Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Żyli w swym kraju ludzie szczęśliwi -
w zgodzie, dostatnio, wrogów nie mieli,
nikt nigdy nie był smutny, samotny,
każdy się wszystkim z bliźnimi dzielił.

Matkom rodziły się dzieci w czepkach,
gdy ktoś umierał – do Nieba kroczył,
w krąg mądrość, dbałość o piękno uczuć,
jeden za drugim w ogień by skoczył.

Wiedział tu człowiek gdzie jego miejsce,
nikt nie wywyższał się ponad innych,
a wokół rosło i wciąż piękniało
dzieło rąk krzepkich i serc niewinnych.

Każdy pracował chętnie, uczciwie,
dobra pomnażał własne i kraju,
a ludy w świecie wszystkie orzekły,
że ziemia owa – przedsionkiem raju.

Ci, którym władza została dana,
jednym i ludzkim mówili głosem
i zawsze wielki szacunek miało
dla siwej głowy mleko pod nosem.

Szczęścia nie szukał nikt w obcych stronach,
bo gdzieżby lepiej niż w domu było –
tutaj się zawsze mocniej kochało,
czuło najwięcej, najpiękniej śniło.

Kwitła serdeczność, miłość i przyjaźń,
niecnym postępkiem nikt rąk nie brudził
i dobre słowo ceniono wszędzie
bardziej niż złoto................zadzwonił budzik.

Opublikowano

śmierć budzikom! ... albo chociaż pozabierać im baterie.

cóż za piękna kraina, bardzo miło było ją odwiedzić i można zdaje się wracać, gdy tylko przyjdzie chęć :)
a ja myślę, że jeszcze może tak być na świecie...no...może nie całym, ale może taki kraj jest, lub będzie... cenić bardziej dobre słowo niż złoto, ja tak robię, ludzie to nie jest trudne! może tak razem..powoli... ych, no może kiedyś będzie jak w republice do świtu :)

bardzo podoba mi się tytuł, na równi z wierszem :) a to rzadkość raczej, gratuluję wyboru.

Serdecznie pozdrawiam
Natalia

Opublikowano

Jeśli można ... to kiedyś .. miałem bardzo do Pana myśli myśl podobną i może to nie był budzik ..ale coś podobnie morderczego:).

Pragnąłem dotyku Kobiety,
co zdradzi mi świata sekrety.
Ust jej smak poznawać do woli,
słuchać jej szeptu ..."Powoli Kochanie ...powoli..."
Zmienić zapach jej snów tak śmiałych,
w dotyk dłoni do piersi wspaniałych.
I taka do mnie przyszła w poranku
gdy tylko zamknąłem oczy na ganku.
Włosy mgłą ranną miała skręcone,
z makowych płatków skromną koronę.
Szemraniem sukni mnie uwodziła
głosu dźwięcznością zmysły poiła.
I nagle słowami dotknęła mych dłoni.....
"wysiadka - stacja Warszawa - Wola ..." konduktor mnie goni ......

Jeśli, nie jest to miejsce na wstawianie swoich wierszy, to przepraszam i to ostatni raz:)
Waldek

Gość Szymon Paweł Oberszt
Opublikowano

po przeczytaniu tego wiersza wyrósł mi w wyobraźni tak sielankowy kraik, że aż żal mi się zrobiło umysłu, którego tęsknota zamieniła wizję w słowa wiersza Republika Do Świtu...

Piękna!... tylko że zostanie tylko ... Szklanym domem...
To jednak nie jest powód, by za nią nie tęsknić... by w nią nie uciekać..

Taka myśl mi się nasuwa, jest w niej może coś z przestrogi...
Wiersz właściwie, nie myśl...

"Zniewolenie"

Musisz ustom wciąż bronić mówić na głos sekrety marzeń,
bo są Moce, co niszczą obrazy,
by sen pustym zostawić jak wazon.

