Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Ten dzień zaczął się normalnie, niczym nie różnił się od każdego poranka w jego dwudziestodwuletnim życiu. Wstał, podszedł do okna: „ paskudna, miejska klatka”- mruknął pod nosem i wzdrygnął się na widok obskurnej, odrapanej kamienicy, która wyrastała tuż przed jego oknami. W głębi serca marzył o tym, by któregoś dnia obudzić się i za oknem ujrzeć lazurowe morze, wysokie palmy i kobiety w skąpych bikini. Niestety musiał zadowolić się zimnym, ponurym, dwupokojowym mieszkaniem na pierwszym piętrze. Na domiar złego mieszkanie to dzielił z matką, która codziennie głosiła mu to samo kazanie na temat, jaki to był jego ojciec, że ich zostawił, że ona musiała na niego ciężko harować i pora, by on poszedł w końcu do pracy. Może by i poszedł, gdyby ta praca była, ale dla takiej osoby jak on ciężko coś znaleźć. Skończył technikum elektryczne, nawet maturę zdał, ale na studia nie poszedł, gdyż zabrakło pieniędzy na jego kształcenie. Powlókł się w stronę lodówki, by zjeść śniadanie. Bułka z dżemem i zimna herbata tak zazwyczaj wyglądał jego poranny posiłek. Cóż, można powiedzieć, że był zwolennikiem minimalizmu w każdej dziedzinie i pod każdą postacią. Kiedyś taki nie był, chciało mu się wiele, miał zapał do nauki i innych zajęć pozalekcyjnych, chciał coś osiągnąć w życiu… Jednak, gdy zdał sobie sprawę, że po ukończeniu szkoły nie czeka go już żadna nauka- odpuścił. Nie miał szansy, zanim zarobiłby na studia byłoby już za późno na naukę. Może gdyby rzucił papierosy zwiększyłby swoje oszczędności i za 5 lat stać by go było na połowę… Ale nie jest sam. Wie, że dużo ludzi w jego wieku jest w podobnej sytuacji. Zjadłszy śniadanie i włożywszy wyciągnięte jeansy i sprany T-shirt, wyszedł z mieszkania.
- Cześć stary!
Dobiegł go głos z wyższego piętra.
- Cześć-odburknął- Gdzie idziesz?- spytał sąsiada, który był jeszcze dziwniejszy niż on sam: chudy, wysoki z rozbieganymi wiecznie oczami i rozwichrzoną czupryną. Znajomi mówili na niego Bambus.
-A, tak sobie idę zaczerpnąć świeżego powietrza i posłuchać podwórkowych plotek- odrzekł
- Hahaha, świeże powietrze powiedz lepiej, że palić w domu ci ni wolno i na dwór schodzisz pooddychać polonem!- uszczypliwie odpowiedział koledze
- Co ty!- obruszył się, gdyż był bardzo wrażliwy na temat własnego domu- A ty co taki od rana wkurzony, hę?
- Idę do urzędu jak co tydzień-mruknął- może coś znaleźli dla mnie
- Aha, to powodzenia a ja podowiaduje się nowych wiadomości. Wiesz, że podobno Żyleta wyszedł?
- Żartujesz chyba!- nieco się ożywił, gdy usłyszał tę wiadomość. Żyleta to ich kumpel, który trafił do więzienia na dwa lata za kradzieże z włamaniem. Chłopak musiał skądś wziąć kasę na lekarstwa dla chorej matki, na ojca nie miał co liczyć, to nałogowy alkoholik, jeden z tak zwanych, przez mieszkańców osiedla, Myślicieli. Myśliciele stali od rana do wieczora przed Samem z „Czarem PGRu” w ręce i dyskutowali na tematy, o których się filozofom nie śniło.
- Nie, podobno go wypuścili za dobre sprawowanie. Kiełbaska mi mówiła, więc chce to sprawdzić, pójdę do Myślicieli oni na pewno coś wiedzą.
- Okay! Jak tylko wrócę wszystko mi powiesz!- wyciągnął rękę z kieszeni i podał kumplowi.
- Dobra! Będę tam gdzie zawsze, na razie!- Bambus miał na myśli trzepak znajdujący się pośrodku podwórka z czterech stron otoczonego kamienicą.
Gdy wysoka postać Bambusa znikła mu z oczu, zgasił papierosa i powoli podreptał w stronę Placu Taterników. Zawsze zastanawiał go fakt skąd wzięła się taka nazwa w środku Polski. Do Tatr daleko i teren nizinny… Nie podobało mu się to, więc razem z chłopakami wymyślili inną nazwę. Plac Maradony- to brzmiało dumnie, tak przynajmniej wydawało się sześcio- siedmiolatkom jakimi byli wówczas, gdy tak ochrzcili to miejsce. Miejsce, gdzie dwa duże drzewa stojące obok siebie, urastały do rangi bramki rodem ze światowej sławy stadionu. Całe popołudnia spędzali tam na grze w nogę. Czy zima, czy lato, śnieg czy upał, dla nich liczyły się kolejne zdobyte gole, nadawali sobie imiona wielkich gwiazd, marzyli by stać się jedną z wielu lśniących na boiskach postaci. Ich marzenia o sławie rozwiewali mieszkańcy kamienic stojących przy ich placu. Przeganiali, wyzywali, gonili miotłami… Ciężkie było życie małego dzieciaka. Dziś podążając przez to miejsce, nie może powstrzymać się od kopnięcia choćby maluśkiego kamyczka, by dać znać, pokazać, że nie zapomniał, że pamięta jak spędził dzieciństwo. Z rękami w kieszeniach pogwizdywał sobie pod nosem hymn z tamtych czasów. „We are the chapions” śpiewali zawsze w drodze do domu. Wierzyli, że każdego z nich czeka sława. Trudno jednak wybić się będąc mieszkańcem malutkiej mieściny, w której nie ma nawet stadionu. Gdy doszedł do budynku, na którym widniała tabliczka z białym orłem i napisem „Urząd Pracy”, pomyślał, że zaczyna się kolejny stracony dzień.

