Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Sklep na Zdrojowej


Rekomendowane odpowiedzi

Moim zadaniem jest spełnić nadzieje pokładane we mnie przez firmę, przyciągnąć klienta, rozwinąć transparent z dziesiątkami frazesów i z uśmiechem przyklejonym do twarzy zachęcić klienta do kupna zapalniczki, kiedy już kupił papierosy. Zadaniem firmy jest udostępnić mi lokal, wyremontować go, umeblować i oddać do użytku z pełnym zatowarowaniem. Kto tu jest górą? Firma daje, firma wymaga, firma odbiera - nie będziesz miał bogów cudzych przede mną, nie będziesz chwalił loga cudzej firmy nadaremno.
Banał?
Dzień zaczynam od modlitwy: "Ojcze nasz, któryś jest w wielkim mieście, ceń się Logo Twoje, przyjdź zarządzenie Twoje, bądź wola Twoja, jako w firmie, tak i w moim sklepie".
Włączam komputer, ściągam maile i czytam :
" Informujemy, iż z dniem piątego lutego przestaje obowiązywać wytyczna nr 251"
"Proszę o wywieszenie plakatu informującego o promocji napojów Coca - coli"
Pochłaniam informacje, zapamiętuję i otwieram sklep. I dopiero tu zaczyna się prawdziwe życie.
Bogdan, stara pijaczyna, brudny, roztrzęsiony, jak zwykle wchodzi pierwszy. Nastrajam się pozytywnie, wciągam powietrze, zaciskam zęby i wmawiam sobie, że zaraz pójdzie.
- Szefie - trzęsie się potwornie - da rady coś zrobić
- Co ty chcesz zrobić Boguś?
- Piwko jedno, o dziesiątej oddam - łzy napływają mu do oczu - moja córka, wiesz, taka ładna była. Ja skombinuję dwa złocisze i dzisiaj oddam.
- Jak skombinujesz, to się napijesz - odpowiadam chłodno, nie chcę znów przez to przechodzić, nie chcę poraz kolejny wysłuchiwać, że jego córka otruła się tabletkami i przez to on musi pić. Słuchałem tego setki razy. Boguś pił zawsze, nawet gdy jego córka jeszcze żyła, podobno dobrał się do niej kilka razy i nie wytrzymała tego.
- Halinka była taka piękna - rozbeczał się już na dobre, zawsze to robił.
- Bogdan, nie dostaniesz na krechę... - urywam w połowie, zatyka mnie smród, gówno, świeżutkie, rzadziutkie gówno wystrzeliło z dupska wprost w gacie tej pijaczyny i rozniosło smród po całej okolicy. Matko święta, sam już nie wiem czy mam go żałować, czy potępić.
- Przepraszam - wyraz skruchy zmasakrował mu twarz, wtopił się w jego policzki i oczy już na stałe. Mina zbitego psa, chodzące nieszczęście - jak się nie da to trudno. Szefa i tak szanuję.
Przez następne pół godziny pozbywam się smrodu i sprzedaję wina - marzycielom, nieudacznikom, wrednym skurwielom, inteligentom, ktorym nie poszło, budowlańcom, by robota jakoś szła, zamiataczom ulic. Polakom... Przedziwny naród, ciągle taki sam.
I gdy już zbliżam się do godziny, w której pijaczkowie znikają i zaczynam bój z gazetami, do środka wbiega roztrzęsiony facet z piorunami w oczach i miną generała tuż przed krwawą bitwą. Podbiega do mnie i zdecydowanym głosem wykrzykuje
- Gdzie jest, kurwa Czesław?
- Czesław?
- Tak! Czesław! Ten co kartony od was zabiera.
- A! Czesiek - martwi mnie wizja nadchodzących minut, już widzę, że facet zagra mi na nerwach i to długo.
- Dzwoń do niego! - pada rozkaz
- O, to my na "ty" jesteśmy? - jeszcze jestem spokojny, jeszcze trzymam fason, ale patrząc na tego typka wiem, że długo nie dam rady. Znam takich jak on, jednego wieczoru zaczepiają każdego kogo się da, udają kumpli, stawiają, bratają się z tobą, ziomalują, wyjeżdżają z nieśmiertelną przyjaźnią, a następnego dnia, albo zrobią z ciebie złodzieja, albo przyssą się jak pijawka i gdy tylko okażesz im słabość, jesteś przegrany, wyssie cię do ostatniej kropli.
