Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

obca bieli sukni ślubnej
- czernieje wypływając z przygryzionej wargi
codzienności
- wykrzywia śmiech
prosto w zmęczoną szarzyzną
twarz czterech ścian
braku

obca czerwieni walentynki plastikowej
- pęcznieje do granic rozkosznej wytrzymałości
purpurą w pulchnym kielichu śluzów
- napełnia opuszki oczu i
palców widokiem rozłożonych nóg i
ciał

obca błękitowi krwi szlacheckiej
- rzuca surowym mięsem płaczu i
ironii na niepokojem obrosły
stół rodzinny, aby
usłyszeć zaciętą odpowiedź
nożyc: aż
do śmierci

Opublikowano

oyey starał się być lapidarny, miał na myśli, że wiersz jest pozbawiony pierwiastka indywidualizmu i jest zwyczajnie przegadany. Należy pisać o miłości - jedna z najważniejszych (najważniejsza?) wartość życia. Ale nie w taki sposób w jaki Ty to robisz. Sam tytuł pozostawia nieco do życzenia - po co na talerzu to podawać, to nie karp. Wiersz, jak już była mowa, przegadany - dużo słów, niewiele treści.
Miłośc to nie puste słowa, komercyjne święta, ale proza życia ble ble ble bleee.

niestety - słabizna

pozdrawiam

Opublikowano

Widzę utwór jako masę słów pęczniejących i rozrastających się, które nie mieszczą się po prostu w granicach dobrego wiersza. Przerost, przekombinowanie, np.:"wykrzywia śmiech prosto w zmęczoną szarzyzną twarz czterech ścian braku" :/ Poza tym nie potrafię sobie wyobrazić "opuszków oczu". Niestety jestem na nie.
Pozdrawiam piekielnie.

Opublikowano

wiersze odwołujące się do dokonań lingwistów nie zawsze serwują zbitki słowne, które da się wyobrazić jako obrazy. poza tym to nagromadzenie słów ma uzasadnienie w znaczeniu tego tekstu. nie upieram się przy tym, że każdy go musi rozumieć...

Ale tych nierozumiejących również pozdrawiam.

Opublikowano

To jest wiersz o miłości? Gdzie ta miłóść? Nawet ta najbardziej perwersyjna nie znalazłaby miejsca dla siebie w tym wierszu..



pęcznieje do granic rozkosznej wytrzymałości
purpurą w pulchnym kielichu śluzów
- napełnia opuszki oczu i
palców widokiem rozłożonych nóg i
ciał


Co to ma być? Szkoda słów

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • W poczekalni pachnie lękiem i lawendą, jakby ktoś spryskał powietrze zapachem wszystkich tajemnic, które kiedykolwiek urodziły się w ciele kobiet. Siadam na krześle, które trzeszczy jak archiwum kobiecych wnętrz, jakby jego śrubki znały alfabet ud, miednic i brzuchów, z których powstawały małe światy, wielkie dramaty i czasem tylko zwykłe „wszystko w normie, proszę pani”. Wchodzi on - ginekolog, nawigator po oceanie kobiecego świata, pół‑detektyw, pół‑astronom macicy, który nawet cień owulacji potrafi wyczytać z mapy kosmosu, jakby szukał sygnałów życia w galaktyce, gdzie kosmici zapomnieli wysłać instrukcję obsługi ciała. - Proszę się położyć, mówi, tonem nauczyciela cyrku, który zaraz pokaże sztuczkę, ale z delikatnością kota na rozgrzanej blasze. Rozchylam nogi, odsłaniając wszystko tak dokładnie, że czuję się jak eksponat w świetle reflektorów, a on wchodzi z uśmieszkiem jak ktoś, kto właśnie dostał dostęp do części świata zwykle zamkniętej na trzy zamki, z narzędziem, które wygląda jak miniaturowy teleskop do planet rodzących życie i dramat jednocześnie. Przesuwa się delikatnie, a moje ciało otwiera się jak mapa nieznanych galaktyk. Tam, gdzie światło reflektora pada najczułej, kryje się punkt G - maleńka, pulsująca perła, jakby sam wszechświat zostawił w tym zakątku tajemnicę radości, miniaturową gwiazdę gotową rozbłysnąć. Łechtaczka - subtelna świątynia przyjemności - rozkwita w mikroskopijnym rytmie życia, otwierając się jak kwiat poranka, którego zapach zna tylko kosmos i ja. Ginekolog spogląda z powagą astronoma, który odkrywa nowe planety w galaktyce wnętrza kobiety, z zachwytem notując każdy puls, każdy fałd, każdą drobną tajemnicę, jakby patrzył na arcydzieło, które powstało z najczystszej geometrii życia. - Hm…  mruczy jak stary kocur, który właśnie odkrywa nowe królestwo myszy. - To jest prawdziwa galeria natury! Każda fałdka, każdy zakamarek, każdy sekret - arcydzieło! Czuję, że moje ciało staje się mapą starożytnych labiryntów, a on jest Minotaurem‑przewodnikiem, który wie, gdzie czai się każdy strach i każda nadzieja. - A tutaj…  wskazuje narzędziem - -  kwitnie życie i… ewentualnie mała niespodzianka. Chichotam w duchu, bo w tej ceremonii nie ma miejsca na wstyd, tylko na absurd i kosmiczny zachwyt nad ludzkim wnętrzem. Na koniec odchodzi z miną człowieka, który własnie zgarnął złoty medal w konkursie „Co kryje się w środku?”, odbierając statuetkę z miniaturowym teleskopem i konfetti z hormonów. A ja zostaję tam - pół naga, pół święta - leżąca jak robot na przeglądzie technicznym, bez osłony, gotowa na diagnozę życia, z nogami otwartymi jak szuflada w warsztacie, zastanawiając się, czy życie naprawdę jest tak proste, że wystarczy jeden ginekolog, żeby zrobić mi tylko przegląd okresowy i powiedzieć z entuzjazmem: „Wszystko działa, proszę pani, proszę tylko nie zapominać o smarowaniu.”    
    • @Berenika97

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Berenika97 Tak, nabroiłaś ;) 
    • @Berenika97 Bardzo dziękuję. Był taki czas w moim życiu, że nigdy nie zapamiętywałem snów. Był również i taki gdzie śniłem jedynie przerażające koszmary. Lecz ostatnio coraz częściej dane mi jest wreszcie lądować w spokojnej krainie snu.  
    • @Lenore Grey poems   Samotność — to nie kara losu, lecz echo wewnętrznego głosu.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...