Opublikowano

Dobry temat, chłopaki, którym niewiele się chce, nie mają odwagi zmieni własnego życia i zwalają winę na cały świat, że pieniędzy zabrakło na naukę, że w takiej mieścinie nie ma perspektyw, że pracy i tak nie ma, więc do Urzędu to tylko po to, by sumienie uspokoić i by matka się odczepiła, że stadionu nie było, że dorośli z kijem przeganiali jak się w piłkę chciało pograć i dlatego nasza druzyna narodowa tak często dostaje "bęcki". Jak to powiedział Leo? W Polsce wszyscy wiedzą, że z piłką jest bardzo źle, tylko nikt nie potrafi powiedzieć, co zrobić, by było lepiej. To zdanie tyczy się chyba nie tylko sportu.
To znacznie lepszy tekst, niż Twoje poprzednie, rozwiń go trochę.
... a ja podowiaduje się nowych wiadomości... To zdanie jakieś takie bez sensu, nie bardzo mi pasuje. Nie jestem pewien, czy wiadomości można się podowiadywać, może lepiej posłuchać, albo poznać?

Opublikowano

wiedzialam ze to zdanie sie niespodoba:P taki lapsus slowny:) wiem ze nie ma takiego wyrazu :] kiedys kumpel mnie zaskoczyl tym haslem i tak jakos sie znalazlo:P a co do rozwiniecia to spoko, bo takowe jest:] nie chcialam poprostu od razu zarzucac taka iloscia textu:) dzieki za przychylnosc:) a co do jakosci textow... hmm powiem tak probuje wszystkiego:) i pisania wierszy, piosenek, scenariuszy,artykułów, opowiadan na zawolanie, nio i czasem chwytliwych w niektorych kregach (mlodocianych) zblogowaciałych opowiastek... Chce spróbować wszytskiego bo ne lubie sie ograniczac. mam nadzieje ze cos wyjasnilam:P Jeszcze raz dzieki za przeczytanie i ocene:)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Kto w dzieciństwie nie miał problemów z wymową choćby jednego słowa, niech pierwszy rzuci Słownikiem języka polskiego.  Dziękuję za każdy ślad zainteresowania, pozdrawiam. 
    • @lovej @lovej już mnie nie ma ….. powodzenia 
    • Pożegnałam się z nim około szóstej nad ranem w Poniedziałek... mniejsza o datę. Impreza praktycznie dogasła; Amanda, pełniąc rolę gospodyni, podczas gdy ja byłam zajęta rozmową z Andrzejem, zamykała drzwi za kolejnymi gośćmi. Toteż, z osoby na osobę - czy też z wyjścia na wyjście - robiło się coraz bardziej pusto.     Rozmawialiśmy aż do rana, do ostatnich chwil przed jego wyjazdem do swojego miasta i przed urlopem, który zaplanował - jeszcze przed poznaniem mnie - że spędzi w Chinach. Krótko przed tym, nim wyszedł,  popatrzył do kalendarza w telefonie.     - To jeszcze tyle dni, nim znów cię zobaczę... - powiedział markotnie.     - Zleci - odpowiedziałam szybko obojętnym tonem, chcąc ukryć własny smutek. Zresztą: co da smucenie się? Wiedziałam, że z obiektywnego punktu widzenia mam rację. Minie ten czas nam obojgu: jemu szybciej niż myśli, a mnie... Właśnie: a mnie?     Skreślałam na końcowo-majowej, a potem na czerwcowe, kartce ściennego kalendarza kolejne dni. Każdego dnia wieczorem, gdy kończył się, tuż przed pójściem spać. I patrzyłam na powoli malejącą liczbę tych, które przede nami pozostały. Istotnie, zlatywały. Myślałam, że będzie działo się to szybciej. Patrzyłam i myślałam, kląc w duchu, że przez ostrożność nie podałam mu swojego numeru telefonu.     - Nie, Andrzej, to za wcześnie - wykręcałam się, jak tylko mogłam. Z jednej strony zadowolona, że nie naciskał, a z drugiej zła, że tego nie robił. - Chcesz, żebym ci zaufała bardziej, to daj mi czas. Prosiłam: nie przyspieszaj. Tak, wiem: zostawiłeś mi swoje wizytówki. Ale z tobą jest inaczej. Ty...     Wydawało mi się, że te dni miną ot tak. Jak klaśnięcie w dłonie. Jak powiedzenie: "Cześć". A najwyżej "Dobrze,  że jesteś". Mijały i zarazeam nie. Dwunasty dzień Czerwca... trzynasty... czternasty. Och, Andrzej!...     Myślałam. Jak jego podróż? Jak doleciał? Czy jest bezpieczny? To długa podróż. Szalony z niego człowiek, wybierać się tak daleko! Ale interesujący, ba! intrygujący. Także przez swoją ciekawość świata, nie tylko przez talent malarski i artystyczną działalność.     Myślałam. Gdy wrócisz - jeśli w ogóle wrócisz, jeśli nie zmienisz zdania i nie okażę się dla ciebie mijalną znajomością,  jeśli nie poznasz tam jakiejś Chinki, jak ja czarnowłosej - to co będzie z nami? Z naszą przyszłością? Zaangażujesz się naprawdę? Oddasz mi część swojego czasu, który dotychczas miałeś tylko dla siebie? Opuścisz swoje miasto i przeniesiesz się tu, aby być bliżej mnie tak, jak zapewniłeś? Jak daleko sięgnie twoje rozumienie moich problemów? Twoja cierpliwość? Jestem trudną osobą, o wielu sprawach wciąż nie zdążyłam ci powiedzieć! I wreszcie ja, ja sama! Tak dawno nikt był przy mnie blisko. Długo już jestem sama, tylko ze sprawami dnia codziennego, zdrowotnym kłopotem mojej mamy i z pracą. Czy jeszcze potrafię z kimś być?? Czy ty potrafisz??    Czas. Czekanie. Myśli.     Dobrze, że kolejny dzień minął. Że chociaż jeden dzień bliżej do momentu, w którym zadzwonisz do moich drzwi umówionego dnia o umówionej godzinie. A gdy otworzę je z bijącym mocniej sercem, będziesz tam. Wręczysz mi kwiaty, moje ulubione goździki. A może peonie, jeśli jeszcze będą w sprzedaży. Wejdziesz, odsuniesz na bok trzymany bukiet, zapewnisz mnie: "Dobrze, że jesteś", obejmiemy się, przytulimy...    Andrzej, zaczęło mi na tobie zależeć. Cholera, co narobiłeś?!    Czekam twojego powrotu. Spotkania.    Czas mija. Myślę.    Lipiec się zbliża...      Hua-Hin, 14. Czerwca 2025        
    • @lovej

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • lubię opalać nogi ale czoła już nie nie tyle w chustce lepić pierogi ile skry mrozu łapać jak miech głęboką zieleń oczyma wodzić może w ramiona przygarnie mnie gdy w suchym korpus odważnie chłonie balon emocji w rwącym się śnie     gdy sypki parzy blade podeszwy ożywia złącza neuronów kwarc a w chmurze polar uszy tak pieści śnieg się zawiesza na czubku garb gdy palce kreślą pod przezroczystą taflą ósemki z jaskółczych gniazd wyfruną w oddech najcichsze z pieśni tyle by całym i żywym. Klaud          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...