- Dobra spoko, Karol jestem
"Karol - myślę - a jakże"
- Zadzwoń do niego, bo mi wczoraj w tej jebanej knajpie telefon zapieprzyli. Z Cześkiem tam byłem, bom go na browara zaprosił, stała taka bida pod sklepem. Słuchaj ziomal, ja też mam sklep, tylko pięćset kilometrów stąd, przyjechałem się tu kurować, no i wyskoczyłem na browara wczoraj, wiesz jak jest. My ziomale musimy sobie pomagać. Kurdę. Może on ten telefon ma? Miałem tam ważne numery, kurwa, jak moja stara zadzwoni, a ja nie odbiorę, to jestem jakby umarnięty. Szlag by to trafił. Człowiek durny napije się i potem żałuję.
Wyciągam telefon, dzwonię. Nie robię tego z dobrych chęci, nie chce mi się mu pomagać, nie wierzę mu, dzwonię, bo mam nadzieję, że się go szybko pozbędę.
- Tak? - ochrypły głos w słuchawce wżera mi się w ucho.
- Słuchaj, jest tu jakiś człowiek, mówi, że daliście czadu wczoraj i telefon mu zginął.
- Zara bede.
Rozłączam się i informuję Karola o decyzji Cześka.
- Słuchaj, to daj mi browara, później ci kasę podrzucę.
Matko Święta. Znowu to samo, do znudzenia.
- Dam ci później, przecież nie pójdę teraz pół kilometra pod górę do hotelu po dwa złote. Wieczorem wyjdę na spacerek, to ci oddam.
- Słuchaj Karol, więcej optymizmu w życiu, powiedz sobie, że to nie aż pół kilometra, a tylko pięćset metrów. Od razu będzie lepiej.
- Kierownik, kurwa! No dobra, spoko, nie znasz mnie. Dałbyś napewno gdybyś mnie znał. Idę do knajpy, może znaleźli moją komórę. Czekaj, czekaj... popatrz, kurka, znalazłem dwa zeta w kielni, daj no mi browara. Ale fart. Kierownik.
Wychodzi, a ja modlę się, by już nie wrócił.
- Dzień dobry - głos starszego pana wyrywa mnie z zamyślenia - macie jakieś mięso?
- Tam, w lodówce - rzucam mu pośpiesznie, podbiegam i przedstawiam cały wachlarz wędlin jakie tylko mamy do zaoferowania, tak jak uczyła Matka - Firma.
- Panie - dziadek rzuca ociężale - co to się porobiło? Co to jest?
"Czy mogę mieć własne zdanie w firmie? Oczywiście! Ale zachowam je dla siebie. Zawsze! Co to jest? Rzuca mi się jedna myśl: małe gówno, naszpikowane pierwiastkami ciężkimi, zapakowane w folię, ale dziadkowi odpowiadam inaczej".
- Polędwiczka, salami, dobra firma i świeże wszystko, wczorajsza dostawa.
- Ach, młody człowieku - co wy teraz wiecie o mięsie? Jak na wiosce zabiło się kiedyś świniaka, to było mięso, albo jak się w świat pojechało, na wschód szczególnie... - Oho! Będzie wykład. Przyklejam na twarz uśmiech numer trzy i zamieniam się w słuch.
- Miałem farta i dobrą fuchę u komunistów, zjeździłem kawał świata. Wie pan co? Jak się celebruje jedzenie w niektórych częściach świata? Nie to co u nas. W takiej Indonezji na przykład. Kiedy mężczyzna zabije jeża, a mają tam jeże trzy razy większe od naszych, zbiera się cała rodzina i oprawiają go z kolców, ze skóry i razem we własnym gronie zjadają. A w Hiszpanii? Nawet jaja bycze zjadają, nic się nie zmarnuje, ale jak człowiek pójdzie tam do restauracji, hmm! To jak w bajce, muzyka gra, świeczki się palą, a jedzenie! Człowiek rozkoszuje się każdym kęsem, mięsko przyrządzone cudownie, głaszcze podniebienie, czuje się smak i można rozróżnić poszczególne gatunki. Wie pan kiedy je wołowinę, wie kiedy wieprzowinę, wie kiedy dziczyznę, albo ptaka jakiegoś. To samo we Włoszech, taki posiłek to tam prawdziwy rytuał, a niechby ktoś zepsuł danie! Włoch by udusił za źle przyrządzone mięso na pizzy.
- Aha - przytakuję ochoczo.
- Nie chcę tej pana wędliny, droga, mała i taka byle jaka. To trociny same.