Moce te - w nagłym zazdrości przypływie -
serce woskiem, wypełnią, zaślepią.
A snu nektar, co zmysły Twe żywi,
zmienią w smolisty, pełen strachów lepik!

Więc słowem miejsc nie zdradzaj prześnionych,
bo zbeszczeszczą, bo zburzą je One
i na pragnień cmentarzu nienawiści Twej znicz zapłonie!

Z uszanowaniem Szymon Paweł Oberszt. :)

Opublikowano

Podoba mi sie ten wiersz.Moze nie tak bardzo jak poprzednie, ale swietne zakonczenie mowi samo za siebie i wszystko juz jasne.
Ile razy zdazylo mi sie snic o takim swiecie, ale z drugiej strony czy taki swiat nie bylby troche nudny?
Opublikowano

pewnie nigdy nie napiszę tak optymistycznej wizji(pomijając ten przeklęty budzik),ale lubię takie teksty czytać
zgłaszam ten tekst jako nową konstytucję(bez budzika oczywiście)
pozdrawiam-piotr
[sub]Tekst był edytowany przez piotrbierzynski dnia 19-03-2004 14:31.[/sub]

Opublikowano

Nie ukrywam, wizja przyjemna. Tak przyjemna, że szkoda się budzić...

Pomysł na wiersz, nie ukrywam, widzi mi się. Sielanka sprawia - o zgrozo ;) - sielankowe wrażenie, całośc zaś pachnie z daleka cygańskim rajem. Słowem: pod względem klimatu i przesłania bardzo fajne.

Jeżeli miałbym uwagi, to przede wszystkim do technicznej strony wiersza. O ile rytm jest stabilny, o tyle rymów pochwalić się nie da. Po pierwsze rymowane są jedynie wersy 2 i 4 - a to w wielu krtęgach dyskredytuj3e wiersz rymowany, jako rymowany nieudolnie. Warto tez unikać rymów czasownikowych - kroczył-skoczył to rym tak prosty, że aż głupio go używać.

Ale ogólnie całkiem, całkiem. Wrażenia pozytywne.
Pozdrawiam, UnionJack

Opublikowano

Witaj Natalio:-).

Gdzieś tak za małą godzinkę znowu się tam wybieram:-). Zabierzesz się ze mną? Oj, chyba miałabyś ochotę:-). Zapraszam:-).

Dziękuję - pozdrawiam :-).
***********************************************

Ech, te sny:-). Wizja nieco inna, ale powrót do "realu" chyba nie mniej bolesny:-). Dzięki za fajny wiersz, Waldku. Nie mam nic przeciwko wierszowanym recenzjom - sam również czasem odpowiadam w ten sposób. Oby tylko Admin podzielał moje zdanie:-))).

Dzięki - pozdrawiam:-).
***************************************

Dzięki za miłe słowa, Szymonie:-).

Dołączyłeś bardzo ciekawy, nastrojowy wiersz, ale wątpię aby ktokolwiek z piszących wiersze, wziął sobie do serca Twoją przestrogę :-). Bez pewnej dozy ekshibicjonizmu poeta daleko nie zajedzie, a po przeczytaniu Twojego wiersza najwyżej będzie jechał ze strachem:-). Poeci to krnąbrna nacja, a strach bywa nawet czasem dla nich wodą na młyn:-).

Dziękuję - pozdrawiam:-).
****************************************************

Witaj Dormo:-)

*ale z drugiej strony czy taki swiat nie bylby troche nudny? *

No i ćwiek zabity okrutnie:-). Może więc należałoby od czasu do czasu zafundować ludziskom zawieszonym w owej Nirwanie, wycieczkę w świat podłości, draństwa i obłudy, żeby nie stracili pojęcia o tym, w czym dane jest im żyć. Masz oczywiście rację - jak zasmakować szczęścia nie poznawszy cierpienia, jak prawdziwie zasmakować życia nie będąc świadomym jego przemijania, itd, itp... Cóż - bywają czasem głupie sny:-).

