Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Andre jeszcze raz spojrzał do tyłu. Gliny najwyraźniej zgubiły trop, bo ich kroki stały się dziwnie odległe. Zatrzymał się w miejscu, gdzie kilka godzin temu odsunął pokrywę. Wciąż była obluzowana. Z trudem uniósł znowu. Zgrabnie wsunął się do kanału i zaciągnął za sobą pokrywę. Smugi światła odbiły się od półokrągłych, pokrytych grubą warstwą śluzu, gdy grupa gliniarzy z latarkami przeszła nad kanałem. Był już jednak daleko, cichszy od szczurów popiskujących w ciemnościach.

-Śmierdzisz jak szczur!- Enricke wykrzywił swoją małą buzie, kiedy starszy chłopak minął go w drzwiach starego teatru. Andre puścił mimo uszu uwagę chłopczyka.
-Gdzie jest Henry?- zapytał, zrzucając płaszcz i niedbale zawieszając go na zjedzonym przez korniki wieszaku. Potem rzucił się na starą, obitą skóra kanapę, z której natychmiast wystrzelił tuman kurzu.
-Włóczy się po mieście.-odparł Enricke, wpatrując się w niego wyczekująco.
-O tej porze?- Andre uniósł się na ramionach, wyraźnie zaskoczony. Jego wzrok powędrował do starego zegara na ścianie. Z niedowierzaniem przyglądał się zardzewiałym wskazówką. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że zegar nie działa. Baterie już dawno się wyczerpały.
Enricke przechylił się przez oparcie kanapy. Jego małe oczy płonęły chciwo, gdy zadawał pytanie.
-Masz to?- powiedział cichym, pobożnym głosem, jakby to, o czym mówili, było świętą tajemnicą.
-Co?- mruknął, udając, że nie rozumie. Młodszy chłopczyk nerwowo oblizał wargi.
-To, po co wyruszyłeś!- powiedział zduszonym głosem. Zaciśnięte kurczowo palce na kanapie pobielały.
-W kieszeni płaszcza…
Enricke jednym susem doskoczył do wieszaka i z zapałem zaczął obszukiwać materiał. Po chwili zapiszczał z radości. Andre obserwował go uważnie z pod przymkniętych powiek. Małemu z zachwytu odebrało mowę. Usta otwierały się, nie wydajać dźwięków, a oczy rozwierały szeroko, niedowierzając. Po chwili Enricke odetchnął. Z zdumieniem spostrzegł, że przez cały czas z podniecenia wstrzymywał oddech. Jakby wszystko mogło okazać się snem…
W dłoni trzymał najpiękniejszy złoty zegarek, z misternym wzorkiem na zamknięciu i ze srebrnymi trybikami w kształcie zwierząt. Pierścionek z rubinową różą. Nóż do papieru ze szmaragdową rączką. Złote kolczyki w kształcie małych kluczyków. Łańcuszki: srebrne, złote, grube, i bardzo delikatne. Wisiorek z szafirem, bransoletkę z piaskiem pustyni, mieniącym się ciepło złotymi refleksami. Korale, pierścienie, pojedyncze kamyki, klipsy…Przez chwilę myślał, że Andre obrabował sklep jubilerski. „Nie!” pokiwał głową. „Nikt nie jest taki głupi, żeby rzucać się na jubilera! A Andre jest mądry!”
-Podoba ci się?- spytał sennie Andre. Enricke nie odpowiedział. Nie musiał. Wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. Andre zasnął wkrótce, zadowolony, mając przed oczami obraz małego Włocha, w którego spojrzeniu odbijały się wszystkie skarby świata. Przez krótką chwilę mógł odpłynąć w krainę zapomnienia, marząc o lepszych czasach.