Oczywiście za komuny oddałby za te trociny miesięczny przydział na papierosy, no ale teraz, w dobie kapitalizmu może sobie powybrzydzać. Wszelkie uwagi zatrzymuję jednak dla siebie. Zasada numer jeden : "Nic nie czuję - wykonuję"
Dziadek wychodzi, a ja zanurzam się w myślach. Skąd te rytuały przy pożeraniu mięsa? Całe te ceregiele, nie ma się z czego kurwa cieszyć. Jem mięso, uwielbiam mięso, ale osobiście uważam, że potrzeba pożerania innych istot żywych jest naszą najwiekszą porażką jako gatunku, jest porażką wszystkich drapieżników. Sami nie potrafimy wytworzyć sobie odpowiednich białek i protein, musimy więc kraść je bezczelnie roślinożercom. W tym bezpardonowym akcie gwałtu na ich brzuchach, rozrywniu ich skóry i wnętrzności, zatapianiu zębów, noży i co tam jeszcze, biorą udział całe pokolenia, a my na dodatek uczyniliśmy z tego rytuał. Rytuał pożerania. Sosy cieknące po brodach, palce w tłuszczu ze skwarkami, pijane wyrazy twarzy i rozmowy o niczym. Świętowanie własnej niedoskonałości. Czy to ma sens? Zawsze stają mi przed oczami ostre jak noże kły zwierząt, rzeźnickie przyrządy do wysysania duszy, piły mechaniczne do roztrzaskiwania kości, aparatura do urywania łbów kurczkakom, agregaty prądotwórcze do rażenia bydła, rzeźnicy z szaleństwem w umysłach i dochodzę tylko do jednego wniosku : Matka Natura zajebiście nas wykołowała, tak poprostu każąc jednym pożerać drugich. W związku z takim obrotem sprawy wolę ukrywać się ze swoją ułomnością w zaciszu własnej jaskini i tam w skrusze napełniać organizm białkiem zwierzęcym nie robiąc z tego wielkiego "halo". Mało tego! Proponuję również przepraszać każdy kotlet, każde udko, boczuś, słoninkę, salcesonik, rybkę, kaszankę, paróweczkę za ten brutalny akt rozszarpania i pozbawienia radości, cieszenia się światłem, tlenem i zieloną trawką, za uciszenie dźwięków i zgaszenie obrazów. Odnośmy się z szacunkiem, tak jak myśliwi z pradziejów dziękujący naturze za zabite zwierzę i modlący się o jego duszę.
- Kurwa! Dzwoń na policję! - z zadumy wyrwał mnie czyjś wrzask. A jakże! Karolek! Powrócił
- Co się stało?
- Dzwoń kurwa, byłem w tej knajpie, ale tam nie ma z kim gadać! Ty tam byłeś kiedyś? Ta ruda lafirynda co za barem stoi w ogóle nie chciała ze mną gadać. Że niby po pijaku ten telefon zgubiłem. A ta łysa pała? Nawet słowem się nie odezwał. Widać od razu, że ten babsztyl za kutasa go trzyma i ciąga jak psa na smyczy gdzie tylko chce. Co to za knajpa w ogóle?
Czuję jak skronie zaczynają mi pulsować, policzki napływają krwią, ale trzymam fason. Trzymam. W imię zasad, kurwa!
- No zadzwoń, Marcel, please, kurwa. - ślina skleiła mu juz kąciki ust w sposób najobrzydliwszy z możliwych - ale, wiesz co? Daj mi najpierw piwo. Znaczy się nie daj, tylko sprzedaj ha, ha, ha. Mam kasiorę, a coś ty myślał? Za dwa złocisze. Tylko puszkę.
Już po chwili złocisty płyn spływał mu po brodzie, za sweter.
- Nie pij na sklepie! Człowieku.
- Dobra, spoko. Schowaj mi to gdzieś pod ladę.
Łapię za telefon i dzwonię, wiem, że nie odczepi się jeśli tego nie zrobię.
- Komisariat, słucham.
- Dzień dobry, ja dzwonię ze sklepu na Zdrojowej, jest u mnie kuracjusz, który twierdzi, że ukradziono mu telefon, prosi o interwencję.
- Proszę pana, takie sprawy załatwia się na miejscu, u nas. Jak pan to sobie wyobraża? Ja mam radiowozy teraz na mieście, wszystkie zajęte i co? Mam tam pójść na pieszo? Niech przyjdzie do nas i załatwimy sprawę - W mordę, czy taki policjant słyszał o sformułowaniu : "profesjonalne podejście do klienta?".
Już mam odkładać, gdy nagle Karolek wyrywa mi słuchawkę z ręki.
