Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

postanowienie


Rekomendowane odpowiedzi

któryż to już raz użyźniam popielniczkę
w absolut wypuściwszy ostatni dech
zaprawiany suto zwątpionym azotem

przepatruję
tamto lato gdy zdejmowałaś ze mnie złudzenia
skała wisiała nad polaną znacząco
postanowiliśmy spalić las wyrywając
najpierw wszystkie samosiejki

naturalnie mówiłaś
las rośnie wieki całe a te pozostałe w ziemi nasionka
wydziobią ptaki
cóż - mówiłaś dalej
nie bądźmy małostkowi - odnajdziemy zamienną
przestrzeń w innej świadomości

ostygłem myjąc twarz i ręce
serce wypłukałem w jeziorze
od jutra przestanę palić .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam wrażenie, że chęć porzucenia nałogu palenia nie jest godna wiersza, tymbardziej że z tej okazji chcialiście nawet spalić las. Nie mogę dodać nic pozytywnego o wierszu. Lepiej zająć się innym tematem. Forma utworu też nie rokuje nadziei, ale to tylko tak zwane moje zdanie. Pozdr.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nagietku - ja też rzuciłem kiedyś nagle i bez postanowień ;) . trochę to się źle skończyło . wylądowałem na OIOMIE z ciężka niewydolnością oddechową . ale w sumie warto było .
a wierszyk nie jest o rzucaniu palenia, a raczej o nabywaniu pewnej mądrości w sferze - nazwijmy to ,,uczuć,,.
pozdrawiam .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Według mnie to jest wiersz o rzucaniu miłości, a nie palenia. O "wypłukaniu serca" z tego uczucia, o "ostygnięciu" i "umyciu się" z niej. O "spaleniu" jej i wydziobaniu przez ptaki wszystkich jej nasion - o wyjałowieniu się z miłości, mimo, że narastała w peelach od "wieków" (czyli od zarania ich życia, jak rozumiem). Peele rzucają miłość jak palenie, jak niepotrzebny, może nawet szkodliwy nałóg.
Wiersz jest dobrze napisany. Ale entery rzeczywiście niepotrzebne, nie widzę ich sensu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, ja rzucałam palenie ze sto razy - i za każdym razem mi się udawało! ;-)))
A tak poważnie, nareszcie rzuciłam naprawdę. Nie palę od dwóch lat, dwóch miesięcy i 17 dni. Okazuje się, że "można żyć bez powietrza"! ;-)
PS. Dlaczego nie chcesz zlikwidować tych enterów, które niepotrzebnie wydłużają wiersz i rozrzedzają go? Naprawdę lepiej byłoby bez nich.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O tak, uważam, że teraz wiersz jest jeszcze lepszy! Zdecydoiwanie! A nieliczne entery teraz uwydatniają sens poszczególnych części wiersza, zamiast go rozrzedzać.
Co do OIOM-u - wierzę i współczuję; całe szczęście, że wyszedłeś z tego bez trwałego uszczerbku na zdrowiu (mam nadzieję). Mój ojciec po rzuceniu palenia wylądował na kardiologii z atakiem serca - to również była reakcja uzależnieniowa. Ja "tylko" miałam duszności, zawroty głowy i ciężkie stany depresyjne, ale dałam sobie radę bez szpitala.
O wiele gorsze i trwalsze skutki przynosi rzucanie nawyku miłości. A nie każdy zdaje sobie z tego sprawę. Niektórzy umierają przedwcześnie, nie rozumiejąc, dlaczego.
Pozdrawiam. :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • życie jest piękne  mówią lekarze   życie jest krótkie  mówią grabarze   czas ucieka  mówi Fizyka  ksiądz na ambonie  woła co potem  a co ze mną mam cudze marzenia  cudze patenty  myśli nie swoje  nie swoje produkty cudze partie  I interesy  nic tylko się zabić  bo nic nie jest moje  newer język w którym piszę jest polski  litery tez jakieś sprzed-wieków  Amor omnia vincit nur ich bin Tod 
