyszłość. Przepowiadającego przelew krwi. Chudego i obdartego. Głodnego i biednego. Krzykliwego, cośkolwiek podobnego do nastroszonego ptaka. Z walącym za nim gęstym tłumem gapiów. A więc dała mu pieniądze. Nie. Nie pieniądze! Dała mu ten chleb, mleko i papierosy, co wcześniej kupiła w pobliskim sklepiku. Głupia, mała Marfuszka. Dała mu wszystko, co miała. Ech, zleją ją wściekli rodzice. Oj, zleją. Czy narkotyczny underground. Meta-amfetaminowy odjazd mieszkańców nie mających nadziei na jutro. Stających się w gorączkowych wizjach straszliwymi wilkołakami rozrywającymi swoimi szponami i kłami wszystko, co się rusza. Włącznie z niemowlęciem. Bezbronnym dzieciątkiem, któremu jakimś cudem udało się ukryć na placu w wielkiej fortecznej armacie Car-Puszce. Nie ma zmiłowania! Potwór wywęszył to biedne, maleńkie ciałko. Nachyliło działo i wchłonęło do paszczy, rozgryzając ze smakiem skrwawione ścięgna i mięśnie. I wypluwając z obrzydliwym bekiem ociekające posoką kruche kości. Jak widać Sorokin to także literacki kryminalista i sadysta. Taki czołgista miażdżący gąsienicami z metalicznym chrzęstem bezbronnych. To taki właściciel złomowiska wielkich ciężarówek, spychaczy (oczywiście w przenośni) Monstrualnych buldożerów ociekających cuchnącym smarem i buchających czarnymi spalinami z kominów w potwornym chrzęście i zgrzycie trzęsących się, poluzowanych na złączach blach. Nie ma litości dla innych na literackiej niwie. Spycha i rozjeżdża brutalnie wszystko, co tkliwe i eteryczne. Lekkie i muskające jak piórko. Wszędzie tylko chrzęst żelaznego złomu i otwierających łapczywie w potwornym skowycie i oślepiającym żarze jasnożółtej surówki paszczy martenowskich, hutniczych pieców. Te jego ciężkie opisy starego i otyłego oprycznika zaspokajanego przez młodziutkie kurwy w ekskluzywnym domu schadzek. Ta jego trąba słonia dosiadana naprzemian przez piskliwe i jęczące, lśniące od potu na falujących drobnych piersiach burdelowe ździry. Zero tkliwości. Jedynie sadyzm i wyuzdanie. Estetyczna orgia. Potwornie ciężki żelbetonowy kloc nihilizmu spada prosto na twarz czytelnika z zastygłym na ustach krzykiem i rozwartymi szeroko oczami przerażenia, przesłoniętymi instynktownie rozczapierzonymi dłońmi wyciągniętych do przodu rąk. Tak, jakby te ręce, te dłonie były w tej sytuacji jakąkolwiek osłoną.   Wróćmy do Anne Philipe. Upojenie i cisza. Ekstaza liryzmu. Piórko przelatującego ptaka, które przeciwstawia się eksplozji bomby wodorowej. W straszliwym blasku jawi się przejrzyste oblicze miłości, tęsknoty i żalu. Nawet opis pierwszego lądowania na księżycu jest tak lekki i zwiewny. Tak bardzo subtelny. Niezwykle introwertyczny świat. Dziejący się, jakby u kogoś w spektrum autyzmu. Świat wyizolowany. Zakotwiczony, gdzieś w ogrodzie. Między szumiącymi platanami. Zakotwiczony w piniach. W pełnej ptasiego śpiewu oazie bujnego rozkwitu. I jakiejś takiej nieuchwytnej melancholii pierwszego i ostatniego w życiu maja. Co jeszcze? Anne Philipe bardzo się uwrażliwiła po śmierci swojego męża Gerarda. Znakomitego aktora, który zmarł na raka. Opisała to w Chwili westchnienia. Ostatnie momenty jego życia, leżąc obok niego w łóżku. Ostatnie momenty jego śmiertelnej nieświadomości. Patrzyła na niego w milczeniu, kiedy to w okularach, przy zapalonej nocnej lampce, studiował poszczególne sceny przedstawienia, przygotowując się do kolejnej roli swojego życia. Do kolejnej teatralnej próby. Nie zdążył. Zmarł nad ranem. W ciszy i skupieniu, trzymając jeszcze w dłoniach pojedyncze strony rozsypanego na kołdrze scenariusza. To, co pisze Anne jest niewysłowioną ulotnością. Chwilą. Momentem. Przemijaniem. Apoteozą bólu i lęku, ale podanych w formie stonowanej. Jakby godzącej się na nieubłaganą kolej rzeczy. Bez grama protestu. Nawet my sami, jesteśmy ulotnymi piórkami na wietrze. Mgnieniem. Jerofiejew i Sorokin próbują się zakotwiczyć. Zbuntować. Przeciwstawić potędze śmierci. Ale to też przeminie. Nie pozostanie nawet ślad. No, może przez chwilę, zanim ślad na piasku zmyją fale morza złocącego się w migotach i refleksach. W jakichś takich niedopowiedzeniach. Metaforach istnienia czegoś, co jest poza życiem. Poza wszelką czasowością. I w przejmującym krzyku białej mewy szybującej wysoko. Zataczającej kręgi. Bądź lecącej nisko, szykującej się do nurkowania. Bądź innych, co kołyszą się spokojnie na falach, poddając się im płynnym ruchom. To jest próba opisania pięknego czasu. Którego już nie ma. Przeminął. Utonął w odmętach przeszłości. Pod stopami zapada się miękki, wilgotny piasek. Cudownie pieści podeszwy stóp. Stóp lizanych przez języki skotłowanej piany. Cofają się. Nacierają znowu. W powietrzu przesyconym solą. W tym wietrze nadciągającego zmierzchu, lecz wciąż jeszcze jaśniejącym drobnymi kropelkami rozpryskującej się wody. W tym słońcu. W tej liliowej powłoce. W tej chmurze obrzeżonej jaskrawą czerwienią. Grubą kreską. W tych konturach jasnych i pełnych. W tym wszystkim, co jest obojętne, nieosiągalne i nieskończenie daleko. W nieustannym szumie. Szepcie, jakby kogoś, kto chciałby coś jeszcze powiedzieć. W tych westchnieniach samotnych. W tej chwili westchnienia.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-26)
    • @Corleone 11 Cześć Michał, fajnie że zajrzałeś i ty się Świątecznie trzymaj gdzieś tam na wielkim świecie :)
    • @Corleone 11 Ładne opowiadanie, pewnie będzie ciąg dalszy. Co do godzin i podobnych liczb, niekoniecznie to musiał być przypadek:-) Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego, drugiego dnia świąt.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @A.Between Jaki piękny wiersz. Taki spokojny a jednocześnie pełen napięcia i oczekiwania, zawieszony gdzieś w przestrzeni …

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @hollow man Witam                             Dziękuje za każdy komentarz . Doradzanie...                                                    Miłego dnia Pozdrawiam
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...