- Władzuchno kochana, niech władzuchna podjedzie tutaj. Ja mam nogi chore, a tam taki kawał i pod górę trza iść ... No dobra. To może do mnie, do pensjonatu? Ja herbatkę zaparzę ... Ale władzo kochana, telefon mi ukradli! ... Dobra ... Dobra ... To ja czekam. Dziękuję, kłaniam się uniżenie.
Przez chwilę nawet zaimponował mi jego kompletny brak poszanowania dla policjanta z drugiej strony, który okazuje takowoż sam brak poszanowania dla innych, w następnej sekundzie jednak wszystko co zyskał, legło w gruzach.
- Daj jeszcze browara, łańcuch ci dam. Trzy koła jest warty.
- Nie dam ci stary! Rozumiesz?
- Dobra, ale kierownik nerwowy. Kolega kierownika co był wczoraj to by mi dał.
"No pięknie - myślę sobie - ciekawe tylko na czyj koszt?"
- To ja idę, nara.
Zanurzam sie w zgrzewkach z browarami, półki puste po porannych suchotach wręcz straszą niesubordynacją. Kiedy pustki znikają siadam przed komputerem, by zrobić zamówienie, czasu coraz mniej, a do zrobienia jeszcze całe mnóstwo. Otwieram program i... słyszę wrzask Karola.
- Szefie, jesteś tam?
"Co za debil! Zaraz go uduszę!" - Jeszcze nie zdążyłem się ruszyć, a już mam gościa na zapleczu.
- Marcel, zadzwoń jeszcze raz, nie przyjeżdżają.
- Chłopie, myślisz, że mam czas? Ja mam dużo pracy.
- No wiem, ale sekundkę tylko.
Zatapiam się w szklany monitor, próbując gościa całkowicie ignorować.
- Szefunio. Jeden telefon.
Przelatuję wzrokiem stany magazynowe
- Zadzwoń.
Przechodzę na kolejną stronę
- Szefunio, proszę - jego żałosny ton rozpala mnie do granic wytrzymałości.
Firma uczyła zachowań, firma tłumaczyła jak oddychać, firma rzekła : "Wyrozumiali i mili dla klientów swoich będziecie, ich problemy staną się na moment waszymi problemami i stanie się dzień, w którym klienci odwdzięczą się wam samym tylko przychodzeniem do was i dokonywaniem zakupów bez względu na cenę w złotych polskich". Firma daje, firma wymaga, firma przerabia i zniewala. Ale pytam się! Czyż można całkowicie zniewolić Polaka? Prawnuka Ułana i wnuka partyzanta. Syna solidarnościowca, który za niezgodę na rządy czerwonej bandycji zamknięty został w więzieniu? Czyż polską krew można łatwo sobie podporządkować? Krew walczących z zaborcami, z Kozakami, z Turkami, z Niemcami! Otóż powiadam wam! Nie da się! I tak oto, ja , człowiek spokojny, wyuczony długim kursem i kilkuletnim doświadczeniem w branży miłego podejścia do ludzi, wybucham. Trzaskam szufladką z klawiaturą i zrywam się na równe nogi. Łapię gościa za kurtkę i wynoszę go na sklep, popychając na tyle mocno, że musi ratować się rękami przed upadkiem.
- Człowieku, czy ty nie rozumiesz co się kurwa do ciebie mówi? Dzwoniłem już i nie będę dzwonił drugi raz. Nie będę robił z siebie idioty! Czekaj jak masz czekać, aż przyjadą! - Karol wybausza gały, kompletnie zaskoczony moim wybuchem. - Wyjdź mi teraz ze sklepu, bo zaraz zadzwonię, żeby ciebie stąd zwinęli. KAPEWU?
- Spoko kierownik. Już se idę.
Odprowadzam go zdecydowanym krokiem do drzwi, wypycham delikatnie i zamykam je. Odwracam się, by złapać oddech i uspokoić ciśnienie, w oczach mi poczerniało, ręcę dygocą. Raz, dwa, trzy... dziesięć. Dobra. Już mi lepiej. Spoko, nic się nie stało. Słyszę za sobą powolny zgrzyt drzwi, pewnie jakaś babcia wchodzi, muszę się uspokoić, nakleić uśmiech. Odwracam się. Przez szczelinę drzwi wciska się głowa Karola, nie wierzę własnym oczom.
- Jakby przyjechali, to powiedz im, że jestem u fryzjera obok.
Gdybym był bliżej, trzasnąłbym chyba drzwiami w ten durny łeb...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