Pozdrawiam serdecznie - dziękuję:-).
***************************************

Witaj Piotrze:-)

*zgłaszam ten tekst jako nową konstytucję* Jeśli głosowanie odbyłoby się na tej stronce, myślę że szansa na jej uchwalenie byłaby spora. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, by ten tekst mógł być wygłoszony z mównicy sejmowej :-))).

Dziękuję pięknie - pozdrawiam :-).
************************************************************

Witaj Union Jack:-).

Miło mi, że wizja jawi Ci się jako przyjemna. Twoje uwagi dotyczące strony technicznej wiersza ( oczywiście jak najbardziej uzasadnione) mógłbym skwitować krótko: dlatego właśnie udzielam się w "Debiutach":-). Spróbuję nieśmiało zauważyć na temat rymów, chociaż moja argumentacja może okazać się równie nieudolna, jak one same:-) - rymowanie co drugiego wersu (jakkolwiek oczywiście prostsze), uważam za odmianę rymu, a nie za mankament. Nawet noblistom zdarzało się tak rymować :-))). Twoja uwaga na temat rymowania czasowników, oczywiście słuszna, ale... "tak krawiec kraje..." :-).

Pięknie dziękuję - pozdrawiam:-).

Opublikowano

*wreszcie mnie ktoś obudził :)* Jeśli śniłaś koszmar, Joanno, to cieszę się z Twojego przebudzenia, ale jeżeli coś miłego - bardzo przepraszam :-).

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję:-).
********************************************************

Wiem, Witoldzie - słoducha okrutna, ale właśnie ten budzik po to, żeby nie zemdliło:-).

Dzięki - pozdrawiam:-).








Opublikowano

Tym razem dzieło z pogranicza since fiction !
Ale brzmi jakże realnie ..jak dobitnie ...
Też słyszę dźwięk tego budzika i szkoda bo czasem śnią mi się jeszcze lepsze rzeczy .
Jak pan to robi .....u licha ?????