Henry zobaczył ją w chwili, gdy kradła jabłko z jednego z wciąż otwartych straganów. Mimo późnej pory na wąskiej ulicy wciąż kłębiło się weneckie życie. Ludzie robili zakupy, turyści przechadzali się po mieście, zakochani szli przed siebie, nie zważając na otaczający ich świat. W tym całym zamieszaniu zdołał wychwycić dziewczynę.
W pierwszej chwili myślał, że wszystko mu się przyśniło. Dziewczyna najpierw pochłonięta była rozmową z właścicielką straganu, tęgą, młodą kobietą o twarzy zniszczonej przez ospę. Pewnie dyskutowały o jakiejś błahej sprawie, jak kosmetyki czy ciuchy. Sprzedawczyni najpierw uważnie słuchała swojej rozmówczyni, a potem wylewnie opowiedziała o swoich problemach. W każdym razie dziewczyna nie skupiała się tylko na konwersacji. Zręcznym ruchem nadgarstka, pod nieuwagę rozochoconej sprzedawczyni, za zasłoną tłumu, zgarnęła ze straganu jabłko i podała je… psu. Zwierzak niespiesznie odszedł od dziewczyny i zniknął za pierwszym zakrętem.
-Ha! Widziała to pani?!- zapytała wyraźnie wzburzona dziewczyna. Sprzedawczyni powiodła wściekłym spojrzeniem za znikającym kundlem.
-Pies-złodziej! Co to się porobiło na tym świecie!? I psy też kradną?! Jak byłam mała, to pies był przy budzie i żaden wyrzutek nie kręcił się po ulicy! A teraz? Odwrócisz wzrok i już!
Dziewczyna pokiwała powoli głową, całkowicie zgadzając się ze sprzedawczynią.
-Teraz to w Wenecji źle się dzieje! Brud i hańba! Turystów coraz więcej, to i poziom przestępczości wzrasta. Ostatnio kręci się tu taka zgraja.. Jeszcze mają mleko pod nosem,
a już schodzą na złą drogę. – dziewczyna wzruszyła zrezygnowana ramionami, wkładając ukradkiem do torby dwie pomarańcze.
-Takie czasy!- rzuciła smętnie dziewczyna, podziękowała sprzedawczyni i zniknęła za zakrętem, tym samym, w który wbiegł pis. Henry ruszył za nią. Nie wszedł jeszcze w uliczkę, kiedy zobaczył dziewczynę siedzącą przy kundlu. Wyciągnęła do niego rękę, a psiak położył na niej jabłko. Dobyła noża z torby, zwykłego, kuchennego z drewnianą rączką i przecięła owoc na pół. Część dała zwierzakowi, który połknął ją łapczywie. W drugą wgryzła śnieżnobiałe zęby. Henry znalazł się przy niej, kiedy wyrzucała ogryzek.
-Sprytnie, jak na dziewczynę.- zagadnął stając tuz obok, w jak najbardziej wyluzowanej pozie. Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.
-Dziękuję, ale to wątpliwy zaszczyt słuchać komplementów kogoś, kto kryje się w mroku!- odparła, prostując się. Henry postąpił krok do przodu. Na znak dobrej woli chciał pogłaskać wielką psią mordę, ta jednak natychmiast zalśniła od kłów.
-Nie radzę.- ostrzegła dziewczyna, kładąc uspokajająco dłoń na karku zwierzaka.
-Rzadko spotyka się dziewczynę z pchlarzem, która okrada porządnych ludzi.
Dostrzegł po jej twarzy, że ugodził w czuły punkt.
-Masz coś do tego?- ruszyła w jego stronę. –Bo jak nie to spadaj!
Uśmiechnął się, prezentując mniej imponujące uzębienie.
-A jeśli nawet?
-Uważaj, bo mój pchlarz ciągle jest głodny!