:) zachwyca mnie lekkosc tych wywodów między dialogami :) az chce sie czytac... a ze takie kimaty sklepowych historii nie sa nam obce to i usmiech sie pojawia i odczucia sprzedawcy sa nam jakies dziwnie bliskie:) a co do zjadania miesa... zawsze mowie ze to co lezy na talerzu mialo rodzinke, dziobalo sobie ziarno, drapalo pazurkiem w ziemi, mialo perspektywy na przyszlosc...;) ale sztuczne oddychanie metoda usta-dziób usta-dziób jakos nigdy nie pomoglo...;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O Fak stary to najlepsze co tu czytałem od czasu "nieco rubasznego dziennika", przecież to jest cudo! Wciąga treść i fajnie przedstawione frustracje narratora. Mój ulubiony kawałek to ten z mięsem i rytułałem pożerania. Killed & murdered po prostu.
"Wychodzi, a ja modlę się, by już nie wrócił, ale wiem, że tak się nie stanie." "wręcz straszą niesubordynością"- może niesubordynacją?
pozdrawiam jimmy

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

OLKA ONAS dzięki za miłe słowo i te kurczaczki :)

JIMMY - Pochwała z Twoich ust to nie byle co! Nie wiem czy zasługuję na porównanie do "Dziennika Rubasznego", ale to wielki komplement. Dzięki za komentarz. Błędy poprawiłem i sam pękam ze śmiechu jak walnąłem głupio tę "niesubordyność". Skąd to wziąłem? Nie wiem!
To nie jest całość, mam już plana na kontynuację, ale pod innym tytułem chyba, bo ten który tu dałem nie podoba mi się, a nie można go zmienić poprzez "edytuj".
Czy ktoś może wie czy można poprawić tytuł jak już się puściło tekst ???

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1) Gdzieś zjadłeś literkę "a", ale teraz nie mogę znaleźć tego wyrazu.
2) pozbywam się smrodu i sprzedaje wina - sprzedaję

Bardzo fajny tekst, z mnóstwem świetnych zdań, a i całych fragmentów. Przepraszam, że tylko tyle, ale znajduję się w szoku, że powyższy tekst Jimmy porównał z Dziennikiem nieco rubasznym. Właśnie trzy dni temu leżałem sobie na kanapie, i marzyłem o tym, by kiedyś taka sytuacja zaistniała.
I masz ci los. Jest!
Sorry Marcepan, ale nie mam czasu na pisanie jakichś tam komentarzy, jeszcze nie dość naskakałem się ze szczęścia. A i żonę muszę zawołać i pokazać jej waszą rozmowę o moim piórze. Mam nadzieję, że rozumiesz? :))

