Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

W Śródmieściu, w czasie największej inflacji, czekaliśmy na autobus. Było już ciemno. Jesień. Mieliśmy wtedy bardzo złe dni. Najgorsze ze wszystkich dotychczasowych. Właśnie po raz kolejny ostro się pokłóciliśmy. Nie pamiętam już dlaczego i o co. Zła jak osa i obrażona nawet nie patrzyła w moją stronę. A ja trzymałem jej torbę. Bo po prostu była ciężka od zakupów. Przecież zawsze tak robiłem. Wziąłem tę torbę nie zastanawiając się nawet nad tym co robię, ot tak, po prostu, jak zwykle, jak co dzień, jak zawsze. I trafiał mnie jasny szlag. Nadąsana "jaśnie pani" zadzierała nosa, miała mnie gdzieś i patrzyła w inną stronę. A ja jak ostatni bałwan i kompletna pierdoła dźwigałem jej torbę. Na dodatek w drugiej ręce trzymałem większą i cztery razy cięższą. Niech to jasna cholera! Robiłem za tragarza.
Oboje ubrani byliśmy szaro, bezpłciowo, byle jak, beznadziejnie. I tak samo się czuliśmy. Bardzo podobnie wyglądało wtedy nasze życie. Szare i bezpłciowe. Beznadziejne. Skończyły się wszystkie oszczędności. Wskutek przemian, a właściwie kompletnej zapaści budownictwa komunalnego, szansa na własne mieszkanie odleciała w niebyt. Mieszkaliśmy kątem u teściowej. W małym jednopokojowym mieszkaniu. Teściowa spała w maleńkiej klitce wydzielonej z kuchni. Cała codzienność działa się w "dużym", w porównaniu z klitką, "naszym" pokoju. O prywatności i intymności można było zupełnie zapomnieć. Na dodatek kilka miesięcy wcześniej sprowadziła się tu młodsza siostra żony. Po rozwodzie. Z małym dzieckiem, jeszcze prawie niemowlakiem. Sama uciekła od męża gdyż nie mogła już z nim dłużej wytrzymać. Od mojego dawnego przyjaciela, to właśnie dzięki niemu poznałem żonę. A teraz tak mnie skurkowaniec załatwił. Na amen.
Byłem zdeptany i załamany. Wszystko to razem było do dupy. Kompletna beznadzieja.

Przyjechał nasz autobus. Ruszyliśmy do tylnych drzwi. Bo z tyłu było luźniej. Wsiadła pierwsza, nie oglądając się za siebie. Byłem kilka kroków za nią. Jakaś baba wepchnęła się nachalnie pomiędzy nas. Zwisało mi to. Bezwiednie spojrzałem pod wiatę. Serce podeszło mi do gardła. Nieomal zatrzymało się. Na ławce siedziała ona. Hanna. To był ten przystanek. Tu właśnie kiedyś spotykaliśmy się i rozstawaliśmy. Wspomnienia jak na szybkim podglądzie przewijały się w głowie. Gesty, słowa, zapach jej skóry, pocałunki, wspólne chwile, zabawne zdarzenia, miłość, seks. A teraz widziałem jej małe stopy, nogi wąskie w "pęcinach", krągłe biodra, wcięcie w talii, małe i jędrne piersi, długą szyję, małe i pełne, nieco "nadęte" usta, filigranowy nosek. Znam na pamięć każdy fragment jej ciała. Rozpoznał bym ją nawet w zimowym kożuchu i futrzanej czapie. Na nosie miała ciemne okulary. Nie pamiętam żeby kiedykolwiek nosiła. Pewnie założyła przed chwilą. Chyba chciała się ukryć. Przede mną. Siedziała prosto i sztywno jak rzeźba i udawała, że patrzy gdzie indziej. W głowie szalało mi wariackie tornado myśli i uczuć. Zupełnie nie do opanowania. Nie mogłem się pozbierać. Szedłem jak automat, bezwiednie stawiając nogę za nogą. Machinalnie wsiadłem do autobusu. Ruszył. Jeszcze ostatnie spojrzenie przez szybę. Wszystko trwało zaledwie 11 krótkich sekund. Zabukowanych w mojej pamięci mocno i na zawsze. Na amen.
Pewnie bym nie wsiadł gdyby nie torba. Pewnie nawet z obiema torbami bym nie wsiadł gdybym zdążył pozbierać się jakoś. Pewnie w ogóle bym nie wsiadł gdyby nie to udupienie.
Teraz gdy przejeżdżam w pobliżu tego przystanku, zawsze tam spoglądam. Nieco zwalniam. Odruchowo wypatruję Hanny. Wiem, że gdybym ją zobaczył, to pojechałbym dalej, ale przynajmniej widziałbym ją. Przez kilka sekund.