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Niestety to próżność i bylejakość zdobywa dziś poklask a kunszt i talent biedują w odmętach skrytych szuflad czy zeszytów. 
    • Urzekł mnie styl opisów miasta. I ten przygnębiający ton wypowiedzi podmiotu. Tak piękny w odbiorze choć nie dający nadziei.
    • Wyszedłem, na odchodne rzucając  do pustych ścian mieszkania, że umówiłem się z kimś bardzo ważnym. Randka? Zaskrzypiała dębowa mozaika, ułożona już do snu  na podłodze gościnnego pokoju. Randka, randka! Odpowiedział jej  przeciągłym zgrzytem bukowych trzewi, secesyjny kredens. Lecz obrzucił mnie jeszcze przed wyjściem, nieprzychylnym odbiciem w tafli  swych zabytkowych szkieł. Był bardzo stary i nad wyraz mądry. Dlatego też zajmował zaszczytne miejsce  na samym środku przedpokoju. Tak by każdy kto mnie odwiedzał  mógł w pierwszym wrażeniu  podziwiać jego zawsze nienaganny, rojalistyczny majestat. Byłem przekonany, że nie dał się nabrać. Randka? Cóż za niedorzeczny banał. Obleczony farsą dysonans. Ja człowiek - nikt i kobieta. Już szybciej widziano by mnie  w towarzystwie papierosa wystającego  z rozognionych chronicznym cierpieniem ust. Gardzę tytoniem mniej niż kobietami.     Ale cóż innego miałem rzec? Że żegnam się na zawsze? Że już mnie nie zobaczą nigdy? Że czeka ich los podobny do mojego. Śmierć szybka, lecz haniebna i barbarzyńska w postaci pójścia na żyletki a raczej drzazgi. Prosto w gardziel pieca. By płonąć żywcem. Sercem i duszą. Łzą i wspomnieniem. Tego, że ich kochałem. Jak córy i synów. Zarzucano mi nieraz. Miłość do przepychu i bogactwa. Lecz ja nie patrzyłem nigdy na moje skarby przez pryzmat doczesnego grzechu pychy. Szanowałem obecność. Jako zbawienny gest dawnych czasów. Bym w tak niedzisiejszym otoczeniu, mógł odnaleźć siebie. Nie istniałem tu czy teraz. Żyłem kiedyś i tam. Poległem w czasach Wielkiej Wojny, z głupim sercem życiowego podlotka. A mogłem trwać tam nie teraz. Za późno. Randka z przeznaczeniem. Już czas. Późno się robi.      Usiadłem na polnym głazie opodal torowiska. Na wpół żużlowo- piaszczysta ścieżka sprowadziła mnie tu gdzie nie byłem od lat. Siedziałem już na tym kamieniu wiele lat temu Było to po pierwszej wojnie o miłość. Za młodu jest się idiotą. Wtedy myślałem że umieram. Że umarłem bo ją pokochałem. A ona mnie ledwie spojrzeniem haczyła. Pełnym wzgardy i litości. A ja brałem to za szansę,  nagrodę i spełnienie pragnień. Miłość nie tworzy idiotów. Ona ich jedynie karci i mami. Maluje im twarze na podobieństwo błaznów. Byłem przez lata tym błaznem, który tańczy jak mu zagrają. I grały. Każda z nich na inną  lecz tak samo cyniczną melodię      Lecz z głazu wstałem i wróciłem do domu. A teraz wróciłem. Choć nie jestem już błaznem. Nie wierzę w miłość i uczucia. Front wygasł. Zatriumfował człowiek i jego wola. Wolny, nieskażony uczuciami rozum. Intelekt doskonały. Wróciłem bo nikt nie może mnie zrozumieć. Cóż mi po wiedzy milionów, skoro prawie ją do duchowego audytorium własnych myśli. Nie ma nikogo, kogo mógłbym określić  bratem w wiedzy, powiernikiem nieskończonych neuronowych istnień. Podziwiacie coś czego nie pojmujecie. Lub boicie się pojąć. Gwiazdy świecą dziś tak pięknie. Lubicie rzeczy jasne, dobre i ciepłe. Promienie sztuki, ogrzewające Wasze serca. Ja zawsze będę zwrócony ciemną stroną. Nie odbijam światła. Pochłaniam je i niszczę. Świat mnie nie widzi.  Zgasnę bez oklasków i wspomnień. Dlatego wróciłem i czekam na przeznaczenie.   