Pozdrawiam serdecznie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Samo napisanie - trudno określić czas - robiłem to w pracy, biegając od komputera do kasy i obsługując ludzi. Okazuje się, że mam podzielną uwagę :) (przez to wkradło się tu sporo błędów). Więc pisanie trwało około ośmiu godzin, jeśli by to skumulować wyszłyby jakieś trzy godziny. Jednak prawdziwe układanie w głowie trwało około tygodnia. Zasypiałem myśląc o historii i układając ją w głowie, stojąc w kolejce w banku i odprężając się po pracy. Myślę,że ta historia powstawała ok. 8 dni. Dzięki Staremu Rozalowi, który ostro skrytykował mój ostatni tekst postanowiłem nigdy się już nie śpieszyć.
A puszczam w pracy, bo w domu interneta brak :( No cóż, Kaczyńscy i Lepper wolą zajmować się pierdołami zamiast ucywilizowaniem polskiej wsi.
Pozdrawiam i pozdrowienia przesyłam żonie. Musi być z Ciebie dumna. Bo wiesz co? W Walentynki kupiłem pierscionek i moja kobieta powiedziała TAK :) Więc też unoszę się teraz nad ziemią.
Śpieszę szukać gdzie zjadłem to "a".
p.s. dlaczego pytasz o czas?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Marcepan gratuluję Ci tego kawałka. Zwykły tekst, o zwykłym życiu, ale napisany w bardzo dobrym stylu, aż chce się czytać. Znakomicie tutaj budujesz klimat i tworzysz wiarygodne postaci. Bardzo mi się podoba i czekam na więcej:) Jedyne co mnie razi oprócz "niesubordynności", to trochę zbyt przegadany fragment o mięsie, prawie manifest, ale moze się za bardzo czepiam... pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pytam o czas, bo mi napisanie dobrego kawałka (mam na myśli część 08 rubasznego) zajęło około czterech tygodni. Tak samo jak Ty, chyba mniej pisałem niż myślałem. Jestem po prostu bardzo ciekawy jak długo innym zajmuje napisanie dobrego tekstu. W porównaniu do Ciebie jestem żółwiem :))
Dziękuję za pozdrowienie żony, przekażę jej. Rzeczywiście, wczoraj kiedy pokazałem fragment waszej rozmowy, w którym było o "rubasznym" - miło się usmiechnęła. A dziś rano, pierwszy raz w życiu powiedziała do mnie Kornelku. :))
Gratuluję Twojej dziewczynie dobrego wyboru i przyjęcia oświadczyn.
Będzie miała chłopa na poziomie. :)) Się przy takim kobieta może rozwijać :))
(jeśli to czyta, niech się nie obraża, bo żartowałem)

Pozdrawiam serdecznie młode narzeczeństwo. Buźka dla ślicznej panny :))
Pa

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panowie, czym ja zasłużyłem sobie na te słowa pochwały? Dzięki . Chyba poczułem presję :) To o mięsie nie miało było być postulatem, tylko taką małą konkluzją, własnym zdaniem, których chcę trochę jeszcze przemycić w kolejnych częściach ( nie o mięsie już ). Nie tworzę nowych postulatów. Pisanie o sprawach, które znam wychodzi mi lepiej, niż tworzenie nowych światów
Donie - moja pani nie ma Ci niczego za złe i pozdrawiam w jej imieniu. Dzięki z amiłe słowa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No właśnie, ja też poczułem presję. :))
Zwyczajnie boję się pisać. Zamiast coś grazmolić w zeszycie, przystawiać słówka do słówek i patrzeć czy do siebie pasują - to ja albo zmywam naczynia albo odkurzam
albo jeszcze gorzej... - dłubię w nosie siedząc przed telewizorem.
I ten Don Cornellos ma być kandydatem na pisarza? Oto mój dramat.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam Marcepanie!:)