    • Na oddziale tym. W zamknięciu. W pomarańczowej smudze zmierzchającego słońca, która przecina, niczym rozżarzonym biczem środek podłogi. Która ciemnieje powoli. Stopniowo. Stopniowo. Tak bardzo stopniowo… Trzeszczące cicho szpitalne łóżka. Albo milczące. Ustawione równo jak na wystawie. Ze szkieletami zmarłych sprzed wielu bardzo wieków. Szpitalne łózka, a na nich twarze woskowe. Wyblakłe pergaminy. Poszarzałe w spazmie agonii. Twarze nieboszczyków, choć jeszcze żywych. Lecz tak naprawdę. Naprawdę… Wijące się z bólu. Powykrzywiane kształty. Pokręcone cierpieniem w rozgrzebanej pościeli. Leżące, porzucone kłody zmurszałego drewna, jakby przymierzały się powoli do sosnowej trumny. Do gleby…   Te ciała spocone w ekstazie nadciągającej śmierci. Spalone kobaltową lampą truchła. W ciszy i zaduchu. W milczącej beznadziei…   Przemierzające z mozołem równinę pustą, rozległą. Pełną melancholii. Zbliżające się do kresu. Do horyzontu, gdzie obłok zsuwa się biały w tym powolnym prologu pędu. Spoglądam. Patrzę. Z kołder wyciągają się czyjeś ręce. Ramiona jak grób rozwarte szeroko. Z oparzelinami śmiertelnej gorączki. I cienie. Cienie. Wszędzie wokół cienie. I cienie. Znowu. Bądź znowu. I jeszcze… Profile twarzy zastygłe. Wykute w kamieniu leżące popiersia. Nogi zgięte w kolanach. Oparte o nie brody. Zgięte w pół kołyszące się w przód i w tył, jakby znaki zapytania – „dlaczego to ja, właśnie?” Siedzące na krawędzi postacie z minionego już czasu. W piżamach. W podartych strzępach splamionych łachmanów. Ktoś proszący o wodę. O jeden łyk. Bądź jeszcze…   Senne majaki. Zwidy. Nacierające zmory. Tu i tam skrzypnięcie. Krzyk przerażenia. Albo rozmowa niewyraźna z kimś kogo tu od dawna nie ma. Który to rok? Rok to już dawno umarły. Przywalony betonowymi warstwami przeszłości. Nie da się już tego odwalić. Rozkuć. Rozbić młotami. Za oknami drzewa kołyszą się jakoś smętnie. Strzeliste topole, białokore brzozy, które szumią. I szumią coś z opowieści lasu. Podejdę tam. Podejdę do okna, mimo rwącego bólu. Podnoszę się w męce. W skowycie… Jakiś bicz mnie chlasta po piersi. Ale idę. Opieram się o żelazne poręcze łóżek. Patrzą się na mnie szeroko rozwarte, zdziwione oczy. Zmętniałe. Niewidzące. Albo nie patrzą się wcale. Zamknięte powiekami. Idę. Krok po kroku. W wielkim osłabieniu. Moja twarz przezroczysta. Olśniona zmierzchem. Słońcem spowitym liliową chmurą. Kiedy idę tak środkiem sali, zamknięty ciepłą smugą pomarańczowego blasku.   Kiedy już jestem, dotykam rozedrganą dłonią szyby. Kończy się już lato i życie. Wszelkie istnienie. Jakieś takie przeminięte lotem błyskawicy. Zdaje się, że ktoś wznosi toast w brzęku szkła i srebra. W porcelanie. W kryształowych błyskach. W mżeniach niezliczonych pikseli. Nie. To tylko zwidy. Słuchowe omamy za sprawą gorączki.   Organizm jeszcze walczy. Lecz już nie trzeba. Nie trzeba. Bo i po cóż, kiedy jest się już tak naprawdę po drugiej stronie? Dotykam palcami szyby. Tej gładkiej powierzchni. A za nią drzewa majaczą. Kołyszą się i chwieją. Za szybą drzewa szumią coś o przemijaniu. Lecz nie słyszę. Niedosłyszę. Albowiem zagłusza je piskliwe w uszach milczenie. Ale oto brama z powietrza. Strumienie atmosfer. Wiatr idący z wysoka. Sfruwający na skrzydłach furkoczących od piór. Ktoś najwidoczniej zniszczył wskazówki wyroczni, ponieważ leżą teraz połamane, pogięte w trawie. A więc jest jeszcze ratunek. Jeszcze można uciec. Oglądam się za siebie. Jarzą się drobinki kurzu. Wirują.   A więc jeszcze można...   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-06)   -------------------------   *) „Oddział chorych na raka”, tytuł powieści Aleksandra Sołżenicyna      
    • A oto jak się recytuje, to jest styl Jajeczny, po mojemu Pradawny      
    • życie to nie bajka to droga która wiele do powiedzenia ma   to góry łąki i lasy czasem smutek żal   to niewiadoma którą trzeba zrozumieć   to drzwi za którymi różnie bywa   życie to nie bajka ja o tym dobrze wiem mówię to ja   który czasem błądzi szukając prawd którymi bawi się los    
    • @Łukasz Jasiński :) dzięki     
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...