Po paru miesiącach prawie wszystko w naszym małżeństwie wyprostowało się i doszło do zgody. Na szczęście żadne z nas nie umiało gniewać się w nieskończoność. Któregoś dnia, niemiłosiernie wkurzony, pod nieobecność teściowej przeniosłem jej łóżko do "dużego" pokoju a nasze do "klitki". Inflacja nadal szalała ale pensje zaczęły odrobinę za nią nadążać. Na mieszkanie nadal nie było żadnych szans, ale wreszcie mieliśmy "swój" bardzo mały, miniaturowy, własny kąt, zapewniający zaledwie minimum prywatności i intymności. Od szwagierki i dziecka teraz dzieliła nas ściana. Później wydarzyło się jeszcze bardzo wiele. Załatwiłem też mieszkanie. Ale to już inna historia.

Hanna na zawsze pozostała w moim sercu. Na zawsze wpisała się w moją pamięć. Tkwi we mnie i jest częścią mnie samego. Nierozdzielną i niezbywalną. Kocham ją ciągle. Być może tylko wspomnieniem tamtej miłości. Nie wiem. Żeby się o tym przekonać musiałbym ją spotkać. Ale nie jestem pewien czy tego chcę. Na pewno pragnę. Serce mi bije na samą myśl. Nie mam pojęcia jakbym zareagował. Wolę nie próbować. Kocham żonę i jestem z nią. Dłużej niż z Hanną. Po prostu.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @KOBIETA a przegląd jest i ubezpieczenie ;)?
    • @hollow man Jest nastrojowo:)
    • @Noxen Hej Noxen, Niestety, to nie jest dobry wiersz. Bierzesz się za ciężki temat. Masz ze sobą moc setek tysięcy poetów i dołączasz do tych, którzy na temacie polegli. W warstwie - nazwijmy ją 'metafizyczną' - nie pojawia się tu błysk jakiegoś nowego podejścia, nowej idei, czegoś świeżego... Wiersz w skrócie mówi o tym, że peel nie wierzy w bajki i uważa, że po śmierci wchodzimy w 'nicość'. Nic nowego, to może na nowo da się to powiedzieć? Skąpy dobór rekwizytów nie pozwala wejść na jakiś głębszy poziom obrazowania. Poruszamy się w wątłej refleksji filozoficznej budowanej na wątłych obrazach. Osobiście lubię, gdy w wierszu jestem w stanie wyróżnić przynajmniej jeden z trzech aspektów (za Lacanem): symboliczny, obrazowy i 'realny', a najlepiej wszystkie trzy, ale to już wtedy Święty Graal. Czyli wiersz mówi do mnie na poziomie symbolicznym, gdy czuję, że podmiot bardziej jest mówiony przez język niż sam mówi. Na poziomie obrazowym, gdy jestem w stanie rozpoznać w jakiś sposób siebie w danym obrazie, a jednocześnie rozpoznać iluzję, która jest konsekwencją tego rozpoznania. I na koniec 'realne' - gdy wiersz rozmawia z moim Brakiem - czymś czego nie da się powiedzieć ani językiem ani obrazem, co wymyka się opisowi, ale uparcie powraca i nie pozwala mi się domknąć w spójną całość. I ten ostatni jest najtrudniejszy do wydobycia. Jeśli wiesz co chcę powiedzieć... Operujesz ciężkimi pojęciami - śmierć, dusza, nicość. Każde z nich osobno ma kaliber 44, ale razem - wcale się nie wzmacniają, tylko znoszą. A poza tym, w Nowym Roku, życzę Ci dużo lektur, wzruszeń i nadawania sensu.
    • @KOBIETA Ja bym jednak jechał przez Kołbaskowo żeby się bezpośrednio wpuścić w niemiecką 11, bo jak wiadomo, Niemiec nie ogranicza fantazji kierowców z temperamentem ;)
    • ach vivienne biedna vivienne cały paryż wypełniony nim to minie kiedyś minie teraz wszystko jego uśmiech jego imię noszą dni   chowasz twarz w dłonie nie mam pocieszenia popłacz vivienne dobre to łzy    przyjdzie znów wiosna wymażesz z pamięci saint-germain-des-prés każdą stację metra teraz już śpij vivienne    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...