No przeczytałem Twój tekst, a nawet puściłem sobie go przez syntetycznego narratora:)Cieszy mnie fakt, że uważasz moje teskty za jakieś tam...,ale tak naprawdę,to nic nadzywyczajnego, w innych miejscach krytykują mnie ostro,ale nie do końca tak bywa.(inteklasa,odyseja,ithink etc).Co mogę powiedzieć odnośnie "Sklepu na Zdrojowej", bo czytając komentarze taki entuzjazm z nich bije. Wydaje mi się,że są dwie strony medalu, tak jak zawsze w życiu.Jedna strona, to chęć wypowiadania się,zmysł orientacji autora oraz imeperatyw wewnętrzny,który podpowiada Tobie zapewne pisz o tym, to jest godne uwagi, pisz szybko etc. Kiedyś tak pisałem,wtedy układałem wiersze jak puzle i koncentrowałem się na zdaniach, które ważne były dla mnie jak klocki, to było takie ćwiczenie,ale potem zarzuciłem pisanie wierszy na lata,a potem na zawsze, są np. witryny "Wirtualna galeria" gdzie masowo przybywaja poeci, bije z nich jedno, przede wszystkim koncentracja na sobie.Z opowiadaniami jest inaczej i widzę, że Ty o tym wiesz, raczej jak dziennikarz powinieneś koncentrować się na otoczeniu, co się w nim dzieje, jakie zderzenia osobowości nastepuja etc.
Jest taka fajna książka o scenariuszach, niedawno wydana w Polsce, tam ją recenzował nawet Julisz Machulski. I tak, żebyś wiedział do czego zmierzam.Jeśli chodzi o warsztat, powinieneś zawsze pomyśleć o historii, zagadnieniach w niej występujacych, podkontekstach, formie, dialogach(kto mówi i jak mówi, czy nie mówi za bardzo pod publikę, nadużywanie wulgaryzmow etc.).Potem rozejrzeć się nad zawiłościami,w jakie wchodzą Twoi bohaterzy.Zrobić sobie szkice osobowości, jakią mogą oni mieć tożsamość, czym się interesują,pochodzenie, w co wierzą etc.Kolejno te postacie podzielą Ci się na bohaterów pozytywnych,neutralnych i negatywnych.Będą antagoniści dążący do jakiegoś typu anarchizacji i protagoniści czyli obrońcy. Potem musisz pomyśleć nad zarysem, wypunktować sobie narracje w szkielet narracyjny, początek, wątki równoległe, punkty kulminacyjne, przebieg główny i finał oraz zakończenie. Jak widzisz jest tego trochę, dlatego aby się nie pogubić,jak masz zamiar pisać o zawiłościach,lepiej robić notatki,a na fiszkach napisać cały schemat opowiadania, scenariusza etc.Potrzebna jest Ci tablica do naklejania tych fiszek i potem możesz sobie siedzieć przed nimi i patrzeć jakbys je poukladał, może jakiś wątek ze środka dać na początek jako czołówkę, inny z początku dać gdzieś pod koniec. Wówczas nie musisz kreślić tekstu, tylko przekładasz fiszki i patrzysz jak to współgra z otoczeniem.

Co do tekstu:Jesteś opowiadaczem, traktuj siebie na podobieństwo dziennikarza,ale staraj się zachować obiektywność,jako narrator masz oczywiście prawo co jakiś czas się wypowiedzieć.Dialogi idą nawet Tobie sprawnie, takie wypośrodkowanie między potocznością, a spojrzeniem człowieka w którym kiełkuje narracja intelektualisty. Badż sobą, nie sil się na sztuczny język.Najważniejsze są zagadnienia, to one stanowią głównie o atrakcyjnośći treśći, nawet jak będą Ciebie jechać, to być może dlatego,że ludzi będzie trafiać,że coś demaskujesz.
Wydarzenia w sklepie.Takie niemal jak wszędzie,ale to nic nie szkodzi, zwykły dzień w miasteczku czy wiosce też jest przekazem. Chodzi o to,żebyś czuwał nad całością,a nie dawał ponieść się emocjom, i pisał tak na gorąco.
Zrób sobie listę tematów ciekawych wedle Twojej opini, zobacz jak w nich rozkladają się środki konfliktu,popracuj nad ekspresja tutułu,przebijaj te wątki " neutralnymi opowiastkami".Np.ktoś kogoś bije po mordzie, a ty przerywasz ten opis na chwile, aby opisać jak w tym czasie ksiądz odprawia kazanie, masz dwa wątki, równolegle je prowadąć uzyskujesz głębie,komentarz np.ironię i możesz dowolnie wprowadzać w to swoją osobowość.
Weź poprawkę na to co mówię,działałem w tzw. kinie niezależnym i robiłem filmy offowe,( robię to nadal) dlatego myślę troszkę scenami, ale tak też pisze się powieśći, opowiadania,artukuły czy wywiady. I pamiętaj,że za dużo wątków to też nie dobrze, bo zrobi się taki zbiór , to może Cie przerosnąć,albo polecisz po powierzchni znaczeń.
Nie wywołuj też zdań i tematów jeśli nie są one potrzebne do niczego, czasem szkoda nam coś wyrzucić bo myślimy, to jest fajne, albo fajnie tam kolega zagrał, są ładne zdjęcia (tak w filmie) ale one rozmywają opowiadanie i do niczego nie są przydatne.
Raczej praca niż talent, pozwolą pisać tobie wciąż lepsze teksty, zapomnij o opowieściach o niesamowicie utalentowanych ludziach,w których tkwi iska boża.Chcesz pisać lepsze i lepsze teksty, pracuj nad nimi i nie skupiaj sie na swojej osobie, ale na tym co robisz, megalomania psuje twórczość,chłodny, obiektywny, wyczulony i pokorny twórca napiszę coś odmiennego od skoncentrowanego na sobie egocentryka. W centrum uwagi będzie zjawisko ,a nie twórca.