Ktoś gwałtownie potrząsnął Andre. Chłopak otworzył oczy i kilka razy przetarł powieki. Pryszczate oblicze Henry’ego wyszczerzyło się w najpaskudniejszym uśmiechu.
-Wreszcie się obudziłeś!- krzyknął mu prosto do ucha chłopak. –Śmierdzisz, stary!- skrzywił się. Andre uniósł się z kanapy i przeczesał palcami włosy.
-Czemu mnie budzisz, idioto?- warknął, rozmasowując obolały od leżenia na zapadłej kanapie kark. Henry uśmiechnął się jeszcze szerzej i kiwnął głowa w kierunku drzwi.
-Obyś miał powód…- burczał Andre, odwracając się. Spojrzał ku wejściu do starego teatru i oniemiał. Rozglądając się bacznie po zrujnowanym pomieszczeniu, w pomieszczeniu stała dziewczyna, a obok jej nogi posłusznie siedział ogromny pies. Z tą chwilą Andre doszedł do wniosku, że chyba ciągle jeszcze śpi…
Henry wyrzucił pustą puszkę po orzeszkach do pełnego już zlewu. W pomieszczeniu, które z przyzwyczajenia nazywali kuchnią, a które pełniło rolę bufetu za czasów świetności teatru wyposażone w kilka lodówek, piecyk i lady wystawowe oraz zlew i pochłaniacz. Andre oparł się plecami o lodówkę.
-Jeżeli chcesz się zabawić, możesz to zrobić u siebie.- warknął starszy chłopak. –Nie trzeba od razu zrzucać mnie z kanapy!
Henry pokręcił głową.
-Ta mała ma ręce równie zręczne jak Enricke!- powiedział Henry, zaglądając do lodówki. –Wpadła mi w oko, mówię ci. I ten jej kundel! Szkoda, że nie widziałeś, jaki numer wykręcili!
-Co ty sobie wyobrażasz, Henry?- mruknął. –Że ona zamieszka z nami…?!
-Nawet bym nie chciała.- weszła do pomieszczenia sprężystym krokiem. Zajrzała do zlewu
i wydała z siebie przeszywający syk.
-Tyle dobrze, że nie ma tu jeszcze karaluchów. – powiedziała, odsuwając się od zlewu. Pies wszedł za nią. Obrzucił wszystko lekceważącym spojrzeniem i zwrócił wielki pysk w stronę Andre.
-Niech się wynoszą!- warknął do Henry’ego. –Ona i jej kundel!
Pies w odpowiedzi zamerdał ogonem i poczłapał, aby obwąchać chłopaka. Drugi nastolatek uśmiechnął się zadowolony.
-Lubi cię!- ucieszył się Henry. –Na mnie szczerzy kły.
-Co za dużo, to nie zdrowo!- dziewczyna przywołała psa do nogi. –Nie wiem, po co przyprowadziłeś mnie tu, Harry.
-Mam na imię Henry…
-Bez znaczenia.- przerwała mu. –Twoja „złodziejska brać” nie jest zachwycona moją osobą. Zatem- idę!
Henry zastąpił jej drzwi i wlepił w nią błagalne spojrzenie.
-Czekaj jeszcze chwilkę!- poprosił. Po chwili znalazł się przy Andre.
-Pomyśl tylko!- szepnął mu do ucha. –I co z tego, że to dziewczyna? To także złodziejka
i to całkiem niezła…
-Będzie siedzieć w kuchni?- spytał jadowitym głosem, nie spuszczając z niej wzroku. Obróciła się gwałtownie, piorunując go spojrzeniem.
-Chyba kpisz…!
-Jasne, że będzie!- Henry jednym ramieniem objął Andre drugą ręką przytrzymał dziewczynę za łokieć. –A teraz poznajcie się! To jest Andre. A to Leah.
Wymienili wściekłe spojrzenia.
-A teraz pokarzę ci twój pokój…
-O nie!- Andre zaśmiał się upiornie. –Ona śpi na kanapie.
Leah odwzajemniła spojrzenie.
-Łaski bez, Henry. Kanapa wystarczy.

Opublikowano

1) Smugi światła odbiły się od półokrągłych, pokrytych grubą warstwą śluzu, gdy grupa gliniarzy z latarkami przeszła nad kanałem. - Co było pokryte grubą warstwą śluzu? Co w rzeczywistości odbiło światło? - Przyznaję, że nie rozumiem. Aha, chodzi o pokrywy, ale to trzeba napisać, mimo wszystko - użyć jakiegoś synonimu "pokrywa"
2) "zawieszając go na zjedzonym przez korniki wieszaku" - Gdzie był ten wieszak? - w żołądkach korników? - lepiej: nadgryzionym przez korniki wieszaku
3)obitą skóra kanapę - skórą
4) Jego wzrok powędrował do starego zegara na ścianie - na stary zegar, ponieważ wzrok może spocząć na czymś, zatrzymać się na czymś - ale nie wchodzi do...
5) zardzewiałym wskazówką - wskazówkom
6) Jego małe oczy płonęły chciwo - chyba "chciwie", ale głowy nie daję, sprawdz w słowniku
7) obserwował go uważnie z pod - spod
8) Z zdumieniem spostrzegł - ze zdumieniem
9) w który wbiegł pis - a za nim PO z Tuskiem na czele :))

Resztę błędów zostawiam do znalezienia innym.
Podsumowując: Świetnie piszesz! Jesteś materiałem na pisarkę! Lekkość twojej narracji sprawia wrażenia, że czyta się utwór profesjonalisty, starego wyjadacza. Tylko te błędy.
W ogóle nie mogę zrozumieć, skąd takie błędy u Ciebie. Czyżbyś zbyt mało czasu poswięciła na korektę?
Pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
    • @Dagna tym się nie stresuj. Dobry psychiatra wyprowadzi cię z tego. Jeżeli nie.......to już Tworki. Bay, bay.
    • Witam - super - lubię takie klimaty -                                                                    Pzdr.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...