Noc mimo wrześniowej pory,  była rozkosznie wręcz ciepła. Wiatru nie było wcale. Zresztą gdyby nagle pojawiły się znikąd  jakieś potężniejsze porywy, to skupiłyby swą uwagę na mojej osobie. W okolicy nie było drzew  ani wysokich krzaków. Nie licząc kilku wiekowych,  dzikich jabłoni i śliw, czerniejących kikutami gałęzistych form  za łukiem kolejowego nasypu. Pozostałości dawnych sadów, pańskich, zaborowych jeszcze majątków, od których nazwę brały potem  poszczególne dzielnice miasta. Miasto iskrzyło światłami lamp. Było blisko i daleko zarazem. Było tłem ale i obserwatorem. Teren wzniesiony z bloków betonu i cegieł. Poorany pajęczyną ulic i uliczek. Nakrapiany zielenią parków i skwerów. Terrarium dla ciał robotycznych. Zaprogramowanych na pośpiech i zysk. Wypranych z uczuć i troski o piękno. Piekło dla dusz poetyckich. Zarządzane ślepo.  Przez krwawe prawo Fortuny. Jakże nie żal mi i ich.   Wyjąłem pudełko zapałek. Wziąłem jedną z nich i pociągnąłem  siarkowy łepek po powierzchni draski. Lekki szum przeszedł w iskrę a ta wznieciła malutką łunę światła. Tyle mi wystarczyło. Zbliżyłem zegarek uczepiony do dewizki  do źródła ognia i odczytałem godzinę  Trzydzieści minut na godzinę czwartą. Zawsze najbardziej ceniłem punktualność. Wbiłem wzrok ostry i bystry mimo nieprzychylnej pory w ciemny i pusty tor. Czekałem. Już tylko chwila.   Rozpalone żarem dnia szyny,  stygły w delikatnym powietrzu nocy. Nikt nie zawraca sobie głowy  by słyszeć ten dźwięk.  Niewielu zwraca ku niemu ucho. Lecz ja tak. Znam go i co najważniejsze rozumiem każde słowo. Bo szyny nocą szepczą między sobą. Rozmawiają w najlepsze. Podniecone i gwarne. Aż pokłady drżą od tempa ich dysput. Szelest idący wzdłuż toru jest zdaniem, ciągnącym się we wspomnieniu. Dnia zeszłego, tygodnia czy miesiąca. Całych lat. Wypełnionych podróżą i gonitwą  osobowych i towarowych składów. Pieśnią zaszłych wydarzeń. Karamboli i wypadków. Rozszalałych w sygnałach słupów. Jęczących skargą pordzewiałych śrub, nastawni i zwrotnic  rozrzuconych wśród kęp młodych traw.     Szyny niosą szepty dusz kolejowych. Dróżników, którzy oddali żywot na służbie, lub zmarli cicho w budkach, nadając ostatni raz sygnał, tor wolny, żadnego niebezpieczeństwa nie ma I skład szedł równo,  pracą nie strwożonych tłoków. Gwizdnął w podzięce jedynie i już gnał  ku kolejnej stacji. Nie mogąc pojąć pojęcia bezruchu. Śmierci.   Przejęte smutkiem i żałobą rwącą serce, są rozmowy te toczące się u ślepych torów. Przestrzeniach pustych i głuchych. Zapomnianych nawet przez składy techniczne  czy rezerwowe parowozy. Rozpamiętują duchy kolei,  zaklęte w wygaszone semafory, czy zawalone na wpół budki dróżnicze, dni glorii i chwały. Gdy każdy dzień był wyzwaniem  a noc nie była senną zmorą wytchnienia, lecz nocną zmianą warty, dla towarowych potworów  załadowanych węglem. Sunęły te przemysłowe karawany przez bezmiar stepu, hen za zachodni horyzont. A teraz została ich ledwie garstka. Reszta to duchy, wspomnienia.   Prędko otrzeźwiałem. Jakby mnie kto zaskoczył od pleców i schwycił nagle za ramię. Nie spałem. Mogę przysiąc. Kwadrans na czwartą. Spałem. Nie. Niemożliwe. Choć coś się zmieniło przez ten kwadrans. Otoczenie. Nastrój. Wstałem gwałtownie. Szyny grały. Równo i tak wesoło jak gdyby… To nie był ślepy tor. Ktoś odpowiedział. Usłyszał mój tęskny zawód serca. Dźwięki się wyostrzyły. Jak w bezdni ogromnej jaskini. Nagle semafor wygaszony przed laty, zapłonął zielonym światłem. Zza horyzontu pól tam gdzie tor biegł prostą strugą dał się słyszeć gwizd. Nie skrzek sroki, nie świergot wróbli. Gwizd parowozu! Szedł ku mnie całą mocą maszyn. Wracał jak wierny pies. Zagubiony i teraz odnaleziony. W majaku snu. Teraźniejszym zwidzie. Szaleństwie.     