Pozdrawiam i Życzę powodzenia, czasem spojrzę na Twoje opowiadania, coś napiszę ,wymienimy się spostrzeżeniami.
Pisz i koncetruj się na zjawiskach i na tym aby jak najlepiej je napisać.
Laim

PS.Jeśli chodzi o mięsożerność człowiaka, możesz ją ograniczyć do minimum, ja tak żyję od lat i wolę owoce ,kasze, ryże, warzywa,a z mięs to sporadycznie zjem rybe ,drób, świni nie ruszą bo rakotwórcza i wszystkożerna, mnóstwo toksyn i nie czysta (Biblia wspomina aby wieprza nie jadać, nie dlatego,że Bóg ma coś do świn,ale dlatego,że pewne zwierzęta sa sanitariuszami dla ktorych pokarmem jest:padlina,kał,mocz ,wszystko co wpadnie w ryj, pysk itd.Węgorz samkuje,ale co je Węgorz?)Ograniczyłem mięso i czuje sie lepiej, nie jestem ociężąły cieleśnie oraz intelektualnie, bo dieta mięsna zamula móżg!a stare pokolenie, jadło kaszanki, salcesony i inne paskudztwa, trudno zmienić nawyk żywieniowy,ale można:)Jestem tegożywym przykladem.Co do witamin i elementów niezbędnych do życia, są one w roślinach,ziołach,owocach,warzywach,kaszach etc. również.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uff! LAIM, nic dodać, nic ująć. Otóż miałem takie przeczucie właśnie - iskra boża to może tylko Mickiewicz, Słowacki i inni wielcy wieszcze. W prawdziwym życiu zawsze i wszędzie liczy się ciężka praca i upór. Otóż to co tu właśnie zacząłem traktował będę jako szkic właśnie, kręgosłup, który po wydrukowaniu zaczę oblebiać ciałem i skórą. Zaczne szukać nici, by to wszystko jakoś zszyć i połączyć w całość. Pisanie o zwykłym życiu, o codzienności nie musi być chyba nudne, są dokumenty w telewizji, które traktują o codzienności, a ogląda je się z wielkim zainteresowaniem. 99 ludzi może żyć codziennością i nawet jej nie zuważać, a gdy ta setna osoba im coś o tym opowie, z chęcią posłuchają. To Ty właśnie przedstawiłeś problem bezdomności w sposób, który bardzo mi się spodobał, bez zbędnego moralizowania, udawanego współczucia i narzekania na caly świat. Nie mam oczywiście wielkich złudzeń co do swoich pisarskich prób, niemniej jednak sprawia mi to ogromną przyjemność i często staje się wręcz wentylem wypuszczającym nadmiar zepsutego stresem i codziennym pośpiechem, powietrza.
Zastanawiam się zawsze na ile mogę sobie pozwolić jeśli chodzi o własne emocje, hamuję się coraz częściej i choć nie jest to łatwe próbuję łapać dystans. Do siebie przede wszystkim. Kilka tematów, które zamierzam wpleść w kolejne części układa się na razie w glowie.
Pozdrawiam i dzięki za tak wyczerpujący komentarz. Na pewno nie raz jeszcze Cię odwiedzę w Twoich tekstach.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...