Gwizdał ochoczo z piszczałek. Był już blisko.  Szyny grały już takt jego kół. Słyszałem ich śmiech. Duchy wyszły do torowiska i poczęły machać  stacyjnymi latarenkami nad swymi głowami. I ja podszedłem bliżej. Cyklop otworzył swe jarzące się złotem oko. Zbliżał się, pożerając odległości na słupach. Był to bez wątpienia pospieszny pasażer. Mógł ciągnąć około  dziesięciu może dwunastu wagonów. Zdaje się dojrzał sygnały latarni  bo przyspieszył jak chart i gnał coraz prędzej.     Gdy podszedł na może dwieście metrów, wtedy poznałem. Pospieszny, który spadł  z pobliskiego wiaduktu  usytuowanego zaraz za łukiem szyn  za moimi plecami  w roku tysiąc dziewięćset dziewiątym.  Wspomnienie, które żyło w szynach  i we mnie samym. Znałem z wycinków gazet podobiznę  palacza i maszynisty.  Wysoki brunet, ogolony na gładko,  nie w samej koszuli a całym przepisowym mundurze kolejowym. Pozdrawiał mnie  unosząc kaszkiet w prawej dłoni, dając znak że staje. Zagrały hamulce, zaciśnięte z dużym wyczuciem doświadczonej ręki maszynisty. Para buchnęła mgielną smugą przez osłony. Komin dymił jeszcze bardziej ochoczo. A takt kół przybrał formę powolnych kroków.     Skład dotoczył się ku mnie i stanął tak by ustawić mnie zaraz obok drabinki parowozu. Wsiadłem nie czekając na zaproszenie. Gdy tylko postawiłem nogi  na podłodze pojazdu, maszynista, zdaje się  miał na nazwisko Zebala, uściskał mnie jak druha. Czy aby nie za długo czekaliście na mnie? Wyciągnąłem zegarek i pokazałem mu go. Ach! Ledwie kwadrans na czwartą. W sam punkt. Idealnie w czas. Dokąd jedziemy panie Zebala? Jak to dokąd panie Ptaszyński. To pośpieszny  do Pana rodzimej miejscowości, miasta takich jak pan, poetów i pisarzy ostałych w śnie  o idealizmie sztuki. O twórcach doskonałych, formie i treści z pogranicza grozy, snu i doczesności. Zna Pan to miasto doskonale.     Łzy stanęły mi w kącikach oczu. Mój kochany Drohobycz… jego sklepy, ulice i szkoła… śpieszmy panie Zebala… śpieszmy do Drohobycza… choćby i we śnie. Poetyckiej gorączce. Pociągnął wajchę i parowóz  przeszył ostatni gwizd. Jeden z duchów, schodząc z toru przed sunącym składem rzucił. Tor wolny,  żadnego niebezpieczeństwa nie ma. Pozdrowił nas i ruszył ku ścieżce. A my minęliśmy łuk  i zniknęliśmy po wjeździe na wiadukt.     Tor był pusty w obie strony. Szyny ciche i martwe. Nigdzie nawet śladu po składzie. Żadnej lokomotywy ani gwizdów. Świateł i sygnałów. Semafor zgięty prawie w pół ze starości, kruszał w zupełnej ciemni. Jedynie kruk na nim drzemał. Nie świadom wcale dziwów ślepego toru. Pusto było wszędzie i głucho. W oddali jedynie blaski miasta,  zdradzały ślady życia. Na ścieżce obok toru zachrzęścił żwir. Duch zawiadowcy po spełnionej roli  zagasił zbyteczną już lampę. Ruszył przez ścieżkę ku kamieniu polnemu. Usiadł na nim i z wyrazem ni to zmęczenia  ni to ulgi, wbił wzrok w pusty tor. Czekając na kolejne zielone światło.   Utwór pisany w hołdzie moim pisarskim mistrzom - Stefanowi Grabińskiemu i Bruno Schulzowi.      
    • Człowiek kiedyś, obawiał się - omówienia, potem opisania, a teraz pokazania –   siebie.   Nazwania-utrwalenia-zobrazowania. Suma człowieczeństwa po nowemu   Choć lustro ego pożąda pamięci i sławy, jak łakoci.   Na pokaz eksponując eksponaty próżności, karmiąc ciekawość cudzych oczu i skrupulatność szklanych kartotek.   Pętla ulotności w łożysku istnienia i dzwon, co budzi i usypia.
    • Ładnie, a wie pani: podobno dobrzy ludzie młodo umierają...   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...